II.Wypchane zwierzęta część 2/2
Pierwsze lata Melody wyglądały tak zwyczajnie, że aż Dipper zastanawiał się skąd u Mabel tak pesymistyczna wizja przeszłości. Co prawda ojciec Melody miał nieco przytłaczające hobby, polegające na zbieraniu wypchanych zwierząt; te zajmowały już prawie cały dom, a ich oczy wodziły na domownikami, ale żeby to miało wywołać nieodwracalną traumę? Aż wywrócił oczami, wodząc wzrokiem za kobietą o upiętych blond włosach, noszącą na rękach pięcioletnią dziewczynkę. Razem śmiały się w najlepsze, wirując po czerwonym, puchatym dywanie. I Dipper wiedział, że to absurdalne, ale na jego widok poczuł ukłucie gdzieś w okolicach serca, a myślami na moment znalazł się w pałacu; niemalże czuł ciepło bijące od kominka i zapach ciasta truskawkowego, dostarczonego przez służących.
A potem znów uderzył o teraźniejszość i przed oczami rozbłysło mu światło, kiedy wspomnienia przyśpieszyły. Następne tworzyły zamazaną breję, a wszelkie dźwięki z nich dobiegające były tak zniekształcone, że Dipper nie rozumiał nawet pojedynczych słów. I zresztą, uczony poprzednimi razami, nawet nie próbował rozumieć tego, co mówiły przyśpieszone postacie. Zamiast tego skupił się na wyłapywaniu charakterystycznych przedmiotów; rzeczy, które jako jedyne miały wyraźnie nakreślony kształt, kolor, a czasami nawet i zapach. W ten sposób przez kilkanaście wspomnień wlepiał wzrok w ozdobne wstążki splecione nad oknem, potem zaś — w ciasto orzechowe, najpewniej umieszczone na wielkim stole z białym obrusem. Dipperowi zaburczało w brzuchu. Na szczęście, nim uczucie głodu w pełni się w nim rozbudziło, ciasto zniknęło, zastąpione kartką walentynkową spoczywającą na podłodze. W tym też momencie reszta scenerii wyostrzyła się odsłaniając kolejne pomieszczenie: niewielki pokój pokryty plakatami i z widokami na wielką jabłoń. Siedmioletnia Melody z wielką plamą zamiast twarzy, zasiadała na łóżku i w ciszy obserwowała chłopca krążącego po pomieszczeniu. Sądząc po wyglądzie — musiał być jej starszym bratem.
I gdy tylko Dipper to pomyślał, poczuł coś na kształt ukąszenia wtłaczającego w niego nagły niepokój. Aż odruchowo uniósł dłoń do karku, ale nic tam nie znalazł. Nie było żadnych śladów, wgłębień. Ale uczucie i tak pozostało i zżerało go przez kolejne wspomnienia. Zacisnął mocniej dłoń na płaszczu Willa. Co jakiś czas zimno znikało, zastąpione przyjemnym ciepłem z kominka, a gdy Melody miała dziesięć lat, chłód już w ogóle nie zbliżał się do ciała Dippera. A jednak nie potrafił się zmusić do zdjęcia płaszcza i zwrócenia go Willowi. Chociaż z pewnością, całym sobą, nienawidził tego zapachu i samego wyglądu drogiego materiału, wyszytego i ukształtowanego na specjalne polecenie rady emisariuszy, otulał się nim mocniej, a trzynastoletnia Melody tańczyła z przyjaciółkami w pustej klasie.
Dipper myślał, że i to wspomnienie wyparuje równie szybko, co poprzednie; że też będzie zaledwie przebłyskiem gdzieś z tyłu głowy, a jednak mijały minuty, a on i Will wciąż tkwili w rogu sali. Sądząc po widoku zza okna musiała być jesień: liście opadły z drzew, pozostawiając ich gałęzie nagimi, a z nieba sączył się deszcz przemieniający ziemię w błotnistą breję.
Klasa — sądząc po szkielecie i kilku innych rzeczach, najpewniej biologiczna — śmierdziała potem, jakby uczniowie weszli do niej zaraz po czterech godzinach wuefu, bez kąpieli, a ktoś dodatkowo włączył ogrzewanie. A jednak Melody wyglądała na szczęśliwą. Z ufarbowanymi włosami, rozpiętą do połowy koszulą i różowymi pończochami, tańczyła, obracała się i klaskała w dłonie w rytm nieznanej Dipperowi piosenki.
