I
Mimo, że słońce dopiero wschodziło, mieszkańcy Suny już od rana mogli odczuć wysoką temperaturę. Ktoś, kto nie był przyzwyczajony do takich warunków zapewne szukał by schronienia w cieniu. Dla ludzi pustyni nie był to jednak problem, mieli swoje sposoby, aby radzić sobie z nieprzyjaznymi warunkami. Ludzie zaczęli powoli opuszczać swoje domy, otwarto sklepy i stragany. Wkrótce jednak spokój panujący w wiosce, która dopiero budziła się do życia, przerwał pewien chłopiec, który biegł ulicami jak na złamanie karku. Siedmioletni brunet ściskał mocno niewielki zwój , a po drodze wpadał na przypadkowe osoby, które obdarowywały go zirytowanymi spojrzeniami.
- Przepraszam! Naprawdę nie chciałem,ale bardzo mi się śpieszy! - tłumaczył się za każdym razem, nie zatrzymując się przy tym, przez co poszkodowani nie zawsze mogli go zrozumieć.
- Czy to nie przypadkiem Komushi? - jedna z kobiet, obok której właśnie przemknął chłopiec, spojrzała na swojego męża. - Ciekawe co tak ucieszyło tego urwisa...
- To ty nic nie wiesz? Wczoraj najstarsze klasy zakończyły naukę w akademii, a dzisiaj mają być przydzieleni do drużyn - wytłumaczył brunet z lekkim uśmiechem na ustach.
- Oczywiście, że o tym wiem,ale to jego nie dotyczy z tego,co się orientuję. Spotkałam się parę dni temu z Namidą, pewnie by mi się chwaliła, gdyby jej syn miał kończyć akademię - oznajmiła, pewna swego źródła informacji.
- To prawda, jednak tu wcale nie chodzi o Komushiego. Czyżbyś już zapomniała z kim się przyjaźni? Jeżeli oczywiście można to tak nazwać...- mężczyzna rozejrzał się gorączkowo i ściszył ton swego głosu, jakby nie chcąc,aby ktokolwiek go usłyszał.
- Oh,racja! Więc to o niego chodzi...- kobieta zasłoniła usta dłonią i zmartwiona powędrowała spojrzeniem w stronę, w którą skierował się brunet, który już dawno zniknął z ich pola widzenia.
Tymczasem chłopiec dotarł do swojego celu podróży. Domy w Sunie nie były ozdobione w żaden szczególny sposób, wszystkie zostały zbudowane w prawie identycznym stylu i z wyglądu prawie się od siebie nie różniły. Komushi jednak doskonale znał drogę, mógłby tam dotrzeć z zamkniętymi oczami. Nie raz już bywał u szanownej Chiyo w celu przekazywania jej różnych informacji. Ponadto był łącznikiem między nią, a jej wnukiem - Sasorim. Był to chłopiec w jego wieku, jednak zachowywał się jakby już dawno był dorosły. Nigdy nie mówił wiele, do własnej babci nawet się nie odzywał i to właśnie Komushi musiał go w tym wyręczać. Był to również powód dla którego brunet wstał dzisiaj o nieludzkiej dla niego porze i pędził do domu starszej pani - chciał ją poinformować o tym, że Sasori skończył akademię i do jakiej grupy go przydzielono,bo oczywiście jego przyjaciel by tego nie zrobił, a Komushi nie chciał, żeby Chiyo dowiedziała się o tym ostatnia.
Chłopiec przez chwilę stał przed niewielkim domem i łapał oddech. Mimo, że trenował, aby zostać shinobi, nadal był słaby, a jego wytrzymałość pozostawiała wiele do życzenia. W końcu się wyprostował i uniósł rękę, aby następnie energicznie zapukać do drewnianych drzwi, które lata świetności miały już za sobą. Nie otwarto mu od razu, Komushi przez kilka minut kręcił się przed budynkiem, powoli tracąc cierpliwość. Gdy miał już zrezygnować i zawrócić, rozległ się brzęk kluczy i drzwi się otworzyły, ukazując szanowną Chiyo we własnej osobie. Kobieta miała już kilka zmarszczek na twarzy, a jej włosy powoli traciły swój naturalny kolor.
