XXX.Rozpad.

 Dipper i Bill szli kolejnymi korytarzami wypełnionymi zwłokami demonów. Większość z nich musiała umrzeć niedawno, może ledwie godzinę temu. Te, co lepsze, nie pozbawione głowy czy rozczłonkowane, wyglądały, jakby zaraz miały się zregenerować i podnieść. Kolejne mijające minuty uświadamiały jednak Dipperowi, że tak się nie stanie i minie jeszcze trochę czasu, nim on i Bill spotkają kogoś żywego. Było to nieoczekiwane: spodziewał się, że na każdym kroku będą im towarzyszyć demony, które postanowiły dołączyć do Helgi. Wyobrażał sobie, że będą ciągle obserwowani, może nawet dojdzie do zamachu na ich życie i do jakichś potyczek, a tymczasem było spokojnie.

Zanim wyszli, Will powiedział im:

— Wątpię, żeby Helga wierzyła, że poddamy się i po prostu oddamy jej dziecko — powiedział, jednocześnie notując coś na pożółkłej kartce. — Myślę, że może mieć jakiś plan zapasowy, a jeśli i nie — zabranie dziecka może być tylko pierwszym krokiem. Następnym zaś: atak na pałac. Tak czy inaczej, zamierzam wysłać Selene oraz kilku innych emisariuszy w okolice domu rodziny Sam. Nie bezpośrednio do niego, bo to mogłoby być zbyt ryzykowane, ale też nie za daleko, żeby w razie czego mogli dotrzeć na czas. Sam i Flawia w tym czasie zajmą się chronieniem królewskiej rady, która utworzy nad pałacem ogromny klosz. Nikt stąd nie wyjdzie, ani nikt tu nie wejdzie. Ja zaś zgromadzę kolejną grupkę emisariuszy i zbierzemy się w okolicy retwery. Będziemy działać w bardzo małych grupkach, bo...

Mówił coś jeszcze, ale to była ta część, którą Dipper słyszał uprzednio dziesięć razy, więc zamiast na jego słowach, skupił się na tym, że Sam zostanie w pałacu. Nie podobało mu się to. Murphy mieli długą historię nienawiści do władców demonicznego wymiaru; cudem było, że w ogóle w ciągu ostatnich miesięcy chcieli jakkolwiek współpracować, a Sam przyszła na Ucztę. To musiało być dla nich, jak wybieranie między złem i większym złem, a teraz jeszcze Sam miała bronić znienawidzony pałac. Absurd.

— Fuj. — Dipper zatrzymał się i spojrzał na swoje trampki. Jeden pozostał biały, drugi: pokrył się fioletową breją. — Cuchnie, jak znoszone skarpetki — jęknął, machając nogą.

— Nie mamy na to czasu — fuknął Bill i zerknął na dziecko obwinięte kocem. Na razie nie wyglądało źle: cały czas spało, ale ani on, ani Dipper nie mieli pojęcia ile ten stan się utrzyma. Dlatego powinni się pośpieszyć, wręcz biec, a nie zatrzymywać się co pięć sekund.

— Zaskakujące: kiedy ty nas spowalniałeś, bo dziecko ci się wierciło, to mieliśmy mnóstwo czasu, ale teraz nie mamy nawet pięciu sekund? — Dipper uniósł brew.

Bill otworzył usta, policzył szybko do dziesięciu, zamknął je i ruszył dalej. Czuł na sobie wkurzone spojrzenie Dippera i w tej chwili żałował, że jednak nie zgodził się na to, by to Will towarzyszył mu w drodze... albo tego, że nie udało mu się wynegocjować zmiany z Killem. Wszystko byłoby lepsze, niż wędrowanie z tym Pinesem.

