Bravado
Siadam na złożonej, normalnie funkcjonującej jako łóżko Yellowa, kanapie i rozglądam się po pokoju. Na ścianach wisi mnóstwo samoprzylepnych karteczek z najróżniejszymi cytatami, datami deadlinów, słówkami w języku, który nie jestem pewien czym jest i ustępami z prawa czarodziejów. Dużo się dzieje. Yellow siada na krześle, które odsunął spod biurka i rozluźnia krawat przy koszuli. Chrząka. Cała ta atmosfera jest zdecydowanie za poważna.
- Nie wiem do końca jak ci to powiedzieć - Yellow natychmiast krzywi się z tego co powiedział - Sorry, po prostu zacznę. Nadeszły mnie parę dni temu słuchy, że ktoś mnie szuka. Nie myślałem o tym za wiele, jak wiesz całą sprawę z druidami wydaje się, że zdusiliśmy w środku.
Zmarszczyłem nos. Mieliśmy z przyjacielem różne zdania na ten temat. W dodatku nie podobało mi się w jakie kierunki zaczyna zmierzać ta rozmowa.
- W końcu osoba, która mnie szukała pojawiła się w moim biurze.
Yellow bardzo lubił mówić o klitce, w której upychali czasem nawet i pięciu aplikantów, biuro, co normalnie bardzo mnie bawiło ale nie chciałem ryzykować głowy żartując o tym w tym momencie.
- To była Korin. - chłopak utkwił we mnie swoje spojrzenie, jakby oczekiwał że wybuchnę, zacznę płakać albo generalnie mi odbije. Przez dłuższą chwilę trawiłem co oznacza jego wypowiedź. - Słyszałeś? Dlaczego nic nie mówisz?
- Przepraszam, że ci nie powiedziałem, naprawdę. Jakiś tydzień temu wpadliśmy na siebie kiedy szedłem na staż, a ona załatwiała jakiś proces z ramienia Munga. Nie chciałem ci mówić, bo wiem jak reagujesz na ten temat!
- Niby jak reaguje? - Yellow skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. Wyglądał przekomicznie moim zdaniem.
- Masz dwie typowe dla ciebie ścieżki. Albo chodzisz delikatnie wokół tematu, jakbym był kruchutkim jajeczkiem, tak jak teraz - zmarszczył brwi jeszcze bardziej - Albo zaczynasz monolog, o tym że nie znam mojej wartości, mam tendencje do grania zbawiciela ludzkości a Korin zawsze tylko wywoływała we mnie wszystkie niepewności i generalnie nie jest dobra dla mnie i bardzo dobrze, że straciliśmy kontakt bla bla bla. A tak w ogóle, to czego chciała? - zerkam na moje obgryzione paznokcie tak, jakby wcale nie obchodziło mnie, co teraz powie. W środku jednak czułem się jak wstrząśnięta butelka coli, musująca w napięciu i czekająca, aż ktoś ją w końcu otworzy. Ledwo powstrzymywałem nogę od niespokojnego ruszania się
- Chciała się z tobą spotkać i pytała, czy mogę przekazać ci wiadomość. - po chwili ciszy po obu stronach dodaje: - Nie musisz iść. Nie jesteś jej nic winien.
Oskarżycielsko wskazuję na niego palcem. - Aha! I o to ścieżka numer dwa!
***
Kiedy w końcu docieram do umówionej herbaciarni ukrytej w bramie zbudowanego z cegły i obrośniętego bluszczem budynku jest grubo po godzinie, którą przekazał mi Yellow. Boleśnie zdaję sobie sprawę z tego, że włosy kleją mi się do spoconego czoła a moja zadyszka nie do końca pomaga w przekazaniu wizerunku ogarniętej życiowo osoby, jaki chciałem wywołać. Ogródek pełen jest roślin i siedzących przy stolikach ludzi a w głębi, między palmami w donicach stoi klatka z bardzo niezadowolonymi papugami. Żaden z tych stolików nie jest jednak okupowany przez brunetkę z karmelową skórą, więc wchodzę przez stare niebieskie drzwi do środka. Natychmiast zostaję zaatakowany przez uśmiechniętą staruszkę w fartuszku.
- Stolik dla dżentelmena? - pyta słodko, ale wtedy zauważam ponad jej ramieniem siedzącą przy najdalszym stoliku Korin.
- Właściwie to już mam - uśmiecham się do pani uprzejmie i wymijam ją, aby ruszyć w kierunku wyglądającej na całkiem przerażoną dziewczyny. - Hej, przepraszam za spóźnienie, w mieszkaniu które wynajmuje chyba pękła rura a moi współlokatorzy są beznadziejni - mówię siadając, i natychmiast próbując odsunąć grzywkę z czoła. Jak raz przerażenie Korin dodaje mi brawury.