- Dzień dobry Chiyo-sama! - brunet grzecznie się przywitał, posyłając przy tym szczery uśmiech babci swojego przyjaciela.
- Komushi-kun? - kobieta uniosła brwi w wyraźnym zaskoczeniu. - Co tu robisz o tej porze?
- Mam dla pani wieści! Proszę! - wręczył kobiecie zwój, który przez całą drogę mocno ściskał w dłoni. - Wiem,że Sasori-kun sam by nic nie powiedział, a bardzo mi zależy na tym, żeby pani wiedziała...
Chiyo wzięła przedmiot od chłopca, a następnie go rozwinęła i zagłębiła się w treści. Jej ciemne oczy na chwilę rozszerzyły się w szoku, a jedna ze zmarszczek na jej czole nieco się pogłębiła. Po chwili otrząsnęła się z tego stanu i przeniosła spojrzenie na bruneta, który nadal stał w drzwiach i uważnie ją obserwował.
- Te informacje są pewne? - zapytała ze spokojem w głosie, który ani trochę nie pasował do jej wyrazu twarzy.
- Tak,wszystko się zgadza. Czy coś się stało? - zapytał, nieco zaniepokojony reakcją starszej kobiety.
- Nie,to nic takiego - zapewniła Komushiego i zwinęła zwój, który następnie oddała chłopcu. - Po prostu nie spodziewałam się, że to akurat on będzie liderem ich grupy...
- Sasori-kun na pewno się ucieszy! Nie każdy może doznać takiego zaszczytu! Dałbym wszystko, żeby być na jego miejscu! No nic, muszę teraz do niego iść i przekazać mu nowiny. Do widzenia Chiyo-sama! - pomachał kunoichi, wyszczerzając zęby w uśmiechu,a w następnej chwili już go nie było.
Siwowłosa jeszcze przez chwilę stała w drzwiach i patrzyła jak jedyny przyjaciel jej wnuka powoli znika jej z oczu. Wymruczała pod nosem coś w stylu ,, ah,ta dzisiejsza młodzież", po czym zamknęła drzwi.
Sasori z nią nie mieszkał, mimo młodego wieku został sam w domu, który kiedyś należał do jego rodziców. Był bardzo bystry i samodzielny, dlatego nikt nie miał nic przeciwko, wliczając w to szanowną Chiyo. Budynek znajdował się niedaleko domu jego babci, dlatego Komushi dosyć szybko dotarł na miejsce. Zapukał do drzwi, a jego przyjaciel otworzył mu prawie natychmiast. Sasori nienawidził, gdy ktoś się spóźniał, a także gdy ktoś musiał na niego czekać. Czas był dla niego bardzo cenny, brunet podejrzewał, że miało to jakiś związek ze śmiercią jego rodziców, jednak nigdy w to nie wnikał, a nawet gdyby go o to zapytał, zapewne nie otrzymał by odpowiedzi.
- Cześć Sasori-kun! - posłał przyjacielowi szczery uśmiech, tak samo jak zrobił to w przypadku Chiyo.
Rude włosy chłopca jak zwykle były w nieładzie, a jego przepełnione znudzeniem brązowe oczy wpatrywały się w Komushiego. Brunet zawsze się zastanawiał jak on mógł za każdym razem wyglądać jakby dopiero co wstał z łóżka i nie do końca się jeszcze obudził. Na początku ich znajomości pozbawiona wyrazu twarz Sasoriego go przeraziła, jednak z czasem zaczęła zżerać go ciekawość jakież to uczucia skrywa pod maską obojętności.
- Czego chcesz o tej porze? - zapytał wprost, co zaowocowało śmiechem jego przyjaciela.
- Mam coś dla ciebie! - podał rudzielcowi zwój, patrząc z podekscytowaniem jak ten go rozwija. - Nawet nie wiesz jakie masz szczęście! Twoim mistrzem będzie sam Trzeci Kazekage! Co prawda nie kojarzę pozostałych członków twojej drużyny, ale pewnie będą silni! Głowa naszej wioski raczej nie wzięła by pod skrzydła byle kogo!