Schodami dostali się na piąte piętro, a tam, znowu, nikogo nie spotkali, ale Bill wreszcie poczuł czyjąś obecność. Nie było ich przesadnie wielu, ale gdzieś za drzwiami czaiły się demony. Z pewnością też cały czas on i Dipper byli podsłuchiwani: chociaż kamery wyglądały na uszkodzone, Bill zakładał, że Helga może mieć w swoich szeregach demony o odpowiednich zdolnościach. Dlatego tym bardziej nie powinien wdawać się w pyskówki z Dipperem. Mimo tego...

— Co znowu? — spytał podirytowany, gdy Dipper znowu stanął w miejscu, wpatrzony w jednego z martwych demonów.

— To Eliot — wyznał, a głos miał nieobecny. — On, uczył się na emisariusza, ale zrezygnował po czterech miesiącach, a potem nie widział...

— D i p p e r . — Bill wątpił, żeby Pines tego chciał, ale i tak złapał go za rękę. — Później będzie czas na żałobę.

A teraz lepiej byłoby gdybyś ugryzł się w język — dodał w myślach.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu; toczyli wojnę na spojrzenia aż wreszcie Dipper odwrócił wzrok, otarł łzy i wyszarpał dłoń z uścisku Billa.

— Później — zgodził się i tym razem to on ruszył jako pierwszy, a Bill powlókł się za nim.

— Nie patrz na ciała — powiedział, gdy zrównali się ze sobą.

— Staram się — wymamrotał Dipper i, jak to miał w zwyczaju, gdy się denerwował, uniósł zaciśniętą dłoń do ust i wgryzł się zębami w palec. Zastanawiało go, ile Helga wie o nim i o Billu. Może nie powinien był tak gwałtownie wyszarpywać dłoni? Może powinni iść jeszcze bliżej? Albo dalej? Jaki właściwie był status jego relacji z Billem? Will sugerował, żeby zbyt wiele się do siebie nie odzywali i po prostu szli coraz wyżej, i wyżej, ale to też mogło nie wyglądać naturalnie. — Ale to jak nie myślenie o różowym słoniu, wiesz? Jakim cudem ty to znosisz? Nie boisz się, że sam spotkasz kogoś znajomego?

— Raczej nie mam przyjaciół w takich miejscach — stwierdził, jakby to było coś oczywistego. — Chociaż... faktem jest to, że jako króla boli mnie patrzenie na takie rzeczy.

Bo to przypomina, jak niedoskonały jest nasz system. Taka sytuacja w ogóle nie powinna mieć miejsca — pomyślał, wchodząc na kolejne schody. W takich chwilach też dziwił się, że ich świat w ogóle się trzyma i obiecywał sobie, że gdy tylko wrócą, weźmie się jeszcze bardziej za radę i emisariuszy. Choćby miał wywrócić całe prawo do góry nogami — więcej do takiej sytuacji nie dopuści. Ale najpierw trzeba to przeżyć i mieć do czego wracać.

Kilkanaście schodów później, wreszcie stanęli na ostatnim piętrze, a tam były już tylko dwa pomieszczenia: jedno, wedle planu budynku, było niewielkim biurem, w którym normalnie powinien przebywać jakiś emisariusz. Drugie składało się głównie z ogromnej szklanej kopuły, a kiedy nocami paliło się w nim światło — stwarzało wrażenie, że cały budynek tak naprawdę jest ogromną latarnią. Bill nie pytał nawet czy Dipper jest gotowy — po prostu złapał za klamkę i otworzył drzwi.

Pachnie lawendą — to była jego pierwsza myśl po wejściu do środka. Drugą była: Helga Creswell wcale nie wygląda tak strasznie.

Do tej pory, na podstawie kilku zeznań, wyobrażał ją sobie, jako groźną, przerażającą istotę. Czasami miała rogi, czasami wielkie skrzydła, a czasami po prostu była paskudna. Tymczasem teraz, on i Dipper, mieli przed sobą wysoką, szczupłą kobietę o jasnych włosach i łuskach pokrywających policzki oraz ręce. W czarnej, prostej sukni wylegiwała się na stosie poduszek. Nikogo przy niej nie było, a przynajmniej tak to wyglądało, bo Bill, gdzieś nad sobą, na szklanej kopule, wyczuwał obecność innych demonów.

