II.Świt.

 Świt, przede wszystkim, nie był wystarczająco szczęśliwy.

Chociaż leżał na złocie, z perłami wplecionymi we włosy i ciężkimi, złocistymi naszyjnikami, a tłum chłopców w togach śpiewał mu pieśni pochwalne, nie potrafił się uśmiechnąć. Umowa spisana na kremowym papierze nieprzyjemnie ciążyła w kieszeni; odrywała myśli od kolorowych światełek, słodkich dźwięków i tych wszystkich kwiatowo-owocowych zapachów.

Sytuacji nie ułatwiał fakt, że jego zleceniodawca wciąż przebywał w tym pomieszczeniu i, karmiony przez jednego chłopca, wpatrywał się w tańczącą kobietę o błękitnych włosach. Świt nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia, ale niejasno kojarzył, że miała przydatną zdolność. A Kolekcjoner uwielbiał takie.

— Masz najwięcej z nas wszystkich czasu, a wyglądasz, jakby zaraz mieli cię zawlec na stryczek. — Hancock przysiadła obok. Monety szeleściły, kiedy przesuwała się w jego stronę i zdejmowała ze stóp czarne szpilki, pozostawiając je zakryte jedynie cienką warstwą czerwonego materiału. Uśmiechała się, chociaż podobno nienawidziła tego miejsca.

— Też byś tak wyglądała, gdybyś dostała aż tak gówniane zadanie — stwierdził, splatając dłonie i robiąc z nich poduszkę dla swojej głowy.

— Aż tak? — Uniosła brew, a tatuaże (złociste smugi na brązowej skórze) przemieściły się: od obojczyka pomknęły ku szyi i wspięły się na policzki, zataczając tam koła.

— Cóż, jakbym miał wybierać między tym zadaniem, a byciem eunuchem u Axolotla... Zdecydowanie wybrałbym to drugie. A uwierz mi, że ja naprawdę kocham swoje ciało w jego aktualnym, nienaruszonym stanie.

Roześmiała się, ale, gdy jej oczy napotkały te jego, natychmiast zamilkła. Smugi poczerwieniały, przypominając przesadnie wielkie rumieńce. Dosięgały aż czoła.

— Co kazał ci zrobić? — spytała wreszcie i pstryknęła palcami, a jeden z chłopców natychmiast przerwał swój śpiew i podbiegł do szklanego stolika, wypełnionego najróżniejszymi alkoholami. Napełnił kieliszki winem i wręczył je jej, a ona podała jeden Świtowi.

— Mam sprowadzić księżniczkę — powiedział, nim przechylił przytknięty do ust kieliszek i za jednym razem wypił całą jego zawartość. Wytwarzane przez ludzi wino było o wiele słabsze od... w zasadzie wszystkiego, co tylko mogły stworzyć demony, to też nie przejmował się upiciem czy kacem. Wysunął dłoń i z pozornym znudzeniem obserwował, jak chłopiec na nowo wypełnia jego kieliszek. Poruszał się przy tym, niczym kukiełka, a kiedy odszedł, Świt kontynuował: — Kolekcjoner uwziął się, a ja już sam nie wiem czy chce ją pożreć czy poślubić.

— Czy to bardzo źle? To znaczy: to zadanie. Czy ono jest aż tak tragiczne?

— Cóż, wedle raportów Kolekcjoner nasyłał na nią najróżniejsze sekty, pojedyncze demony i wszyscy przegrali. Do tego ostatnio idzie usłyszeć niepokojące wieści, jakoby w jej towarzystwie przebywał sam Żniwiarz.

Tu — wreszcie się wzdrygnęła, a jej palce znieruchomiały nad naszyjnikiem z czerwonym rubinem, otoczonym srebrem i o wiele mniejszymi lapisami. Nikt nie lubił Żniwiarza, chociaż ten kilka razy pracował dla Kolekcjonera i kilku innych ważniejszych demonów. Choć wszystkie te osoby przetrwały, a nawet wyszły bez najmniejszych obrażeń, mówiło się, że współpraca z nim przypominała niekończący się koszmar. Nigdy nie dało się ustalić czy patrząc na swojego pracodawce myślał o rozczłonkowaniu go czy też o jak najlepszym wykonaniu przypisanego mu zadania. Do tego ostatnio dość jasno dał do zrozumienia, że to była jego ostatnia współpraca z Kolekcjonerem. Poróżniły ich... poglądy na pewne sprawy. Świt zaśmiał się, gdy usłyszał to po raz pierwszy.

