III. Spotkanie

Koniec lekcji oznaczał dla mnie czas spotkania Ciebie i porę na niesienie pomocy. Przez kilka ostatnich minut z trudem usiedziałem w ławce, myśląc o naszym zbliżającym się spotkaniu oraz o usłyszeniu Twojego głosu. Wiedziałem, z jakimi trudnościami będzie wiązać się wypowiedzenie tych słów do Ciebie, jednakże wiedziałem o braku możliwości ucieczki. Wszakże nie mógłbym wystawić Cię w ustalonej chwili, ponieważ "tak mi się odwidziało". Postanowiłem pozbyć się wstydu czy lęku, by stanąć z Tobą twarzą w twarz... Tylko jak tego dokonać w tak krótkim czasie?

Po usłyszeniu tak upragnionego przez siebie dzwonka, nie potrafiłem powstrzymać ekscytacji, która zawładnęła moim ciałem, przyprawiając serce o szybsze bicie - zarówno z powodu rosnącego pragnienia ujrzenia Twych pięknych, [kolor] oczu, a także cienia strachu. Opuściłem salę lekcyjną, biorąc coraz to głębsze wdechy, starając się także rozplątać kłąb myśli w mojej głowie. Skierowałem kroki w stronę schodów, którymi wszedłem na ostatnie, drugie piętro, gdzie umieszczone były pokoje klubowe. Wszystkie sale zostały przygotowane do pełnienia funkcji klubów, miały odpowiednie umeblowanie, dekoracje oraz przedmioty potrzebne w danej tematyce. Mnie zainteresowało pomieszczenie dla młodych aktorów...

Rozsunąłem drzwi i wślizgnąłem się do pomieszczenia. Czuć w nim było zapach świec, najpewniej o cudownym aromacie wanilii, który koił nerwy, sprawiając rozkoszną przyjemność. Pokój, w którym dane mi było się odnaleźć, przypominał trochę drewnianą chatkę, stojącą w śnieżnej krainie. Tapeta na ścianie była we wzór drewna i to właśnie ona odgrywała największą rolę w ostatecznym efekcie. Na prawej, bocznej ścianie od wejścia wisiał przy suficie drewniany, ciemny karnisz, na którym zawieszony był czerwony materiał, mający odznaczać scenę, ozdobiony malutkimi, różnokolorowymi kwiatkami, najpewniej zrobionymi na drutach. Na ścianie pod oknami stały ciemne, małe szafki oraz wieszaki, w których przechowywano rekwizyty potrzebne w przedstawieniach oraz przebrania. Reszta to jedynie parę krzeseł, ustawionych na środku sali pod prowizoryczną sceną.

Obszedłem miejsca siedzące i stanąłem przed meblami, próbując wygrzebać z myśli, która szuflada skrywała w sobie potrzebne mi przedmioty. Nie robiłem niczego złego, wszakże osobiście znałem założyciela owego klubu. Był moim bliskim znajomym w dzieciństwie, wręcz zachowywał się niczym rodzony brat, jednak w szkole średniej nasze kontakty uległy pogorszeniu (jednak nie całkowitemu zepsuciu). Nie miał nic przeciwko, gdy którychś z jego bliskich znajomych pożyczał coś z klubu, o ile wcześniej go poinformował.

Wyciągnąłem więc maskę, która swym wyglądem przypominała demony, zdecydowanie mogące straszyć dzieci w czasie sennych koszmarów. Była ona pokryta bielą, lecz dodatkowo miała pomalowane na złoto "łaty" wokół oczu, zęby oraz wystające z boków rogi, szpiczasto zakończone. Całość przypominała jakoby twarz człowieka, wykrzywioną w grymasie bólu lub rozpaczy. Postanowiłem zabrać ją i oddać po zakończeniu spotkania, na które - swoją drogą - powinienem się spieszyć, by uniknąć spóźnienia z mojej strony.

Pokonałem truchtem szkolny korytarz w kierunku schodów, po których starałem się zejść jak najszybciej. Nie chciałem się zbytnio zmęczyć, z tego też powodu ograniczyłem się do takiej prędkości. Wszakże co byś pomyślała o mnie, gdybym wyszedł na spotkanie z Tobą cały spocony i zdyszany? Po chwili znalazłem się na podwórzu, kilkanaście metrów od sali gimnastycznej, za którą mieliśmy zobaczyć się oraz omówić dręczącą mnie sytuację... Zatrzymałem się tylko na parę chwil, by zakryć swą twarz białą maską. Po uczynieniu tego me kroki skierowały się w odpowiednim kierunku.

Twe [kolor] włosy łagodnie falowały pod wpływem każdego powiewu wiatru, otulając się w blask słońca niczym w potulny, ciepły płaszcz. Stałaś, opierając plecy o chłodną ścianę budynku, unosząc głowę ku górze. Twoje oczy były zamknięte, zapewne pozwalając umysłowi bardziej skupić się w ciemności nad natłokiem myśli. Wyglądałaś niczym grecka bogini, rozkoszując się promieniami słońca i jego przyjemnym dla skóry ciepłem.

