III
Komushi opuścił szpital dzień przed pierwszą misją jego najlepszego przyjaciela, mimo tego siedmiolatek musiał jeszcze przez jakiś czas chodzić o kuli. Nie podobało mu się to ani trochę, w końcu był bardzo energicznym chłopcem, a teraz musiał powstrzymywać się przed zbyt dużą aktywnością fizyczną.
Aktualnie zmierzał do domu Sasoriego, chcąc się z nim zobaczyć, zanim ten opuści wioskę zapewne na kilka dni. Był bardzo ciekawy jak rudzielcowi podobało się pierwsze spotkanie z jego nową drużyną, a także jaki był Trzeci Kazekage. Komushi kuśtykał w miarę pustymi o tej porze ulicami Suny, gdy nagle wpadło na niego dwóch chłopców. Kojarzył ich z akademii, byli rok młodsi od niego. Udało mu się odzyskać równowagę i spojrzał na nich z uśmiechem.
- Baki-kun, Cheri-kun, uważajcie trochę jak chodzicie! - pouczył ich udawanym, surowym głosem.
- Wybacz, Komushi-kun! - niższy chłopiec potarł kark i wbił spojrzenie w piasek pod jego stopami. - Trochę mnie ponosi, ponieważ jutro jest TEN dzień...- ściszył nieco głos, jakby przekazywał starszemu chłopcu niezwykle ważną, ściśle tajną informację.
- Uh? - brunet zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc o czym mówił Cheri. - Co masz na myśli mówiąc "ten dzień"? - lekko przekrzywił głowę, przyglądając się czarnowłosemu.
- Jejku, jak ty niczego nie wiesz!- oburzył sie chłopiec. - Krwawa Księżniczka ma jutro swoją pierwszą misję, a to oznacza, że nie będzie jej przez jakiś czas w wiosce! - wytłumaczył, nie mogąc dłużej ukryć podekscytowania.
Brunet otworzył szerzej oczy i skinął głową na znak, że rozumie. Zawsze był nieco roztrzepany, więc nic dziwnego, że nie domyślił się od razu. Krwawa Księżniczka była przydomkiem, który zyskała Ketsueki Aka. Komushi również znał ją z akademii, budziła postrach wśród wszystkich uczniów, no może z małymi wyjątkami, do których należał przyjaciel bruneta. Sasori nigdy nie zwracał na nią uwagi, prawdę mówiąc nikt oprócz nauczyciela go nie interesował.
Dziewczynka budziła postrach nie tylko w akademii, nawet członkowie jej własnego klanu się jej obawiali, nic więc dziwnego, że Cheri, który do niego należał, był tak zadowolony.
- Zakładam, że chcesz wykorzystać ten czas, aby spokojnie móc się bawić z przyjacielem...- przeniósł spojrzenie na Bakiego.
- Dokładnie! Cheri-kun, nie bierz tego do siebie, ale ja naprawdę się jej boję...- brunet z czerwonymi znaczkami na policzkach spojrzał przepraszająco na swojego towarzysza.
- W takim razie lećcie dalej, tylko uważajcie trochę, żeby znowu na nikogo nie wpaść! - Komushi wyszczerzył zęby w uśmiechu i wolną ręką pomachał do chłopców, którzy odwzajemnili gest i pobiegli dalej.
Brunet pokręcił głową, cicho się przy tym śmiejąc i ruszył dalej. Bardzo lubił tą dwójkę, jednocześnie im jednak współczuł. Cheri nie dość, że pochodził z tego samego klanu co Ketsueki, to na dodatek był synem jej sąsiadki. Nie raz opowiadał starszemu chłopcu jak zastrasza wszystkich dookoła, a parę razy nawet zaatakowała ludzi, używając przy tym swojego kekkei genkai. Na szczęście udało się ją unieruchomić, a jej ofiarom nic poważniejszego się nie stało, jednak gdyby zareagowano zbyt późno, z całą pewnością by ich zabiła. Komushiego przeszył dreszcz na samą myśl o psychopatycznym uśmieszku czarnowłosej.
Wkrótce dotarł do domu rudzielca i energicznie zapukał do drzwi. Sasori otworzył mu po chwili, jak zawsze miał przysłowiową maskę na twarzy. Nie wyglądał na ani zadowolonego, ani na złego z niezapowiedzianej wizyty swojego przyjaciela.
