Rozdział 21

Kończył właśnie wypełniać kolejny stos dokumentów na biurku, usłyszał delikatne pukanie do drzwi.
- Prosze - odpowiedział spokojnie, unosząc głowę. Zobaczył Martynę, która cicho wślizgnęła się do środka. - co jest Martyna?
- Pogadamy? - zapytała stając przy biurku. - przepraszam że tutaj, ale nie odbierasz ode mnie telefonów, nie odpisujesz na smsy..
- O czym chcesz rozmawiać, co ? - zapytał szorstko. Sam na siebie był zły, że nie potrafił inaczej. Jego serce łamało się widząc że ma za sobą przepłakaną noc, zapuchnięte oczy to zdradzały. Chciałby ją przytulić, obiecać że będzie dobrze, ale przecież sam nie wiedział co będzie dalej. - Sprawa wydaje się oczywista.
- Nawet mnie nie posłuchałeś.. - spuściła głowę, aby ukryć łamiący się głos. - Proszę Wiktor, nie skreślaj mnie. Spotkajmy się. Proszę..
- Nie wiem. - oparł się o krzesło, zarzucając dłoń na biurko. Złapał pierwszy lepszy długopis, i zaczął nerwowo obracać nim w dłoniach. Oczywiście że chciał się spotkać z chciał wyjasnić, jednak uważał że pierwszo emocje powinny opaść.
- Wiktor - podeszła bliżej, widząc że się waha. Uniosła dłoń delikatnie dotykając jego barku. Czuła jak spiął mięśnie, ale zignorowała ten fakt.
- Nie sądzę, żeby to coś zmieniło, Martyna - odpowiedział po chwili namysłu. Przecież wiedział o wiele więcej niż myślała. Czy mógłby o tym zapomnieć?
- A co z zaufaniem, co? - oparła się o biurko, żeby widzieć jego twarz. Przez chwilę próbował unikać kontaktu wzrokowego, ale odpuścił. Spojrzał prosto w jej karmelowe oczy
- Sama spisałaś je na straty. - odetchnął głęboko, chcąc aby głos brzmiał oficjalnie, bez niepotrzebnych drgań. Lata praktyki pozwoliły mu na to, by sam go kontrolował. Nie chciał tutaj rozmawiać. W biurze, w którym ściany mają uszy. Ale miała rację, nie odbierał jej telefonów, wiec innej szansy nie było. - Sama powinnaś sobie odpowiedzieć czy było warto te wszystkie miesiące poświęcić dla jakiegoś.. dzieciaka.
- Nic nie poświęciłam! Nigdy nie zrezygnowałbym z tego co jest między nami Wiktor. Dobrze wiesz, że zależy mi na Tobie.
- Zastanów się co mówisz. Nas już nie ma Martyna. - wstał z krzesła, nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia. Miał ochotę wrzeszczeć, ale musiał zachować zdrowy rozsądek. Zaparł się rękami i biurko, był tylko kilka centymetrów od jej twarzy - Trzeba było rozmawiać ze mną wcześniej. Wyjaśnić co się dzieje. Nie czekać aż kłamstwo wypłynie na powierzchnię. Ja nawet nie wiem czy kiedykolwiek mógłbym ci zaufać ponownie. Nie chcę żyć w strachu, że za tydzień, miesiąc, rok odejdziesz do innego. - machnął dłonią tak szybko, że zmrużyła oczy. Wystraszył się tej rekacji. Odchrząknął, zakładając zagubiony kosmyk włosów za ucho brunetki. - wróć do pracy. I nie poruszaj tutaj naszych prywatnych spraw. Zdzwonimy się wieczorem co do spotkania. Być może się zgodzę. - usiadł na krzesło i wrócił do swoich zadań, czekając aż opuści pomieszczenie. Kiedy to zrobiła przetarł twarz dłońmi. Trudno było być opanowanym w sytuacji, kiedy traciło się to, co się kocha. Chociaż do tej pory sam nie był tak bardzo pewny swoich uczuć, w chwili kiedy wszystko spisał na straty poczuł okropny ból w sercu.
Ale wiedział. Teraz już znał to uczucie, i wiedział że to minie. Poradził sobie z śmiercią Eli, poradzi sobie z stratą Martyny. Tylko.. czy na pewno chciał ją tracić?

