Rozdział 42

Martyna wzięła głęboki oddech, ale powietrze w jej płucach było ciężkie, jakby każda kolejna sekunda dusiła ją coraz bardziej. Wiedziała, że nie może dłużej uciekać. Nie przed nim. Nie przed sobą.
- Wiem, że to moja wina - powiedziała w końcu, a jej głos, choć cichy, niósł w sobie więcej siły, niż sądziła, że jej zostało.

Wiktor nie odpowiedział od razu. Patrzył na nią, spokojny, uważny, jakby chciał, żeby powiedziała wszystko, zanim on cokolwiek dopowie.
-Gdyby nie moje kłamstwa… gdyby nie to wszystko z Damianem… Pewnie nadal byłoby dobrze.
Wiktor zacisnął usta, ale nadal się nie odezwał.
-Wiem, że cię zraniłam. Nigdy tego nie chciałam, ale to nic nie zmienia. To się stało. Skrzywdziłam cię i wiem, że nie wystarczy powiedzieć „przepraszam”, żeby to naprawić. Muszę na ciebie zasłużyć. Na twoje zaufanie.
-Martyna… - w końcu jego głos przeciął ciszę między nimi.
Uniosła wzrok.
-Mieliśmy do tego nie wracać.
-Ale…

-Nie, posłuchaj. - W jego tonie nie było ostrości, tylko spokój. Ten sam, który tak często działał na nią kojąco. - Nie będę umniejszał temu, co wtedy czułem. Było mi cholernie ciężko. Myślałem, że znam cię lepiej niż ktokolwiek, a potem nagle… pojawiło się coś, czego się nie spodziewałem. Coś, czego nie potrafiłem zrozumieć.
Martyna zagryzła wargę.
-Ale to jest za nami - kontynuował, widząc, że chce coś powiedzieć. -Podjąłem decyzję, że to zostawiamy. Że nie wracamy do tamtego momentu, do tamtych emocji, bo gdybym nie był w stanie ci wybaczyć, nie byłbym teraz tutaj.
-Wiktor…
- Wiem, że się boisz. I wiem, że nadal wątpisz w to, że możemy się odbudować. Ale ja nie chcę budować na przeszłości. Nie chcę analizować, co by było, gdybyś nie skłamała. Gdybyś nie rozmawiała z Damianem. Gdybyś coś powiedziała wcześniej.

Przesunął dłonią po twarzy, jakby chciał zebrać myśli.

-Bo prawda jest taka, że ja też popełniłem błędy.
Martyna spojrzała na niego z zaskoczeniem.
-Wiem, że czułaś, że się oddalam. Że coraz mniej mnie przy tobie. I myślałem, że robię dobrze, że tak trzeba. Że jeśli będę ostrożniejszy, jeśli będę się kontrolował, to to będzie miało sens.
Zrobił krok w jej stronę.
-Ale nie miało. Nie miało wtedy, i nie ma teraz.
Patrzyła na niego, czując, że coś się w niej łamie.
- Powiedziałaś, że mnie kochasz - przypomniał jej, jakby to było coś, co powinno wyjaśnić wszystko.

Odetchnęła drżąco.
-A potem powiedziałaś, że chcesz odejść.

To jedno zdanie, tak proste, tak surowe, było jak cios.

- Nie możesz mi mówić, że kochasz i jednocześnie się odsuwać, Martyna.
-Ale…
-Wysłuchaj mnie do końca.

Skinęła głową, choć bała się, co zaraz usłyszy.

- Przez cały ten czas… może nie zawsze mówiłem, może nie zawsze pokazywałem, ale byłem przy tobie. Cały czas. Wystarczyło jedno słowo, a byłbym obok. Ale ty milczałaś.

-Bałam się.

-A ja myślałem, że skoro nic nie mówisz, to znaczy, że tak jest dobrze. Że oboje tego potrzebujemy.

Martyna zacisnęła powieki.

- A teraz wiem, ile razy dawałaś mi znaki, ile razy próbowałaś pokazać, że to dla ciebie za mało, że chcesz więcej. I nie dostrzegłem tego.

Zrobiła krok do przodu.

- Nie tylko ty nie dostrzegałeś. Ja tez nie zdawałam sobie z tego sprawy przez.. pewien czas.

Wiktor spojrzał na nią uważnie.

- A teraz?

Wzięła głęboki oddech.

-Teraz już nie chcę się bać.

Wiktor uśmiechnął się ledwie zauważalnie.

-To mamy coś wspólnego.

Spojrzała na niego z mieszaniną ulgi i niepewności.

- Myślisz, że możemy zacząć jeszcze raz?

Nie odpowiedział od razu.

-  Nie chcę zaczynać od nowa -powiedział w końcu. - Nie chcę wymazywać tego, co było, udawać, że nic się nie stało. Bo stało się. I musimy to przyjąć.

Martyna przełknęła ślinę.
- Chcesz iść dalej, mimo wszystko?

-Chcę iść razem.
Zrobił jeszcze jeden krok.

- Z tobą.

