Rozdział 62

Siedzieli na kanapie, ciesząc się spokojnym wieczorem. Wiktor trzymał kieliszek wina, a Martyna, otulona ciepłym kocem, opierała się wygodnie o jego ramię. Było cicho, jedynie ciche dźwięki muzyki w tle dodawały wieczorowi klimatu.

- Jutro wracasz do pracy - powiedział nagle Wiktor, spoglądając na nią kątem oka.

Martyna oderwała się od kieliszka, zamrugała i uśmiechnęła się szeroko.

- Naprawdę? - Jej głos aż zadrżał z ekscytacji.

- Tak, kończy się twój przymusowy urlop. Ale... - Wiktor uniósł brwi, dając jej chwilę na zastanowienie się, co zaraz powie.

Martyna przewróciła oczami.

-Wiem, wiem. Obiecałam, że będę roztropna.

- Właśnie - potwierdził, sięgając po jej dłoń. - Więc może nie każ mi tego powtarzać co tydzień.

Martyna uśmiechnęła się lekko, ścisnęła jego dłoń i oparła głowę o jego ramię.

- Obiecuję -powiedziała cicho.

Martyna obudziła się szybciej niż zwykle, pełna energii. Wreszcie wracała do pracy! Wyskoczyła z łóżka, przeciągnęła się i niemal podskakując, poszła do kuchni. Zapach świeżo zaparzonej kawy szybko wypełnił mieszkanie.

Przygotowała dwie filiżanki i ruszyła do sypialni, gdzie Wiktor nadal leżał w łóżku.

- Pobudka, szefie - zaśmiała się, siadając na skraju materaca i podając mu kawę.

Wiktor otworzył jedno oko i westchnął.

- Z taką energią mogłabyś spokojnie pełnić dyżur już od piątej rano.

Martyna uśmiechnęła się szeroko.

- No pewnie! W końcu wracam do pracy!

Po szybkim śniadaniu i przygotowaniach wsiedli do samochodu i ruszyli na stację. Martyna czuła ekscytację, a kiedy tylko przekroczyli próg budynku, rozległ się głośny aplauz.

- No wreszcie! - rzucił Adam, podchodząc do niej z szerokim uśmiechem. - Bez ciebie było nudno.

- I zdecydowanie za spokojnie - dodał Piotr, kręcąc głową.

Martyna roześmiała się, patrząc na wszystkich.

- Też się za wami stęskniłam.

- No to koniec świętowania, do roboty! - Wiktor klasnął w dłonie, przerywając chwilę świętowania.

Martyna spojrzała na niego z rozbawieniem.

- Ty to zawsze musisz wszystko zepsuć, co?

- Po prostu dbam o dyscyplinę - odparł spokojnie, ale kącik jego ust drgnął w lekkim uśmiechu.

Martyna pokręciła głową i założyła ręce na piersi.

- To co, przydzielasz mnie do karetki czy mam usiąść za biurkiem i wypełniać papiery?

- Jeszcze się zastanawiam... - Wiktor przeciągnął odpowiedź, chcąc ją trochę podrażnić.

- Wiktor!

- No dobra, dobra. Wracasz do zespołu, ale... - Uniósł palec ostrzegawczo. - Jak jeszcze raz zrobisz coś głupiego, to sam napiszę wniosek o twoje przeniesienie do administracji.

Martyna uśmiechnęła się niewinnie.

- Będę grzeczna, obiecuję.

Wiktor tylko pokręcił głową i ruszył do swojego gabinetu, a Martyna z uśmiechem na twarzy wróciła do przyjaciół. W końcu znów była na swoim miejscu.

Po krótkim powitaniu na stacji Martyna szybko wpadła w wir obowiązków. Nie było czasu na lenistwo - grafiki były napięte, a dyżur, na który wróciła, od razu rzucił ją w sam środek akcji.

Renata, zagadnęła ją w przerwie między wyjazdami.

- No, no, nasza bohaterka wróciła - uśmiechnęła się, upijając łyk kawy.

- Bohaterka? Raczej skazaniec na wolności - mruknęła Martyna, opierając się o blat.

Renata zaśmiała się cicho.

- A tak serio, dobrze, że wróciłaś. Tu bez ciebie było jakoś... za spokojnie.

- Słyszałam, że Wiktor się na was wyżył zaraz po mojej akcji.

Renata przewróciła oczami.

- Oj, mało powiedziane. Wściekły to za mało, żeby opisać, co się wtedy działo. Zwołał nas do sali odpraw i tak opieprzył, że nawet Adam siedział cicho jak mysz pod miotłą.

- Myślałam, że to ja dostałam najgorzej.

- Może i dostałaś zawieszenie, ale my musieliśmy słuchać jego wykładu dobre czterdzieści minut. I jeszcze przez kilka dni chodził jak burza, a my zastanawialiśmy się, na kogo spadnie kolejna reprymenda.

Martyna uśmiechnęła się lekko, choć miała wyrzuty sumienia.

- Trochę mi was szkoda... ale serio, nie spodziewałam się, że aż tak to przeżył.