- No cześć, Sasori-kun! - uśmiechnął się szeroko do rudzielca.
- Czego chcesz, Komushi? - zapytał z typową dla siebie obojętnością.
- Przyszedłem cię odwiedzić, to raczej oczywiste! No i zobacz co mam...- chłopiec wsunął dłoń do kieszeni, a pochwili ją wyciągnął, wraz z kilkoma cukierkami.
- Słuchaj...- rudzielec cicho westchnął. - Lubię słodycze, ale bez przesady, nadal mi zostało trochę z tego, co wtedy kupiłeś. Chcesz, żebym dostał cukrzycy, czy jak? - marionetkarz oparł ręce o biodra.
- Czy to oznacza, że ich nie chcesz? W takim razie sam je zjem! - brunet uśmiechnął się złośliwie, jednak chwilę później słodycze zostały mu brutalnie odebrane.
- Nic takiego nie powiedziałem - oznajmił Sasori, wsuwając cukierki do kieszeni czarnej kamizelki. - Są darmowe, więc grzechem było by nie skorzystać.
Marionetkarz odsunął się na bok, robiąc tym samym na tyle miejsca, aby jego przyjaciel mógł wejść do środka, następnie zamknął za nim drzwi i oboje ruszyli ciemnym korytarzem.
- Jejku, czemu tu zawsze musi być tak ciemno? - chłopiec zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. - Na dworze świeci słońce, a ty zawsze zasłaniasz okna, zupełnie jakbyś był wampirem, czy jakimś stworem, który boi się światła!
Komushi odłączył się od Sasoriego i pokuśtykał do jednego z okien, a następnie szybkim ruchem odsunął grube firany na bok. Do pokoju wdarło się światło, ukazując zakurzone meble, których chyba nikt od dawna nie używał. Brunet odwrócił się z wyraźnym zadowoleniem, które jednak zniknęło w chwili, w której ujrzał rudzielca.
Marionetkarz stał w drzwiach, do których promienie słońca nie do końca docierały. Cień sprawiał, że jego twarz była ledwie widoczna, natomiast brązowe oczy chłopca błyszczały w mroku. W tej chwili rzeczywiście wyglądał jak mroczna istota, obawiająca się światła.
- Sasori-kun...- szepnął Komushi, coraz bardziej martwiąc się o swego przyjaciela.
- Co tak stoisz? Chyba nie przyszedłeś tutaj tylko po to, aby narzekać na ciemność? - rzucił rudzielec i wycofał się do korytarza, znikając tym samym w mroku tego opustoszałego domu, którego był jedynym mieszkańcem.
Brunet przełknął głośno ślinę i po chwili wahania ruszył za marionetkarzem, starając się przy tym nie myśleć o scenie, która miała miejsce jeszcze chwilę temu.
***
Następnego dnia Sasori wstał wcześniej niż zazwyczaj. Ubrał swoją czarną kamizelkę z wysokim kołnierzem, oraz czarne spodnie, a wokół głowy mocno zawiązał ochraniacz z symbolem Sunagakure. Zabrał również kabury, które przymocował do paska, a do środka włożył kunaie, shurikeny, wybuchowe notki, oraz zwoje ze swoimi marionetkami, wziął również plecak z prowiantem. Po upewnieniu się, że zabrał wszystkie przydatne rzeczy, oraz po zjedzeniu małego śniadania, ruszył w stronę wyjścia z domu. Zatrzymał się nagle, widząc światło w jednym z pokojów. No tak, nie zasłonił okna po tym, jak Komushi wyszedł. Chłopiec westchnął i wszedł do środka. Już sięgał po materiał firany, jednak jego spojrzenie przeniosło się na widok za oknem i momentalnie zamarł.
