Rozdział 31
Na stacji czuć było, że święta coraz bliżej. Choinka w kącie dyżurki, ozdobiona kolorowymi lampkami, rzucała ciepłe światło na stertę dokumentów, które piętrzyły się na stole przed Wiktorem. Martyna i Piotr zajmowali się porządkowaniem sprzętu, a między nimi krążyły żarty i ciche rozmowy o prezentach i świątecznych planach.
-Martyna, co powiesz na to, żebyśmy udekorowali ambulans? – rzucił Piotr, wskazując na resztkę światełek, których nie udało mu się rozwiesić w dyżurce.
-Tylko nie reniferami – odparła, przewracając oczami.
- dlaczego nie? Renifery na masce, szef jako Święty Mikołaj, a ja... no cóż, ja to raczej Elf- roześmiał się, zerkając na Wiktora.
-Elf z brakiem urlopu – dodał Wiktor, nie odrywając wzroku od tableta w którym czegoś intensywnie szukał. Piotr uniósł ręce w obronnym geście, ale zanim zdążył odpowiedzieć, rozbrzmiał znajomy dźwięk informujący o wezwaniu.
-Kod pierwszy, mieszkanie na przedmieściach, mężczyzna po upadku z drabiny.
-Dobra, kończymy zabawę – rzucił Wiktor, wstając z krzesła. – Jedziemy.
Droga do pacjenta była trudna – śnieg, choć przestał padać, zalegał na drogach, a wąskie osiedlowe uliczki były praktycznie nieprzejezdne.
-Wiktor, ty masz znajomości w magistracie, może załatwisz odśnieżanie? – rzucił Piotr, skupiony na omijaniu zasp.
-Jak chcesz, mogę zadzwonić. Ale obawiam się, że odśnieżą nam to na wiosnę – odpowiedział Wiktor, zerkając na GPS. Martyna spojrzała na mapę i wskazała najbliższy skręt.
-Piotrek, wolniej. Tam jest zakręt, a przy tej prędkości wylądujemy w zaspie.
-Spokojnie, Martyna, wiem, co robię – rzucił Piotr, choć zwolnił odrobinę.
Na miejscu zastali starszego mężczyznę leżącego na podłodze salonu. Na pierwszy rzut oka widać było, że ma złamaną nogę, a obok niego leżała przewrócona drabina.
-Co się stało? – zapytał Wiktor, klękając obok pacjenta.
-Chciałem zawiesić gwiazdę na choince... i trochę przeceniłem swoje możliwości – odpowiedział mężczyzna, krzywiąc się z bólu.
Martyna przystąpiła do badania, starając się nie dotykać uszkodzonej kończyny.
-Wygląda na otwarte złamanie piszczeli – powiedziała, spoglądając na Wiktora.
-Potrzebujemy szynę i płynów. Piotr, przynieś nosze i tlen – polecił Wiktor, sięgając po zestaw ratowniczy.
Mężczyzna jęknął, gdy Martyna zaczęła stabilizować nogę.
-Proszę oddychać głęboko, za chwilę podamy coś na ból – powiedziała uspokajająco.
-Martyna, delikatniej – zwrócił uwagę Wiktor, widząc, jak pacjent krzywi się z bólu.
-Przecież wiem, co robię – odparła Martyna, zirytowana jego tonem.
-Może i wiesz, ale pacjent cierpi – uciął Wiktor, podając leki. Martyna zacisnęła usta, ale nie odpowiedziała.
Po powrocie na stację napięcie między Martyną a Wiktorem wciąż było wyczuwalne. Piotr, jak zwykle, próbował rozładować atmosferę.
Powiedzcie mi, czy ta gwiazda na choince była tego warta? Bo jeśli tak, to może zgłosimy to do kroniki świątecznej. „Ratownicy ratują świąteczną magię” – rzucił, uśmiechając się szeroko.
Wiktor jedynie pokręcił głową, ignorując komentarz, i skierował się do dyżurki. Martyna podążyła za nim.
-Możemy porozmawiać? – zapytała Martyna, zamykając za sobą drzwi.
