Rodział 22
Wbiegła na szpitalny OIOM, nie słuchając pracowników, którzy usilnie starali się tłumaczyć jej że nie może tu przebywać. Już miała zamiar wrzeszczeć kiedy zobaczyła lekarza idącego w jej stronę.
- Ona ma tu prawo być - usłyszała jak mężczyzna tłumaczył coś pielęgniarkom- chodź Martyna
- Co się stało? - wbiła pytające spojrzenie.
- ktoś źle zabezpieczył miejsce wypadku, i samochód nie był w stanie w porę wyhamować. Odsunął ludzi, sam nie zdążył odskoczyć. Utrzymujemy go w śpiączce, dopóki nie dostaniemy wszystkich wyników. - Sambor zatrzymał się przed salą, kładąc dłoń na jej ramieniu - Martyna, jego stan jest ciężki. Nie wiemy co nasz czeka.
- Mogę? - złapała za klamkę do sali, jakby nic do niej nie docierało. Kiwnął głową na zgodę. Weszła do środka. Stanęła przed łóżkiem, patrząc na sprzęt który utrzymywał go przy życiu. Dopiero teraz czuła jak po policzkach spływają łzy. Nawet kiedy na codziennwidujesz choroby, śmierć, aparaturę do podtrzymywania życia, wyłączasz w pacjentów mnóstwo leków... Nawet wtedy widok bliskiej osoby, leżącej na łóżku szpitalnym, jest ciężki.
- Wiktor.. - klęknęła przy łóżku, ręką przejechała po jego włosach, dotknęła jego policzków - coś Ty zrobił co? Ratujesz życie innych kosztem swojego? A gdzie Twoje bezpieczeństwo?! Czemu nigdy nie myślisz o swoich bliskich co? Co z Zośka? Co z Twoim tatą? Ze mną? -podsunęła metalowe krzesło, które ocierając się o posadzkę wydało charakterystyczny zgrzyt. Usiadła jak najbliżej mogła, wplatając swoje palce w jego. Siedziałanw ciszy, nawet nie wiedziała jak długo. Może to była godzina, może trzy? Nie miała zamiaru stąd wychodzić.
Dzisiaj mieli się spotkać, dostała szansę by wyjaśnić wszystko. Nie wiedziała że wziął dodatkowe godziny dyżuru za Ankę. Była taka zła kiedy nie przyjechał. Dzwoniła kilkukrotnie z w końcu nagrała wiadomość na poczcie głosowej. Myślała że zrezygnował, albo że odpuścił całkowicie.. do głowy by jej nie przyszło, że znowu zgrywał bohatera i zadbał o innych, zamiast o siebie. Przecież miał dla kogo żyć. Jeśli nie dla niej to dla Zośki i Ojca.
Drzwi do sali się otworzyły. Mimowolnie spojrzała w ich stronę.
- Jak tam? - Sambor stanął przed ekranami, obserwując parametry
- bez zmian - odpowiedziała cicho. - informowałeś Zosię i ojca Wiktora?
- Nie. Liczyłem że zrobisz to Ty. - Sambor wbił w nią swój wzrok. Pokiwała na zgodę.
- pojadę do nich. - zgodziła się chociaż nie chciała opuszczać sali. Bała się, że kiedy stąd wyjdzie, jego stan się pogorszy. Wyjęła telefon, chcąc zadzwonić po taksówkę. Autobusami tłukła by się zdecydowanie zbyt długo.
Wysiadła pod domem Wiktora, przez okno podała gotówkę kierowcy, nie chcąc by na nią czekał. Minęła furtkę i stanęła przed drzwiami. Wzięła głęboki oddech i zadzwoniła na dzwonek. Po chwili światło w przedsionku się oswieciło i usłyszała szczęk kluczy w drzwiach, które natychmiast się otworzyły.
- Cześć Martyna - Zaświergotała Zosia, przyglądając jej się uważnie. Przełknęła ślinę - Taty jeszcze nie ma.
