Rozdział 26

Śnieżyca nie ustawała, a dyspozytornia pogotowia ratunkowego huczała od zgłoszeń. W bazie panowało napięcie. Wiktor siedział w kącie dyżurki, przeglądając raporty. Piotr żartował głośno z kolegami, choć większość jego uwagi skupiona była na ekranie telefonu. Martyna milczała, wpatrując się przez okno w wirujące płatki śniegu.
-

Wygląda na to, że dzisiaj nie będzie spokojnie – rzucił Piotr, opierając się o biurko. Jak na zawołanie odezwało się radio.
– 21s, wypadek samochodowy, droga krajowa 94. Dwóch poszkodowanych, pojazd w rowie.
– Ruszamy – powiedział Wiktor stanowczo, wstając. - ruchy, ruchy
Piotr zajął miejsce za kierownicą, Wiktor standardowo obok niego, podczas kiedy Martyna zajęła tylne siedzenie. Śnieg uderzał o szyby, a wycieraczki ledwo nadążały z oczyszczaniem widoku.
– Mam nadzieję, że ta droga nie jest całkiem zawiana – powiedział Piotr, napinając dłonie na kierownicy.
– Po prostu jedź ostrożnie – odparł Wiktor chłodno, skupiony na tablecie z danymi zgłoszenia. Martyna spojrzała na niego kątem oka. Od kilku dni Wiktor był cichy, jeszcze bardziej zamknięty w sobie niż zwykle. Wiedziała, że coś jest nie tak, ale nie chciała naciskać. Sama miała swoje problemy i czuła, że ich relacja wisi na włosku.
– Wiesz coś więcej? – zapytała, próbując przerwać ciszę.
– Nie dużo. Samochód osobowy, dwie osoby, brak kontaktu z kierowcą – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Klasyk w taką pogodę – mruknął Piotr. – Ludzie zapominają, że zima to nie czas na rajdy.
- Skup się na drodze, Piotr - od razu sprostował go lekarz, odwracając głowę do tyłu. Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały ale pierwszy odwrócił głowę. - pasy, Martyna.
Posłusznie usiadła na mi jscuz zapinając pas. Nie miała ochoty na dyskusję.
Droga krajowa była praktycznie nieprzejezdna. Samochód, stary sedan, leżał w rowie, a wokół niego nie było żywej duszy.
– No dobra, bierzmy się do roboty – powiedział Wiktor, otwierając drzwi karetki. – Martyna, idziesz ze mną. Piotr, zabezpiecz pojazd i zrób miejsce, gdybyśmy musieli ewakuować rannych na noszach.
Martyna kiwnęła głową,  w jego głosie nie było ani śladu ciepła, którym kiedyś ją obdarzał. Ruszyła za nim przez zaspy, czując, jak śnieg wdziera się do butów.
Samochód był rozbity, szyba od strony kierowcy pęknięta, a wnętrze zasypane śniegiem.
– Halo! – zawołał Wiktor, nachylając się nad drzwiami. W środku znajdował się starszy mężczyzna z głową opartą o kierownicę. Obok niego młoda kobieta, nieprzytomna, z głębokim rozcięciem na czole.
– Sprawdź puls – polecił Wiktor sucho. Odsunęła mężczyznę, starając się nie naruszyć jego kręgosłupa.
– Jest, ale słaby. Trzeba go szybko wyciągnąć.
Wiktor spojrzał na kobietę.
– Oddycha. Może być wstrząs mózgu. Wygląda na to, że oboje są w stanie krytycznym.
Ich spojrzenia spotkały się ponownie. Znowu odwrócił wzrok pierwszy.
– Piotr! – zawołał. – Przynieś deskę ortopedyczną i kołnierze!
Kiedy zabezpieczyli rannych i przenieśli ich do karetki, Wiktor zajął miejsce przy mężczyźnie, a brunetka przy kobiecie.
– Utrzymuj tlenoterapię, saturacja jest niska – rzucił, patrząc na nią przelotnie.
Martyna kiwnęła głową, podłączając kobietę do tlenu.
– Wszystko pod kontrolą – powiedziała, próbując złapać jego wzrok.
– Wiem – odparł Wiktor, odwracając się z powrotem do monitora. Podjazd szpitala był oblodzony, ale Piotr zdołał zatrzymać karetkę bez poślizgu. Przekazali rannych personelowi, a potem stanęli przed wejściem, patrząc, jak śnieg wciąż pada.
Martyna odetchnęła głęboko.
– Wiktor… – zaczęła, ale on jej przerwał.
– Nie teraz.
– Ale musimy porozmawiać.
– Naprawdę chcesz to robić tutaj, na mrozie? – zapytał, spoglądając na nią z chłodnym znużeniem.
– Wiem, że zawaliłam – powiedziała, ignorując jego ton. – Wiem, że to moja wina.
Wiktor spojrzał na nią długo, zanim odpowiedział.
– Martyna, to nie jest kwestia winy. To kwestia zaufania.
– I myślisz, że nie mogę tego odbudować? – zapytała, z nutą desperacji w głosie.
– Nie wiem – odparł, a w jego oczach widać było mieszankę bólu i zmęczenia. – Może. Ale teraz… musimy wracać do bazy.