- No co ty. - Renata spojrzała na nią znacząco. - Wiktor? Przeżył? Chodziło mu tylko o dyscyplinę.

- Jasne -prychnęła Martyna, a Renata tylko uniosła brwi z uśmiechem.

Kolejne dni przyniosły Martynie i Wiktorowi coś, czego oboje w głębi duszy potrzebowali - spokój. Ich życie powoli wracało do dobrze znanej rutyny, ale tym razem miało w sobie więcej ciepła, bliskości i małych rytuałów, które niepostrzeżenie wkradły się do ich codzienności.

Martyna niemal całkowicie przeniosła się do Wiktora. Jej mieszkanie stało się jedynie miejscem, do którego wpadała od czasu do czasu po rzeczy. Większość poranków zaczynała w jego kuchni, przygotowując kawę, choć i tak często to Wiktor wstawał pierwszy i stawiał na stole kubek czarnej kawy, zanim zdążyła otworzyć oczy.

- Zawsze będziesz robić mi tę przysługę? - zapytała pewnego ranka, przeciągając się leniwie przy stole.

- Nie łudź się, to czysta strategia. Jak nie dostaniesz kofeiny, jesteś nie do zniesienia - odparł Wiktor, siadając naprzeciwko.

- Oh, jakie to romantyczne.

- No przecież.

Zosia również zdążyła się już przyzwyczaić do obecności Martyny w domu. Chociaż nie spędzały razem zbyt dużo czasu, to dziewczyna wyraźnie czuła się przy niej swobodniej, a Martyna zaczęła dostrzegać, że kiedy Wiktora nie było w pobliżu, Zosia potrafiła się nawet przed nią otworzyć.
Czasem się przekomarzali, czasem spierali o drobnostki - jak choćby o jej palenie, które doprowadzało Wiktora do szału.

Kiedy wróciła z balkonu, od razu dostrzegła jego spojrzenie.

- Znowu? - rzucił sucho, odkładając książkę.

- Nie znowu, tylko... no dobra, znowu - przyznała, siadając obok.

- Martyna, naprawdę?

- Banach, oszczędź mi tego spojrzenia.

- Może oszczędziłbym sobie i spojrzenia, i komentarzy, gdybyś chociaż raz dotrzymała słowa.

Westchnęła ciężko.

- Staram się.

- Słabo ci to idzie.

Martyna zmarszczyła brwi.

- A tobie słabo idzie udawanie, że cię to nie obchodzi.

- Bo mnie obchodzi. Masz dosyć wrażeń w pracy, nie potrzebujesz jeszcze zniszczonych płuc.

- Wiktor...

- Nie oczekuję, że rzucisz to od razu. Ale obiecałaś, że będziesz ograniczać.

Martyna przez chwilę siedziała w ciszy, patrząc na jego twarz. Miał ten swój surowy wyraz, ale w oczach było coś więcej - troska, której czasem nie umiał nazwać.

Westchnęła.

- Dobra, postaram się bardziej.

- Chcę to usłyszeć w formie pełnego zdania.

- Naprawdę?

- Naprawdę.

Przewróciła oczami, ale nie mogła się nie uśmiechnąć.

- Postaram się bardziej ograniczyć palenie.

- To już coś - mruknął i znów sięgnął po książkę.

                               * * *

Stół w kuchni był zastawiony domowym jedzeniem - pieczony kurczak, ziemniaki z koperkiem i sałatka, którą Martyna przygotowała w ostatniej chwili, twierdząc, że „trzeba dodać trochę koloru do tego talerza mięsa".

Zosia, jak zwykle, mówiła dużo i szybko, energicznie gestykulując widelcem, podczas gdy Wiktor i jego ojciec jedli w swoim tempie, wymieniając uwagi o pracy i sporcie.

- ...i wtedy mnie zaprosił! - oznajmiła Zosia, zadowolona, wpatrując się w Martynę z błyskiem w oczach.

Martyna oparła łokieć na stole, patrząc na nią z zaciekawieniem.

-Zaprosił? To znaczy, że to oficjalnie randka?

- No tak! Idziemy do tej nowej kawiarni, tej z huśtawkami zamiast krzeseł.

Wiktor, który w tym momencie nalewał sobie wody, zamarł na chwilę, a potem powoli odłożył dzbanek.

- Kto cię zaprosił?

Zosia przewróciła oczami.

- Adrian.

Wiktor zmarszczył brwi.

- Który Adrian?

- Jakiś Adrian - odparła wymijająco.

- Nie podoba mi się ten Adrian - oznajmił Wiktor tonem, jakby właśnie analizował stan zdrowia pacjenta w krytycznym stanie.

Zosia prychnęła.

- Nic o nim nie wiesz!

- Wiem, że zaprasza cię do kawiarni, gdzie zamiast normalnych krzeseł są huśtawki. - Spojrzał na Martynę, szukając wsparcia. - To brzmi podejrzanie, prawda?

Martyna pokręciła głową, tłumiąc uśmiech.

- Brzmi uroczo.

Zosia pokiwała głową z entuzjazmem.

- No właśnie!

- Nie - Wiktor podniósł palec - to brzmi jak niepewna konstrukcja i ryzyko rozlania kawy.

