Women, they have minds and souls as well as just hearts
Usiadłam na łóżku z ciężkim westchnięciem a Emrys dołączył do mnie niepewnie, jakby szykował się do ucieczki. Nie mogłam go winić za taką postawę.
-Jak się ma Yellow?-zapytałam. To nie tak że nie widziałam go przynajmniej raz w tygodniu jak zasypiał przed kominkiem nad stosem książek, tylko wydawał sie nieobecny i...inny. Jakby ukrywał wiadomość, że wygrał w totka. Ekscytacja kipiała z niego nawet przy podręczniku z numerologii.
-Chyba dobrze.-Chłopak zaczął bawić się krawatem zerkając na mnie raz po raz.
-Niepotrzebnie go odepchnęłam. -mówię po dłuższej chwili- Ale przestraszyłam się. Jak można dawać komuś szanse po tylu sprzecznych sygnałach i złości i niechęci i...-kręcę głową- Po prostu nie rozumiem.
To nagłe wyznanie z mojej strony o dziwo jakby go ośmiela bo kładzie swoją dłoń niedaleko mojej. Powstrzymuje instykt zabrania ręki, zamiast tego tylko uciekam wzrokiem.
-Ciebię też odepchnę. Prędzej czy później. Czy będę chciała czy nie.
Emrys uśmiecha się.
-Nie dopóki ja mam coś do powiedzenia w tej sprawie.
Uśmiecham się lekko i zaciskam palce na poduszce.
-A masz?
I idealnie w momencie, w którym krukon szykuje się do inteligentnej riposty obrywa poduszką. Świecący kurz unosi się wokół niego niczym przedziwna aureola na co chłopak reaguje gwałtownym kichnięciem a następnie śmiechem. Nasze spojrzenia krzyżują się dopóki ja również nie dostaję za swoje. Przez krótki moment czuję się naprawdę... dobrze.
***
Wychodzę z pokoju wspólnego Gryfonów jakby niosło mnie stado ćwierkających ptaszków i omal nie wybucham z nagromadzonych emocji po zamknieciu obrazu Grubej Damy. Ten wieczór przejdzie do historii-myslę sobie. Będę o nim z pewnością opowiadał wnukom. Zaraz, czy Korin lubi dzieci? Nie można teraz nic zakładać, w końcu do niedawna nie lubiła nawet mnie. A teraz mnie lubi prawda? Prawda??
Przecieram twarz ręką. Muszę się ogarnąć. I zrobić coś żeby każda nasza rozmowa nie rozpoczynała się od Yellowa. Może upiekę jej ciasteczka. Ciasteczka zawsze rozwiązują sprawę. A za tydzień jest przecież ta impreza...czas wprowadzić mój misterny plan w życie. Usmiecham się złowieszczo i otwieram dziennik.
Na kartce z przepisem oczywiście.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top