Wiktor, stojąc przy oknie, spojrzał na nią z wyraźnym znużeniem.
-Słucham.
-Dlaczego za każdym razem, gdy coś robię, masz wrażenie, że musisz mnie poprawiać? – zaczęła, starając się zachować spokój.
-Bo czasami podejmujesz decyzje, które wymagają korekty – odparł, krzyżując ręce na piersi.
-korekty? – prychnęła. – Nie pozwalasz mi nawet dokończyć, zanim zaczniesz mnie krytykować.
-To nie krytyka, tylko zwracanie uwagi na błędy – odpowiedział chłodno. Martyna poczuła, jak frustracja narasta w niej z każdą sekundą.
-Może gdybyś przestał traktować mnie jak kogoś, kto ciągle potrzebuje nadzoru, lepiej by nam się pracowało – wyrzuciła z siebie.
Wiktor milczał przez chwilę, jakby ważył każde słowo.
-W pracy jestem twoim szefem, Martyna. I moim obowiązkiem jest upewnienie się, że pacjenci są bezpieczni – powiedział w końcu. – To nie kwestia zaufania do ciebie, tylko odpowiedzialności.
-Ale to nie oznacza, że masz prawo traktować mnie jak niedoświadczonego nowicjusza – odpowiedziała, zaciskając dłonie w pięści. Wiktor odwrócił wzrok, patrząc przez okno na zaśnieżony plac przed stacją.
-Martyna, nie chodzi tylko o to, co robisz. Chodzi o to, jak to robisz. Czasami mam wrażenie, że zbyt mocno starasz się coś udowodnić.
-A może po prostu chcę pokazać, że potrafię? Że zasługuję na drugą szansę? – rzuciła, a w jej głosie pojawiła się nutka goryczy. Wiktor spojrzał na nią, a jego spojrzenie złagodniało.
- Martyna... dałem ci tę szansę, bo wierzę, że możesz się zmienić. Ale to wymaga czasu – powiedział cicho.
Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Martyna w końcu westchnęła i opuściła ramiona.
-Chcę, żeby nam się udało – powiedziała cicho.
Wiktor skinął głową, choć w jego oczach wciąż widać było cień wątpliwości.
- Ja też – odpowiedział krótko, zanim drzwi otworzył Piotr, oznajmiając kolejne wezwanie.
Droga była równie trudna jak wcześniej, ale tym razem atmosfera w karetce była inna – ciężka, pełna niedopowiedzianych słów. Martyna unikała patrzenia na Wiktora, a on skupiał się na monitorze GPS.
-Czy ktoś jeszcze czuje się jak w filmie o zimowej apokalipsie? – zagadnął Piotr, próbując rozładować napięcie.
-Lepiej się skup na drodze, zanim utkniesz w tej „apokalipsie” – odparł Wiktor, nawet nie podnosząc wzroku.
Na miejscu zastali starszą kobietę z wysoką gorączką i dusznościami. Martyna i Wiktor, mimo wcześniejszej kłótni, współpracowali sprawnie, jakby nigdy nie było między nimi żadnych spięć. Oddali kobietę pod opiekę lekarzy, i spokojnie wrócili na bazę.
- Martyna - zawołał nim weszła do środka. Odwróciła się w stronę Wiktora z zainteresowaniem. Zerknęła na Piotrkaz który minął ich z uśmiechem.
- tak?
- Zastanawiałem się nad Twoją prośbą. - utkiwł w niej intensywne spojrzenie - mówię o dyżurach.
- Postanowiłeś mnie wpisać? - uśmiechnęła się z nadzieją. Naprawdę zależało jej by spędzić ten czas w bazie z tym bardziej że dzięki temu, mógł wziąć wolne ktoś, kto ma z kim spędzić ten czas.
- mogę wpisać Cię na pierwszy, drugi dzień świąt i sylwester.
- a Wigilia?
- Chciałbym, abyś spędziła wigilię z nami.
