2. Powietrza
{chciałam jedynie powiadomić, iż ten rozdział będzie zawierał w sobie dużo niecenzuralnych słów, akty przemocy oraz a lot of bleeding}
[Dla ludzi niechcących czytania tego rozdziału ze względu na któryś z tych elementów - wyjaśnienie i opis ogólny zdarzenia będzie w kolejnym rozdziale.]
Wróciłam do swojego domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Pierwszy uderzył do mojego zmysłu węchu zapach alkoholu, co bardzo mnie zdziwiło. Zwykle nie czuć przecież tego odoru w takim zasięgu. Następnie do moich uszu dotarły śmiechy moich rodziców. Już zaczęłam sobie wyobrażać widok, gdzie leżą pijani i znowu potłukli jakiś alkohol, bo im nie smakował, a dzięki mnie stać ich na jakikolwiek lepszy.
Starałam się trafić w wieszak, aby powiesić kurtkę na miejsce... Jednak to wcale do najłatwiejszych nie należało. Strasznie mi się trzęsły ręce przez koszmarne obrazy, które nachodziły mój umysł.
W końcu wyszłam z obszernego przedpokoju, a weszłam tam, gdzie byli rodzice. Z niesmakiem przyjrzałam się czerwonej od wina podłodze, która była pełna szkła. Błyszczało pięknie w burgundowej cieczy, a okropne rechoty dwójki ludzi przyprawiało o dreszcze...
- Ach! - nagle usłyszałam i podniosłam wzrok na ojca. - Nasza córcia, gwiazda!
- Jesteśmy genialni, że wpisaliśmy cię w tę rolę! Ludzie cię uwielbiają! - stwierdziła moja matka.
No tak... Zero tego, że coś potrafię lub że są ze mnie dumni. Wszystko i tak idzie do nich. Każdy grosz. Tylko to się dla nich liczy...
- Co tak stoisz? Posprzątaj to i mamy ci nowe rzeczy do powiedzenia! - warknął ojciec.
- No przestań! Bo się popłacze, jak w tym filmie!
Zaśmiali się oboje głośno, a mnie znowu utknęła gula w gardle. Znieruchomiałam na moment bojąc się kolejnej krytyki, jednak żadnej nie dostałam. Oboje byli pogrążeni we własnym, pijackim śmiechu. Wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się do garażu, gdzie były wszystkie środki oraz narzędzia. Ponieważ szkło było naprawdę drobne, jakby walcem po nim przejechali, wzięłam po prostu mopa i przygotowałam się do czyszczenia podłogi.
W trakcie, gdy w materiał z mopa wsiąkało wino, zauważyłam jeden większy kawałek. Dziwnie mnie hipnotyzował... Jednak usłyszałam głośniejszy śmiech ojca. Cofnęłam rękę. To było, jak automat.
Znowu sięgnęłam po ten kawałek i tym razem się udało.
- A właśnie, jutro masz randkę z pewnym przedsiębiorcą, naszym znajomym. Porządny chłop, pewnie do ślubu dojdzie.
- Dokładnie! - potwierdziła jego słowa matka, nalewając sobie whisky do szklanki. - Załatwimy ci piękną suknię! Ale nie aż tak drogą, nie ma co wydawać na rzeczy dla ciebie na chwilę tyle forsy. Chociaż w sumie możnaby zrobić, jak w Chinach! Tam kobiet mają nawet po pięć sukien na takie okoliczności!
Auć...
- Ale... Jak to ślub? - wtrąciłam się, na co spotkałam się z surowym spojrzeniem ojca.
- Głucha jesteś, że musisz dopytywać?
- N-nie... Po prostu spodziewałam się wszystkiego, ale nie pójścia za mąż za kogoś, kogo nie znam...
- Ale poznasz. - odparł.
- A czy mogłabym chociaż wiedzieć coś o nim teraz? Przed tym... Spotkaniem jutro?
- Czy ty serio musisz zadawać tyle pytań?! - znowu podniósł głos, a gdy tylko wstał, cofnęłam się o krok. - Jutro się wszystkiego dowiesz, a teraz zamknij japę!
Ratunku...