— Zastanawiało mnie czy przyjdziecie — wyznała, trącąc palcami świecącą kulkę, jedną z wielu unoszących się nad ziemią i krążących po całym pomieszczeniu. Głos miała całkiem ładny, kojarzący się ze śpiewaczkami operowymi. — Oczywiście wierzyłam, że będziecie chcieli ratować ten świat, ale... — Machnęła ręką. — Myślałm też, że będziecie stawiać więcej oporu, a tymczasem, ledwie siadam do kolacji, a tu już dostaję wiadomość od niejakiego Willa Ciphera, że zjawicie się u mnie i przekażecie mi Sol Eos. — Uśmiechnęła się, odsłaniając zęby, na których wciąż widniały plamy krwi.

Oczywiście, że to zrobiła — pomyślał Bill, ale powstrzymał się od wywrócenia oczami. Jeśli plan miał działać, to teraz, dla odmiany, musieli zwolnić i pozwolić jej gadać.

— Przeanalizowaliśmy to — wyznał Dipper. — Początkowo chcieliśmy negocjować, ale potem zgodnie doszliśmy do wniosku, że życie jednego dziecka nie jest tak cenne, jak życia wszystkich obywateli.

— Życie jednego dziecka? — Helga uniosła brew. — Och, cóż za okrutne nieporozumienie! — prychnęła, zasłaniając usta dłonią. — Myślcie, że chcę je zjeść, prawda?

— A nie? — Dipper przechylił głowę.

Co prawda, ze względu na zaistniałą sytuację, Pinesowie, Sam i Kill zostali wtajemniczeni; poznali prawdę na temat dziecka, ale Helga nie wiedziała o liście, który Mitchell im zostawiła. Poza tym takie udawanie kupowało im więcej czasu; wymuszało więcej wyjaśnień.

— Och, zdecydowanie nie. Gdybym chciała zjeść jakieś dziecko — kazałabym urodzić któremuś z moich pracowników. Albo, gdybym doszła do wniosku, że nie wytrzymam tych dziewięciu miesięcy czekania, kazałabym oddać już żyjące dziecko. Może nawet zawitałabym do jakiegoś szpitala w świecie ludzi? Któż to wie. — Wzruszyła ramionami. — Pewnym jest jedynie to, że nie zadawałabym sobie tak wiele trudu, nie kazałabym moim ludziom biegać za tobą, Masonie Pines, potomku pierwszej królowej.

Chociaż Dipper poznał prawdę na temat Mitchell i chociaż szpiedzy mogli być wszędzie, słowa Helgi wciąż były zaskakujące.

— Skąd ty...

— Och, litości. Ona nigdy nie zwróciłaby się do kogoś obcego, niepewnego. Poza tym, odkrycie tego nie było specjalnie trudne: i bez moich ludzi w radach, łatwo dowiedziałam się, że kiedyś istnieli inni Pinesowie, ale pewnego dnia wszyscy umarli przez Fię Zvezdę. No... prawie wszyscy. Ty przeżyłeś. Potem nagle powróciła twoja siostra. Jeszcze później: zabiłeś Fię, a ty i Mabel Pines nagle staliście się demonami. I wreszcie mamy wisienkę na torcie: ona zjawia się i zostawia ci dziecko. Tobie, z którym łączy ją ta jedna szczególna rzecz. No dobrze, jeśli dodać moce: dwie rzeczy. — Helga wreszcie podniosła się. — W całej tej historii dziwi mnie tylko jedno — przyznała, zmierzając w ich stronę.

— Co takiego? — spytał Bill, któremu z trudem przychodziło nie myślenie o... Fii. Bo to przez osoby takie, jak Helga, brały się demony pokroju Fii. I pokroju jego oraz Willa. To od takich, jak Helga wszystko się zaczynało i kończyło tragicznie.

