Rozdział 30

Wiktor siedział w kuchni, przy blasku małej lampki, z kubkiem herbaty w dłoniach. Na zewnątrz śnieg sypał gęsto, a jego cichy szelest przywodził na myśl spokój, którego Wiktor od dawna nie czuł. W drzwiach pojawiła się Zosia, z miną sugerującą, że ma do omówienia coś ważnego.
-Tato, mogę iść na dyskotekę? – zapytała z pewną ostrożnością, jakby próbowała wyczuć, w jakim jest nastroju.
Wiktor spojrzał na nią znad kubka, unosząc brwi.
-Dyskoteka? Nie – odpowiedział krótko i spokojnie.
-Ale dlaczego? – zapytała szybko, robiąc krok do przodu. – Wszyscy idą! To nic wielkiego, serio!
-Nie, Zosia. Szesnaście lat to nie wiek na takie miejsca – odpowiedział stanowczo, odstawiając kubek na stół.Zosia westchnęła ciężko, próbując zachować spokój.
-Tato, to tylko zabawa. Wiesz, że nie robię głupot. Obiecuję, że wrócę przed północą. Co może się stać?
-Nie chodzi tylko o to, co ty zrobisz – odparł chłodno. – Ale o to, co może zrobić ktoś inny. Dyskoteki to nie są miejsca, gdzie nastolatki powinny spędzać wieczory.
-Martyna by mnie zrozumiała – rzuciła nagle, z wyrzutem. – Ona wie, jak to jest.
Wiktor podniósł wzrok, a na jego twarzy pojawił się cień sarkastycznego uśmiechu.
-Martyna? – powtórzył powoli, tonem pełnym ironii. – Tak, bo ona świetnie zarządza swoimi decyzjami, prawda?- W jego głowie natychmiast pojawiły się wspomnienia. Wieczór, gdy Martyna zapewniała, że wychodzi z koleżankami, a później okazało się, że poszła z kimś zupełnie innym. Kłamstwo wyszło na jaw przypadkiem, kilka dni później, i od tamtej pory ich relacja była napięta. Nie chciał teraz tego roztrząsać, ale nie zamierzał też udawać, że nie widzi wzorca, jaki Zosia próbowała przywołać.
-Martyna to ostatnia osoba, która powinna doradzać w kwestii klubów – dodał, tonem ostrym, ale spokojnym.
Zosia zmarszczyła brwi, patrząc na niego z irytacją.
-Ale ja nie jestem Martyną! – wybuchnęła. – Nie możesz mnie porównywać do niej tylko dlatego, że jej coś nie wyszło!
-To prawda, nie jesteś Martyną – zgodził się, splatając dłonie na stole. – Ale to, co się stało ostatnio, to dla mnie jasny sygnał, że nie wszystko jest takie niewinne, jak się wydaje.
-To niesprawiedliwe! – wykrzyknęła Zosia, zaciskając dłonie w pięści. – Ty nic nie rozumiesz!
-Rozumiem więcej, niż myślisz – odparł chłodno. – I dlatego mówię „nie”.
-Chcę tylko tańczyć, pobawić się! To wszystko! – próbowała jeszcze raz, łagodząc ton. Wiktor westchnął, wstając z krzesła.
-A ja chcę mieć pewność, że wrócisz bezpiecznie do domu. Dyskoteki to nie są miejsca, gdzie szesnastolatki powinny przebywać, zwłaszcza takie, które ledwo co zdążyły zasłużyć na moje zaufanie.-
Zosia spojrzała na niego z wyrzutem, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.
Wiktor wrócił na krzesło, przecierając twarz dłonią. Wiedział, że Zosia uważa go za zbyt ostrego, ale nie mógł pozwolić na to, by powtarzała cudze błędy. Czasami bycie ojcem oznaczało mówienie „nie”, nawet jeśli miało to oznaczać kolejną kłótnię.
Wiedział, że nie zostało mu dużo czasu na prawienie morałów Zośce, trochę się martwił jaką drogę wybierze kiedy będzie dorosła w świetle prawa. Chciał nauczyć ją jak najwięcej, aby zamiast bagażu doświadczeń, wniosła w dorosłe życie dużo mądrości. Oczywiście, nie mógł uchronić ją przed całym złem tego świata, narzucić płaszcza i odganiać wszystkiego co krzywdzące.. ale chciał dbać jak najlepiej umiał. A dyskoteki to ostatnie miejsce na jego liście w które by ją puścił. Nawet nie patrząc przez pryzmat Martyny. Delikatnie poruszył kubkiem, przyglądając się jak herbata niespokojnie obija się o ranty naczynia. Był pewien że Martyna podzieliła by jego zdanie..