Drogą tuż przy jego domu szły trzy osoby - brązowowłosa kobieta, mały chłopczyk i mężczyzna, który był zapewne ojcem dziecka. Śmiali się i o czymś rozmawiali, jednak chłopiec zupełnie nagle się przewrócił i wylądował twarzą na suchej ziemi. Rozległ się tak głośny płacz, że rudzielec słyszał go aż nazbyt wyraźnie. Rodzice pomogli dziecku się podnieść, a następnie otrzepali je z kurzu i ruszyli dalej. Marionetkarz miał w tamtej chwili deja vu - był pewny, że już kiedyś był świadkiem podobnej sceny. Gdy był młodszy, często siedział na parapecie i wyglądał przez okno, czekając na ojca i matkę, jednak gdy doszedł do wniosku, że jego rodzice nigdy nie wrócą, porzucił ten zwyczaj.
Gdy pomyślał o swoich rodzicach, momentalnie poczuł nieprzyjemne ukłócie w sercu. Rudzielec zacisnął palce na swojej kamizelce, dokładnie w miejscu, w którym znajdowało się jego serce, zupełnie jakby chciał je pochwycić, a następnie wyrwać ze swojej klatki piersiowej, pozbawiając się tym samym narządu, który był odpowiedzialny za jego funkcje życiowe. Sasori wziął kilka głębokich oddechów, próbując opanować emocje, które zupełnie nagle zaczęły w nim szaleć. Działo się tak zazwyczaj, gdy marionetkarz wracał myślami do przeszłości, nawet widok jego własnej babci powodował u niego uczucie podobne do niestrawności, właśnie dlatego starał się jej unikać tak bardzo, jak tylko było to możliwe.
Chłopiec w końcu się otrząsnął i jednym, stanowczym ruchem zasłonił okno, odcinając się tym samym od jedynego źródła światła w całym domu.
***
Miejsce zbiórki ich drużyny zostało wyznaczone przed siedzibą Kazekage. Gdy Sasori dotarł na miejsce, jeszcze nikogo nie było, na szczęście nie musiał długo czekać na pojawienie się reszty. Ketsueki podeszła do niego żwawym krokiem, a Kuroo dreptał tuż za nią.
- No cześć, rudy szczurze! - uśmiechnęła się nieprzyjemnie, już na dzień dobry obrażając członka jej drużyny.
- Nie mam ochoty się do tego wtrącać, ale Sasori-kun nie wygląda jak szczur. One nie są rude, poza tym jeżeli się nie mylę, jego imię oznacza skorpiona - mruknął czarno-biało włosy.
- Szczur szczurem pozostanie! - oznajmiła niebieskooka, krzyżując ręce na piersi. - Poza tym skoro nie chcesz się wtrącać, to po co to robisz? Ten gryzoń ma usta, sam może się słownie bronić!
- Po prostu sądzę, że powinniśmy się szanować jako członkowie jednej drużyny. Tak jak mówił sensei, współpraca jest bardzo ważna, bez niej daleko nie zajdziemy. Czyżbyś już zapomniała jak się skończyło twoje działanie na własną rękę? - każde wypowiadane przez niego słowo jeszcze bardziej rozwścieczało dziewczynkę.
- Tsk, nie wypominaj mi tego! Tamtego dnia nie byłam w formie i tyle! - broniła się, nie chcąc okazywać słabości.
Żaden z chłopców nie chciał się wdawać z nią w dalszą dyskusję, dlatego wszyscy milczeli, do póki nie przybył ich mistrz. Trzeci Kazekage stanął przed swoją drużyną, w ręce ściskając zwój.
- Widzę, że wszyscy już są. To dobrze, punktualność jest bardzo pożądaną cechą u shinobi - pochwalił trio. - Teraz przejdę do sedna sprawy. Naszym pierwszym zadaniem będzie dostarczenie tych informacji do Iwagakure - uniósł dłoń, w której trzymał zwój.
- Oi, sensei - zaczęła Ketsueki, marszcząc brwi. - Nie żeby coś, ale sensei jest Kazekage. Czy na pewno może mistrz brać udział w takich misjach?
- Dobrze, że pytasz. To prawda, że jako głowa wioski nie powinienem opuszczać Suny, jeżeli nie ma takiej potrzeby, jednak biorąc udział w misjach, pokazuję mieszkańcom, że mogą na mnie liczyć i ochronie ich, gdy będą w niebezpieczeństwie. Ma to także przypominać innym wioskom, że nie zostałem wybrany jako jeden z piątki Kage bez powodu - jego żółte oczy utkwiły w swoim niebieskich odpowiednikach. - Czy wszystko teraz jasne?