Wiedząc, że jego obecność i zachowania, i tak na nic nie wpłyną, Dipper przeszedł obok pozostałych dziewczyn i stanął przy tablicy. Przesunął palcami po jej ciepłej powierzchni, ale kreda nie zostawiła nawet drobnych smug, gdy naciskał na białe literki tworzące nazwy poszczególnych organów. Potem przeniósł wzrok na datę i wciągnął z sykiem powietrze. Za dokładnie dwa dni i cztery lata wszystko, co znał miało się rozsypać.
— Czy demony zawsze tak robią? — spytał, zerkając na dziewczynki. — Tak spędzacie czas po lekcjach? Zostając w szkole jeszcze dłużej i odstawiając dziwne, niezbyt zgrabne tańce?
Wcale nie był zazdrosny.
Przecież nie miał o co — wszędzie śmierdziało, nauka w szkole wydawała się nudna, a przyjaciółki z pewnością miały niedługo opuścić Melody. Po prostu odreagowywał stres związany z myślą o końcu życia w pałacu... A przynajmniej to sobie wmawiał, gdy z uniesioną brwią, czekał na odpowiedź Willa.
— Niektórzy z nas, owszem — powiedział wreszcie Cipher i przysiadł na jednej z ławek. W porównaniu do Dippera, jego fryzura wciąż była w nienagannym stanie, a na ubraniach nie widniała nawet jedna mała fałdka. — Większość jedna po prostu sprząta salę i odchodzi jak najszybciej.
Brwi Dippera ściągnęły się ku sobie, tworząc pośrodku zmarszczkę.
— Sprząta po sobie? W sensie... nie macie od tego sprzątaczek albo służących?
Will zasłonił usta dłonią, zduszając w sobie śmiech, a Dipper poczuł, jak zdradliwy rumieniec wkrada się na jego policzki.
— Powiedziałem coś głupiego?
— Nie, to nie to. — Will odwrócił wzrok od twarzy Dippera i znów skupił się na dziewczynkach. Jedna z nich grzebała teraz w swojej torbie pokrytej naklejkami i przypinkami. — Niektóre szkoły je mają — wyznał po chwili. — Większość jednak sądzi, że skoro uczniowie robią bałagan, to i oni powinni po sobie sprzątać. Sprzątaczki przychodzą dopiero w soboty i poprawiają niektóre rzeczy, czyszczą łazienki oraz, ewentualnie, zawieszają co trudniejsze dla ucznia dekoracje z okazji różnych świąt.
— Więc, skoro czasami je macie... dlaczego się śmiałeś? — drążył.
Ale Will, nawet gdyby chciał, nie mógł odpowiedzieć — wszystko dokoła nich zafalowało, a muzyka nagle ucichła, przeistoczona w nieprzyjemne pikanie. Dipper skrzywił się i rozejrzał. W pierwszej chwili pomyślał, że to alarm i gdzieś coś płonie lub dzieją się dużo gorsze rzeczy. W drugiej dotarło do niego, że to jedynie dźwięk dzwoniącego telefonu.
— Nie odbierzesz? — Dziewczynka w rudych włosach oparła się o ramię Melody i posłała jej uśmiech.
— Meeh, to pewnie mama z pytaniem kiedy wrócę. — Melody machnęła ręką, ale i tak sięgnęła do ławki, na której leżał telefon w kwiatowym etui. Dipper nie znał się na tego typu urządzeniach, ale domyślał się, że dziewczyna chciała odrzucić połączenie i na nowo włączyć muzykę. Zmarszczyła brwi.
— Coś się stało? — Dziewczynka, która wcześniej sięgała do torby, stanęła przed Melody z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. Jej postać migotała: raz była brunetką, innym razem szatynką o różowych końcówkach włosów. Raz miała dokładnie taki sam mundurek, jak Melody, innym razem jej krawat był zielony, a spódnica do kolan zmieniała się w dresowe spodnie. Raz, na krótką chwilę, zmieniła się w chłopca o potarganych, blond włosach.
Zresztą — od tego momentu wszystko zaczęło się sypać. Sala traciła swoją ostrość, a cały kolor skupiał się jedynie na Melody i jej rzeczach. Reszta była szara.