— Że jej tu nie ma. Wiem, że lubi się wysługiwać innymi, ale to przesada nawet jak na nią. Wiem też, że lubi się ukrywać, ale jaki to ma sens teraz, gdy wszystko jest skoń — urwała. Budynek zatrząsł się, a na szkole powstały pierwsze rysy. Normalnie trzęsienia nie były czymś dziwnym w tym miejscu, ale... nigdy też nie powodowały pęknięć. — Koniec rozmowy. Dajcie mi dziecko — poleciła i wyciągnęła przed siebie ręce, ale wówczas wszystko znowu zaczęło się trząść. Tym razem było jeszcze gorzej: cała kopuła pokryła się siatką pęknięć, a jeden z demonów zachwiał się i wpadł do środka.

Świecące kulki opadły na ziemię, jedna po drugiej, i od razu potłukły się. Helga, zirytowana, uniosła jedną rękę ponad głowę i swoim płomieniem na nowo rozświetliła pomieszczenie. Wówczas do jej oczu dotarło coś irytującego w swej prostocie.

Bo Helga Creswell miała wiele planów, wiele przewidzeń, a jednak nie sądziła, że Cipherowie pokuszą się o najprostszą podmianę i, że zamiast Dippera Pinesa będzie miała do czynienia z Mabel Pines, a dziecko okaże się być pluszakiem, na którego ktoś (z pewnością potężny, bo w innym wypadku natychmiast by to wyczuła) nałożył iluzję.

Bill upuścił pluszaka i spojrzał na Mabel.

— Na płacz jeszcze za wcześnie, ale teraz możesz skopać jej tyłek.

— Cudownie. — Różowe płomienie otoczyły jej ręce i w następnej chwili rzuciła się na Helgę, nim ta dokończyła tworzenie portalu.

*

Prawdziwy Dipper przemierzał podziemia razem z Killem. O dziwo, w porównaniu do Mabel i Billa nie mieli aż tak długiej drogi, a co za tym szło — żeby się wyrobić, starali się iść o wiele wolniej od nich. Dla Killa rozpieranego przez energię było to niczym tortura, ale dla Dippera— zbawienie. W jakimś stopniu żałował, że poszedł do Aarona. Nie dlatego, że chciał dalej skakać między nim i Billem, i liczyć, że nikt się nie dowie. Chodziło raczej o to, że teraz był... przygnębiony. Chociaż, gdy wreszcie wyjawił c a ł ą prawdę, poczuł ulgę, to wychodząc od Aarona na nowo miał mętlik w głowie, a ten — nie był zbyt dobra rzeczą, gdy miało się misję wymagającą skupienia i utrzymywania iluzji na odległość.

— Kill? — Zgodnie ze wskazówkami Willa, gdy dotarli przed ceglaną ścianę, Dipper nacisnął te cegły, na których widniały czarne plamy. Najpierw tą z największą, potem tą z dwiema i na końcu tą z dziesięcioma. W następnej chwili ściana zniknęła, a ich oczom ukazał się długi korytarz zakończony schodami. Zejście do pilionu.

I nikt tego nie strzegł, czyli Will znowu miał rację: kiedy wyjaśniał im swój plan, opowiadał o tym, że niegdyś wszystkie retwery miały specjalne, tajne przejścia, którymi przenosiło się najróżniejsze, niebezpieczne rzeczy. Sporadycznie służyły też jako drogi ewakuacyjne. Potem, za panowania poprzedniego króla, doszło do tragedii, po której zamurowano wszystkie przejścia... oprócz tego. I tu Will zaczął długą historię o tym, jak w trakcie niszczenia kolejnych tajnych tuneli, doszło do kolejnej tragedii, a retwera, w której teraz przebywał Dipper, została tymczasowo zamknięta. Tak czy inaczej: liczyło się tylko to, że zostawiono jedno przejście, a Helga niekoniecznie musiała o tym wiedzieć. Musiała. Cały plan był tworzony w oparciu o to.

— Ta? — Kill przeciągnął się leniwie, a jego kosa uderzyła o sufit.