- Wiem. Mogę wejść? - zapytała niepewnie. Blondynka odsunęła się na bok, wpuszczając kobietę do środka. Weszła prosto do salonu, licząc że znajdzie tam seniora rodu. Nie myliła się. Wbił w nią zaskoczone spojrzenie. Nie wiedziała, czy zaskoczył go jej w widok w domu, czy może wygląd. Była zapłakana i zmęczona. Być może Wiktor zdążył już powiedzieć im o ich rozstaniu, może nawet wiedzieli więcej niż ona sama..
- Dobry wieczór, Martyna - przywitał się nie pewnie - coś się stało?
- Wiktor miał wypadek - odpowiedziała z sama nie wiedząc że tak łatwo te słowa przewozy jej przez gardło. - Żyje, ale jego stan jest ciężki. Utrzymują go w śpiączce farmakologicznej, dopóki nie ocenią rozmiaru obrażeń..
Później wszystko podziało się ekspresowo. Spakowali najważniejsze rzeczy do torby, które przydadzą się po wybudzeniu Wiktora i taksówką wróciło do szpitala. Szelest zielonych fartuchów, które musieli ubrać wchodząc do sali, sprawiał że przechodziły ja dreszcze. Co prawda stała przed wielką szklana szybą, pozwalając rodzinie Banachów na intymność, jednak z każdym ruchem szelest fartucha sprawiał, że przechodziły ją dreszcze.
- Podobno się rozstaliście? - Sambor wyrósł koło niej, jak spod ziemii. Skinęła głową - Dobrze wiesz, że rzadko się żali, nawet mnie. Ale ostatnie dni walczył sam ze sobą.
- powiedział ci powód? - wbiła w niego pytający wzrok..
- nie do końca, ale nie trudno się domyślić, Martyna. Zawsze wybaczał błędy czy to była Ela, Magda czy Ty. Nie łatwo było go postawić w sytuacji w której postanawia rzucić wszystko na jedną kartę. Jeśli ci na nim zależy - a wiem że tak jest- daj mu czas na swoje przemyślenia. Daj mu zatęsknić, i bądź obok.
- Czyli wszystko już postanowione. - spuściła głowę. - W tej sytuacji i tak liczy się jego zdrowie. Najważniejsze żeby wyszedł z tego.
- Racja - powtórzył żegnając się zniknął równie szybko jak się pojawił.
Dni leciały a stan Wiktora poprawiał się bardzo wolno. Chociaż najmniejsza poprawa była powodem do radości, była ostrożna w uznawaniu tego za sukces.
Pracowała, a w każdej chwili spędzała czas przy Wiktorze. Pomagała też Zosi i seniorowi w codziennych obowiązkach, które do tej pory załatwiał. Zakupy czy pomoc w lekcjach, czasem podrzuciła obiad. Codziennie przywoziła i odwoziła ich do szpitala. W tym celu zaryzykowała i zaczęła używać samochodu Wiktora. Z początku była zestresowana, ale im częściej wsiadała za kółko, tym lepiej to znosiła. To było najprostsze rozwiązanie. Sypiała po kilka godzin, czasami usypiała w szpitalu, i dopiero pielęgniarka przypominała jej że musi jechać do domu. Z tego wszystkiego nie miała czasu by zadbać o siebie.
Na stacji pojawił się nowy szef. Cholerny biurokrata, który rozpoczął ich z każdej decyzji. Za dużo leków, za mało leków, za szybko, za wolno, bo przepisy.. miała ochotę wygarnąc mu co myśli, ale zrezygnowała. Doktor Góra nie był człowiekiem, z którym można było dyskutować. U niego liczyło się tylko to, co było zapisane na kartce. Nic innego.
Co prawda miał być tu na zastępstwo, póki Wiktor nie wróci do pracy, chyba że jego nieobecność byłaby dłuższą niż 6 miesięcy wtedy mógłby zostać otwarty nowy konkurs na szefa stacji. Ale to jeszcze mnóstwo czasu.
Siedziała na metalowym krześle, które znienawidziła już w pierwszych dniach pobytu Banacha w szpitalu. Czuła ból w każdym miejscu z które miało styczność z tym siedziskiem z piekła rodem. Opowiadała Wiktorowi co się działo w ostatnich dniach, w domu, na stacji. Nie wiedziała czy ja słyszy ale to nie przeszkadzało w tymże by opowiadać dalej. Czasami teskniła za jego glosem, za wzrokiem pełnym dezaprobaty, nawet ten oficjalny szorstki ton którego używał w ostatnim czasie, w stosunku do niej byl jej potrzebny.
