Rodział 23
Patrzyła jak godziny na godziny leki w pompie zmniejszają się coraz bardziej.
- Czy Ty w ogóle sypiasz?! - Sambor zatrzymał się wchodząc do sali. - wyglądasz okropnie. On nie ucieknie, idź się przespać.
- Dzięki - skrzywiła się - poczekam na Barta. Jeśli potwierdzi mi że wszystko jest w porządku, wtedy pójdę.
-No mam nadzieję - uśmiechnął się z przekąsem- następnym razem Cię nie wpuszczę.
- Nie będzie następnego razu.
- Dobrze wiesz że Wiktor lubi kłopoty, a te lubią jego..
- tak, i zapomina że nie jest nieśmiertelny.
- poszła ostatnia dawka minimalna. Powinien się wybudzić za jakieś dwadzieścia minut - Julka uśmiechnęła się ciepło do niej, sprawdzając parametry, notując na karcie pacjenta. - Artur przyjdzie za pół godziny.
- Dziękuję - odwzajemniła uśmiech. Zosia koniecznie chciała być w szpitalu w czasie wybudzania Wiktora, ale razem z tatą Wiktora ustalili że to nie najlepszy pomysł. Mimo że obrzęk mózgu ustąpił, a w badaniu tomograficznym nic nie wyszło, istniała szansa że nie wróci do pełnej sprawności. Nie chciała by córka oglądała ojca w sytuacji z gdyby miało się coś wydarzyć. Julka wchodziła i wchodziła z sali w końcu siadając przy biurku. Kiedy cisza się przedłużała, usiadła przy łóżku Wiktora, wplatając swoje palce z jego. Modliła się, żeby nie było powikłań. Już sam fakt że podjął samodzielne oddychanie natychmiast po ekstubacji, był dobrym znakiem.
- Ty chyba naprawdę nie spałaś zbyt dobrze ostatni dni? - Julka stanęła obok z kubkiem kawy, z wdzięcznością przejęła go, upijając sporego łyka. - kto jak któż ale Ty powinnaś wiedzieć że jest w dobrych rękach.
- Wiem, ale to nie sprawiło że czułam się spokojniejsza. Odetchnę z ulgą, kiedy w badaniu neurologicznym nic nie wyjdzie. Obiecuję, że sobie wtedy pojadę - roześmiała się, kiedy widziała jak koleżanka chciała coś dodać. - teraz i tak odchodziłabym od zmysłów.
- Jest szczęściarzem że ma Ciebie. Nie każdy zająby się jego rodziną. - przyznała.
- To ja jestem szczęściarą, to w pewnym sensie również moja rodzina. - uniosła delikatnie kąciki ust, patrząc jak kobieta się oddala - jeszcze moja rodzina.
Obudził ją ruch ręki. Poderwała głowę, przyglądając się czy na pewno to był Wiktor. Wybudzał się. Widziała ruchy gałek ocznych mimo zamknięty powiek.
- Julka- zawołała cicho - wybudza się.
- Wiktor? - Julka podeszła do łóżka zaczynając procedurę wybudzania. Siedziała, trzymając jego dłoń w swoim uścisku, przyglądała się wywiadowi w ciszy. Sprawdzała każdy odruch. - Witamy z powrotem. Pójdę po Sambora i Artura.
Zniknęła za drzwiami sali. Przez chwilę siedziała nieruchomo, bała się poruszyć aby nie zdradzić swojej obecności. Mimo wszystko obrócił głowę w jej stronę.
- Tak się bałam -przyznała. Zabrała dłonie, czując że próbuje się uwolnić. Chciał coś powiedzieć, ale przerwały otwierane drzwi. Wyszła z sali, pozwalając im na pracę. Obserwowała wszystko zza szklanej szyby. Czas dłużył się niemiłosiernie. Nerwowo zaczęła stukać obcasem butów, raz, dwa, trzy. Jedno stuknięcie na sekundę. Widziała że wykonuje zadania, nie oceniała ich. Usiadł, rozmawiając wesoło z lekarzami. To niesamowite jak w jednej godzinie człowiek leży pod respiratorem, a w drugiej śmieje się. Uśmiechnęła się mimowolnie. Bart pożegnał się i wyszedł z sali zatrzymując przy Martynie.
- Możesz odetchnąć spokojnie. Nie wykazuje żadnych oznak neurologicznych. Jest jak kot.. - uśmiechnął się i odszedł do swoich obowiązków. Cały Bart, powściągliwy do granic możliwości. Sambor odwrócił się w jej stronę przywołując ręką. Zawahała się, ale postanowiła zaryzykować. Weszła do środka. Przełknęła ślinę kiedy ich spojrzenia się spotkały. Widziała jak wyciągnął kąciki ust do góry, to dodało jej nadziei, że nie zostanie wyrzucona z sali.