— Czy to normalne, że ktoś po zerwaniu nie rozpacza, tylko mówi ci, że to się zdarza, przytula cię i pociesza? A potem mówi ci też, że płakanie i krzyczenie nie ma sensu?

Był wręcz pewien, że pyta niewłaściwą osobę, ale nie mógł już dłużej trzymać tego w sobie.

— No, tak bywa. Moją reakcją na rozwód było ❝No ok❞.

— Rozwód...?

— Kiedyś miałem żonę.

— Miałeś... co. — Cudem nie potknął się o własne nogi. — Ale czy ty... czy ona... czy...

— Nie kochałem jej, jeśli o tym myślisz. — Kill wzruszył ramionami. — Ta cała miłość jest upierdliwa i nie dla mnie, ale wtedy to — ten cały związek — było wygodne. Poza tym kochałem naszą córkę.

Dipper po raz kolejny uświadomił sobie, że rozmawianie z Killem to nie jest dobry pomysł.

— Masz córkę?!

— Miałem. Ona nie żyje.

Kill brzmiał, jakby to było nic takiego, ale Dipper i tak zapragnął go uściskać albo chociaż powiedzieć jakiś wyświechtany tekst. Nim jednak otworzył usta — jedne z wielu drzwi otworzyły się, a na korytarz wpełzły węże. Mnóstwo węży.

— Achh, coś tak czuliśmy, że ktoś nadchodzi. — Serpentine wyszczerzyli się, a do Dippera dopiero wtedy dotarło, jak bardzo nie można było nikomu ufać. Jeszcze niedawno Bill sugerował mu, by ten sam demon zaprowadził go do pałacu. Ba, jeszcze wcześniej i później wiele razy widywał ich w pałacu, zawsze zajętych swoją pracą. A teraz... stali tu. Gotowi go zabić.

Dipper uniósł ręce, ale w tej samej chwili Kill pchnął go w stronę schodów.

— Nie po to tu z tobą jestem — przypomniał przecinając jednego z węży.

Więc Dipper zaczął biec.

*

Schody zdawały się nie mieć końca, a do tego — wszędzie było ciemno do tego stopnia, że Dipper nie widział kolejnych schodków ani swojego ciała. Mógł co prawda użyć swojego ognia, ale bał się, że wówczas straci panowanie nad iluzją i odsłoni Mabel. Kiedy już myślał, że zeskoczenie z nich będzie szybszą drogą w dół — jego nogi uderzyły o posadzkę, a do oczu dotarło lichawe światło lamp.

W ostatniej chwili odchylił się w bok, a ostrze noża śmignęło mu przed twarzą. Demon w masce godnej lekarzy zarazy, odskoczył. Był niski i chudy, wręcz posturą przypominał dziecko, ale gdy uniósł ręce... Dipper to poczuł. Cholerną barierę. Tę, z którą miał tyle problemów... i, którą teraz rozwalił jednym ruchem ręki. Nie sądził, by po jednej próbie było to tak łatwe, ale, na szczęście, tyle wystarczyło, by jego moc dopasowała się i zapamiętała, jak pozbywać się tych barier.

Demon-być-może-dziecko przechylił głowę, wyraźnie zaskoczony, a Dipper zaryzykował wreszcie i uderzył stopą w ziemię. Raz i porządnie, a ziemia pod demonem-dzieckiem otworzyła się, wypuszczając z siebie korzenie i oplatając nimi jego ciało. Z trzaskiem wykręciło mu ręce i nogi, a kolejne korzenie zakryły mu usta.

— Tego nie da się spalić — poinformował go Dippera i podszedł do zamkniętych drzwi. Otworzenie ich mogłoby zająć dużo czasu i zużyć mnóstwo energii, dlatego zsunął bandaże, chwycił za lekko nadpalone nici i... wyrwał je, a czarna maź bryzgnęła na podłogę i ścianę, prawie natychmiast wżerając się w nie.

