Rozdział 36

Kolejne dni przyniosły dodatnią temperaturę na zewnątrz, a jednocześnie chłód w ich relacji. Wrócili do dawnych przyzwyczajeń, praca a później Wiktor wracał do rodziny a Martyna.. do pustego mieszkania. Patrzyła herbatę, siadała na kanapie z książką, innym razem biegła na rekord lub spacerowała.. starała się nie narzucać, dać Wiktorowi przestrzeni której potrzebował. Jednocześnie szukała dla siebie sensownego zajęcia, dzięki któremu mogłaby się wyrwać z mieszkania. 
Szła mokrym chodnikiem do pracy. Po śniegu zostało już tylko wspomnienie, zostawiając jedynie kałuże na chodnikach.
Szła spokojnie, mając jeszcze sporo czasu w zanadrzu. Mimowolnie skręciła w niewielką uliczkę, szła ciasnym chodnikiem aż zatrzymała się w kawiarni, w której ostatnio była z Wiktorem.  Bywała w niej od czasów studiów. Usiadła w rogu po prawej stronie pomieszczenia, zamówiła cappuccino i obserwowała widok za oknem. Od kiedy opowiedziała Wiktorowi o rodzicach, często wracała pamięcią do sytuacji w której się pokłócili. Chciała się pogodzić, cholernie brakowało jej bliskości, zrozumienia, po prostu bycia.
Ich świat rządził się innymi zasadami, nie rozumieli drogi, którą Martyna wybrała. Dla nich zawód ratownika był zbyt trudny, zbyt niepewny. Chcieli dla niej innej przyszłości, tej, w której miała sukcesy, status, zapewnione życie. Oczekiwali, że pójdzie w ich ślady, do świata pełnego prestiżu, w którym liczyły się tylko wyniki, pieniądze i pozycja. Ale Martyna miała inne marzenia. Nie chciała kolejnych biur, garniturów, spotkań z klientami, tylko coś, co miało prawdziwe znaczenie. Chciała pomagać, chciała być blisko drugiego człowieka, w tej trudnej, czasami przerażającej rzeczywistości,  jaką były wypadki, i życie na krawędzi.
Zaczęła się zastanawiać, jak to się stało, że ich ścieżki tak się rozeszły. Przecież kiedyś była ich oczkiem w głowie, najstarszą córką, która miała przejąć rodzinny interes. A teraz? Teraz czuła, jakby zupełnie się oddzielili.
„Zrozumieliście mnie kiedykolwiek?” – pomyślała, wpatrując się w kawałek parującego cappuccino. Chciała ich zrozumieć, ale czasami wydawało jej się, że to niemożliwe. Zbyt wiele ich światów było rozbieżnych. Zbyt wiele ich wartości i przekonań nigdy się nie spotkało.A ona, choć kochała ich na swój sposób, nie mogła poświęcić swojej pasji i szczęścia tylko po to, by zaspokoić ich oczekiwania.
Chwilami czuła się zagubiona. Wiedziała, że podjęła decyzję, która zmieniła jej życie, ale nie miała pewności, czy była to dobra decyzja. Zwłaszcza teraz, kiedy była samotna. Może to ostatnie święta sprawiły, że coraz częściej zastanawiała się jak teraz wygląda ich życie, wiedziała że pamiętają o niej. Mama co jakiś czas wysyłała jej smsa prosząc o kontakt, ale zwykle nie miała do tego głowy, ignorowała wszystkie wiadomości lub usuwała nieprzeczytane. Teraz poczuła się gotowa. Chciała ułożyć swoje życie. Te z rodzicami, i te z Wiktorem. Jeśli miała przestać uciekać od odpowiedzialności, musiała wrócić do tego co było. Wyjęła telefon. Drżącymi rękami wystukała parę zdań. Nic takiego proste jak się masz? Przepraszam, tęsknie.. coś łatwego. Jej palec zawisł nad strzałeczka, która miała wysłać wiadomość. W końcu wzięła głęboki oddech, posyłając wiadomość do odbiorcy.  Nie musiała długo czekać na odpowiedź. Serce zaczeło bić jak oszalałe, kiedy telefon zawibrował. W pierwszej chwili chciała od razu zerknąć na wyświetlacz, w następnej.. w ogóle na niego nie patrzeć. W końcu wzięła głęboki wdech. Mama wysłała równie krótkiego smsa. Tęskniła i chce porozmawiać. Też bardzo tego chciała, chociaż dawna Martyna znowu chciała dać nogę.
„Słowa mają ogromną moc, Martyna. Tylko szczera rozmowa może przynieść zrozumienie i pozwolić naprawić to, co wydaje się nie do naprawienia.” - głos Wiktora w jej głowie rozbrzmiał akurat wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Miał rację. Bez rozmowy nie poprawiłaby się relacja między nimi. Cały ten ostatni czas polegał właśnie na rozmowie. Pytaniu, słuchaniu z opowiadaniu o tym czego im brakuje, lub do czego dążą.. tylko czy da radę? Czy jest w stanie - bez Wiktora obok - stanąć twarzą w twarz i rozmawiać? A później przyszła kolejna myśl. Czy jej tata uważał tak samo jak mama? Trzęsącymi się rękami, wystukała kilka słów w klawiaturę. Zaproponowała spotkanie, w swoim mieszkaniu aby czuć się bardziej komfortowo. Poprosiła, żeby spotkały się we dwie. Z mamą zawsze lepiej sie dogadywała, choć była oczkiem w głowie taty. Wysłała, nie myśląc za długo. Szybko też pojawiła się zgoda na jej telefonie. Wysłała adres, oraz datę. Westchnęła, dopijając zimne Cappuccino. Dochodziła godzina dyżuru. Szybko owinęła szalik wokół szyi, założyła płaszcz i sięgnęła po torebkę. W barku zapłaciła za napój i opuściła kawiarnie, kierując się na bazę.

