XXVII.Dwie rozmowy.

 — No, a wtedy odepchnąłem go i uciekłem — dokończył Dipper i padł na kanapę.

Sam oderwał wzrok od lin zajmujących pół pokoju, zmarszczył brwi i spytał:

— Poczekaj. Czy ja dobrze rozumiem? — Bez patrzenia tworzył kolejny supeł, a coś, co wcześniej wydawało się być bezkształtnymi, wiszącymi w powietrzu sznurami, nagle zaczęło Dipperowi przypominać drzewo. — Pocałowałeś króla, on to odwzajemnił, więc odepchnąłeś go i zwyczajnie zwiałeś, niczym bohater tandetnej komedii romantycznej? — podsumował.

— Być może trochę mnie poniosło. — Dipper ukrył twarz w dłoniach.

Trochę?

— Być może bardzo mnie poniosło — poprawił się. — Po prostu... — Wsunął palec pod bandaż zasłaniający pęknięcie idące od nadgarstka po sam łokieć lewej ręki. Pojawiło się, gdy tylko zniszczył barierę i od tamtej pory dołączyło do listy rzeczy, które nie chcą się uleczyć. Na to wszystko było paskudne: to, co z niego wyzierało miało wygląd czarnej mazi, która w kontakcie ze skórą innej osoby, roślinami albo zwierzętami, zaczynała zabijać. Jakimś cudem nie działała na niego samego, bandaże z demonicznego wymiaru, ale wypalała w drewnie idealnie okrągłe dziury oraz zdawała się nie mieć końca. — W jednej chwili byłem szczęśliwy; było milo, fajnie, a w drugiej... uświadomiłem sobie, co właściwie robię i jakoś tak... — Machnął zdrową ręką. — Chyba się przestraszyłem?

Sam, który nie miał pojęcia, jakim cudem właściwie dał się wmanewrować w tę rozmowę, westchnął już któryś raz tego dnia i zapragnął znaleźć się gdzieś na drugim końcu świata albo chociaż — w innym wymiarze. Innym wymiarze, który nie płonął na każdym kroku i którego obywatele nie mieli problemów większy, niż to, jaki kolor zasłon wybrać do sypialni.

Wziął do ręki kolejny hak i, przy użyciu mocy, umieścił go w powietrzu, prawie przy ścianie i jak najdalej od brązowych sznurów.

— Więc? — spytał. — Zamierzasz zerwać z Aaronem?

Prawdopodobnie, jak przystało na dobrego przyjaciela i męża siostry Dippera, powinien powiedzieć coś mądrego; coś, co podniosłoby go na duchu i rozładowało napięcie, ale tu pojawiał się problem — to było sprzeczne z jego zasadami.

Oczywiście, większość demonów potrafiła wiązać się z kilkoma osobami naraz i nie widziała w tym problemu; Mabel i Sam też mieli moment, w którym spotykali się z innymi, ale w obu tych wypadkach — każda strona wiedziała o tym, co się dzieje. Aaron nie. Aaron znowu tkwił w kłamstwie, a Dipper nie wyglądał, jakby chciał zrobić krok w jakąkolwiek stronę i przyjąć na siebie wszelkie tego konsekwencje.

— A jeśli to będzie błąd? — Dipper podniósł się i pomaszerował do kuchni. Wrócił po dwóch minutach z kubkiem kawy i telefonem, który wcześniej musiał zostawić na blacie. — A może ja jednak go kocham i uświadomię sobie to dopiero, gdy go stracę? Albo — teraz Bill mi się podoba, teraz mnie do nieco ciągnie, ale co jeśli za rok odkryję, że jego też nie potrafię kochać? Może ja jestem aromantyczny? Może po prostu nigdy w nikim się nie zakocham? — Wypił ledwie jeden łyk i znowu padł na kanapę. — Saaaam?

— Tak?

— Co ty byś zrobił na moim miejscu?

— Pomijając terapię?

— Pomijając.

