Rozdział 28
Zaprosiła go do swojego mieszkania, licząc że w swoim bezpiecznym miejscu z dala od stacji, od świadków, w końcu będą mogli porozmawiać w spokoju. Ale ich rozmowa była jednym wielkim milczeniem, które odbijało sie pustką w jej głowie.
Wstał z kanapy, zaczynając nerwowo chodząc po pokoju. Stanęła przy oknie, oglądając życie jakie za nim się toczyło. Widziała dzieci rzucające śnieżkami rodziców ciągnących sanki z pociechami, psy biegające między płatkami śniegu. Zagryzła żeby nie chcąc dłużej milczeć.
- Wiktor - odwróciła się w jego stronę. Siedział spokojnie przy kuchennym stole przyglądając jej się uważnie, jakby analizował każdy ruch - krzycz, mów jak bardzo się zawiodłeś na mnie, praw morały.. tylko na litość Boską, mów do mnie bo ja nie zniosę tej ciszy! - rzuciła błagalnie z siadając na rogu kanapy. Ta cisza ją męczyła.
Wiktor przez chwilę tylko patrzył na nią. Jego wzrok był pełen zmęczenia, jakby ta rozmowa kosztowała go więcej, niż potrafił wyrazić słowami. Zawsze starał się być opanowany, trzymać emocje w ryzach, ale teraz nie miał pojęcia, jak reagować. Przejechał dłonią po twarzy, jakby chciał otrząsnąć się z myśli.
– Martyna – powiedział w końcu, jego głos cichy, ale pełen determinacji – ja nie chcę krzyczeć. Bo krzyk nie rozwiązuje niczego. To, co siedzi w nas, nie wykrzyczy się w jednym hałasie. Jeśli chcesz, bym krzyczał, to znaczy, że chyba zupełnie się nie rozumiemy.
Zamilkła, próbując zrozumieć to, co właśnie powiedział. Jej wzrok błądził po podłodze, szukając odpowiedzi. Czuła że nie była sama w stanie tego rozgryźć. Potrzebowała jakieś reakcji z jego strony, która zapewniłaby o jego uczuciach. Słów, na których mogłaby się oprzeć.
– Ja nie chcę rzucać się w emocje, które potem oboje będziemy musieli zbierać z podłogi – dodał Wiktor, jakby sam siebie próbował uspokoić, zanim zrobił kolejny krok. – Chcę wiedzieć, dlaczego teraz tak bardzo potrzebujesz, żebym krzyczał? Dlaczego muszę ci udowodnić, że czuję, skoro ty sama widzisz, że wciąż tutaj jestem?
Teraz to ona siedziała w ciszy, sklejając jego słowa w jedną całość. Właśnie tego potrzebowała, zapewnienia że On ciągle tutaj jest, że są w tym razem, mimo wszystko.. potrzebowała słów że ciągle chcą tego samego. Westchnęła, podnosząc wzrok z podłogi.
- To wszystko jest trudniejsze, niż mogłabym sobie wyobrazić. - powoli przeniosła wzrok na niego, szukając w nim odpowiedzi której nie znajdowała - a Twoje milczenie sprawia, że zaczynam się wahać, czy to wszystko da się uratować? Nie mogę zgadnąć co myślisz, nie wiem co czujesz w sobie, co czujesz do mnie. Może, gdybyś to wykrzyczał..
Wiktor nie odpowiedział od razu. Jego oczy były smutne, ale nie pełne gniewu. Zamiast tego, delikatnie sięgnął po jej rękę, ale nie szukał od niej pocieszenia. Chciał tylko, by wiedziała, że nie jest sama w tym, co czują.
