Rozdział 20

Siedział na brzegu sypialnianego łóżka. Ciemny pokój oświetlała jedynie niewielka lampka nocna, której właściwie nigdy nie używał. Oparł ręce o kolana, chowając w nich twarz próbował pozbierać myśli.  Jego telefon po raz kolejny zawibrował ale nie miał ochoty sprawdzać wiadomości.
Miał dzisiaj spędzić noc u Martyny. Ostatnie dni były ciężkie, skupił się przede wszystkim na córce. Pomagał jej uporać się z nastoletnimi problemami, zasięgnął opinie fachowców w sprawie prawnych kroków w związku z dręczeniem koleżanki, i odetchnął spokojnie.
Martyna przygotowała na ten wieczór coś specjalnego z nawet nie spodziewał się jak bardzo..
Martyna kupiła bilety do kina, tak dawno nigdzie nie byli, że postanowiła ten wieczór spędzić inaczej. Kino, kolacja, spacer po mieście..
Siedział przy stole, czekając aż się wyszukuje. Od kilkunastu minut oglądał bieg pomiędzy sypialnia a łazienką.
Telefon zawibrował, a on mimowolnie spojrzał na ekran..
Nigdy nie był ciekawy. Ufał Martynie, po prostu spojrzał na ekran na którym pokazała się jednoznaczna wiadomość. Zamarł. Przez chwilę walczył ze sobą, ale poddał się chęci by doczytać wiadomość do końca. Z przyspieszonym pulsem przejeżdżał po ekranie telefonu Martyny. Ich wymiana wiadomości trwała już od jakiegoś czasu. Damian. Cała układanka złożyła się w całość. Wszystkie pytania, nagle znalazły odpowiedź. Ten mężczyzna przed klubem, kiedy odbierał pijaną Martynę, jego imię.. kłamstwo o wyjściu do pubu, smsy o każdej porze dnia i nocy. Cicho odsunął krzesło, stając w otwartych drzwiach łazienki, próbował nie wybuchnąć. Miał wiele pytań. Dlaczego? Przecież tak ostrożnie budowali to wszystko, wiele czasu musiało upłynąć nim jej zaufał.. a uczucia? Przecież zapewniała go..
- Coś się stało? - patrzyła zaskoczona, widząc jak się jej przygląda. Jego wyraz twarzy był tak nieokreślony, że spodziewała się złych wiadomości.
- Może Ty mi powiesz, co? - odezwał się ostro wyciągając telefon w jej stronę.
- Wiem jak to wygląda, ale daj mi to wytłumaczyć - podeszła bliżej. - nie zrobiłam nic przeciwko Tobie, Wiktor.
- Nie? -uniósł brwi
- To znajomy. Dobrze wie, że między nami nigdy nic nie będzie.
-Znajomy.. samą siebie próbujesz oszukać. - przetarł dłonią twarz. - mam nadzieję że będzie tego wart. Na razie.
- Proszę, Wiktor.. - próbowała go zatrzymać kiedy sięgał po kurtkę ale nie odwrócił się, szybko opuszczając mieszkanie. Nie wiedział nawet jak miałby z nią rozmawiać. W jego głowie pojawiło się mnóstwo pytań, ale to emocje wzięły górę. Nie było miejsca dla spokojnego Banacha. Wrócił do domu, kiedy wszyscy już spali. Zajrzał cicho do sypialni ojca oraz Zośki. Wziął długo prysznic, licząc że w ten sposób ostudzi emocje, jednak na niewiele się to zdało. Jak na złość, jak bumerang w głowie miał pierwsze tygodnie ich spotkań. Podchodził do Martyny ostrożnie, młody wiek, wybuchowy temperament, czuł podświadomie że moga być z tego kłopoty. im bardziej dopuszczał ja do swojego serca, tym bardziej imponowała dojrzałością której wcześniej nie widział.  Czuł się przy niej dobrze, i to wystarczało. Pewnego dnia zdał sobie sprawę, że wpuścił ja do serca bliżej niż zamierzał. Jednak nie umiał tego przyznać. Czekał, chciał to zrobić w odpowiednim momencie. Sama również na to czekała a teraz?  Teraz brakowało mi oddechu. Jednocześnie nie chciał wiedzieć wszystko i nic. Wiedział że prędzej czy później będzie chciał wyjaśnień, rozmowy.. nie rozumiał dlaczego szukała szczęścia w ramionach innego. Kiedy trochę ochłonął zdał sobie sprawę że mówiła prawdę. Jej wiadomości były krótkie i treściwe jednak wiadomości tego chłopaka... Mówiły z nich dwoje.