Ruszył w stronę karetki, zostawiając ją na chwilę samą. Martyna wzięła głęboki oddech i ruszyła za nim, czując, jak śnieg chłodzi jej policzki. Pojazd zatrzymał się pod bazą. Mężczyźni wysiedli, ale Martyna nie miała na to ochoty. Chciała pobyć sama. Wyjęła sprzęt z półek porządkujac je, sprawdzając zapasy i chowając spowrotem. Otworzyła ampulatorium, sprawdzając czy wszystko się zgadza. Zgadzało się. Usiadł na noszach opuszkami palców obracając wszystkie fiolki tak, by etykiety znajdowały się u góry. Zastanawiała się, czy może jeszcze coś zrobić, zwrócić uwagę Wiktora udowodnić że zależy jej na nim. Był wobec niej taki zimny i obojętny, jak chyba nigdy dotąd.  I to ją bolało najbardziej. Wolałby żeby krzyczał, prawił kazania w swoim stylu, wkurzał się.. ale on milczał. Na akcji mówił jej imię z łatwością, jakby z przyzwyczajenia, kiedy tylko łapał się na tymże natychmiast jego ton się zmieniał. To było przykre. Dodatkowo Damian nie odpuszczał. Jakby słowo "Nie" dla niego nie istniało. Bała się, że którego dnia narobi jej kolejnych problemów..
Drzwi boczne się rozsunęły, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Wierzchem dłoni wytarła łzy. To był Piotr.
- Martynka, co Ty tu jeszcze robisz? - zapytał, opierając się o ramę drzwi. W jego głosie wyczuła nutkę rozbawienia - Już dawno po dyżurze.
-Sprzątam- Odpowiedziała unikając jego wzroku. Uniósł brew.
-Nie wydaje mi się, aby fiolki musiały być poukładane co do milimetra. - zauważył trafnie - co się dzieje?
- Nic. Po prostu.. potrzebuję chwili spokoju - westchnęła, opadając na nosze. Wszedł do środka, zamykając drzwi karetki usiadł na przeciwległym końcu, zaplatając dłonie na piersi.
- Wiktor?
Popatrzyła na niego zaskoczona.
- a czemu od razu on? - rzuciła z udawaną obronnością.
- Bo go znam i widzę co się dzieje - zmrużył oczy uśmiechając się - no, gadaj.
- wszystko jest nie tak - przyznała w końcu - Nie chce mnie słuchać, nawet nie chce próbować..
Przez chwilę przyglądał jej się uważnie.
- Nie wiem o co poszło, mogę się tylko domyślać.. - westchnął, pamiętając zaskoczenie Wiktora że Martyna go okłamała. Próbował wtedy to ukryć ale Piotr znał go doskonale. - naprawdę nie chce, czy nie wie co ma zrobić?
- A jakie to ma znaczenie? - wzięła głęboki wdech, aby zapanować nad drżeniem głosu - fakt jest taki, że bez rozmowy nie pójdziemy dalej, a omija mnie szerokim łukiem.
- Jedyne co Ci mogę doradzić, to żebyś była szczera. Wiktor to twardy facet, ale nie głupi. Jeśli naprawdę ci na nim zależy, znajdziesz sposób.
Spojrzała na niego z wdzięcznością, za poświęcenie chwili.
- Dzięki, Piotruś
- Nie ma za co- zaśmiał się odsuwając drzwi karetki - ja tu tylko sprzątam..
Zamknęła ampularium, odkładając na miejsce. Wyszła z pojazdu tylnymi drzwiami. Zatrzaskując je za sobą popatrzyła na wirujące płatki śniegu. Przez chwilę czuła się jakby była jednym z nich - zagubiona i Montana przez wiatr. Z kieszeni munduru wyjęła paczkę papierosów. Zawahała się, ale w końcu odpaliła jeden z nich, chowając resztę w kieszeni. Zaciągnęła się, trzymając w płucach nie tylko ich dym, ale też wszystkie negatywne emocje. Przymknęła oczy, delektując się ta chwilą. W końcu powoli wypuściła dym patrząc jak miesza się z zimnym powietrzem. I znika pomiędzy kolejnymi płatkami. Oparła się o pojazd, unosząc do góry głowę. Powoli podniosła rękę do góry, by kolejny raz zaciągnąć się mieszanką tytoniu i mroźnego powietrza. To było tak oczyszczające uczucie.. odrzuciła wszystkie myśli, skupiając się tylko na tym, co w tej chwili robi.
- Myślałem, że rzuciłaś- uniósł brwi z podchodząc bliżej.
- Nie jestem idealna. - Odparła krótko, nie odwracając wzroku od śniegu.
- Najwyraźniej. - skomentował, odchodząc w stronę samochodu.
- Wiktor? - zawołała spokojnie.  Przystanął odwracając się w jej stronę - Wiem że to co zrobiłam było błędem. Zawiodłam Twoje zaufanie, ale.. Ja naprawdę chcę to naprawić.
- Martyna, nie chodzi tylko o to, co się stało. Chodzi o to, że kiedy raz się wydarzyło, zawsze będę się zastanawiał, czy wydarzy się znowu.
- Nie wydarzy się znowu - powiedziała z determinacją - Przysięgam.
Poruszył się nerwowo, przyglądając się uważnie.
- Chcę ci wierzyć, naprawdę. Ale to nie jest takie proste - westchnął.
- a co, jeśli nigdy nie będzie? - zapytała cicho. Spojrzał na nią długo, jakby warzył każde słowo.
-To wtedy musimy się zastanowić, czy mamy dokąd wracać. 
Poszedł w stronę samochodu, zostawiając  ja samą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top