Rodział 27
Patrzył jak stoi nad ciałem pacjenta. Wypisując kartę zgonu młodego chłopaka, którego mimo kilkudziestominutowej akcji nie dało się uratować. Musiał przerwać. Ta porażka była wpisana w ich zawód. Chociaż robili co mogli, nie zawsze mogli zdążyć na czas. Myślał że nauczyła się z tym żyć, radzić sobie po swojemu. Teraz oglądał jak zaciskała ręce na prześcieradle a jej ciało drży. Nie miał słów którymi mógłby przynieść jakąkolwiek ulgę. Musiała przez to przejść sama. Na własnych zasadach. Piotr widząc te rozpacz położyć dłoń na jej ramieniu.
- Zrobiliśmy co mogliśmy, Martynka.
- Za mało..- syknęła. Połykała łzy, próbując uporać się z tym bólem. - wszystko za mało..
- To nie Twoja wina - Piotr zacisnął mocniej dłoń na jej ramieniu, ale to nadal nie pomogło. Wyskoczyła z karetki, rozglądając się po okolicy, przeszła przez polane prosto nad jezioro. Nie zwracała uwagi na śnieg który wsypywał się do jej butów. To była nie tylko rozpacz po stracie pacjenta. Wszystko, co skrywała do tej pory w sobie, wzięło górę. Coś w niej pękło, i nie umiała sobie poradzić z lawiną emocji. Wiktor uniósł wzrok znad dokumentów, z niepokojem w oczach obserwując całą sytuacje.
- powinniśmy coś zrobić - Strzelecki nie chciał odpuścić, wyskoczył z karetki gotowy by pobiec za brunetką.
- Daj jej chwilę, Piotr - opanował go Wiktor. - potrzebuje pobyć sam na sam ze swoimi myślami.
Obserwowali jak łamie się, opada na ziemię, poddaje. Wiedzieli że nie pomogą jej słowami, bo żadne nie są na tyle mocne by ukoić żal.
Ból, który czuła, był nie tylko wynikiem tej jednej straty, ale także wszystkich przeżytych chwil, które nagle przypomniały się jej w tej jednej, nieoczekiwanej chwili.
- Nie mogę na to patrzeć - warknął ratowników idąc w jej ślady. Wiktor obserwował jak podchodzono próbuje ją objąć ramieniem jednak wyrywała mu się. Unikała go, prosząc o chwilę samotności. - Nie możesz zostać z tym sama, Martyna. - tłumaczył spokojnie, próbując jej pomóc, ulżyć w jakikolwiek sposób - jesteśmy z Tobą.
Nie odpowiedziała robiąc dwa kroki do tyłu. Wiedział że właśnie teraz, w tych emocjach potrzebowała jegoż nie Piotra. odłożył dokumenty na bok idąc po ich śladach. Nie wiedział co będzie dalej z i czy to coś zmieni.. ale w tej chwili nie mógł jej zawieźć. Objął ją ramieniem, przyciągając do siebie. Walczyła z nim, próbując się wyswobodzić. Wiedział, że to już nie tylko złość czy smutek. To była rozpacz, która nie miała sensu w tym momencie. Zastanawiał się, czy mógłby coś powiedzieć, co by pomogło, ale wiedział, że słowa teraz niewiele zmienią. Po prostu pozwolił jej płakać.
– Martyna... – powiedział cicho, a jego głos był pełen troski. – Wiesz, że masz prawo do tego. To żadna słabość. Pozwól sobie na płacz.
Zadrżała w jego ramionach, ale tym razem nie wyrwała się. Zacisnęła dłonie na jego kurtce,nie chcąc uciec. Piotr cicho wrócił do karetki, pozwalając by zostało sami. I tak się nie przydał.
– Nie wiem, jak to wszystko dalej ma wyglądać... – wyszeptała przez łzy. – Nie wiem, co robić, Wiktor... Nic się nie układa. Mam wrażenie, że wszystko wymyka mi się z rąk.
Wiktor spojrzał jej w oczy. Przez chwilę milczał, jakby szukając słów, które mogłyby pomóc. W końcu odezwał się spokojnie:
- To normalne, że czujesz się zagubiona. Ale nie musisz przez to przechodzić sama. Martyna, naprawdę jestem tu by Ci pomóc. Ale to wymaga od nas obu odwagi. Zaufania.. i to zaufanie nie jest czymś, co nagle się odbuduje. Musimy dać sobie czas.-
Martyna spuściła wzrok. Jej ramiona wciąż były napięte jakby była gotowa do ucieczki, jednak oddech się uspokajał. Zauważyła, że Wiktor nie wypycha jej z tej sytuacji, nie każe jej się pozbierać natychmiast, znaleźć rozwiązanie. Po prostu był obok, obejmując, nie wymagając niczego w zamian. Pozwolił jej na ułożenie sobie w głowie tego wszystkiego. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła że coś w niej zaczynało pękać. Pierwszy raz poczuła że coś się ruszyło ku dobremu.
- Chcę, żebyśmy przeszli przez to razem, Wiktor - podniosła na chwilę wzrok - ale nie wiem jak. Nie chcę Cię stracić..
Wiktor skinął głową, kiedy powoli docierało do niego że może jej ufać. Może być z nią bez lęku, że to początek czegoś innego. Zdał sobie sprawę -być może zbyt późno- że ich relacja nie musi opierać się na definicjach i trudnych słowach, a na prostych gestach, które na nowo zaczęły nabierać znaczenia. Trzymał ją cicho, nie pytając o nic więcej. Wiedział, że czas na słowa przyjdzie później, gdy emocje nie będą już tak gęste, gdy rany będą mogły się zagoić. W tej chwili nie chodziło o rozwiązania, tylko o bycie obok, o to, by dać Martynie przestrzeń do tego, żeby poczuła się zrozumiana i wspierana.