Czarnowłosa skinęła głową. Czwórka shinobi założyła na twarze materiałowe maski, które miały ich chronić przed piaskiem i ruszyli w drogę. Gdy mijali pewien dom, Sasori zwolnił korku. W tym budynku mieszkał Komushi, co od razu przypomniało mu o jego wczorajszej rozmowie z przyjacielem.
|•|
Młody marionetkarz zaprowadził przyjaciela do swojego pokoju, który służył mu jako pracownia. Pomieszczenie to było spowite mrokiem, zupełnie jak cały dom, jedynym oświetleniem były świece stojące na stole, oraz mała lampka zamocowana na ścianie. Wiszące praktycznie wszędzie marionetki dodawały temu i tak już przerażającemu miejscu grozy, a ich cienie wyglądały jak powieszeni ludzie. Gdy brunet przyszedł tu po raz pierwszy, o mało nie zszedł na zawał, miał koszmary o pokoju rudzielca przez dobry miesiąc.
- Czemu musimy siedzieć akurat tutaj? - wymamrotał, a po chwili odskoczył na bok ze strachu, ponieważ przez nieuwagę wpadł na jedno z drewnianych dzieł Sasoriego.
- Ponieważ mam dużo pracy i nie chce marnować cennego czasu tylko dlatego, bo postanowiłeś wpaść w odwiedziny - wyjaśnił brązowooki, siadając na starym, drewnianym krześle.
- No tak, a ty znowu swoje! - burknął chłopiec i usadowił się na masywnym stole w miejscu, w którym nie było ani narzędzi, ani części marionetek. - No to opowiadaj!
- O czym? - zapytał marionetkarz, nawet nie spoglądając na swego przyjaciela, ale skupiając się na drewnianej ręce.
- No jak to o czym?! - oburzył się Komushi. - O twojej drużynie oczywiście! No i o Trzecim! Jaki on jest? Czy naprawdę jest tak silny, jak wszyscy mówią? - zalał przyjaciela całą masą pytań.
Sasori nagle zamarł, jego spojrzenie stało się zamyślone i odległe, zupełnie jakby duchem był zupełnie gdzie indziej. Myślami wrócił do ich walki z Hagane. Przypomniał sobie dotyk żelaznego piasku na jego skórze, a także emanującą od starszego mężczyzny potęgę, nie tylko fizyczną, ale także mentalną. Nawet jeżeli Ketsueki w końcu zaczęła by go słuchać i zaatakowali by go działając w pełni jako drużyna, nie mieli by żadnych szans.
- Halo, ziemia do-- zaczął brunet, jednak niespodziewanie przerwał mu marionetkarz.
- Jest doskonały - wyznał Sasori. - Pierwszy raz widziałem taką siłę. Jest stanowczy i spostrzegawczy, potrafi dostrzec słabe i mocne strony drugiego człowieka i to wykorzystać. Nie daje pustych pochwał tylko po to, aby podnieść kogoś na duchu. On jest... - chłopiec uniósł spojrzenie, zatrzymując je na suficie. - Idealnym przykładem tego, jaki powinien być Kage.
Po jego przemowie zapadła niezręczna cisza. Komushi wpatrywał się w przyjaciela z szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami. Nie mógł otrząsnąć się z szoku. To była prawdopodobnie najdłuższa wypowiedź jaką kiedykolwiek od niego usłyszał.
- Nie mogę uwierzyć...- wydukał, pocierając oczy, jakby myślał, że to był sen, albo iluzja, która zaraz zniknie. - Pierwszy raz mówiłeś o kimś w taki sposób, Sasori-kun...
- Czy to źle, że podziwiam władcę naszej wioski? - spojrzał brunetowi w oczy.