— To mój brat — wymamrotała i naciskając zielony przycisk, przyłożyła telefon do ucha.
Chociaż przez pierwsze sekundy wciąż się uśmiechała, Dipper wyczuwał w tym pewną fałszywość, a zarazem... widział w tym coś znajomego. Chyba właśnie takie — niepełne, niedosięgające oczu — posyłał Mabel. Tak czy inaczej kąciki ust Melody szybko opadły, a jej dłoń przysłoniła usta.
Wszystko zastygło w bezruchu, a Dipper poczuł całą gamę emocji: od dzikiego, wręcz histerycznego rozbawienia po kompletną, chłodną pustkę wypełniającą całe ciało. Telefon wypadł z rąk Melody, a sceneria znów przyśpieszyła. Tym razem wszystko co prawda miało swój odpowiedni kształt, a czasami nawet i kolor, ale... wspomnienia się przeplatały. Raz byli w pokoju Melody, a sekundę później — w salonie, gdzie toczyła się zupełnie inna rozmowa. Najpewniej jej umysł nie potrafił określić, co było pierwsze. To zaś oznaczało, że albo znaleźli się blisko problemu, albo w jednym z małych, bolesnych punkcików, które choć wywoływały cierpienie, nie musiały być leczone.
Wreszcie wszystko spowolniło, ukazując im dwie trumny i sale wypełnioną demonami. Szeptali między sobą, a Melody siedziała na jednej z ławek i uparcie ściskała pluszowego, rudego kota. Jej brat stał niedaleko i śmierdzący alkoholem, z kamienną twarzą tłumaczył coś komuś. Czasami Dipper wychwytywał pojedyncze słowa, ale nie mógł powiedzieć, że brat Melody wypowiedział je naprawdę; najpewniej jej mózg pozamieniał treść jego słów tak, by tworzyły to, co chciała usłyszeć lata później.
— Więc problemy z bratem — stwierdził znudzony Gleeful.
Przerabiał to już kilka razy: rodzice umierali, młodsze dziecko zostawało ze starszym, a to nie radziło sobie z wychowaniem i ostatecznie doprowadzało do ich bankructwa, cierpienia i wiązanek przekleństw. Z drugiej strony... to nie było czymś z czym Dipper by sobie nie poradził.
I znowu przyśpieszenie.
Sceny pędziły tworząc szary, nijaki zlepek, aż wreszcie stanęły na salonie z wypchanymi zwierzętami. Było ich mniej, niż ostatnio, ale wciąż zajmowały ponad połowę miejsca, a oprócz nich pomieszczenie wypełniał jedynie kominek i umieszczona przed nim biała kanapa. Melody siedziała na ziemi, rękawy jej koszuli były podwinięte, a palce — pokryte klejem. Wszędzie dokoła walał się brokat, strzępki kolorowych kartek i folia oraz jedna, niebieska para nożyczek.
Drzwi zaskrzypiały, ale Melody nie oderwała wzroku od swojej pracy. No... przynajmniej jedna z Melody tego nie zrobiła. Inna, jakby nałożona na tą pierwszą, uniosła głowę, by móc spojrzeć na swojego brata i spytała:
— Coś się stało?
Smród alkoholu wypełnił salon, gdy siadał na kanapie.
— Co byś powiedziała, gdybym mógł przywrócić rodziców?
Chociaż wyglądał, jak wrak i tak też pachniał, coś w jego oczach podpowiadało Dipperowi, że w tej chwili jest całkowicie trzeźwy.
— Że to nieśmieszny żart — odpowiedziała, sięgając po różowy papier. Albo niebieski. — Jeśli nie urodził się demon z taką zdolnością albo nie zostałeś nagle przyjacielem królowej, to nie wierzę, że mówisz serio.
— Mel, ale ja naprawdę wiem, co zrobić! — jęknął i tupnął nogą, niczym dziecko. Widząc jej spojrzenie, kontynuował: — Byłem w barze...
— Nic nowego.
— Ale słuchaj dalej! Był tam taki demon, nazywał się... e... chyba Ivan. Nie pamiętam, ale na nazwisko na pewno miał Cipher. Albo Mipher? — Zmarszczył brwi. — Dobra, nieważne. Jebać jego imię. Ważne jest to, że tak sobie rozmawialiśmy i wyobraź sobie, że on wpadł na pomysł, jak można skończyć zaklęcie wskrzeszające! Ba! Znalazł nawet dwa rozwiązania. No i Mel, wyobraź sobie, że ja go pytam czy mógłby mi zdradzić choć odrobinę, a on do mnie mówi: nie no, spoko stary, już ci mówię. I faktycznie wszystko powiedział!