– Jeśli jedynym miernikiem moich uczuć do ciebie ma być to, jak głośno krzyczę, to coś nam umknęło. – Jego głos był łagodny, ale pełen siły. – Czy naprawdę myślisz, że siedziałbym tutaj teraz, próbując to wszystko zrozumieć, gdyby mi nie zależało? To, że w milczeniu próbuję znaleźć rozwiązanie, nie znaczy, że nie czuję. Może właśnie w tym milczeniu, w tej ciszy próbuję zrozumieć, co naprawdę się stało między nami. Czasem cisza nie oznacza braku emocji, Martyna. Czasem milczenie mówi więcej niż wszystkie krzyki na świecie.
– Więc… co teraz? – zapytała, jej głos był pełen nadziei, ale też niepokoju.
Wkiktor spojrzał na nią,jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. W końcu odpowiedział cicho:
- Jeśli chcemy odbudować to co było między nami, musimy zacząć od nowa. Zacząć na spokojnie, bez oskarżeń, bez podziałów. Bez krzyków- popatrzył na nią wymownie - Ale najpierw muszę wiedzieć, że oboje tego chcemy.
Martyna popatrzyła na niego przez chwilę. Wszystko wydawało się teraz bardziej jasne, choć emocje były wciąż silne. Wzięła głęboki oddech, dotykając jego ręki.
- Chcę, to wszystko po prostu mnie przerasta.. - przyznała sama przed sobą. Wiedziała, że przy Wiktorze nic nie jest proste. Zawsze, kiedy napotykali problem ona uciekała, bojąc się rozmowy której oczekiwał Wiktor. Nie umiała tak po prostu powiedzieć tego co czuje, to było zbyt trudne. On natomiast widział potęgę w rozmowie, dla niego to było coś naturalnego. Wiedziała, że musi się tego nauczyć, bo inaczej nigdy nie dojdą do porozumienia. Spróbowała. Zbierając w sobie całą odwagę, którą posiadała. Mimo strachu przed tym co miała powiedzieć, oraz przed tym jak zareaguje Wiktor, mimo wszystkich sprzecznych emocji zebrała się na to, by w końcu wyjawić co tak naprawdę się stało. Mówiła w swoim stylu. Chaotycznie, wiercąc się na miejscu, unikając kontaktu wzrokowego, jak gdyby bała się co zobaczy w jego oczach, innym razem potrzebowała zapewnienia że jest, że słucha.. Chciała powiedzieć wszystko wierząc, że tylko w ten sposób zamkną ten rozdział raz na zawsze. Opowiadała o sytuacjach w których czuła że jest nie wystarczająca, kiedy targały nią emocje, a Wiktor był spokojny. Cały czas starała się, by dopasować swoje emocje do jego, a kiedy czuła że nie daje rady, zamykała się.
Nie przerywał jej. Słuchał, choć jego wzrok był przenikliwy. Dawał przestrzeń, by wypowiedziała wszystkie słowa, których nie była w stanie powiedzieć przez cały ten czas. Był wdzięczny, bo nie zdawał sobie sprawy z wielu rzeczy, o których teraz zdecydowała się powiedzieć. Tu nie chodziło już o flirt z tym chłopakiem. Już dawno przestał o tym myśleć. Nawet nie chodziło o to, że stracił zaufanie do Martyny. To nie jest coś, czego nie mogłoby się dać odbudować. Tu chodziło o coś więcej, o fakt że czuł że Martyna tak naprawdę jej dała mu pełnego zaufania. Nie chciała z nim rozmawiać, powiedzieć prawdy, bo nie ufała mu, nie wierzyła że ta rozmowa może przynieść ulgę. Że razem mogli znaleźć nowe rozwiązania, nie pozwalając na to, by ktoś pomiędzy nimi wszedł.
- Dziękuję - odpowiedział po długiej chwili ciszy, jego wzrok nadal był pełen determinacji ale i spokoju - że zdecydowałaś się powiedzieć całą prawdę. Dostrzegam to, jak trudne było to dla Ciebie, ale dzięki tej prawdzie zdałem sobie sprawę jak bardzo Cię zawiodłem. Obiecywałem że zawsze będziesz mogła być sobą, tymczasem pozwalałem na to, byś się gdzieś zgubiła. Próbując mi dorównać..