Podczas gdy Komushi aż skakał z radości, Sasori nie okazując ani krzty emocji skończył czytać zwój, a następnie go schował. Co prawda nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, ale było mu to nawet na rękę. Hagane był najsilniejszą osobą w Sunie i zapewne będzie mógł wiele się od niego nauczyć. Dodatkowo posiadał niesamowite kekkei genkai - stalowy piasek. Sasori dużo by dał, aby zobaczyć techniki Trzeciego na własne oczy.
- Rozumiem. Jeżeli to wszystko, co masz mi do przekazania, to możesz już iść - rudzielec już miał zamknąć drzwi, jednak powstrzymała go silna ręka jego przyjaciela.
- Nie ma mowy, nie pozwolę ci się zamknąć w warsztacie na cały dzień! Poza tym musimy jakoś uczcić twoje zakończenie akademii! - chwycił go za dloń i siłą wyciągnął na zewnątrz. - Nie bądź takim upartym osłem, Sasori-kun!
- To nie ma sensu, mam ważniejsze rzeczy do zrobienia. Nie chce tracić cennego czasu na wygłupianie się z tobą, Komushi - powiedział chłodno.
Brunet prychnął i nadymał policzki. Rudzielec zawsze powtarzał tą samą wymówkę za każdym razem, gdy proponował mu wspólne wyjście. Chłopiec był pewny, że ten najchętniej w ogóle by nie opuszczał swojego warsztatu, w którym pracował nad nowymi prototypami marionetek. Lalki były dla Sasoriego wszystkim, cenił je chyba nawet bardziej niż ludzi i swoją "przyjaźń" z Komushim. Prawdę powiedziawszy to chyba nawet nie uważał go za swojego przyjaciela, ta więź była jednostronna. Mimo tego chłopiec się nie poddawał i codziennie odwiedzał rudzielca, który z czasem nieco przyzwyczaił się do obecności tego nadpobudliwego osobnika, jednak nadal trzymał go na dystans.
- Daj spokój Sasori-kun, jeden raz ci przecież nie zaszkodzi! No i...- nachylił się do jego ucha. - Kupię ci tyle słodyczy, ile będziesz chciał - wyszeptał.
Była to ukryta słabość młodego marionetkarza, o której wiedziała tylko jego babcia i Komushi. Gdy był młodszy, starsza kobieta zawsze mu je kupowała, gdy widziała, że był smutny. Wstydził się tego, w końcu był shinobi, maszyną do zabijania. Jak ktoś, kto miał być silny i wzbudzać w innych strach, mógł kochać słodkości? Chłopiec przygryzł nerwowo warge i odwrócił spojrzenie od bruneta.
- Niech ci będzie - westchnął ciężko. - Ten jeden, jedyny raz. Po tym dasz mi spokój, rozumiemy się? - oznajmił stanowczo, mimo zawstydzenia, które odczuwał.
- Jasne,jasne! No to idziemy! - znowu chwycił go za dloń i zaczął ciągnąć za sobą niezadowolonego rudzielca.
Komushi był bardzo zadowolony, ponieważ Sasori w końcu zgodził się spędzić z nim trochę czasu poza jego domem i zamierzał to dobrze wykorzystać. Na początku postanowił zabrać przyjaciela do sklepu ze słodyczami. W Sunie było ich niewiele, a towar do tanich nie należał, ale czego się nie robiło dla kogoś ważnego. Dwójka chłopców szła spokojnym krokiem, a piasek zgrzytał pod ich stopami. Słońce było już wysoko na niebie, a upał stawał się coraz większy. Brunet otarł kropelki potu z fragmentu czoła, które nie było zasłonięte przez ochraniacz z symbolem Sunagakure. W tym całym pośpiechu zapomniał zabrać ze sobą butelkę wody. W takich warunkach nie trudno było o odwodnienie, a było ono bardzo niebezpieczne dla organizmu.