Co chwila odwiedzali go pracownicy. Wpadali na kilka minut i znikali, kiedy otrzymywali wezwanie. Wielu z nich było w podobnej sytuacji. Jeżeli na łóżku z a Wiktor zawsze znalazł czas żeby zajrzeć, dowiedzieć się coś więcej.. taki mieli zawód. Niebezpieczny. A jednak kochali to co robili.
Odwiozła domu seniora, oraz Zosię. Jak zwykle pomogła im wejść do domu, i już miała wychodzić kiedy starszy Pan poprosił ją o herbatę. Zgodziła się, ponieważ przeczuwała że za tą herbatą kryje się chęć rozmowy. Sama zaparzyła herbatę, stawiając dwa kubki na blacie. Zosia w tym czasie poszła do siebie, zmęczona ostatnimi dniami.
- Dziękuję, że się zgodziłaś zostać - przyznał , kiedy siadła na przeciwko- bez Wiktora jest tu strasznie nudno. Dziękuję że się nim opiekujesz. Pomagasz nam, Zosia ma w Tobie duże wsparcie.
- Nie robię nic takiego - skomentowała, nie widząc powodów by jej dziękować. Robiła to, co należało.
- a jednak wcale nie musisz nas wozić. Dbać o Wiktora, czuwać.. tym bardziej że nie był ostatni czas grzeczny dla Ciebie. -podniósł rękę, widząc że chciała mu przerwać - ja wiem że coś tam się podziało między wami, Wiktor długo walczył sam ze sobą. Nie chciał opowiadać a ja też nie ciągnąłem go za język, to jednak nie usprawiedliwia jego zachowania. Jeszcze będzie czas na to, byście sobie to ułożyli po swojemu.
- Obawiam się że na to już za późno.. mimo wszystko dziękuję.
- Wy młodzi to wszystko sobie komplikujecie. Kiedyś ludzie też się kłócili, ale nie było tyle rozstań. Rozmawialiśmy ze sobą. Dogadywaliśmy się..
Co z rozmowami, kiedy Wiktor nie chciał jej wysłuchać? Być może wyciągnął pochopne wnioski, rozumiała emocje. Jednak mijały dni, prosiła go o rozmowę a on nawet nie odbierał jej telefonów. Podświadomie czuła że zrezygnował. Dla niego zaufanie było najważniejsze. Dzięki temu miała wielką swobodę we wszystkim, nie musiała się tłumaczyć, prosić o pozwolenie, przekonywać.. tak naprawdę mogła zrobić co jej się podobało, a On jej ufał. A kiedy straciła to zaufanie? Wiadome było, że nie będą już razem. Zresztą wspominał o tym na początku ich znajomości.
Miała wrócić do domu, ale pojechała po raz kolejny do szpitala. Przemknęła szpitalnym korytarzem prawie niezauważona, założyła zielony kitel, i wsunęła się do sali.
- Nie wiem czy już mówiłam o tym, że uwielbiam Twojego tatę? - uśmiechnęła się, podsuwając krzesło do łóżka. To już nie było ciężkie, metalowe krzesło. Te było o wiele lżejsze, miękkie, z oparciem. Chyba ktoś postanowił zatroszczyć się o jej komfort - już wiem po kim masz te motywujące i dyscyplinujące teksty. - uśmiechnęła się, łapiąc dłoń Wiktora. Delikatnie uniosła ją do ust - Sambor mówił dzisiaj że będą Cię wybudzać. Niebezpieczeństwo minęło, wiec znowu miałeś więcej szczęścia niż rozumu. Pewnie poleżysz jeszcze kilka dni w szpitalu a później szybko wrócisz do formy.. mam nadzieję, że kiedy już dojdziesz do sobie znajdziesz czas by ze mną porozmawiać. Tak bardzo mi Ciebie brakuje.. - pociągnęła nosem, kładąc głowę na jego ramieniu - świadomość że gdy się obudzisz nic nie będzie już takie samo mnie przerasta. Mam nadzieję, że mimo wszystko kiedyś mi wybaczysz bo nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie. Pójdę już.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top