Dzień był długi. Przewertował tone papierów, i jak zwykle obiecał sobie robić restze na bieżąco. Zawsze tak było. Najpierw nie miał na to czasu, odkładał na kiedy indziej, później spędziła cały dzień, czasem dwa na porządkowaniu, obiecując sobie że to już ostatni czas, następnie znowu robil to samo.. jeśli co nowi ludzie się sprawdza, będzie mógł więcej czasu spędzać w bazie niż w karetce. Wtedy się tym będzie zajmował. Chociaż nie chciał oddawać pracy w karetce. Lubił to. Pomaganie ludziom to było jego powołanie. Lata studiow, szkoleń.. był dobry w swoim fachu, potrafił przywrócić życie tam, gdzie innym by się nie udało. Być może to wiedza i upór, a przy okazji łamanie kilku przepisów.. być może po prostu szczęście.
Wrócił do domu późno. Miał do pozałatwiania kilka spraw po drodze, odebrał Zośkę ze szkoły, zjedli wspólnie obiad na mieście, nawet zgodził się na niewielkie zakupy ciuchowe o które prosiła już od dawna. Odwiózł ją do domu, i pojechał z tatą na wizytę do kardiologa. Serce okazało się jak dzwon, a uczucie kołatania które mu dokuczało, to tylko nerwy. Co prawda senior mówił mu o tym setki razy, ale nie zaufał na słowo. Najgorsze kiedy lekarz sam się leczy..
Przyjechali do domu późnym wieczorem. Jedząc lekką kolację rozmawiali o świętach. Początek grudnia sprawił że klimat świąt zaczął zewsząd atakować. Zośke szczególnie cieszyła ta pora roku. Zadzwonił telefon. Zerknął na wyświetlacz, i przypomniał sobie że obiecał jej że pogadają. Niechętnie wstał od stołu.
- Martyna? - odebrał oschle, idąc schodami w górę, by zniknąć w sypialni przed ciekawskimi spojrzeniami domowników.
- Myślałam że zadzwonisz.. - usłyszał w słuchawce cichy głos.
- Ledwo co wróciłem do domu. Miałem parę spraw do załatwienia. - wyrecytował na jednym oddechu. Podszedł do okna, jedną ręką zapierając się o szybę. Patrzył na ogród, ławeczkę na której wspólnie siedzieli. To było całkiem niedawno, a jednocześnie tak wiele czasu upłynęło. Zaufał wtedy intuicji, i pozwolił sobie na szczęście. Nawet gdyby miało to się skończyć, wiedział że było warto. - spotkamy się. Ale nie dziś.
- czyli kiedy?
- Nie wiem, jutro, pojutrze..
- w porządku. - rozłączyła połączenie, nie żegnając się uprzednio. Opuścił rękę z telefonem w dół. Co miał zrobić? Jechać tam na złamanie głowy? Chciał się zdystansować, sprawdzić jak to będzie, przemyśleć i na świeżo podejść do sprawy.
Rzucił telefon na łóżko, i wyszedł z sypialni.
- pokłóciłeś się z Martyna? - Zosia wbiła w niego niebieski wzrok.
- pokłóciłeś.. - westchnął siadając do stołu. Nie chciał obarczać jej swoimi problemami, mimo to zasługiwała na wyjaśnienie. Wiedział że czyta z niego jak z otwartej księgi. Czuję emocje które nim targają, a nie chciał by się martwiła.
- Z pewnością się pogodzicie. - uśmiechnęła się, dodając mu otuchy.
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Idź do góry dokończyć naukę na jutro. Późno już - pogonił corke do góry. - sprawdzę czy umiesz.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że już nie jestem dzieckiem? - jęknęła odnosząc talerz do kuchni.
- zdajesz..- zaśmiał się, słysząc jej słowa - dobranoc.
- Jest źle? -dopytał senior, gdy zamknęły się drzwi pokoju wnuczki. Utkiwł w nim niepewne spojrzenie. Kiwnął w odpowiedzi na słowa ojca.
- to chyba od początku nie miało szans.. niepotrzebnie się łudziłem. - założył ręce za głowę. - nie wiem tato, może ta różnica wieku jednak robi swoje.
- chyba za późno synu na takie myśli. Oddałeś jej swoje serce, teraz musisz walczyć.
- a co jeśli to walka z wiatrakami?
- nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. - starszy pan poklepał czule syna po ramieniu i udał się do swojego pokoju. Póki nie spróbujesz..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top