Dipper i Melody wywrócili oczami. A jednak, chwilę później, dziewczyna całkowicie porzuciła swoją pracę i obróciła się przodem do brata.
— Więc? — spytała.
— Mel, gdybyś zechciała pomóc, moglibyśmy im pomóc! Z krwi najmłodszego odrodzić! — bełkotał, a jednak jej oczy rozszerzały się, gdy już wyobrażała sobie ponowne, rodzinne spotkanie.
Dipper — przez urwanie tego wspomnienia i przeskok do kolejnego — nie za bardzo rozumiał, jak do tego doszło, ale okna w salonie zasłoniętą grubą warstwą czarnego materiału, a kanapę zamieniono na metalowy stół, u boku którego stała przenośny barek wypełniony buteleczkami z niebieskimi, zielonymi i czerwonymi płynami. Smród alkoholu przeistoczył się w gryzący zapach środków odkażających i tylko wypchane zwierzęta wciąż pozostały tam, gdzie wcześniej.
Melody siedziała na stole, a jej nogi unosiły się w powietrzu i poruszały raz w górę, raz w dół. Drzwi były otwarte, więc Dipper widział i słyszał jej brata rozmawiającego z mężczyzną o czerwonych włosach i oczach. Will też go widział i aż zmarszczył brwi, patrząc jak demon o twarzy podobnej do jego własnej, wręcza bratu Melody kopertę. Ona sama na moment odwróciła głowę w stronę rozmawiających i to najpewniej tylko dlatego Will i Dipper, mogli ujrzeć ich wygląd.
— I? — spytała zniecierpliwiona.
A wspomnienie przepadło.
Dosłownie zalała je ciemność i Dipper warknął, wyczuwając opór ze strony umysły Melody. Uniósł dłonie, a delikatne, błękitne światło wypłynęło z nich; iskry posypały się na drewnianą, gołą podłogę. Ciemność walczyła przez dobrych kilka minut, nie chcąc wypuścić wspomnienia ze swoich macek, ale Dipperowi udało się rozświetlić odrobinę scenerii i tym samym — na nowo tchnąć w nią życie. W ten sposób on i Will widzieli jedynie fragment okna i ściany, ale jednocześnie doskonale słyszeli słowa brata Melody:
— No i powiedział, że jeśli ta opcja jest prawdziwa to będziemy potrzebować krwi, ale zbieranej przez rok. Potrzebne są też fragmenty narządów. No i musimy zacząć wstrzykiwać ci avere. Co prawda zabarwi ci skórę, ale...
I chociaż brzmiał na pewnego siebie, kolejne wspomnienia powoli pokazywały, jak jego plan obraca się w pył. Codziennie pobierał Melody krew i umieszczał ją w specjalnych, szklanych próbówkach, a potem, wiele wiele dni później, zaczął przeprowadzać na niej operacje. Początkowo między jedną taką sceną, a drugą, pojawiały się inne — przedstawiające szkołę, drogę do niej lub z niej albo zwykłe wizyty w sklepie czy innym pomieszczeniu w domu. Potem przepadły i do Dippera dotarło, że Melody nie wyszła z tego salonu przez przynajmniej trzy miesiące.
Ciemność wciąż walczyła — raz mocniej, raz słabiej — ale gdy nadeszło właściwe wspomnienie, wycofała się, jakby wreszcie do niej dotarło, że demony i tak nie poddadzą się, i wszystko zobaczą. Dipper, wyczerpany, upadł na podłogę. Otarł krew cieknącą z nosa i wykrzywił twarz w grymasie, czując teraz mieszankę środków odkażających i alkoholu. Brat Melody krążył od jednej ściany do drugiej, a ona sama siedziała na stole jedynie w białej podkoszulce i myślami była wyraźnie gdzie indziej.
— To twoja wina, że nam nie wychodzi — stwierdził wreszcie i... uderzył Melody.
Dipper aż otworzył szerzej oczy, a dziewczyna syknęła i osunęła się na ziemię. Wówczas jej brat zamarł z dłonią uniesioną nad głową.