Podszedłem bliżej, a po moim kręgosłupie przeszedł delikatny dreszcz, sprawiający, że czułem się coraz mniej pewny siebie. Skinąłem do Ciebie głową w geście powitania i w tejże chwili uraczyłaś mnie swym spojrzeniem. Twoja twarz była trochę kamienna, nie potrafiłem wyczytać z niej żadnych emocji.

– Witaj – złączyłaś razem swoje dłonie, przyglądając mi się z ukosa. - Znamy się?

Milczałem. Nie potrafiłem wyksztusić słowa, zauroczony Twym zmysłowym pięknem oraz wdziękiem. Jedynie wzruszyłem ramionami w odpowiedzi.

– Być może – pokwitowałem krótko, nie mogąc powiedzieć nic więcej.

Mój głos stał się odrobinę niższy, niż dało się go usłyszeć na codzień. Wszystko dzięki modyfikatorowi głosu, który przymocowany został w otworze ustnym w masce. Nie musiałem nic robić. Klub aktorski sam wpadł na pomysł, by ich maski posiadały ten "malutki dodatek", ponieważ uznali go za przydatny w sztukach. Tymczasem dla mnie stanowił on nie lada ułatwienie...

– Chciałem zapytać cię o coś istotnego... Nie potrafiłbym o to zapytać, wiedząc, że mogłabyś inaczej na mnie patrzeć.

Westchnęłaś jedynie, przyglądając mi się intensywnie. Szukałaś zapewne czegoś znajomego, a ja stałem w bezruchu, czekając na jakiekolwiek słowo, które padnie z Twoich ust. Jak potulny piesek. Trafne porównanie, tak mniemam. Jestem Ci oddany i pragnę o Ciebie dbać jak te sympatyczne stworzenia. Byłbym na każde Twoje skinienie. Wierny i posłuszny.

– Pytaj, skoro musisz.

– Czy kiedyś zdarzyło się, abyś była... nieodpowiednio traktowana... na terenie szkoły?

Po samym spojrzeniu mogłem stwierdzić, iż pytanie to wywołało u Ciebie niesmak i pewnego rodzaju wstręt. Czułem, jak wywierca one dziurę wewnątrz mnie. Palącą, bezdenną, krwawiącą dziurę. Jedyne, co mogłem na to poradzić, to odwrócić wzrok, by nie widzieć Twego wyrazu twarzy. Ale dalej to czułem...

Czułem to palące spojrzenie.

– Zależy, co masz na myśli przez "nieodpowiednio" – skwitowała z wyraźnym podkreśleniem ostatniego słowa, a w Twoim głosie zaczęła malować się skrywana dotąd niechęć. – Nie jestem jasnowidzem.

– Bicie, dotykanie, szantażowanie, wykorzystywanie... – zacząłem wymieniać na jednym tchu, podając jedynie pojedyncze przykłady, które pojawiły się z przodu mej głowy. – Cokolwiek, wbrew Twojej woli.

Oparłaś się o ścianę sali gimnastycznej, z nerwów uginały się pod Tobą kolana. Uniosłaś głowę ku górze, wdychając jak najwięcej powietrza. Chwilę zastanawiałaś się najpewniej nad tym, jak ubrać w słowa myśli kłębiące się po Twojej głowie, a następnie spojrzenie Twoich cudownych [kolor] oczu z powrotem na mnie.

– Nie – stwierdziłaś krótko. – Czuję się w tej szkole całkowicie bezpieczna i nic złego nigdy mi się nie stało.

Odetchnąłem z ulgą. Miałem wrażenie, jakoby wielki głaz niczym z mitu o Syzyfie spadł mi z serca, ciągnąc za sobą ogromne, negatywne emocje.

– Mówiłeś w liście o moim nauczycielu – od razu kontynuowałaś. – Czyli... Dopuścił się czegoś z tych rzeczy?

– Tak. Dowiedziałem się niedawno, jakim człowiekiem jest. Chciałem zapytać parę osób z Twojej klasy, czy nikomu nic się nie stało.

Skłamałem. Dla mnie to nagięcie prawdy było oczywiste, jednak Ty miałaś prawo nie wiedzieć. Tak naprawdę inni mnie nie obchodzili. Niech cierpią, co mi do tego? Najważniejsze jest Twoje bezpieczeństwo.

– Chyba już rozumiem, co się dzieje z moją przyjaciółką...

♡︎♡︎♡︎♡︎♡︎

1066 słów! To w sumie dość dużo jak na mnie, choć jakbym się postarała, być może dałoby radę osiągnąć więcej, jednak chciałam jak najszybciej opublikować rozdział.

Ktoś to w ogóle jeszcze czyta? Jeśli tak, przepraszam za długą nieobecność!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top