I wanna share your adress

Po odejściu z Hogwartu Korin codziennie odkrywała nowa rzecz, za którą tęskni. Nie chciała tego przed nikim przyznać, ale sprawiało jej trudność odnalezienie się na studiach, które skupiały się głównie na praktykach u Munga. Mimo, że nie była dopuszczana do pacjentów bezpośrednio, wciąż miała kontakt z tymi wszystkim obezwładniającymi emocjami utraty i pustki. Nie zawsze udawało się uratować pacjenta. Nie zawsze udawało się powstrzymać rodzinę przed wtargnięciem na salę lub nazwaniem jej bezduszną. Korin patrzyła na to wszystko z obcej perspektywy, nawet nie ze swojego ciała. Miała wrażenie że całe życie doświadczała wszystkiego jedynie z boku.

 Wracając do mieszkania zakupionego ze spadku po ojcu zazwyczaj myślała tylko o jednym. O tym, że może w otwartym przez cały dzień oknie na ósmym piętrze w końcu usiądzie brudno-brązowa sowa z listem przy nóżce. Z listem zaczynającym się najczęściej od "Droga Korin, nie wiem czy mogę nazywać cię drogą jednak musisz wiedzieć, że taka właśnie jesteś. Nie wiem również, czy moje listy do Ciebie dochodzą, nigdy nie odpisałaś. Jednak nie przeszkadza mi to. Te listy są dla mnie prawdziwym pamiętnikiem, do czego to doszło! Więc może lepiej, że nie czytasz.". Korin jednak, jak widać, czytała i wszystkie otrzymane listy zamykała na klucz w szufladzie biurka z niesamowitym niemal namaszczeniem. W drugiej szufladzie natomiast trzymała wszystkie napisane przez siebie, a nie wysłane, odpowiedzi. Były to najbardziej personalne wyznania do jakich kiedykolwiek była zdolna. Zawierały całą jej złość, smutek, radość, ulgę i tęsknotę. Nie tylko dla Emrysa listy stały się pamiętnikiem. 

Korin usiadła przy biurku kładąc kubek herbaty na eleganckiej zielonej podstawce i otworzyła szufladę spoglądając na stertę papierów. Nawet gdyby w końcu zebrała się w sobie i je wysłała istniała obawa, że sowa nie da rady unieść ich, lub zgubi część po drodze. Te zapiski były zbyt cenne by ryzykować. Mógł znaleźć je dziennikarz i zniszczyć reputację zmarłego fotografa. Nie żeby Korin czasem o zniszczeniu tej reputacji nie marzyła, ale chciałaby to zrobić na swoich warunkach. Nie unosząc się tak w poczuciu żałoby i niesprawiedliwości jak na papierze. Wolałaby z rozwagą opowiedzieć o wszystkich dobrych i złych rzeczach jakie David robił. Owszem, ojcem był okropnym, na męża również był zbyt egoistyczny. Ale nie zmieniało to tego, że Korin całe życie go podziwiała. Za jego tupet, dążenie do celu, niezachwianie. Za to, że żył bezkompromisowo.

Z każdym listem jaki Korin chowała do szuflady miała wrażenie, że zbliża się do Emrysa coraz bardziej. Nie czytał tego, co pisała jednak miała wrażenie, że zrozumiałby każdą jej emocję. Każdy moment w którym chciałaby cofnąć się do Hogwartu i znów zjeść śniadanie w Wielkiej Sali, usłyszeć uciszanie bibliotekarki, wykąpać się w wielkiej łazience prefektów. Każdą chwilę w której marzyła by życie znów było tak pewne i zaplanowane jak dzień w szkole. Każdy wieczór kiedy zasypiała zastanawiając się jak Emrys teraz wygląda. Czy poznałaby go, gdyby się spotkali. I czy on poznałby ją.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top