Martyna zamarła, słysząc słowa Wiktora. "Spędzić Wigilię z nami." Brzmiało tak naturalnie, jakby nic między nimi nigdy się nie wydarzyło. Jakby była częścią jego życia i rodziny – ale przecież nie była. Już nie.
– Z nami? – zapytała cicho, jakby próbując upewnić się, że dobrze usłyszała.
– Ze mną, Zosią i ojcem – powtórzył, patrząc na nią spokojnie. – Powinnaś spędzić ten wieczór z ludźmi, a nie siedzieć sama.
Martyna opuściła wzrok. Wiedziała, że nie zaprosił jej z powodu uczuć, które do siebie żywili. Zrobił to, bo uważał, że tak wypada. Znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że chce uniknąć samotności, i zdecydował, że powinien jej to umożliwić. Ale świadomość tego wcale jej nie uspokajała – wręcz przeciwnie.
– Nie wiem, Wiktor – zaczęła niepewnie, bawiąc się rękawem kurtki. – To chyba nie jest najlepszy pomysł.
Wiktor uniósł brew, ale nic nie powiedział, czekając, aż sama to wyjaśni.
– Bo... – zawahała się, szukając słów, które oddałyby to, co czuła. – Bo ja już nie należę do was.
Wiktor zmarszczył brwi.
– Co ty opowiadasz?
– To prawda – powiedziała z większą determinacją. – Byłam częścią waszego życia, ale to się skończyło. Zrezygnowałam z tego. Nie wiem, czy twoja rodzina chciałaby mnie widzieć. Może nawet nie będą chcieli ze mną rozmawiać.-
Wiktor westchnął ciężko.
– Martyna, mój ojciec i Zosia nie są takimi ludźmi. Nikt cię nie będzie oceniać.
– A jeśli atmosfera będzie napięta? – zapytała szybko. – Jeśli wszyscy będą milczeć, bo nikt nie będzie wiedział, co powiedzieć?
Wiktor skrzyżował ręce na piersi.
– To tylko w twojej głowie. Oni chcą, żebyś przyszła.
– A może ty chcesz, żebym przyszła, bo czujesz, że musisz? – wypaliła nagle. Zaskoczyła go tym pytaniem.
– Co masz na myśli? – zapytał spokojnie.
– Wiesz, że nie chciałam siedzieć sama, więc pomyślałeś, że to twoja odpowiedzialność, żeby coś z tym zrobić. Że wypada mnie zaprosić.
Wiktor milczał przez chwilę, jakby ważąc jej słowa.
– Czy naprawdę myślisz, że robię to z obowiązku? – zapytał w końcu, jego głos był cichy, ale stanowczy.
– A nie? – odparła, czując, że jej głos zaczyna drżeć. Westchnął i spojrzał na nią uważnie.
– Martyna, gdybym tego nie chciał, nie zapraszałbym cię. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale nie jesteś sama. Nawet jeśli teraz czujesz inaczej.
– Pomyśl o tym – powiedział, robiąc krok w tył. – Nie musisz decydować teraz. Ale pamiętaj, że nie musisz tego wieczoru spędzać sama.
-Wiktor – zaczęła cicho, ledwo słyszalnym głosem. – Ja… nie wiem, czy potrafię.
– Nie musisz podejmować decyzji teraz – odparł, jakby chcąc ją uspokoić.
-Ja ledwo umiem spojrzeć w twoje oczy, a co dopiero w oczy twojej rodziny.
Wiktor zmarszczył brwi, ale nie przerywał, dając jej przestrzeń, by mówiła dalej.
– Boję się..– kontynuowała, głos jej drżał. – Boję się, że znowu cię zawiodę. Boję się, że zobaczę to rozczarowanie w twoich oczach, a tego nie zniosę. Wystarczy mi, że sama siebie nie mogę znieść.
Wiktor westchnął ciężko i zrobił krok bliżej, ale Martyna uniosła dłoń, jakby chciała go powstrzymać.
– Ciągle stąpamy po cienkim lodzie – powiedziała szybko. – Ty i ja… staramy się, ale to wszystko jest takie kruche. Jedno złe słowo, jeden błąd… i wszystko może runąć.