- Mówiłem właśnie Wiktorowi, że teraz powinien zatroszczyć się o Ciebie - Michał puścił do niej oczko. Wiedział że ich sytuacja się skomplikowała, ale nie miał najmniejszych wątpliwości że Martynie zależy. Dała tego pokaz przez ostatnie dni.
- Aż tak beznadziejnie wyglądam, że co chwilę to podkreślasz? - skrzywiła się. Stanęła przy nogach łózka nie mając odwagi, by zbliżyć się bardziej. Chwilę porozmawiali po czym wszyscy wyszli i została sama z Wiktorem. Przybliżyła krzesło wracając do pozycji z ostatnich dni. Sięgnęła do torebki po telefon.
- Napiszę Zosi, że wszystko w porządku. Strasznie się martwiła, chciała przyjechać, ale wspólnie z Twoim tatą zdecydowaliśmy że to nie najlepszy pomysł - wyrecytowała jednocześnie stukając w klawiaturę - nie jesteś zły?
- A powinienem? - zmarszczył czoło
- Może wolałabyś Zosię albo tatę zamiast mnie.. ja ich przywiozę jak tylko rozgościsz się w nowej sali. Obiecałam im to.
- jak to przywieziesz? - zainteresował się
- no tak..- poprawiła kosmyk włosów, zakładając go za ucho - jako że taksówki kosztują, a autobusami dotarcie tutaj trwa wieki.. pożyczyłam Twój samochód.
- Mój samochód? Jeździsz moim samochodem?
- tak, ale jest Cały, nie ma ani jednej rysy.
-Na pewno byłem nieobecny tylko kilka dni? Myślałem że nigdy nie wsiądziesz sama za kierownicę.
-Ja też.. - przyznała szczerze. Nastąpiła cisza. Przez chwilę szukała słów którymi mogłaby ją przerwać.
- To co? Jadę po Zosię?- zapytała, uważając to za najlepszy pomysł.
- Zostań. Mamy chyba do pogadania?
- Wiktor.. ledwo wybudzili Cię z kilkudniowej śpiączki. To nie jest na to czas. Dojdź do siebie, wyjdź ze szpitala..
- Czyli nie chcesz rozmawiać? -patrzył na Martynę, jego spojrzenie było spokojne, ale przenikliwe. - Widzę jak się zachowujesz, unikasz mnie.
- No tak, trochę tak..
- Co cię łączy z tym chłopakiem? – zapytał spokojnie, ale jego głos niósł w sobie dziwną pewność. – Z Damianem.
Nie spodziewała się tego pytania, mimo że od początku wiedziała, że tak może się skończyć ukrywanie prawdy.
- Wiktor, to… - zaczęła, ale nie mogła dokończyć. Czuła, jak jej gardło się zaciska. Wiedziała, że nie ma już miejsca na kłamstwa.
- Martyna, nie mów mi, że nic między wami nie ma – przerwał jej, jego głos był spokojny, ale pełen niewypowiedzianego rozczarowania.– Powiedz mi, z kim naprawdę byłaś w klubie tamtej nocy?.
Poczuła, jak serce zaczyna bić mocniej, wciąż próbowała trzymać się wersji, którą wymyśliła.
– Byłam z Basią i Renatą – odpowiedziała, jakby to miało wystarczyć.
– Z Basią, która świętowała rocznicę z Adamem? – zapytał, jego ton spokojny, ale pod tekstem pytania kryła się ostra prawda. - Wiesz, że Basia miała rocznicę, a Renata była z Piotrem – dodał Wiktor, nie oczekując odpowiedzi. – Zatem kto był tam z tobą, Martyna? Kto ci towarzyszył?
W jej oczach pojawiła się panika. Czuła, że to pytanie nie jest zwykłym zapytaniem o okoliczności, ale o jej uczciwość.
- Byłam z Damianem – przyznała w końcu, niechętnie i cicho, jakby to było najtrudniejsze wyznanie.
Wiktor skinął głową, jakby nieco się tego spodziewał.
- Z Damianem. – powtórzył, a jego ton stawał się bardziej precyzyjny. – I co dokładnie robiliście w tym klubie, czego szukałaś tam, z Damianem? Co właściwie chciałaś od niego?
- Chciałam... chciałam się poczuć atrakcyjna. Tak, poszłam z nim, ale to nie była randka. Po prostu… chciałam zobaczyć, co czuję.
-Co czujesz? – powtórzył, a jego ton stał się nieco twardszy. – Do kogo, Martyna?