— Im dłużej cię słucham, tym bardziej mam ochotę ułożyć ci cały plan działania, tylko wiesz w czym tkwi problem? Ostatecznie nie jestem tobą. Nie wiem, ile z tego, co mi mówisz to prawda, ile w tym faktycznych emocji, a ile to kłamstwa, które wmawiasz i sobie, i innym. Nie wiem, jak wygląda pełen obraz sytuacji. Jedyne, co ci mogę powiedzieć to to, że nie ma nic złego w tym, że niektóre związki nie wychodzą; że czasami się rozpadają; że zakochujemy się w kimś innym. Bywa. Problem zaczyna się, kiedy skaczesz między jedną i drugą, i dla własnego komfortu okłamujesz je, albo chociaż jedną z nich.

— Czyli mam się pośpieszyć?

— Dokładnie.

— Wow. — Dipper prychnął. — To było bardzo pomocne. Powiedz mi jeszcze jakąś oczywistość.

Liny zawisły w powietrzu, a Sam, bezszelestnie podszedł do Dippera. Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i ponurą miną, stanęła nad nim.

— Jesteś dupkiem, wiesz? — powiedziała. — I czego ty właściwie oczekujesz? Naprawdę mam cię wziąć za rączkę i poprowadzić? Czy może szukasz kogoś, kto będzie za ciebie zbierał kopniaki? — Ignorując swoje wcześniejsze słowa, dodała: — Tak, czego nie zrobisz będzie źle. Tak, ktoś będzie cierpiał. Tak, być może stracisz Aarona, Billa albo i ich obu. Po prostu zaakceptuj to i zrób coś. Cokolwiek, byleby nie zalegiwać na kanapie i płakać, jak to ci źle, bo, o zgrozo, świat nie będzie chodził wokół ciebie na palcach.

Dipper, który do tej pory był jedynie przybity, teraz poczuł się, jakby ktoś uderzył go w twarz. Moce przebudziły się, pragnęły wydostać i tylko cudem je zduszał, gdy podrywał się z kanapy.

— Mocne słowa, jak na kogoś, kto przez lata jednak chodził na palcach wokół mnie — fuknął, myśląc o tych wszystkich chwilach, w których Mabel i Sam po prostu bezkrytycznie akceptowały jego postawy.

Sam odgarnęła włosy i spokojnie, przerażająco wręcz spokojnie, powiedziała:

— Przypominam ci, że ostatnim razem, gdy ktoś z nas spróbował być wobec ciebie mniej delikatny, prawie spaliłeś pół Londynu. S a m stworzyłeś sobie bańkę wokół siebie, a teraz obwiniasz wszystkich dokoła. Tak, wiemy, przydarzyło ci się coś okropnego. Straciłeś pół dzieciństwa, rodzinę, zostałeś zgwałcony, dostałeś moc, której nie chcesz. Tak wiemy, nie jesteśmy tak idealni, jak Bill — jednych z nas nie było przy tobie, gdy tego potrzebowałeś, inni jeszcze w ogóle cię nie znali, jeszcze inni znali zupełnie inną wersję historii. — Nabrała powietrza do płuc, choć wcale tego nie potrzebowała. — Idąc dalej: boję się ciebie. Mabel się ciebie boi i wierzy, że nienawidzisz jej. Większość osób w twoim otoczeniu boi się ciebie i twoich reakcji. Nawet teraz: Mabel nie będzie cię obwiniać. Ale ja? Owszem, wciąż jestem przerażona, w końcu możesz wysadzić pół mieszkania ze złości, ale jestem też zmęczona. Zmęczona tym, że moi rodzice wciąż zajmują się dzieckiem, od którego wszystko się zaczęło, bylebyś ty miał pretekst do rozmów z Billem. Zmęczona faktem, że m o j a żona wciąż może zostać zaatakowana, bo ktoś może ją pomylić z t o b ą. Jestem zmęczona t o b ą.

Tym razem Dipper naprawdę został uderzony, a kiedy sięgnął do zaczerwienionego policzka — jeden z bandaży obsunął się i kilka kropel czarnej brei skapnęło na podłogę i pozostawiło w panelach dziurę.

Sam, wybita tym faktem z rytmu, otworzyła usta, chcąc zadać pytanie, ale nim wypowiedziała chociaż jeszcze jedno słowo — Dipper złapał się za rękę, własną skórą osłaniając pęknięcie i wybiegł z mieszkania.