- Czemu Ty zawsze wiesz co powinieneś powiedzieć, co? - przerwała mu, nie rozumiejąc. - czemu przychodzi to do Ciebie z taką lekkością?
– Martyna – zaczął spokojnie, z lekkim uśmiechem, jakby chciał złagodzić napięcie. – To nie jest lekkość. To doświadczenie. I ból. Tysiące chwil, kiedy milczałem, bo nie wiedziałem, co powiedzieć. Może dlatego teraz potrafię... bo wiem, jak wiele można stracić, gdy słowa nie padają na czas.
Martyna westchnęła, opuszczając głowę. – A ja... ja czuję, że wszystko, co mówię, jest nie tak. Że każde moje słowo tylko komplikuje sprawy. Za każdym razem zastanwiam się, czy powinnam cokolwiek mówić.
Wiktor spojrzał na nią uważnie, jego wzrok był spokojny, ale przenikliwy. – Czy naprawdę tak myślisz? Że wszystko, co mówisz, jest nie tak? – Zadał pytanie, które zawisło w powietrzu.
Martyna zamilkła, próbując znaleźć odpowiedź. – Może nie wszystko – przyznała w końcu, unikając jego wzroku. – Ale często wydaje mi się, że nie potrafię znaleźć właściwych słów. Albo że... one nie wystarczają.
Wiktor przesunął się bliżej, jego głos stał się cichszy, bardziej intymny. – Wiesz, co ja widzę? Kogoś, kto próbuje. Kogoś, kto nie boi się przyznać do błędów, nawet jeśli to boli. I kogoś, kto teraz siedzi przede mną i otwiera się, mimo że każde słowo wydaje się ciężarem. To nie jest porażka, Martyna. To jest odwaga.
Jej oczy zaszkliły się, ale nie odwróciła wzroku. – A co, jeśli... to wszystko nie wystarczy? Jeśli wciąż będziemy wracać do tego samego punktu, do tych samych ran?
– Nie będziemy – odpowiedział natychmiast, z determinacją w głosie. – Ale to zależy od nas obojga. Od tego, czy będziemy mieli odwagę mówić, kiedy coś zacznie się psuć. Martyna, jeśli masz wątpliwości, jeśli coś cię niepokoi, musisz mi powiedzieć. Nie czekać, aż wszystko się zawali. Mogę to obiecać, ale czy ty możesz zrobić to samo?
Skinęła głową, a potem, z wahaniem, odpowiedziała. – Mogę spróbować. Ale... boję się, że nie zawsze będę potrafiła.
Wiktor ujął jej dłoń, splatając ich palce. – To nie chodzi o bycie idealnym. Chodzi o próbę. Jeśli będziemy się starać, krok po kroku, to wystarczy. Nie oczekuję od ciebie perfekcji, Martyna. Chcę tylko, żebyś była sobą. Sobą ze wszystkimi swoimi emocjami, lękami i marzeniami. -
Spojrzała na ich splecione dłonie i po raz pierwszy od dawna poczuła coś na kształt nadziei. – A jeśli... jeśli znowu popełnię błąd? – zapytała cicho.
– Wtedy naprawimy go wspólnie – odpowiedział bez wahania. – Bo na tym polega bycie razem. Na naprawianiu. Na budowaniu, nawet jeśli czasem coś się sypnie.
Martyna zamknęła oczy, pozwalając, by jego słowa wypełniły ciszę między nimi. Kiedy otworzyła je ponownie, spojrzała na niego z nową pewnością. – Wiktor, ja chcę tego spróbować. Z całych sił. Chcę, żebyśmy to naprawili. Ale... potrzebuję cię do tego. Nie tylko jako kogoś, kto mnie słucha, ale jako kogoś, kto jest przy mnie.
Wiktor uśmiechnął się lekko. – I będę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top