Zostały dwa tygodnie do świąt. A to oznaczało, że musiał wywiesić grafik świąteczny dla pracowników. Długo z tym zwlekał wiedząc że nie może zapewnić wszystkim wolnych dni. Musiał rozegrać to w taki sposób, aby osiągnąć kompromis.
Siedział nad grafikiem od kilkudziesięciu minut. Obok miał rozpiskę osób oraz podania o urlop. W takich chwilach nie znosił swoich obowiązków. Przeszedł się po gabinecie z próbować rozprostować kości, ale również nabrać dystansu. Stanął przy oknie, obserwując jak ratownicy staczają nierówna walkę ze śniegiem, odśnieżając karetki. Sytuacja w mieście była coraz gorsza. Wiedział że na święta będzie potrzebował więcej ludzi, jeśli śnieg nie przestanie odpuszczać, na co się nie zapowiadało. Służby drogowe pracowały bez wytchnienia, próbując zapanować nad stanem dróg, a mimo wszystko, ciągle to nie wystarczało. Wczoraj jedna z załóg nie była w stanie dotrzeć do pacjenta. Zaryzykowali, decydując się na wędrówkę przez zaspy, mimo wszystko nie udało się go uratować. Helikoptery latały częściej niż zwykle, ale ta opcja też powoli się wyczerpywała ze względu na pogarszające się warunki atmosferyczne. Kiedy wiatr sie nasili - będą musiały pozostać na lądowisku. Dostał informacje że w najbardziej niedostępnych terenach będą działały skutery śnieżne, które pomogą w ewakuacji pacjentów, jednak ich ilość była minimalna. Takie pogody w Polsce prawie się nie zdarzają..
W końcu zdecydował. Usiadł na krześle wpisując nazwiska osób, które tego dnia będą miały zmianę. Nie zastanawiając się długo, przypiął grafik na tablicy. Wyjął z szafki kubek termiczny, sprząc do niego herbatę, oraz drugi, porcelanowy na kawę. W taką pogodę warto mieć ze sobą coś ciepłego, na wypadek gdyby akcja się przeciągała. Najpierw ich bezpieczeństwo, bo martwi nie pomogą nikomu.
Potrząsnął kilkoma niewielkimi termosami, i z zaskoczeniem odkrył że wszystkie są puste. Po kolei podkręcał je, myjąc, i wrzucając do środka torebki z herbatą. Każdemu dorzucił odrobinę cukru i syropu malinowego. Pozakręcał i odstawił na miejsce.  Zgarnął swój zestaw znikając w gabinecie.
- Mogę? - Martyna nieśmiało uchyliła drzwi. Gestem zaprosił ją do środka. Weszłam zamykając za sobą drzwi. Zbliżyła się do biurka, delikatnie dotykając go opuszczali palców. - Nie ma mnie w grafiku na wigilię.
- jesteś na sylwestra. - odpowiedział skupiając się na wypełnianiu dokumentów. 
- Chcę być we wszystkie świąteczne dni. - Powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Mimo to jej wzrok ciągle błądził po blacie biurka, który delikatnie skubała.
Oparł się o krzesło, odkładając długopis na bok.
- Nie ma takiej opcji, Martyna. - powiedział równie stanowczo - grafik jest jednakowy dla wszystkich. Jeśli ktoś pracuje w wigilię, ma wolny sylwester. Jesli wybiera pierwszy  i drugi dzień świąt ma wolne pozostałe dwa dni.
- Mimo wszystko proszę, abyś wpisał mnie we wszystkie dni. Przecież pomiędzy nimi zachowam odpowiedni odstęp. - uniosła proszący wzrok. Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały. Widziała jak stanowczość ustępuje miejsca wahaniu.
Wiktor sięgnął po długopis, nachylając się na powrót nad dokumentami.
- Przemyślę to. - mruknął, wypełniając formularze. Kiwnęła glową wychodząc. Kiedy drzwi się zamknęły, wyprostował się.   Martyna nie miała z kim spędzić świąt. Dlatego chciała spędzić ten czas w pracy, by nie musieć siedzieć w pustym domu. Rozumiał to, i już od kilku dni zastanawiał się, czy powinien zaprosić ją do siebie. Nie chciał niczego przyspieszać, dawać jej nadziei że szybko zapomni tym co zrobiła. Chciał, żeby poniosła konsekwencje swojego zachowania, jednak samotne święta nie były w jego planach.. przetarł twarz dłonią, próbując się pozbyć natrętnych myśli, wrócił do pracy.

W domu niestety nie było łatwiej. Zośka nadal była obrażona o to, że nie pozwolił jej wyjść na dyskotekę poprzedniego wieczoru. Próbował wyjaśnić prawdziwe powody, wytłumaczyć, ale koniec końców odpuścił, czując że odbija się od ściany. Wiedział, że prędzej czy później przejdzie jej.
Usiadł przy stole, rozmawiając z ojcem o świętach, o pracy, pogodzie i Martynie. Zdobył się na szczerość, by w końcu wyjawić powody dla których ostatnie tygodnie były dla niego takie ciężkie. Starał się po krotce wyjaśnić to, co siedziało w jego głowie. Jak to sobie dalej wyobraża, odpowiadał na trafne pytania ojca.. kiedy już senior rodu udał się do pokoju na zasłużony odpoczynek, zdał sobie sprawę po kim ma ten dar rozmowy. Widocznie jest to u nich przekazywane z dziada pradziada..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top