- Eh? Oczywiście, że nie! - Komushi pomachał energicznie rękoma. - Ja po prostu... Martwię się o ciebie, Sasori-kun... Wydaje mi się, że z dnia na dzień coraz bardziej się wycofujesz, jeszcze bardziej unikasz kontaktu z ludźmi, całymi dniami tu siedzisz ze swoimi marionetkami - wskazał na drewniane ciała. - One ci nie zastąpią przyjaciół i rodziny!
|•|
Rudzielec wyrwał się ze wspomnień, gdy dotarli do prowizorycznej "bramy" wioski. W rzeczywistości były to wysokie skały, oddzielone od siebie szczeliną, która służyła jako wyjście z Suny. Dalej była tylko sama pustynia, która ciągnęła się kilometrami. Trzeci Kazekage wraz ze swoją drużyną został pożegnany przez straż i czwórka opuściła tereny wioski. Mimo, że byli przyzwyczajeni do wysokich temperatur, mocne słońce dawało im się we znaki, a piasek zapadający się nieco przy każdym ich kroku, utrudniał poruszanie się.
- Oi, sensei - odezwała się Ketsueki, przerywając tym samym panującą między nimi ciszę. - Ile tak właściwie zajmie nam podróż do Iwagakure?
- Około dwóch dni. Będziemy podróżować nocą, a spać za dnia. Specjalnie na zbiórkę wyznaczyłem taką godzinę - wskazał na słońce, które chyliło się mu zachodowi.
- Skoro mamy poruszać się, gdy jest ciemno, to dlaczego wyruszyliśmy, gdy słońce jeszcze nie zaszło? - dopytywała czarnowłosa, nie do końca rozumiejąc mistrza.
- Ponieważ nie byłem pewny, czy zjawicie się na czas. Zawsze lepiej wyjść trochę wcześniej, w ten sposób szybciej dotrzemy na miejsce - wyjaśnił, a Ketsueki pokiwała głową na znak, że rozumie.
Wkrótce zaczęło robić się ciemno, a gorąc został zastąpiony przez chłód. W nocy temperatura na pustyni ulegała drastycznej zmianie, można było nawet dostać hipotermii, jeżeli ktoś nie był na to przygotowany. Kuroo mocniej otulił się swoim czarnym płaszczem i spojrzał na resztę drużyny. Ketsueki dygotała z zimna, Sasori wyciągnął z plecaka płaszcz, którym szczelnie się okrył, jedynie Hagane wygląd na niewzruszonego nagłą zmianą temperatury.
Chłopiec zaczął się zastanawiać, czy któreś z nich kiedykolwiek stanie się tak silne i doświadczone jak on. Członkowie klanu Omukade pokładali w Kuroo ogromne nadzieje, szczególnie po śmierci jego starszego brata, który miał przejąć obowiązki wodza po ojcu. Czarno-biało włosy jednak się do tego nie nadawał - podobnie jak Sasori był raczej cichy. Nie potrafił dowodzić, dlatego ważne sprawy wolił pozostawiać innym. Czy ktoś taki jak on mógł się stać dobrym shinobi?
- O czym myślisz? - głos jego senseia wyrwał go z zamyślenia.
- O niczym godnym pańskiej uwagi - odparł krótko.
- Wiem, że jesteś synem Taru - Trzeci kontynuował mimo próby chłopca, aby nie podejmować rozmowy na ten temat. - Tanso, twój starszy brat zginął podczas tamtej misji, a teraz ty jesteś następcą zamiast niego, prawda? - Hagane spojrzał w ciemne oczy użytkownika techniki dymu.
- Skoro sensei wie, to czemu mnie o to pyta? - chłopiec spochmurniał.
- Widzę, że nie jesteś osobą społeczną, nie potrafisz również podejmować ważnych decyzji. Powiem to wprost, nie nadajesz się na przywódcę - powiedział stanowczo, ciągle patrząc na czarno-biało włosego.
- Wiem i to nie tak, że kiedykolwiek chciałem nim być - powiedział zgodnie z prawdą.
- Po powrocie z misji porozmawiam z Taru. Spróbuje go uświadomić, że jesteś złym kandydatem i powinien wybrać kogoś innego - mężczyzna oznajmił stanowczo, a następnie przyspieszył kroku, dołączając do Sasoriego i Ketsueki, którzy byli na prowadzeniu.
Kuroo otworzył szerzej oczy i wpatrywał się w plecy swego mistrza, odczuwając przy tym dziwną ulgę oraz niezwykłą wdzięczność. Sam nie miałby odwagi, aby powiedzieć o tym ojcu i skończył by zapewne jako najgorszy w historii klanu przywódca.
W tamtym momencie jego szacunek do Kazekage gwałtownie wzrósł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top