- Byłam pewna, że nie przyjdziesz. - odzywa się cicho i dopiero wtedy zauważam dwie, puste już filiżanki po herbacie.
- Tak..jak mówiłem, przepraszam za spóźnienie, nie chciałem cię stresować.
Dziewczyna w końcu patrzy mi w oczy. - Nie, myślałam, że nie przyjdziesz ponieważ nie będziesz chciał mnie widzieć. - Jej nagła bezpośredniość zbija mnie z tropu. Nie chcieć przyjść? Kiedy nie widzieliśmy się tyle czasu? - Przepraszam, że tak nagle odeszłam, wtedy, w Departamencie - kontynuuje, po czym ucieka wzrokiem w stronę ściany z herbatami - i przepraszam że do Ciebie nie pisałam.
Przełykam ślinę. Nie sądziłem że tak szybko dojdziemy do Tych tematów. Byłem przygotowany na small talk podobny do tego na korytarzu, o tym co robimy zawodowo, jak nam się mieszka w Londynie, za czym w Hogwarcie tęsknimy. Zwyczajne rozmowy dwójki osób, które chodziły razem do szkoły i wcale nie mają za sobą skomplikowanej uczuciowej przeszłości.
- Nie będę kłamał i mówił że nic nie szkodzi...ale na pewno miałaś jakiś...ważny powód. - Świetnie, właśnie za takie teksty Yellow uważa co uważa.
Korin przewraca oczami, co jest tak znajome, że mimowolnie bardziej się relaksuję.
- Chciałam ci coś dać - przygryza nerwowo wargę i nachyla się pod stół, spod którego wyciąga płócienną torbę - Nie wiem, jak na to zareagujesz i przyjmę każdą reakcję, ale jeśli ulgę przyniesie ci nakrzyczenie na mnie, to obawiam się, że będziemy musieli stąd wyjść. - po tym bardzo słabo brzmiącym i mówiąc szczerze niezrozumiałym żarcie Korin podaje mi przewiązany wstążeczką plik złożonych w kwadraty kartek, w różnym stanie żółknienia. Niektóre wyglądają na bardzo świeże, wszystkie zapisane są w całości. Nie jestem do końca pewien na co patrzę, więc zaczynam po kolei rozwijać je i przeglądać, nie czytając w całości, ponieważ dosyć szybko orientuję się, że to może być zdecydowanie za dużo dla mojego spokoju psychicznego.
- Listy. - Stwierdzam, jak kompletny idiota. Ona tylko kiwa głową. Wczytuję się w ten, który był na samym brzegu. "Drogi Emrysie" zaczyna się, a mi robi się słabo. "Jak wiesz, jestem tragiczna w jakiekolwiek szczere rozmowy, a ponieważ przez ostatnie lata najlepiej szło mi 'rozmawianie' z tobą na papierze, stwierdziłam że nie będę łamać tradycji''. - CO to ma znaczyć? -pytam tylko i natychmiast żałuję mojego tonu, ponieważ Korin wraca do wyglądania jak sarna w świetle reflektorów.
- Kiedy pisałeś do mnie przez lata...te listy do mnie dochodziły. Dochodziły, a ja ci odpisywałam, coraz bardziej odkrywając siebie i poznając ciebie i - załamuje jej się głos - pisanie tych listów naprawdę pomogło mi w przejściu przez śmierć mojego ojca. Ale nigdy nie byłam na tyle odważna by je do Ciebie wysłać. Wiele razy chciałam odezwać się do ciebie, wyjaśnić co się dzieje, kiedy... Kiedy przestałeś pisać to... - bierze głęboki wdech - Myślę, że zasługujesz, żeby je teraz przeczytać, chyba że tego nie potrzebujesz, może tylko przeszkadzam ci w twoim ułożonym beze mnie życiu i proszenie cię o zrozumienie jest skrajnie egoistyczne z mojej strony, wtedy totalnie zrozumiem, jeśli ich nie chcesz, Yellow już mi powiedział wszystko co o tym myśli-
Kiedy słucham jej potoku słów to wszystko wydaje mi się tak nierealne, że chwilowo ucieka ze mnie cała złość na nią.
- Korin. - przerywam jej - Może pójdziemy na spacer? Przeczytam te listy, ale mówiąc wprost już teraz wydaje mi się to bardzo ciężką lekturą, za którą wolałbym się zabrać na spokojnie i w samotności. - Uśmiecham się do niej - Cieszę się, że cię widzę, ale trochę przeraża mnie - robię nieokreślony gest w kierunku jej twarzy - to wszystko - dziewczyna patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi - Tak lepiej!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top