Ranek przywitał go bólem głowy i ciężarem emocji, który ciążył na jego klatce piersiowej. Nie spał prawie całą noc, obracając się z boku na bok, wpatrując się w ciemność i analizując każdą sekundę poprzedniego wieczoru. W końcu zmusił się do wstania z łóżka, choć każdy ruch wydawał się wysiłkiem. 
Po szybkim prysznicu, który miał być oczyszczający, ale tylko nasilił uczucie pustki, zszedł do kuchni. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy i delikatny dźwięk porannego radia. Domownicy już zaczynali dzień. 
– Dzień dobry, synu – ojciec spojrzał na niego znad stołu, gdzie układał świeżo upieczony chleb. W jego głosie brzmiało coś więcej niż tylko poranne powitanie. – Coś mi mówi, żeście się pokłócili z Martynką, że w domu spałeś. 
– Dzień dobry – rzucił Wiktor, beznamiętnie i z wyraźnym zmęczeniem w głosie. Nie miał siły na tłumaczenia. Zosia, która właśnie zabierała się za przygotowanie kanapek do szkoły, podniosła na niego wzrok. – Coś się stało? – zapytała, stając obok ojca. Przez chwilę wpatrywał się w jej młodą, troskliwą twarz. W oczach dziewczyny widać było autentyczne zmartwienie. Szukał odpowiednich słów, ale te wydawały się zamglone, dalekie. 
– Nic się nie stało, Zocha. Zajmij się szkołą – burknął. Głos mu się załamał, kiedy odstawiał kubek na blat. Z nerwów szarpnął za uchwyt, wylewając gorącą kawę na rękę i stół. – Cholera. 
– Tato, co się dzieje? – zapytała Zosia, podbiegając z ściereczką. 
Wiktor, zamiast odpowiedzieć, przeklął pod nosem i skierował się ku schodom. W sypialni szybko złapał pierwszą lepszą koszulę i narzucił ją na siebie, ignorując telefon, który wciąż wibrował na szafce nocnej. Spojrzał na ekran: Martyna. Jej imię wywoływało w nim jednocześnie złość i żal. Usunął powiadomienie, zanim zdążył przemyśleć, czy powinien odebrać. 
– Pospiesz się, Zocha, to odwiozę cię do szkoły – zawołał z góry, schodząc na dół szybkim krokiem. 
– Synu… – ojciec podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu. W tym jednym prostym geście było więcej zrozumienia niż w jakichkolwiek słowach. Wiktor spojrzał na niego, ale nie był w stanie odpowiedzieć. 

W samochodzie panowała cisza. Zosia siedziała obok niego, cicho przeglądając coś na telefonie. Wiktor uderzył dłonią w kierownicę, kiedy zatrzymał się na czerwonym świetle. 
– Co jest? – zapytała nagle, odrywając wzrok od ekranu. 
– Nic – odparł, patrząc przed siebie. W jego głowie kłębiły się myśli. Co zrobił źle? Dlaczego Martyna zdecydowała się na takie „szukanie szczęścia”? I czy to w ogóle można było nazwać szczęściem? Przecież zapewniała go, że jest jej najważniejszy, że chce budować z nim przyszłość. 
Czyżby zlekceważył jej potrzeby? Czy nie był wystarczająco obecny? A może po prostu szukała czegoś, czego on nie mógł jej dać? 
– Wiesz, że kiedy kłamiesz, twój głos brzmi inaczej? – rzuciła Zosia, przerywając jego wewnętrzny monolog.  Spojrzał na nią z zaskoczeniem. 
– Nie kłamię, Zocha. Po prostu… – zawahał się. – Nie wszystko jest takie proste. 
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Wiesz, jak mi mówisz, że mam być szczera, bo to najważniejsze w relacjach? Powinieneś posłuchać własnych rad. 
Jej słowa utkwiły mu w głowie na dłużej, niż byłby skłonny przyznać. Zawiózł ją pod szkołę i obserwował, jak wysiada, machając mu na pożegnanie. 
Został sam. Sam z myślami, które jak duchy przeszłości nawiedzały go co chwilę. Nie chciał jej stracić, ale czy miał jeszcze siłę walczyć? Czy w ogóle powinien?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top