W zasadzie — Świt zgadzał się ze Żniwiarzem. Po prostu... czyż nie zabawna była myśl, że morderca prawi moralizatorskie kazania pedofilowi?

— Żniwiarz? — powtórzyła, a jej ręka wreszcie opadła. — Dlaczego miałby z nią być? Zatrudniła go jako ochronę?

— Wątpię. Mówi się, że razem spacerują po mieście, a raz obdarował ją drogim naszyjnikiem.

Na potwierdzenie swoich słów sięgnął po teczkę i wysunął z niej dwa zdjęcia. Pierwsze przedstawiało Żniwiarza i księżniczkę — stali przy straganie. Ona uprzejmie, uśmiechnięta dyskutowała ze sprzedawcą. On zaś stał obok i zajadał się jabłkami. Na drugim pomagał jej założyć naszyjnik o kształcie półksiężyca, a gdzieś na kuchennym blacie stało niewielkie, błękitne pudełeczko.

— Czyli... umawiają się?

— Ciężko stwierdzić. Jedni mówią, że tak. Inni śmieją się na samą myśl. Oni sami zaś... relacje jakąś tam mają, ale brak większych śladów na aż taką zażyłość. Jedzą razem, spacerują, rozmawiają, ale sypialnie mają osobne. Nikt też nigdy nie widział, żeby całowali się albo chociaż trzymali za ręce.

— Więc... może jednak ochroniarz?

— Ale wtedy powinien być przy niej cały czas, czyż nie?

— No... tak? Wypadałoby. W końcu wiecznie jest zagrożona.

— Właśnie. A tymczasem jego czasami nie ma. Imogen powiedziało, że Żniwiarz niedawno przyjmował inne zlecenie. Tymczasem Helen widziała go dwa dni temu we Francji. Doprowadził tam do istnej rzezi.

— Sam z siebie czy...

— Helen twierdzi, że działał na zlecenie Felicji Hamilton. A, patrząc na to czyją rodzinę i służbę wymordował, jak najbardziej w to wierzę.

— Więc... co zamierzasz?

— Rozważałem porwanie pod jego nieobecność, ale... sama księżniczka też jest problemem. Jeśli będzie przytomna, jej moc w najlepszym wypadku spali pół miasta. W najgorszym — rozerwie całą rzeczywistość. — Westchnął ciężko. Teraz żałował, że wśród licznych alkoholi nie było niczego naprawdę mocnego. Z chęcią doprowadziłby się do najgorszego możliwego stanu, byleby na moment zapomnieć o całej tej sprawie.

Kiedy spytał Kolekcjonera czemu ten wybrał akurat go, dowiedział się, że jest jego najużyteczniejszą, dorosłą zabawką. Dokładnie tak to powiedział, jednocześnie przerzucając diamenty z jednej kupki na drugą. Potem dodał coś o tym, że teraz to ciężko o tak cennych pracowników i generalnie Świt ma na siebie uważać. Na koniec ziewnął.

Hancock zastukała paznokciem o rubin. Smugi wreszcie opuściły jej twarz, przemieszczając się na ręce. Czasami, gdy poruszały się na nich, na skórze pojawiało się wybrzuszenie, a Świt czuł się, jakby patrzył na pełznące robaki. Wciąż nie rozumiał, jak mogła zamienić dodatkową parę rąk na coś takiego. Sam z demonicznych części miał jedynie niewielkie rogi wystające z pleców. Te zaś nie dość, że były bezużyteczne, to jeszcze nie pozwalały na wygodne pozycje w trakcie snu czy nawet zwykłego siedzenia. Kilka razy przebił nimi materac, a nawet krzesła, sofy i jeden wyjątkowo cenny obraz.

— Może poprosisz Jeanne o pomoc? — zasugerowała wreszcie.

— Jeanne?

Zmarszczył brwi. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że tak właśnie nazywała się dziewczyna o błękitnych włosach.

— Dlaczego miałbym ją o cokolwiek prosić?

— Bo jej zdolność polega na usypianiu innych.

Zdusił w sobie złośliwy śmiech i podniósł się. Niektóre z pereł wypadły spomiędzy jego włosów i potoczyły się po podłodze, między nogami innych demonów. Zignorował to jednak, narzucił na siebie płaszcz i bez pożegnania, ruszył w stronę Jeanne. Kiedy przechodził obok Kolekcjonera, usłyszał, jak ten szepcze do jednego chłopca:

— Oczywiście, będę musiał później wymordować pozostałych, ale wiesz co? Ciebie zostawię. Zasłużyłeś.

Świt wywrócił oczami na to kłamstwo.