– Martyna… – zaczął spokojnie, ale ona nie dała mu dojść do słowa.
– Nie wiem, czy dam radę przyjść i udawać, że nic się nie stało – powiedziała szybko, jej głos stawał się coraz bardziej emocjonalny. – Nie wiem, jak mam usiąść przy stole z twoim ojcem i Zosią, wiedząc, że widzą we mnie to samo co Ty.
– Nikt nie wymaga od ciebie udawania – odparł stanowczo. – Martyna, przestań żyć w przeszłości. Nikt nie patrzy na ciebie jak na kogoś, kto nas zawiódł. Tylko ty sama to robisz.
– A ty? – wyrwało się jej.
Zaskoczony jej pytaniem, zmarszczył brwi.
– Co ja?
– Ty też na mnie patrzysz przez pryzmat moich błędów – powiedziała z nutą oskarżenia w głosie. Zrobił kolejny krok w jej stronę, ale nie podniósł głosu. Jego ton był stanowczy, ale pełen opanowania.
– Martyna, w pracy patrzę na ciebie jak na członka zespołu. Kiedy popełniasz błąd, reaguję, bo na tym polega moja rola. Prywatnie… – zawahał się, szukając właściwych słów. – Prywatnie patrzę na ciebie jak na osobę, która stara się naprawić to, co zepsuła. I taką cię widzę.
Martyna spuściła wzrok, jej oddech był płytki i nierówny.
– A co, jeśli zawiodę znowu? – zapytała niemal szeptem. – Jeśli nie sprostam ich oczekiwaniom? Twoim?
Odetchnął głęboko, zmuszając się do zachowania spokoju.
– Martyna, nikt nie ma prawa stawiać ci żadnych oczekiwań – powiedział łagodnie, ale zdecydowanie. – Wiesz, dlaczego zaprosiłem cię na Wigilię? Nie dlatego, że nie masz z kim spędzić tych świąt. I nie, nie robię tego z litości, jeśli o to ci chodzi. Robię to, bo chcę, żebyś tam była. - zatrzymał się na chwilę, ta rozmowa zaczynała go męczyć, ale nie dał tego po sobie poznać. Zaryzykował, odbijajc piłeczkę- A co, jeśli to ja cię zawiodę?
Martyna spojrzała na niego zaskoczona, niepewna, co miał na myśli.
– Ty? – zapytała, ledwo słyszalnie.
– Tak, ja – potwierdził. – Nie jestem nieomylny, Martyna. Też jestem tylko człowiekiem. I nie wiem, co przyniesie przyszłość.
Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, dokąd zmierzał.
– Ale ty nigdy mnie nie zawiodłeś – powiedziała cicho.
Martyna spojrzała na niego zaskoczona,
– Może jeszcze nie – odpowiedział. – Ale życie jest pełne niespodzianek, Martyna. Miliony pytań i możliwości, których nie możemy przewidzieć. Kto wie, jak wszystko się potoczy?
Martyna milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Odetchnął głęboko i kontynuował:
– Nie chodzi o to, żeby unikać błędów czy gwarantować sobie, że nic się nie stanie. Chodzi o to, żebyśmy mogli spojrzeć sobie w oczy, nawet jeśli coś pójdzie nie tak.
Martyna poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, odwróciła wzrok aby nie dać tego po sobie poznać.
– Ale ja nie wiem, czy potrafię – wyznała. – Nie wiem, czy umiem spojrzeć na ciebie bez tego ciężaru.
Wiktor zrobił krok bliżej, aż ich dzieliły zaledwie centymetry.
– Martyna, nikt nie mówi, że to będzie łatwe – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. – Ale jeśli cały czas będziesz unikać tego, co trudne, to nigdy nie ruszymy naprzód.
– A jeśli znowu zawiodę? – zapytała cicho.
– To sobie z tym poradzimy – odparł bez wahania. – Ale wiesz co? Jeśli nie spróbujemy, to już teraz zawiedziemy na całej linii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top