Kolejne dni jednak nie przyniosły spodziewanej ulgi. Niewypowiedziane słowa, żal, obawa.. to wszystko unosiło się w powietrzu. Piotr, jako cichy obserwator, który był świadkiem tego wszystko co się między nimi działo od początku wiedział, że w końcu to runie jak domek z kart. Był świadom że przyjdzie czas, że będzie musiał opowiedzieć się za którąś ze stron, czego chciał uniknąć. Nie wchodził w ich życie prywatne, chociaż jako dobry uczeń Wiktora, zawsze służył dobrą radą.
Któregoś wieczoru, kiedy Martyna siedziała na kanapie, odseparowując się od wszystkich, ten wyszedł na zewnątrz, zaczerpnąć mroźnego powietrza.Piotr wyszedł z bazy, trzymając w rękach kubek z parującą kawą.
– Zimno, co? – zagadnął, stając obok Wiktora.
– Bardzo – odparł lakonicznie.
Piotr spojrzał na niego z ukosa, upijając łyk kawy.
– Martyna siedzi w środku i wygląda, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
Wiktor zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział.
– Doktorze – kontynuował Piotr – nie moja sprawa, ale jeśli Pan nie chce jej wybaczyć, to lepiej powiedzieć to wprost. A jeśli chce, to zacząć działać. Bo takie zawieszenie w próżni zniszczy was oboje.
Wiktor spojrzał na niego zaskoczony.
– Od kiedy to ty udzielasz rad sercowych?
– A od kiedy to ty, Wiktor, uciekasz przed konfrontacją? – odciął się Piotr z lekkim uśmiechem.
– Nie uciekam.
– Naprawdę? – Piotr wzruszył ramionami. – Wie doktor, czasami lepiej zaryzykować, niż tracić coś ważnego. Ale co ja tam wiem, jestem tylko kierowcą.
Z tymi słowami wrócił do bazy, zostawiając Wiktora samego.
Wtedy zdał sobie sprawę, że przez przypadek przenieśli prywatne sprawy na pracę, wciągając go we wszystko.
- tato, pospiesz się - Zośka stała w przedpokoju, czując jak zaczyna się gotować w puchowej kurtce.
- Idę, idę.. - Wiktor zbiegł po schodach, sięgając po drodze po klucze z samochodu. - jestem.
- No nareszcie, Aśka to już pewnie zamarzła na tym przystanku - skomentowała nastolatka, szturchając go w ramię z uśmiechem. Wyszli na zimny dwór, i szybkim krokiem skierowali się do samochodu.
- Ale zimno.. - skomentowała nastolatka, podnosząc temperaturę w samochodzie - Niech to się nagrzewa szybciej..
- Spokojnie Zocha. - zmienił ustawienia klimatyzacji - zaraz będzie ciepło.
Sobotnie popołudnie był zmuszony spędzić w centrum handlowym z dwoma nastolatkami, które postanowiły zrobić sobie świąteczne zakupy. Z początku chciał się wymigać z tego pomysłu, ale Zosia skutecznie go przekonała, dlaczego powinien być z nimi, używając trafnych argumentów.
- To my idziemy na sklepy - Zosia uśmiechnęła się, biorąc koleżankę pod rękę, kiedy tylko weszli do środka.
- a co ze mną? - uniósł brwi z nie widząc co mógłby robić tutaj.
- idź na kawę, do kina, ja zakupy.. - uśmiechnęła się błagalnie, by nie powiedział nic głupiego - zdzwonimy się.
- Pieniądze masz? - upewnił się, sięgając po portfel.
- Mam, spokojnie. - pomachała mu na pożegnanie i zniknęła w tłumie ludzi. Rozejrzał się dokoła i postanowił że może wykorzysta te okazję by również zrobić niewielkie zakupy świąteczne. Miał pewne pomysły, czym mógłby zaskoczyć bliskich.
W godzinę zdążył załatwić wszystkie sprawy, nie wiedząc co dalej robić wszedł do księgarni znanej marki aby rozejrzeć się za czymś, co pomogłoby mu przetrwać resztę oczekiwania na córkę z koleżanką. Sięgnął po jakiś nowy kryminał, opisany jako Bestseller. Opis zapowiadał się całkiem dobrze. Usiadł w pobliskiej kawiarni, i zatonął w lekturze.
Gdzieś w połowie drugiego rozdziału usłyszał znajome głosy. Mimowolnie uniósł głowę, szukając skąd dochodziły. Zośka rozmawiała z Martyną, która przypadkiem spotkała. Żywo gestykulowała, opowiadając o czymś, i wszystkie dziewczyny się zaśmiały. Wiedział, że Zosia tęskniła za rozmowami z Martyną, kilkukrotnie pytała czy mogłaby ją odwiedzić, ale za każdym razem spotykała się z odmową. Martyna nie była jej koleżanką, mimo że osobiście nie miała nic przeciwko temu. Patrzył jak Zosia macha w jego stronę z pokazując Martynie jego pozycję. Uśmiechnęła się do niego, żegnając z Zosią i znikając wśród tłumu. Odrzucił wszystkie myśli, skupiając się na córce.
- Wracamy? - zapytał z nadzieją, jednak dziewczyny pokręciły głowami. Zostawiły siatki z zakupami i pobiegły dalej. Powrócił do czytania książki, spoglądając w miejsce, w którym niedawno stała Martyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top