Kolekcjoner sam niegdyś powiedział mu, że najbardziej na świecie uwielbiał dawać innym nadzieję; obiecywać najpiękniejsze scenariusze, a potem odbierać je kawałek po kawałku.

Teraz Świt pragnął podejść do niego i dziecka, i wykrzyczeć:

— Kłamstwo! Ciebie też zabije!

Ale nim zrobił choćby krok w ich stronę, pomyślał o własnej siostrze — jej smutnej twarzy i tych wszystkich maszynach, które miała przypięte do ciała. Gdyby zrobił coś głupiego, natychmiast przestałaby być podtrzymywana przy życiu.

Zresztą — już kiedyś znalazł się demon, który zapragnął ratowania tych wszystkich dzieci. I zmarł rozszarpany przez nie, i zakrzyczany, jakby to on był antagonistą.

*

Jeanne nie irytowała go.

Chociaż początkowo spodziewał się, że będzie jedną z tych osób, które dużo gadają, szybko okazała się całkowitym tego przeciwieństwem. Milczała przez całą ich drogę do świata ludzi, a kiedy byli już na miejscu — jedynie uśmiechnęła się do niego.

Niebo nad ich głowami miało ciemną, granatową barwę, a księżyc lśnił mocniej, niż zwykle. Świt westchnął. Jego siostra uwielbiała tego typu rzeczy. Godzinami mogła wpatrywać się w nocne niebo, próbować zliczyć wszystkiego widoczne gwiazdy, wymieniać ich nazwy i opowiadać o wzorach, w które układały się.

On sam noc cenił o tyle, że łatwiej się przy niej pracowało. Idealnie zasłaniała jego obecność i odcinała przypadkowych przechodniów od zbrodni.

*

— Nie chcę się mierzyć ze Żniwiarzem — powiedziała Jeanne, gdy Świt opowiedział jej o swoim problemie.

I dlatego teraz siedzieli na gałęzi jednego z drzew, i zamiast działać — obserwowali. Świt spodziewał się, że dopiero na tym etapie zaczynie panikować, a jednak na razie pozostawał spokojny. Wręcz czuł się, jakby wszystkie wątpliwości rozpłynęły się zaraz po przejściu przez portal.

Przechylił głowę.

Na jednej ze ścian budynku rozmieszczono trzy ogromne okna. W pomieszczeniu zaś paliły się świece, dzięki czemu on i Jeanne mogli podziwiać stół wyłożony drogą zastawą i jedzeniem. Mnóstwem jedzenia — od najzwyklejszych owoców, po wielopiętrowe ciasta, pieczenie, bułeczki z cynamonem i misy wypełnione gulaszem. Na samym środku, między posiłkami, stał wazon z błękitnymi czerwonymi różami. Krzeseł było mnóstwo, ale aktualnie zajęte były tylko dwa — te umieszczone przy samych krańcach.

— W życiu nie pomyślałabym, że to Żniwiarz — wyznała Jeanne, patrząc na mężczyznę napełniającego swój talerz wszystkim, czym tylko się dało. Nawet z tej odległości dało się zauważyć błotniste plamy na jego twarzy i płaszczu.

— Rozumiem cię — wymamrotał Świt.

Sam miał wrażenie, że patrzy na wyjątkowo nieokrzesanego nastolatka, którego można powalić jednym ruchem.

Z księżniczką było już łatwiej — piękniejsza, niż w opisach, w błękitnej sukni przyozdobionej czerwonymi wstążkami, w spokoju jadła swoją niewielką porcję. Jeden jej uśmiech wystarczył, żeby zrozumieć dlaczego ludzie tak szybko tracili dla niej głowy. (Czasami wręcz dosłownie) Jej śmiech przedostawał się przez otwarte okno. Był tak ujmujący, że aż nierealnym wydawał się fakt, że wydawała go żywa, demoniczna istota.

Nic dziwnego, że sam Kolekcjoner nie wiedział, co z nią zrobić.

I, że Żniwiarz tak chętnie przy niej trwał.

— Nie powinieneś tak robić — powiedziała Cress, gdy Żniwiarz skończył swoją anegdotę o tym, jak ukradł kota jednego szlachcica o głupiej fryzurze.

Świt aż musiał mocniej złapać się jednej z gałęzi.

Kiedy mówiła — jej głos był wręcz boleśnie piękny. Przez uszy przenikał do samego mózgu i zdawał się wydawać proste polecenie: uwielbiaj mnie. Siedziała tak daleko, a już go przytłaczała.

— Bo?