Wkrótce dotarli do niewielkiego budynku, w całości wykonanego z drewna. Krzywe, wyblakłe znaki układały się w napis ,, sklep". Chłopcy weszli do środka i zostali przywitani przez staruszka, który zaczął oferować im różne towary.
- Eto, proszę pana, chcemy tylko kupić trochę cukierków - wyjaśnił brunet, pocierając przy tym nerwowo kark.
- Oh, rozumiem, było trzeba od razu mówić! - sprzedawca wsypał słodycze do torebki.
Gdy Komushi usłyszał cenę, uśmiech zniknął z jego twarzy, a jego mocno opalona skóra jakby pobladła. Przełknął głośno ślinę i z bólem serca wyciągnął z portfela potrzebną kwotę , którą wręczył mężczyźnie. Sasori przez cały czas stał cicho obok przyjaciela, był nieruchomo niczym posąg, czy jedna z jego lalek, gdy akurat jej nie kontrolował. Ruszył się dopiero wtedy, gdy jego przyjaciel pożegnał się ze sprzedawcą. Gdy chłopcy wychodzili ze sklepu, sprzedawca z nieufnością wpatrywał się w plecy rudzielca. Jego reakcja była dosyć zrozumiała - nie wszyscy podziwiali geniusz Sasoriego, niektórzy wręcz się go bali. Po wiosce chodziły plotki, że chłopiec bardzo często był widywany w pobliżu prosektorium, do którego teoretycznie nie miał wstępu.
Komushi także słyszał o tych rzeczach, ale nadal się nie zniechęcał. Dużo czasu zajęło mu, aby tak się zbliżyć do młodego mistrza marionetek i nie miał zamiaru z tego rezygnować tylko dlatego, bo nie wszyscy mieszkańcy Suny pozytywnie do niego podchodzili. Chciał być dla niego przyjacielem, nawet jeżeli ten go za niego nie uważał.
Gdy byli już na zewnątrz, wręczył Sasoriemu papierową torebkę. Rudzielec przez chwilę się zawahał, jedna jego strona chciała już teraz zacząć zajadać się słodkościami, jednak bał się również, że inni ludzie poznają jego mały sekret. Koniec końców schował łakocie do kabury i ruszył dalej za swoim przepełnionym pozytywną energią przyjacielem.
- Co powiesz na mały trening w rzucaniu kunaiami, hm?- Komushi zerknął kątem oka na Sasoriego. - Słyszałem, że lalkarze zawsze mają problemy z walką, gdy nie mają swoich marionetek, więc może chociaż raz w czymś cię pokonam!
- Z walką może i tak, jednak na pewno nie z celnością, gdy na dodatek nikt nie atakuje - oznajmił, chcąc wyprowadzić bruneta z błędnego toku rozumowania
- Jesteś okrutny, Sasori-kun! Zawsze łapiesz mnie za słówka i przyczepiasz się do nieistotnych szczegółów!- Komushi skrzyżował ręce na piersi i obrażony skierował się na plac treningowy.
Lalkarz mu nie odpowiedział, nie miał zamiaru marnować czasu i tlenu na bezsensowną sprzeczkę z chłopcem. Wkrótce dotarli na miejsce. Poza kilkoma tarczami i dużą, pustą przestrzenią, nie było tam zupełnie nic. Dzisiaj uczniowie akademii mieli wolne, dlatego poza ich dwójką nikogo nie było na placu.
- No to zaczynamy trening! Nie mam zamiaru się oszczędzać, więc od razu zacznę od czegoś trudniejszego, nie wiem jak ty - brunet wyciągnął z kabury kilka kunaiów.
Ustawił się bokiem, lewą nogę wystawiając do przodu. Wziął głęboki oddech i próbując zignorować uważnie przyglądającego się mu przyjaciela, rzucił wszystkim na raz. Niestety, ani jedna broń nie trafiła w tarcze. Wszystkie kunaie powbijały się w ziemię, a jeden jakimś cudem wylądował centymetr od stopy Sasoriego.