Wiktor spojrzał na zegarek, a potem na zgromadzonych w socjalnym ratowników. Było tu ciepło i przytulnie – w kącie mrugał telewizor, obok ktoś zostawił nie dopity kubek kawy, a na stole leżały karty wyjazdowe z nocnej zmiany. Na kanapie leniwie rozłożył się Jarek, obok niego Zuza, która właśnie kończyła herbatę. Ewelina stała przy aneksie kuchennym, kręcąc łyżeczką w filiżance, a Kuba opierał się o futrynę drzwi, jakby chciał zostać na uboczu.

– Dobra, zaczynamy – postukał długopisem o stół, zwracając na siebie uwagę. – Najpierw podsumowanie nocy. Jak tam było, Zuza?

Zuza uniosła głowę znad kubka herbaty.

– Spokojniej, niż myśleliśmy. Trzy wyjazdy, w tym jeden trudniejszy – upadek starszej kobiety z podejrzeniem złamania biodra. Reszta to standardowe interwencje: ból brzucha i transport do szpitala.

– Przy tym drugim wyjeździe mieliśmy trochę problemów z dokumentacją. Ktoś nie wpisał wszystkich danych w kartę poprzedniego wyjazdu i musieliśmy to prostować na miejscu. Ktoś z dziennej, zdaje się. -dopowiedziała Ewelina

Wiktor skinął głową, zapisując coś na swoim notesie.
-Dobrze, przypomnę jeszcze raz wszystkim, że karty wyjazdowe to nasza podstawa. Jak czegoś brakuje, później my mamy problem, a pacjent może nie dostać odpowiedniej pomocy. Kuba, sprawdzisz proszę waszą kartę przed przekazaniem?

– Jasne – Kuba odparł krótko, sięgając po kawałek ciasta, które ktoś zostawił na stole.

Wiktor przeniósł wzrok na Jarka, który rozmawiał cicho z Zuzą.

– A wasza noc? 24S coś zgłaszało?

Jarek pokręcił głową.

– Trzy wyjazdy, wszystkie do alkoholu. Nic szczególnego, ale przy jednym pacjent był agresywny. Musieliśmy wezwać policję. Nowa miała okazję sprawdzić swoje umiejętności negocjacyjne. – Uśmiechnął się lekko.

– Spokojnie, doktorze, dałam radę.- odpowiedziała spokojnie dziewczyna, obrzucając ratownika morderczym spojrzeniem.

– To dobrze – odpowiedział Wiktor. – Dobra, to tyle z nocy. Teraz plany na dzień.

Odwrócił się w stronę nowego zespołu porannego.

– 21S – Martyna, Piotr, ja – ruszamy za chwilę. Będziemy w gotowości od ósmej. 22P – Basia i Renata – miejcie na uwadze, że zapowiadają gęsty ruch na mieście, remonty w centrum. Trzymajcie się bocznych tras. 23S – Anna, Adam, Ada – wasz sprzęt sprawdzony?

– Wszystko gotowe – odpowiedziała Ada, wstając z kanapy.

– Świetnie. I 24P – Gabi, nowy – przygotujcie się na dłuższą zmianę. Jak macie pytania, wiecie do kogo je kierować.

Zerknął na zegarek i uśmiechnął się lekko.

– Dobra, ekipa. Zróbcie jeszcze kawę, weźcie coś na drogę i do roboty. Pacjenci nie poczekają.

Rozległo się kilka mruknięć i śmiechów, a wszyscy zaczęli się rozchodzić. Martyna podeszła do Wiktora, wręczając mu kubek z kawą.

- Dzięki - spojrzał na nią przelotnie, odbierając kawe. Druga ręką sprzątał ze stołu dokumenty.  - gotowa na dyżur?

- Pewnie - uparła się o stół, przyglądając jak  układa kartki w jeden stos. - jak zawsze.

Tablet wydał ciche puknięcie. Wiktor natychmiast przyjął wezwanie sprawdzając szczegóły.
- to dobrze, bo mamy podejrzenie udaru. - odstawił kawę i zniknał w biurze. Chwilę później wyszedł z kurtką w ręce- ruchy Martyna..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top