Ból był straszny, ale powstrzymał się od krzyku i przejechał ręką po drzwiach. W następnej chwili, wchodził już do środka, a jego oczom ukazał się pilion: cały zielono-fioletowy, umieszczony w wielkim, szklanym pojemniku o kształcie klepsydry. Zresztą, nie tylko on był ogromny: całe pomieszczenie było przynajmniej dwa razy większe od mieszkania Dippera.

Przełknął ślinę.

Nagle przestało mu się śpieszyć; najchętniej tkwiłby w miejscu przez cały dzień. Jakimś cudem jednak zmusił się do zrobienia pierwszego kroku, a potem dwóch następnych. Po piątym szedł już bez większych oporów i protestów ze strony ciała nie mającego ochoty na ewentualną śmierć.

Mając już pilion na wyciągnięcie ręki... nie miał pojęcia, co zrobić. Kiedy Mabel Gleeful przekazywała mu moc, wszystko było proste, bo on sam nic nie musiał robić. Ona zajmowała się wszystkim; ona wtłaczała w niego swoją moc. Moc Fii zaś po prostu wypełzła z niej, gdy ta umarła. A teraz? To coś przed nim nie było żywe. Emanowała od tego energia podobna do demonicznej, ale wciąż — to nie miało woli. Nie wystarczyło tego dźgnąć nożem i Dipper wolał też nie sprawdzać, co by się stało gdyby wlał do tego swoją czarną breję.

Westchnął ciężko, powiódł wzrokiem po suficie pełnym kabli i rur podłączonych do górnej części klepsydry, a potem, nie mając lepszych pomysłów — przyłożył zdrową dłoń do szkła. Zamknął oczy i po prostu sobie wyobrażał.

Wyobrażał, że moc z pilionu przechodzi na niego, powoli przesącza się i zwiększa jego własną. Wyobrażał sobie, że wszystko jest niesamowicie proste: że niczym w jakimś filmie jego włosy poruszają się przez nieistniejące podmuchy wiatru, a zielono-fioletowa substancja powoli przedostaje się na zewnątrz, wędruje po jego dłoni i wreszcie, tuż przed zgięciem, wnika w skórę. Wyobrażał sobie, że już całe ciało zaczyna go boleć od nadmiaru mocy, ale ostatecznie wszystko kończy się dobrze i wszyscy są szczęśliwi.

I, oczywiście, to nic nie dało.

Kiedy otworzył oczy pilion wciąż tkwił na swoim miejscu.

— Nienawidzę tego — jęknął i oparł głowę o klepsydrę.

Zacisnął oczy. Tym razem nie był tak delikatny: wyobraził sobie absolutną ciemność, w której istnieli tylko on i pilion. A on siłą wyszarpywał jego moc. Pozbywał się jej raz za razem, aż wreszcie nie została nawet kropelka.

To... o dziwo zadziałało. Ale nie tak, jakby chciał — zamiast napływu nowej mocy, poczuł, jak pęknięcie na ręce powiększa się; wędruje w górę, do polików i niżej, do pępka. Czuł, jak breja znowu wypływa z niego strumieniami, a podłoga powoli przestaje istnieć.

— Mam dosyć! — krzyknął.

Tym razem, gdy otworzył oczy, nie ujrzał pomieszczenia. Właściwie: zobaczył to, co sobie wyobrażał. Żadnych kabli, żadnych kafelek, żadnych rur — była tylko ciemność, a w niej on i pilion. Nie było nawet szkła — cała substancja wisiała w powietrzu, tworząc wciąż kształt klepsydry.

Dipper zamrugał.

— Co...

— To zbyt ryzykowane. — Usłyszał i obrócił się gwałtownie.

— Gleeful?

I faktycznie: Dipper Gleeful stał teraz przed nim, ale jego forma w niczym nie przypominała człowieka. Był wężem. Ogromnym czarno-niebieskim wężem o pogardliwym spojrzeniu.

— Czy ty... — zaczął i natychmiast urwał, widząc dwie kobiety stojące w cieniu Gleefula.