Ojciec Wiktora, który dotąd jadł w ciszy, chrząknął, spoglądając na syna spod uniesionych brwi.

- Pamiętasz, jak w twoim wieku umówiłeś się z dziewczyną na dachu kamienicy, bo twierdziłeś, że to „romantyczna sceneria"?

- Cooo?

Zosia też spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami.

- Ty?!

Wiktor westchnął, kręcąc głową.

- Nie zmieniajcie tematu.

Martyna szturchnęła go lekko w ramię, śmiejąc się.

- Czyli jednak miałeś swoje „podejrzane" pomysły w młodości?

- To nie to samo - burknął, sięgając po widelec.

- Właśnie, że to samo - stwierdziła Zosia triumfalnie.

- A ty go od razu skreślasz - dodała Martyna z udawanym wyrzutem.

Wiktor westchnął ciężko, ale nie skomentował. Zamiast tego, gdy Martyna sięgnęła po kieliszek wina, złapał jej dłoń i ścisnął lekko. Zerknęła na niego zaskoczona, ale w jego oczach było coś ciepłego, coś, co sprawiło, że się uśmiechnęła.

- Tylko bądź ostrożna, dobrze? - zwrócił się w końcu do Zosi, nie puszczając dłoni Martyny.

Zosia uśmiechnęła się szeroko.

- Obiecuję.

Kolacja trwała w najlepsze, atmosfera była lekka, pełna ciepła i śmiechu. Wiktor, choć początkowo sceptyczny wobec tematu randki Zosi, z czasem odpuścił i skupił się na jedzeniu, rzucając tylko od czasu do czasu wymowne spojrzenia Martynie, gdy ta zbyt entuzjastycznie wspierała swoją „sojuszniczkę".

- Dobrze, dobrze - westchnął w końcu, opierając się wygodnie na krześle. - Skoro już przestałyście mnie atakować, mogę zadać jedno pytanie?

- Oczywiście! - powiedziała Zosia, biorąc kolejny kęs ziemniaków.

- Co takiego jest w tym Adrianie, że warto dla niego ryzykować upadek z huśtawki w kawiarni?

Zosia przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się szeroko.

Zosia przewróciła oczami, ale uśmiechnęła się szeroko.

- Jest zabawny, inteligentny i... no nie wiem, po prostu dobrze mi się z nim rozmawia.

Martyna kiwnęła głową.

- To brzmi jak całkiem niezłe powody.

Wiktor spojrzał na nią z uniesioną brwią.

- Oczywiście, że tak powiesz.

- Bo mam rację - odparła, sięgając po kieliszek wina.

Ojciec Wiktora zaśmiał się cicho, odkładając sztućce.

- Synu, naprawdę nie masz wyjścia. Kobiety w tej rodzinie zawsze będą miały ostatnie słowo.

Wiktor westchnął teatralnie.

- Już to zauważyłem.

Martyna szturchnęła go łokciem pod stołem, Wiktor złapał jej dłoń i przez chwilę po prostu ją trzymał. Miała ochotę mu dogryźć, ale ciepło jego dłoni sprawiło, że zamiast tego tylko się uśmiechnęła.

- No dobrze, a jak już przestaniemy mówić o moim życiu uczuciowym - zaczęła Zosia, patrząc na Martynę z błyskiem w oku -- to może porozmawiamy o waszym?

Martyna uniosła brew.

- Mhm. Na przykład... kiedy w końcu się zaręczycie?

Martyna zakrztusiła się winem, a Wiktor uniósł głowę znad talerza, patrząc na swoją córkę z mieszanką rozbawienia i dezorientacji.

- Szybko przechodzisz do rzeczy - skomentował.

- Ktoś musi - wzruszyła ramionami. - Wszyscy wiemy, że i tak jesteście na siebie skazani.

Ojciec Wiktora roześmiał się cicho.

- W tym coś jest.

Martyna spojrzała na Wiktora, który uśmiechał się pod nosem, obserwując jej reakcję.

- Nie wiem, czy bardziej mnie to bawi, czy przeraża - mruknęła, a potem spojrzała na Zosię. - A poza tym, skoro ja tak entuzjastycznie wspieram twoją randkę, to może ty daj mi trochę przestrzeni?

Zosia uniosła ręce w obronnym geście.

- Dobrze, dobrze, już się nie wtrącam.

Ale uśmiech, który nie schodził jej z twarzy, mówił coś zupełnie innego.

Kolacja trwała jeszcze dłuższą chwilę, rozmowy krążyły wokół wszystkiego - od wspomnień z dzieciństwa, przez anegdoty z pracy, aż po śmieszne historie z życia rodzinnego. Kiedy w końcu zaczęli sprzątać ze stołu, Martyna złapała Wiktora za rękę, gdy przechodził obok niej.

- Hej - powiedziała cicho.

Spojrzał na nią, lekko unosząc brew.

- Tak?

- Fajnie było. Tak po prostu.

Jego spojrzenie złagodniało, a potem pochylił się i pocałował ją krótko w skroń.

- Tak - zgodził się. - Też tak myślę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top