Żniwiarz wywrócił oczami, a Świt zapragnął uderzyć go za tę lekceważącą postawę. Nowe uczucia zalewały go falami, wybijały z rytmu i zmuszały do coraz mocniejszego kontrolowania się. Resztkami woli odganiał od siebie różne natrętne myśli, choćby — jak ona pachniała? Czy odepchnęłaby go, gdyby ją pocałował?

— I tak nie będziemy mogli się nim zająć — stwierdziła księżniczka i zerknęła na swój talerz.

— No to podrzucę go swoim kuzynom. Albo... może wykorzystam go przy tym zleceniu od Henryka?

— Nie! Żadnego wykorzystywania zwierząt!

Gdyby Świt kiedykolwiek znęcał się nad jakimś zwierzęciem — teraz, automatycznie przestałby to robić. Byleby tylko ta dziewczyna nie wypalała w nim dziur swoim spojrzeniem i uśmiechała się dalej, dumna z jego poczynań.

Ale Żniwiarz wyglądał na kompletnie nieprzejętego. Dalej złośliwie, na głos zastanawiał się nad tym, jak można by użyć zwierzęcia i śmiał się, gdy Cress zaczynała podnosić głos i tupać nogą. Pokonał dzielącą ich odległość i poklepał ją po głowie, jakby sama była jedynie niesfornym zwierzątkiem.

Świt zamrugał, uświadamiając sobie, że obserwując to, wysunął przed siebie rękę i pozwolił niewielkim płomyczkom przebić się przez skórę. Jego ciało było gotowe do ataku. Nie. Wróć. Ono było gotowe do obrony. Obrony księżniczki.

Pocieszała go jedynie myśl, że na Jeanne też działał jej urok. Dziewczyna musiała kaleczyć się w rękę, żeby nie odpłynąć.

Tymczasem Żniwiarz i księżniczka przekomarzali się w najlepsze, a mocno spóźniona kolacja odeszła w zapomnienie. Wreszcie opuścili pomieszczenie, a wszelkie uczucia buchające w Świcie zastąpiła paskudna pustka. Chociaż wcale nie musiał tego robić — nabrał powietrza do płuc. Odczekał jeszcze chwilę — w międzyczasie rozmasowując obolałe ramiona — i przeskoczył na kolejne drzewo. Jeanne udała się za nim. Razem podążali za zapalającymi się świecami.

— Dziękuję — powiedział Żniwiarz, gdy on i Cress znaleźli się w jej sypialni, a jego palce rozplątywały sznury jej sukni.

— Za co? — Przechyliła głowę, by móc na niego spojrzeć.

— Za to, co mi dzisiaj opowiedziałaś — odpowiedział i pozwolił sobie na uśmiech. W tej chwili, w słabym oświetleniu wyglądał, jakby gwałtownie postarzył się o przynajmniej dwadzieścia lat.

— Ale to wciąż niewystarczająca zapłata, prawda? — spytała, pozwalając sukni zsunąć się z ramion. Stała przodem do okna, więc siedzący wśród liści i gałęzi Świt widział teraz zarys jej nagiego ciała.

— To nawet nie stało obok zapłaty — przyznał Żniwiarz, podchodząc do szafy i wyjmując z niej białą koszulę, wyraźnie za dużą na Cress.

Cress westchnęła ciężko.

— Jutro znajdę coś lepszego — powiedziała, rozkładając ręce i pozwalając mu ubrać na siebie koszulę. Kiedy stanął przed nią, a jego dłonie rozpoczęły zapinanie guzików, stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. — Ale ja też dziękuję.

— Za?

— Za twoją historię.

— Powiedziałem mniej, niż ty — zauważył, odsuwając się od niej.

— Ale z pewnością było ci ciężko.

Świt zazgrzytał zębami.

Jakaś jego część chciała wiedzieć o co chodzi; pragnęła wskoczyć do pokoju Cress i wykrzyczeć im obu, że też chce usłyszeć jej opowieść. Ta sama część pragnęła wiedzieć jeszcze więcej. Czy Cress lubiła róże, czy jednak inne kwiaty zajmowały miejsce w jej sercu? Czy lubiła śpiewać? Jaki był jej ulubiony kolor? Jaka była, jako dziecko? Czy tęskniła za kimś? Co ją uszczęśliwiało?

Skup się na zadaniu — warknął w myślach, a Żniwiarz opuścił sypialnie księżniczki. Ona sama zaś przysiadła przy biurku i zaczęła coś pisać, a uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony przygnębieniem.

Później jednym ruchem ręki zgasiła wszystkie świece i wreszcie położyła się na ogromnym łóżku.

A kiedy zasnęła, Świt i Jeanne wdarli się do jej sypialni przez balkon. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top