Jedna z nich była przerażająca i piękna — miała lekko wygięte rogi i ciało pokryte pęknięciami podobnymi do tych Dippera. Poznał ją dopiero po niebieskich oczach. Druga zaś tak bardzo przypominała to, czym się stała po śmierci, że natychmiast ją rozpoznał.

— Mabel — wyszeptał do przerażającej królowej. — I Fia...? Dlaczego wy...

Fia Zvezda uśmiechnęła się do niego, krzyżując ręce na piersi. Jej ciało było pokryte oparzeniami i czarnymi plamami; włosy miała proste, brązowe, nos zaś dziwnie duży i zakrzywiony.

— To tylko twoja moc — poinformowała go, podchodząc. A kiedy szła, jej twarz... gniła.

— Ale dlaczego? — Odwrócił wzrok.

— Bo umrzesz — oświadczyła Mabel Gleeful. — Kiedy wchłoniesz moc pilionu najpewniej umrze w tobie wszystko, co ludzie. Cała ta powłoka... — Wskazała ręką na ciało Dippera. — Pęknie.

— Dlatego musisz się wycofać — dodała Fia i chociaż była jedynie mocą Dippera, a nie prawdziwą osobą, dziwnym było patrzenie na to, jak zgadza się z Mabel Gleeful. — Nie chcesz umierać — powiedziała, łapiąc go za podróbek. — Żyjesz długo, patrzysz tęsknie na umierających ludzi, ale w głębi duszy wcale tego nie chcesz. Nie chcesz kończyć, jak oni. Nawet jeśli ta śmierć byłaby czymś chwalebnym.

— Ale... jeśli nic nie zrobię...

— Zapomnij o tym. Nawet nie masz żadnej więzi z tym dzieckiem i światem. Wciąż możesz oddać je Heldze i odejść. Może nawet... Bill cię zrozumie. Może wybaczy. Może będziecie szczęśliwie żyć w twoim, rozpadającym się świecie. Może nawet...

— Nie. — Kolejny głos. Cichy i spokojny.

Dipper odsunął od siebie Fię, a wówczas jego oczom ukazała się kolejna kobieta. Ta też miała brązowe włosy, ale w porównaniu do Mabel Gleeful czy Fii — tak naprawdę bliżej jej było do dziecka, niż do dorosłej osoby. Twarz miała delikatną, a całe ciało drobne, pokryte jedynie wyrastającymi z niego niebieskimi różami.

— Już podjąłeś decyzję — powiedziała, a gdy szła, z miejsc pokrytych różami, wyciekała krew. Dopiero, kiedy była blisko niego, zdał sobie sprawę, że ma na szyi naszyjnik w kształcie półksiężyca. — Nie możesz teraz uciekać. — W porównaniu do Fii, jej dotyk nie był delikatny. Wręcz siłą zanurzyła jego rękę w fioletowo-zielonej substancji.

— Ale... — Fia uniosła rękę, a ta rozsypała się, jakby była stworzona z piasku.

Jego emocje praktycznie nie istniały. Wiedział, że powinien się złościć albo smucić. Może nawet powinien się bać śmierci, ale teraz tego wszystkiego nie było. Był pusty, jakby uczucia przeszły na Dipper Gleefula, Mabel Gleeful, Fię i tą dziewczynę z różami.

— Spokojnie. To nie będzie boleć — zapewniła, ale Dipper, nawet gdyby chciał, i tak nie mógł już nic powiedzieć. Z ust wypływała mu czarna breja. — Nie tak bardzo, jak myślisz.

*

Kiedy Mabel, Dipper, Kill i Bill byli zajęci realizacją planu, pałac i dom rodziców Sam zaatakowano. Walka (w przypadku domu) i obrona (w przypadku pałacu) zajęły pięć godzin, a gdy wreszcie Selene i Will dotarli do podziemi retwery, klepsydra była pusta, a Bill klęczał na ziemi.

Podłoga praktycznie nie istniała, wszystko parowało, a kawałki ciała Dippera — były wszędzie. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top