Znowu uciekł.

I kiedy wrócił do mieszkania — zignorował telefony od Aarona, zignorował wiadomość od Billa i sąsiada pukającego do drzwi. Zabandażował mocniej rękę, zadbał o to, by nawet malutki fragment nie był odkryty i rzucił się na łóżko.

Zakopał się pod kołdrą, nie mając pojęcia, czego jest w nim więcej — czy złości, czy jednak strachu. Wspomnienia atakowały go z każdej strony, teraz mając inny, ostrzejszy kształt. Kopał nogami w łóżko, wiercił się, a kiedy krzyknął z frustracji — okno pękło. Jego odłamki rozsypały się na dywanie, ale Dipper nie miał siły ich posprzątać.

Nie miał pojęcia, kiedy wreszcie udało mu się zasnąć, ale gdy wreszcie to zrobił, nie śnił o swoich problemach ani słowach Sam.

Śnił o dziewczynie.

Jej brązowe włosy pięły się ku nocnemu niebu, obrośnięte niebieskimi różami, a kiedy mówiła — czuł się, jakby ktoś uwięził go pod wodą.

*

— Ile to już trwa? — Will spojrzał na Flawię.

— Godzinę — powiedziała, pstrykając palcami przed twarzą Billa. Nic. Zero reakcji. — Zaciął się. Moglibyśmy wepchnąć mu do ust robaki, a i tak by nie zareagował — stwierdziła, kręcąc głową.

— Nie, nie moglibyście — fuknął Bill, nagle wracając do rzeczywistości. — I nawet nie próbujcie — dodał, podnosząc się. Nawet nie pamiętał, kiedy dotarł do pokoju. Właściwie: ostatnie dwie godziny stanowiły istną czarną dziurę w jego pamięci. Wiedział, że Dipper go pocałował; wiedział, że został też odtrącony, ale co właściwie zdarzyło się później?

— Co ci się stało? — Will zignorował marudzącą Flawię i złapał Billa za podbródek. Uniósł mu głowę i zmarszczył brwi, patrząc na niewielkie, poczerwieniałe zagłębienie w policzku.

— A coś się stało? — Bill uniósł rękę, przejechał palcem po śladzie i syknął z bólu. W następnej chwili zerwał się z łóżka i podszedł do lusterka zawieszonego nad kominkiem. — Nie goi się — stwierdził, jakby to było niesamowitym odkryciem albo przynajmniej czymś, czego Will i Flawia nie zauważyli.

Will westchnął, czując, że będzie musiał odłożyć swój odpoczynek na później.

— Co dzisiaj robiłeś? — spytał, a w głowie już wertował wszystkie wspomnienia związane z najróżniejszymi podręcznikami o demonicznych truciznach, broniach, znane mu zdolności.

— Rano był ze mną, potem ze mną i tobą, i jeszcze tego nie miał — odpowiedziała Flawia.

— A później?

— Byłem z Dipperem — powiedział. Jego kąciki ust uniosły się mimowolnie i natychmiast opadły, gdy przypomniało mu się, jaki był tego finał. — Trochę rozmawialiśmy, a potem udało mu się zniszczyć barierę, no ale o tym wiesz.

— Coś jeszcze się wydarzyło? — spytała z błyskiem w oku i uniosła rękę, chcąc dotknąć dziwnego śladu na poliku Billa, ale Will ją zatrzymał.

— Nie możesz się regenerować — przypomniał, jakby co najmniej Bill zarażał poprzez dotyk.

— Dipper mnie pocałował — wyznał Bill, a Will aż z wrażenia puścił dłoń Flawii.

— Dipper zrobił... co.

— Naprawdę? — Flawia pisnęła. — Gratulację! — Rzuciła się Billowi na szyję.

— Ta, ale potem uciekł.

— Och.

Will potarł skroń, nagle pragnąc uderzyć głową w ścianę.

— Co było później? — spytał.

— Byłem w szoku? I chyba wróciłem do pokoju? — Wzruszył ramionami.