- Hahaha, coś mi chyba nie wyszło...- Komushi uśmiechnął się nerwowo i obrócił się przodem do rudzielca. - Eh, wpadki zdarzają się nawet najlepszym! Następnym razem mi się uda, zobaczysz!
Chłopiec znowu wyciągnął broń i rzucił. Tym razem nie poszło mu ani trochę lepiej, wręcz przeciwnie. Jeden kunai odbił się od drugiego,zmienił tor lotu i zaczął ze znacznie większą prędkością lecieć w stronę bruneta, obracając się przy tym. Komushi nie zdążył zareagować, jedyne co zrobił, to zasłonięcie twarzy ręką. W ostatniej chwili broń przesunęła się nieco i przeleciała dalej, na końcu wbijając się w ziemię. Chłopiec spojrzał za siebie i zauważył cienką nić chakry przyczepioną do kunaia.
- Powiedz mi, Komushi - Sasori zbliżył się do chłopca. - Przyszliśmy tu trenować, czy chciałeś po prostu żebym patrzył jak robisz z siebie idiotę?
- Oczywiście żeby trenować, co to za głupie pytanie? - nadymał policzki i odwrócił spojrzenie od przyjaciela. - Dzisiaj po prostu nie jest mój dzień i tyle. Poza tym mogę się założyć, że tobie nic lepiej nie pójdzie!
Lalkarz cicho westchnął i wziął kilka kunaiów z kabury. Przyjął taką samą pozycję jak wcześniej Komushi i rzucił. Trzy kunaie wbiły się w sam środek, czwarty zszedł nieco niżej. Komushi wytrzeszczył oczy w szoku, ale po chwili zaczął klaskać, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Jejku, to niesamowite! Jesteś prawdziwym geniuszem, Sasori-kun! Nie mogę być od ciebie gorszy, zaraz ci pokażę coś takiego, że opadnie ci szczęka!
Chłopiec z nową energią wyciągnął kunaine, a po chwili ku zaskoczeniu marionetkarza skoczył wysoko do góry. Gdy Sasori zorientował się co ten chce zrobić, było już za późno.
- Komushi, czekaj! - krzyknął, a na jego zwykle spokojnej twarzy na ułamek sekundy pojawiło się przerażenie.
***
- Możecie mi wytłumaczyć jak to się stało? - Chiyo zapytała surowym głosem, patrząc z dezaprobatą na leżącego na szpitalnym łóżku bruneta ze złamaną nogą, oraz swojego wnuka, który stał obok niej.
- Cóż, to... Trochę przesadziłem podczas treningu - Komushi zaśmiał się nerwowo, a następnie krzyknął z bólu, gdy starsza pani dotknęła jego połamanej kończyny.
- Będziesz musiał tu zostać przez kilka dni, więc na razie możesz tylko pomarzyć o jakimkowiek wysiłku fizycznym! Chłopcze, czy ty wiesz jak twoja matka się zdenerwuje, gdy się o tym dowie? - babcia rudzielca nadal karciła chłopca za jego nieodpowiedzialne zachowanie.
Sasori przyglądał się całemu zajściu w milczeniu, a na wzmiankę o rodzicielce jego przyjaciela, poczuł nieprzyjemne ukłócie w sercu i złość. Nie pokazywał tego jednak po sobie, zresztą jak zawsze. Czasami się zastanawiał jak wyglądało by jego życie, gdyby jego rodzice nadal żyli. Czy byłby taki jak Komushi? Wesoły i beztroski, cieszący się każdą, nawet najmniejszą rzeczą? Możliwie. Jednak ich nie było, a on był zupełnym przeciwieństwem swojego przyjaciela. Chiyo spojrzała na swojego wnuka i już miała coś powiedzieć, gdy ten nagle zupełnie bez słowa wyszedł z sali.
- Niech się pani o niego nie martwi - brunet lekko się uśmiechnął, próbując pocieszyć kunoichi. - Ze mną rozmawia, z panią pewnie też w końcu zacznie.
- Mam taką nadzieję...- kobieta posmutniała, myśląc o swoim synu i jego żonie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top