- Nie rozpraszaj jej, bo nie posprząta! Głupia nie ma podzielności uwagi, tylko albo słucha, albo sprząta. Bezużyteczna. Nawet sama pieniędzy od zdobędzie, a trzeba nią kierować.
Nie prawda...
Trzymając coraz mocniej szkło w dłoniach, patrzyłam ślepo na swoje stopy, mokre od wina. Coś lekko szczypało... Ale najbardziej kłuło mnie a oczach.
- No rusz się! - wzdrygnęłam się na krzyk ojca.
Spojrzałam na niego i akurat dostałam w twarz, przy okazji przez śliskie podłoże upadając na ziemię. Słysząc śmiech matki aż mnie zaczęło mdlić z rozpaczy...
Powoli przestałam słyszeć wyraźnie, więc jedyne co, to powoli wstałam i poszłam do łazienki. Gdy tylko już tam byłam, zwróciłam niewielką ilość tego, co leżało mi na żołądku. Dosłownie mało. Kazali mi się odchudzać, abym była tak chuda, jak modelka.
Zawsze oni. Tylko oni oni oni oni oni. A kiedy ja? Kiedy trzeba zarobić. Jestem tylko przedmiotem, dzięki któremu nie żal im rzucić winem o podłogę.
Odsunęłam się od klozetu i oparłam się o ścianę i patrzyłam ślepo przed siebie, ale po chwili wzrok zaczął mi opadać na dłonie. I już wiedziałam czemu nie trzymałam tego hipnotyzującego kawałka szkła.
Bo wbił mi się w dłoń.
Patrzyłam beznamiętnie, jak drobne kropelki krwii brudziły burgundem moją dłoń. Wydawało mi się to takie... Majestatyczne. Tylko czemu nic nie czuję? Wpatrując się w to, czułam jakby... Chęć spokoju?
Nie wiem jak to ująć... Pochłaniała mnie pustka, która wołała mnie wręcz. Słyszałam, jak mnie wołali... Ale kim są ci "oni"? Chcą dla mnie dobrze?
Bo nie chcę już tu być...
Powoli wyjmowałam szkło z otwartej dłoni, przez co krew zaczęła się lać też na podłogę.
Nie przykro mi.
Powoli już mnie nic nie obchodzi.
A może to śmierć mnie chce? Jako jedyna teraz... Tak szczerze... Tak prawdziwie...
Dzięki tej pustce nic nie czuję... Powoli nawet mam wrażenie, jakbym latała...
Ale ja nie chcę powoli...
Słysząc krzyk ojca zza drzwi, odruchowo wbiłam znowu szkło w rękę, tym razem w nadgarstek. Nie sądziłam, że dzieje się już. Że dzieje się to, czego pragnęłam. Wcześniej nie mogłam pragnąć, bałam się tego, bo rodzice i tak o wszystkim się dowiadywali.
Patrzyłam na rękę, która była już rozmazana przez łzy.
Błagam... Zabierz mnie stąd... Nienawidzę życia, które mi dano... Daj mi nowe...
Znowu wyjęłam szkło z nadgarstka i ujęłam go w drugą dłoń. Resztką sił wbiłam w drugi nadgarstek.
Powoli wszystko staje się takie odległe... Jak sen. Ale oby to nie był sen. Przez cały czas kazali mi się cieszyć, gdy cały czas byłam smutna. A teraz znalazłam rozwiązanie...
Nie czuć nic...
Słyszałam już jedynie te szepty... Nadal mnie wołają... Ale wydaje się to coraz bliższe. Bliższe temu, co dotychczas doświadczałam. Bardziej ujmujące, pełne pięknych, aczkolwiek smutnych uczuć.
Platonicznie...
Tylko kto kocha mocniej?
Jakby...
Odlatuję w czyiś ramionach...
Są one tak zimne...
Ale nigdy mnie czułam bardziej szczerego objęcia...
Beznamiętnie śmierć porwała swoją córkę w swoje ramiona, ale i tak miłość, której nikt jeszcze nie zauważył była silniejsza...
Przeznaczeniem człowieka jest śmierć.
Jednak nie człowiek decyduje o tym. Nie jest własnym sędzią.
Sędzią nie jest też sama śmierć. Ona przychodzi już jedynie po samotną, zaginioną duszę.
Więc co? Więc kto?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top