4 // *dis-moi pourquoi*
Oslo, 11.02.2012
Przez ostatnie trzy tygodnie się nie widujemy. Nasza relacja jest conajmniej dziwna. Nie powinienem o Tobie myśleć w taki sposób jak to robię. Przecież nawet nie jesteśmy w związku. Nie odpowiadasz na wiadomości. Próbuję dzwonić na komórkę. Zero odzewu. Dzwonię na stacjonarny. Nie ma Cię w domu. Podejrzewam, że pracujesz. Być może dlatego nie odbierasz. Nie chcę domysłów. Chcę Ciebie. Tęsknię za Twym spojrzeniem, który sprawia, że mogłabyś przyciągnąć do siebie wszystkich facetów na całej kuli ziemskiej.
- Stary, zamęczysz się jak tak dłużej będziesz o niej myślał. - mówi Fettner. Ma rację. Ostatnio nic innego nie robię, oprócz treningów, zawodów i myśleniu o Tobie. Chyba jestem chory. Na miłość. - Wychodzimy na piwo i idziesz z nami. Nie przyjmuję odmowy. - Manuel rzuca we mnie kurtką. Nie mam wyjścia.
Zwlekam się leniwie z hotelowego łóżka i zakładam na siebie znoszone zimowe buty i kurtkę, którą we mnie rzucono. Przed wyjściem ostatni raz rzucam okiem na telefon, mając nadzieję na jakąkolwiek wiadomość od Ciebie, po czym spotykam się z błagalnym wzrokiem Fettnera. Cholerna miłość, co ona robi z człowiekiem. Wsuwam komórkę do tylnej kieszeni spodni i zamykam za sobą drzwi pokoju.
Już przestaję liczyć ilość wypitych kolejek. Dziesiąta? Siedemnasta? Dwudziesta ósma? Sam nie wiem.
- Schleiri... - Hayboeck kładzie mi rękę na ramieniu. - Już chyba wystarczy na dziś.
- Jak po... Powiesz miiiii co z Soooophie, to może Cię posłucham. - walczę ze sobą, żeby coś powiedzieć.
- Słuchaj. Jest dorosła. Jak będzie chciała się odezwać to się odezwie. Prosiła mnie, żebym nic nie mówił. - tłumaczy pieprzony Michael.
- Wal się, Hayboeck. - wstaję. A raczej próbuję wstać. Blondyn i Fettner biorą mnie pod ramiona i prowadzą do hotelowego pokoju. Początkowo walczę z nimi, bo nie chcę iść, lecz po chwili ulegam i daję się poprowadzić, bo sam doszedłbym może za tydzień, albo i później. Na szczęście jutro nie ma konkursu.
Po dotarciu do pokoju zsuwam z siebie buty i kurtkę, po czym rzucam się na łóżko. Zasypiam w jeansach i szarym T-shircie, które przesiąknęły zapachem alkoholu, papierosów i Bóg wie jeszcze czego.
Budzi mnie okropny ból głowy. Kac. Przesadziłem wczoraj. Boże, powiedz mi dlaczego. Nagle słyszę dźwięk przychodzącego połączenia. Szukam telefonu, który przesiałem gdzieś w pościeli. Dopiero po kilkunastu sekundach znajduję aparat. Lecz gdy go podnoszę, dźwięk urywa się. Odwracam ekran do siebie i widzę nieodebrane połączenie od nieznanego numeru. Oddzwaniam.
- Halo..? - mówię niepewnie, zachrypniętym przez kaca głosem.
- Chciałam Ci tylko powiedzieć, że przepraszam i że za Tobą tęsknię. - mówisz delikatnie, a ja oddycham z ulgą i uśmiecham się pod nosem.
I wleciał kolejny rozdział. Nie wrzucałam nic ostatnio przez nawał pracy na uczelni :( Po egzaminach, będę wrzucać częściej! xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top