- Bez analizowania?

-Bez analizowania. Bez kontroli. Bez udawania, że mam wszystko pod ręką, kiedy tak naprawdę nic nie jest pewne.

Martyna wstrzymała oddech.

- A jeśli się zgubię?

Pochylił się lekko, tak że jego czoło niemal musnęło jej skroń.

- To pomogę ci się odnaleźć.

Wzięła drżący oddech.

- Wiktor…

- Nie musimy od razu wiedzieć, jak to zrobić.

Nie wiedziała, czy miał rację. Ale pierwszy raz od dawna czuła, że nie musi wiedzieć wszystkiego. Że może po prostu stać tu, pozwalając, by to, co było między nimi, mówiło więcej niż słowa.
A później usłyszeli szmer. Był niemal niesłyszalny, ale w napięciu, jakie między nimi panowało, zabrzmiał jak huk. Wiktor momentalnie odwrócił głowę, a Martyna, jakby instynktownie, cofnęła się o krok, chcąc odsunąć się od tej nagłej niezręczności.
I wtedy zobaczyli Zośkę.
Stała pod ścianą, częściowo skryta w cieniu, z nierównym oddechem i napiętymi ramionami. W jej oczach było coś, co sprawiło, że Wiktor poczuł ukłucie w klatce piersiowej – zbyt wiele emocji, zbyt wiele wiedzy, której nie powinna posiadać.Martyna odruchowo jeszcze bardziej się cofnęła, szukając wyjścia z tej sytuacji, ale Wiktor nie pozwolił jej na to. Jego dłoń odnalazła jej nadgarstek, zatrzymując ją na miejscu.
-Co ty tu robisz? - zapytał, a jego głos, choć nadal spokojny, niósł w sobie napięcie.
Zosia nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się w podłogę, jakby wciąż próbowała zdecydować, czy powinna się przyznać, czy uciec.
- Zośka -powtórzył ostrzej.
-Ja tylko… - zaczęła cicho, ale urwała.Martyna czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie powinna tu być. Nie powinna tego słuchać. Ta rozmowa należała tylko do nich.
-Podsłuchiwałaś? - Wiktor uniósł brew.
-Nie… - zaczęła, ale było jasne, że to nieprawda.

- Zośka! - tym razem Wiktor uniósł głos, a Martyna aż wstrzymała oddech. - Coś ty sobie myślała?

- Nie chciałam… - dziewczyna uniosła na niego wzrok, a jej dolna warga drżała nieznacznie. - Po prostu… usłyszałam was i…

-I postanowiłaś zostać? - przerwał jej ostro. - Bo co? Bo uznałaś, że masz prawo?

Zośka zacisnęła pięści.
-Wiktor… - Martyna chciała go uspokoić, ale on nawet na nią nie spojrzał.

-Myślisz, że nie widzę, co się z tobą dzieje? - mówił dalej, jego głos był twardy, choć drżała w nim nuta rozczarowania. -Ale to nie jest rozmowa dla ciebie, Zośka. To jest moja sprawa. Nasza sprawa.

Martyna znów się poruszyła, próbując się wycofać, ale jego dłoń nie puściła jej nadgarstka.

-Nie przerywam ci, kiedy masz gości. Nie stoję w drzwiach, nie słucham twoich rozmów. Bo masz prawo do prywatności. I my też mamy prawo.

Zośka otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.

-Przeraża mnie myśl, czego mogłaś być świadkiem - ciągnął Wiktor, już nieco ciszej, ale nie mniej stanowczo. - Ta rozmowa… to, co tu się działo…

-Wiem - szepnęła w końcu Zośka, a jej oczy zaszkliły się lekko. - Przepraszam.

Nie była już zbuntowaną nastolatką, nie była dziewczyną, która z premedytacją wkracza w jego świat. Teraz wyglądała na kogoś, kto się zagubił.

- To nie tak, że chciałam podsłuchiwać… - dodała. - Po prostu… ja…

- Po prostu co? -zapytał surowo.

-Bałam się.

Cisza, jaka po tych słowach zapadła, była niemal bolesna.

Wiktor nie odpowiedział od razu. Oddychał głęboko, starając się zapanować nad własnym chaosem.

- Nigdy więcej tego nie rób - powiedział w końcu, a jego głos był cichy, ale pełen znaczenia. - Nigdy więcej, Zośka.

Dziewczyna pokiwała głową.

-Przepraszam.

Wiktor przez chwilę jeszcze na nią patrzył, jakby oceniał, czy jej słowa są szczere, a potem wypuścił powietrze i potarł twarz dłonią.

- Idź do siebie.
Zośka kiwnęła głową i odwróciła się powoli, ruszając w stronę schodów.

Martyna patrzyła na nią, czując w sobie sprzeczne emocje. Chciała coś powiedzieć, ale nie była pewna, czy powinna.

Gdy drzwi na górze cicho się zamknęły, Wiktor opuścił rękę i w końcu spojrzał na Martynę.

Nie musiał nic mówić. W tym spojrzeniu było wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top