— Ale było fajnie? — wtrąciła Flawia, jakby nagle zdrowie Billa przestało mieć dla niej znaczenie.

— To trwało ledwie kilka sekund!

— No dobra, ale było czy nie? — naciskała.

Bill westchnął.

— Było.

— P a n i e n k i . — Will klasnął w dłonie, tym samym zwracając na siebie ich uwagę. — Nie wiem czy pamiętacie, ale mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż to.

— Ale to może mieć znaczenie — stwierdziła Flawia i posłała Willowi karcące spojrzenie. — Poza tym mógłbyś się cieszyć szczęściem brata — szepnęła mu do ucha, kiedy Bill znowu przyglądał się sobie w lustrze.

— Szczęściem? Podobno został odepchnięty — odszepnął Will.

— Ale przynajmniej coś ruszyło.

— Albo wręcz przeciwnie: coś się skończyło.

— Dlaczego ty zawsze musisz być takim pesymistą?

— A dlaczego ty zawsze musisz być taką optymistką?

— Wiecie, że ja was słyszę?

I oczywiście Bill został zignorowany, bo oto Will i Flawia, wciąż szeptem, woleli kłócić się o to czy pocałunek Dippera był krokiem wprzód czy w tył w tej pokręconej relacji. Dopiero kiedy otworzył drzwi, oboje oderwali od siebie wzrok i łaskawie zerknęli na niego.

— Co ty robisz? — spytała Flawia.

— Idę porozmawiać o tym — wskazał na policzek — z Selene i Killem

— Dlaczego z nimi?

— Dlaczego nie z nami?

— Naprawdę mam wam na to odpowiadać? — Uniósł brew, patrząc to na Willa, to na Flawię. A oni patrzyli na niego. I wciąż nie rozumieli.

*

Problem polegał na tym, że Kill i Selene nie mieli dla Billa żadnych wartościowych odpowiedzi. Właściwie — Kill, zajęty obściskiwaniem się z jakimś strażnikiem, praktycznie wyrzucił Billa ze swojego pokoju. Za to Selene, zajęta papierkową robotą, poświęciła mu ledwie dwie minuty i wróciła do swoje pracy. Tym samym Bill znowu wylądował w swoim pokoju, w towarzystwie Flawii i Willa. Ci co prawda nie kłócili się już ze sobą, ale też — nie wyglądali na gotowych na spokojną rozmowę. Właściwie, Bill był pewien, że jeśli powie chociaż słowo — zaczną się kłócić i chociaż oglądanie, jak jego przeważnie spokojny brat wścieka się, było na swój sposób ciekawe, teraz potrzebował spokojnego Willa i jeszcze spokojniejszej Flawii.

Może powinienem porozumiewać się z nimi za pomocą listów? — pomyślał i natychmiast prychnął wyobrażając sobie, jak Flawia zagląda Willowi przez ramię, a chwilę później kartki i długopisy latają po całym pokoju.

— Gdzie są ci dorośli, gdy ich potrzeba? — jęknął i dotknął policzka. Ślad wciąż był czerwony, a piekł nawet gorzej, niż na początku. Gdziekolwiek ten początek był.

*

Nie było jeszcze nocy, gdy zasiadł przed biurkiem i na szybko nabazgrał list do Dippera. Zaczynając myślał, że ciężko mu będzie znaleźć odpowiednie słowa; że pogubi się w tym wszystkim i ostatecznie podrze kartkę. Będąc przy końcówce — czuł się zadziwiająco dobrze, a słowa same wydostawały się spod jego palców. Nawet nie przeszkadzało mu, że Flawia i Will wciąż kręcili się za jego plecami i co jakiś czas dorzucali od siebie jakieś uwagi. W zasadzie: głównie Flawia je dorzucała. Will za to prychał i kręcił głową, tym samym rozpoczynając między nimi kolejne mini wojny.

*

Dipper obudził się w środku nocy i chociaż przez dziurę po oknie przedostawało się zimno, czuł, że cały płonie. Bandaż opadł na podłogę, a maź wypływała strumieniami z powiększającego się pęknięcia. Niszczyła wszystko, co tylko napotkała na swojej drodze. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top