-Do ciebie, Wiktor! – wybuchła nagle, łzy spływały jej po policzkach. – Zawsze do ciebie. Ale… z Damianem było coś innego. Imponowało mi, że ktoś młodszy zwraca na mnie uwagę, że jestem dla niego interesująca. To była tylko chwila. Nic się nie wydarzyło, przysięgam.
Wiktor milczał przez chwilę, wpatrując się w nią, jakby ważył każde słowo.
-Nic się nie wydarzyło? – zapytał cicho. – A co na to Damian? Jego wiadomości sugerują coś zupełnie innego.
-On... - Martyna spuściła wzrok, zaciskając dłonie w pięści. – Chciał czegoś więcej. Powiedziałam mu, że to był błąd, że nie chcę tego. Zrozum, nic więcej się nie stało.
-Wiesz, co mnie najbardziej boli? Nie sam fakt, że poszłaś do tego klubu. Nie to, że ktoś inny zwrócił na ciebie uwagę. Martyna, jesteś piękna, młoda, naturalne jest, że ktoś cię zauważy. Ale to, że postanowiłaś to ukryć. Że, zamiast przyznać się, zataiłaś to przede mną, układając swoją małą wersję prawdy. Postawiłaś mnie w sytuacji, w której musiałem odkrywać wszystko sam. Jak myślisz, co to robi z człowiekiem?
-Wiem, że zawiodłam – wyszeptała, wpuszczając wzrok, nie mogą znieść siły jego spojrzenia.– Nie potrafiłam wtedy tego zrozumieć. Może… może chciałam się poczuć inaczej, poczuć coś, czego mi brakowało. Ale teraz wiem, że to był błąd.
-Brakowało ci czego? – zapytał cicho. – Martyna, gdybyś powiedziała mi, co się dzieje, moglibyśmy coś z tym zrobić. Ale ty postanowiłaś rozwiązać to sama. W najgorszy możliwy sposób. W dodatku nie powiedziałaś mi prawdy od razu, i nie mogę na nią liczyć teraz, wszystko muszę od Ciebie wyciągać. Stawiać pytania.
- Proszę, pozwól mi to naprawić..
-Martyna – zaczął po dłuższej chwili, jego głos nisko wibrował, pełen zmęczenia i goryczy – myślałem, że mogę na tobie polegać tak, jak wcześniej nie pozwoliłem sobie polegać na kimś innym. Kiedy otworzyłem się przed tobą, kiedy pokazałem ci swoje słabości, to nie dlatego, że było to łatwe, tylko dlatego, że chciałem wierzyć, że jesteś osobą, której mogę zaufać.Wiem, że masz swoje wady – mówił dalej, tym razem nieco ciszej – tak jak ja mam swoje. Ale w związku chodzi o coś więcej niż o uczucie. Chodzi o lojalność. O to, że możesz patrzeć tej drugiej osobie w oczy i wiedzieć, że ona jest po twojej stronie, nawet kiedy jest trudno. A ty… ty zabrałaś mi to. Zabrałaś mi poczucie bezpieczeństwa.
Martyna poczuła, jak jego słowa rozrywają ją od środka.
-Wiktor, ja... ja zrobię wszystko, żebyś mi zaufał.
- Zaufanie to coś, czego nie da się odbudować w sekundę. To coś, co budujesz przez lata, a jeśli je stracisz, nie wiesz, czy kiedykolwiek będzie można to naprawić.
-nie wiem, czy potrafię to naprawić, ale chcę spróbować. Proszę, pozwól mi spróbować. Bo to, co mieliśmy, to było… coś ważnego dla mnie.
– Tak, Martyna, widzę, jak bardzo. Naprawdę dałaś popis w ostatnich dniach, pokazując, jak ważni jesteśmy dla siebie nawzajem.
Zacisnęła dłonie, jakby chciała się obronić przed tym ciosem.
– Nie chciałam tego zepsuć. Zrozum, ja… popełniłam błąd, ale to ty zawsze byłeś dla mnie najważniejszy – powiedziała cicho, niemal błagalnie.
Wiktor oparł się ciężej o poduszki i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Najważniejszy? – rzucił, jakby próbował przetrawić to słowo. – Martyna, najważniejsza to była dla ciebie ta kusa sukienka i Damian, skoro to ich wybrałaś tamtego wieczoru. Ale śmiało, przekonaj mnie, jak bardzo to wszystko było dla ciebie „ważne”.
Zastanowię się – powiedział w końcu, cicho, ale stanowczo. – Ale musisz wiedzieć, że ja też mam swoje granice. Nie mogę dawać i dawać, jeśli nie czuję, że otrzymuję to samo w zamian
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top