— Och — wymamrotał i klęknął obok. — Znaczy... ja... po prostu mnie wkurzyłaś, okej?
Coś, co musiało się formować od pierwszego dnia, teraz przeistoczyło się w słowa:
— Ja ciebie? Przecież to ty nie potrafisz wziąć kawałka cholernego serca, Chris.
Znowu wybuchł.
Tym razem jednak, zamiast zadać pojedynczy cios, rzucił się na nią i zacisnął palce wokół jej szyi. Jako demon nie musiała oddychać, ale zacisk z pewnością sprawiał jej ból. Zresztą, jej brat— też ze względu na swoją demoniczną naturę — mógł w ten sposób zmiażdżyć jej szyję.
To by się zagoiło, ale towarzyszący temu ból — myślał Dipper i urwał w połowie, słysząc głośne, paskudne chrupnięcie, a potem wrzask. Nogi dziewczyny uniosły się i kopnęły jej brata w brzuch. Pijany zatoczył się i padł twarzą na podłogę, a ona dalej wrzeszczała z dłońmi przy szyi.
Później już jedynie płakała bezgłośnie, gdy jej szyja z kolejnymi trzaskami wracała do swojego pierwotnego stanu.
Do Dippera zaś dotarło, że to nie koniec — Chris zamrugał kilka razy i w zalegającej ciszy spojrzał na swoją siostrę.
— Och, na królowej koronę — warknął i przylgnął do Melody. — Ja... nie chciałem. Naprawdę — bełkotał znowu i Dipper zapragnął uderzyć go w twarz. — Mel, spójrz na mnie. Już w porządku, okej? — Był tak pijany, że Dipper ledwie rozumiał jego słowa. — Teraz podniesiesz się i razem obejrzymy serial, dobrze?
Ona jednak milczała, a w nim na nowo budziła się wściekłość.
Dipper nie miał pojęcia czy to kwestia tego, że tkwili w umyśle Melody czy czegoś innego, ale gdy jej brat na moment oderwał się od niej, dotarło do niego dokąd to zmierza. Chociaż w pomieszczeniu było ciepło, a Dippera dodatkowo otulał płaszcz Willa, w jego żyłach zaległ lód.
W tym samym czasie brat Melody znowu ją uderzył.
— Mel, powiedz coś!
Wszystko zafalowało, a do uszu Dippera dostał się przeraźliwie głośny i nieznośny szum. Inne dźwięki ustały, stół i barek zniknęły, kolory przepadły.
Gdy z trudem podnosił głowę i patrzył, jak Chris zdziera z własnej siostry bluzkę i wrzeszczał, coś podpowiadało mu, że od ostatniego spojrzenia na nich minęło więcej, niż pięć minut.
— Przestań — wydusił z siebie. Chciał unieść ręce i natychmiast przewinąć scenę, ale... nie czuł ich. Widział je zwisające wzdłuż ciała i nic poza tym.
Will złapał go za głowę i zmusił do spojrzenia na siebie.
— Ja... — zaczął Dipper i nie miał nawet siły na irytację z faktu, że Will widzi go aż tak odsłoniętego i przejętego. Wzrokiem wciąż uciekał do Melody i jej brata.
— Nie. Patrz na mnie — polecił Will, dłońmi odgradzając mu widok. Nie wyglądał na przejętego, jakby bycie emisariuszem kompletnie wyparło go z współczucia i, jakby teraz, nie mając przed sobą świadomej ofiary, nie musiał nawet udawać, że jest inaczej. — Oddychaj.
Teoretycznie nie musiał tego robić; nie potrzebował takich czynności do życia, ale zdążył już zauważyć, że próby kontrolowania oddechu, uspokajają go, więc ostatecznie robił to, co kazał mu Will. Delikatna, przypominająca zapach cytryny i czegoś słodkiego woń wdarła się do jego nozdrzy, pozbywając się innych. Ale najważniejsze były oczy Willa, bo... Cóż, Dipper mylił się.
Will wcale nie był obojętny na cały ten chaos. On po prostu spychał własne uczucia na rzecz tych Dippera.
I w czasie, gdy Dippera uświadamiał to sobie, brat Melody trzaskał drzwiami, a odgłos jego wymiotów wypełniał cały dom. Ona sama zaś wciąż leżała na ziemi, a wypchane zwierzęta wlepiały w nią swoje puste spojrzenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top