XXV.Relacje.

 Winicjusz Bradbury nigdy nie stał się kimś ważnym w tej historii. W zasadzie — chociaż był demonem i mieszkał niesamowicie blisko pałacu, z pewnością nigdy nawet nie zwróciłby uwagi na istnienie jakiegokolwiek problemu wśród jego mieszkańców, gdyby nie ogień, pochłaniający teraz wszystkie napotkane budynki i niemożliwy do zatrzymania. Zresztą, nie był w tym osamotniony — gdyby nie ten atak, większość demonów żyłaby w błogiej niewiedzy, ale teraz, wyrwane z łóżek, wychodziły tłumami na zadymione ulice, a emisariusze biegali między nimi, powarkiwali i wykrzykiwali między sobą kolejne rozkazy. Jakieś dziecko płakało z nogą zgniataną przez belki, woda z pobliskiej rzeki wystrzeliwała w powietrze, by potem uderzyć w zgliszcza domów, ale do uszu Winicjusza i tak dotarły szepty — pojedyncze słowa, które złożone razem mogły spokojnie tworzyć najnormalniejsze, poprawne zdanie. A brzmiało ono: król przybył tu, do naszego miasta.

I jak na zawołanie, zaledwie sekundę po zrozumieniu przekazywanej wiadomości, ujrzał go: Billa Ciphera, maszerującego środkiem ulicy w sposób tak spokojny, że aż kompletnie niepasujący do całej tej sytuacji. Wyglądał, niczym wyrwany z pierwszych stron magazynu model, a w swoim wyrazie twarzy miał coś z osoby, która wraca z dobrej imprezy, a nie udaje się do płonącego miasta. Otaczających go emisariuszy Winicjusz ledwie kojarzył — wiedział, że jedna z kobiet ma na nazwisko Abaddonia, a druga... No cóż, przez bandaże i szpitalny strój oraz narzucony na niego płaszcz, w pierwszej chwili nie potrafił jej rozpoznać. W drugiej — dotarło do niego, że to musi być Mabel od tych paskudnie bogatych Murphy. Imienia bliźniaka króla znaleźć nie potrafił, nawet gdy bardzo się starał, ale wiedział, że ten zajmuje jakieś wysokie stanowisko wśród emisariuszy. Na Killa nawet nie zerkał — znając na jego temat zbyt wiele mrocznych plotek, od razu uciekł wzrokiem do ostatniej osoby — nastolatka... Nie. Mężczyzny o białych, niczym śnieg włosach i zmęczeniu, które zdawało się być stałym elementem jego osoby; czymś, czego nawet długie godziny snu i innych rodzajów odpoczynku nie były w stanie wypędzić. Jego Winicjusz nigdy nie widział w ich świecie.

Wziął na ręce malutkiego pieska o trzech ogonach i przysiadłszy na ziemi, ponownie skupił się na niecodziennym widoku, jakim był król. Do jego uszu docierały kolejne plotki, pogłoski, że złapano winnego, a ten krzyknąwszy coś o jakimś dziecku, podpalił się, ale Winicjusza to nie obchodziło — teraz myślał tylko o relacjach łączących nowo przybyłych. Ot, głupi pisarski nawyk — jakby to powiedziała jego żona, gdyby nie przebywała w innym wymiarze i widziała cóż jej mąż wyprawia.

Z Billem i jego bratem było łatwo — ot, typowa rodzinna relacja; trochę troski podszytej udawaną obojętnością. Z Mabel i tym chłopakiem o białych włosach też poszło szybko — po ledwie minucie przyglądania im się; patrzenia, jak on żywo gestykuluje, a ona wywraca oczami, zaczął zauważać podobieństwa w ich twarzach, ciałach, więc i ich w końcu zaklasyfikował, jako rodzeństwo. Co prawda trochę inne od Cipherów, ciekawsze przez zdystansowanie i napięcie, jakie dało się ujrzeć przy dłuższym obserwowaniu dziewczyny, ale wciąż rodzeństwo.

Abaddonia i Kill byli dziwni. Chociaż on nie odstępował jej na krok, a ona wcale nie wyglądała, jakby miała coś przeciwko temu, wcale nie przypominali pary. Nawet kiedy jego spojrzenie miękło po natrafieniu na nią wzrokiem; nawet gdy ona posyłała mu uśmiech, bliżej im było do... rodziny? Ale nie brata i siostry, ani kuzynostwa. W tym wszystkim było jakieś dziwacznie pojmowane rodzicielstwo... albo coś pokroju dynamiki z relacji łączącej królewnę wyrwaną z baśni z rycerzem wyrwanym z horroru. Ale wciąż bez tego romantycznego zabarwienia. Tylko, że i to po czasie nie miało sensu, bo choć Kill wyraźnie odczuwał potrzebę bronienia dziewczyny, ona sama, pomimo pozornej delikatności, wyglądała na silną, kompletnie niepasującą do roli córki czy księżniczki, którą trzeba ratować i obstawiać z każdej strony.

Brat Billa i chłopak o białych włosach (którego Winicjusz dla ułatwienia zaczął nazywać Eustazym) wyglądali na najzwyklejszych przyjaciół, za to Mabel i król — jakby mogli się na siebie rzucić z widłami i pochodniami. No dobrze. Ona tak wyglądała, ilekroć na niego zerkała. Bill za to zdawał się kompletnie ignorować jej istnienie, całkowicie skupiony na krążących wokół emisariuszach.

Winicjusz próbował wymyślić powody: wyobrażał sobie, że ma to związek z ogólną relacją korony z rodziną Murphy. Później pomyślał o tym, że ma to jeszcze bardziej osobisty wydźwięk. Może była jego kochanką, ale została odrzucona; zastąpiona kimś nowszym i młodszym? A może mieli okazję spotkać się, zanim on został królem? A może dalej byli kochankami, ale pokłócili się i teraz on próbował udawać, że jej nie widzi?

Zagadkę rozwiązał Eustazy.

Po rozmowie z emisariuszem o zielonych włosach, podszedł do króla i zaczął coś mu opowiadać. Winicjusz wyliczył wszystko w głowie i zauważył, że Eustazy rozmawiając z siostrą stoi ❝na wyciągnięcie ręki❞, przy bracie Billa dystans był odrobinę mniejszy, przy kobietach-emisariuszach — ogromny. Zresztą: przy nich cała postawa chłopaka zmieniała się i chociaż starał się to ukrywać, sprawne oko Winicjusza bez problemu widziało, jak Eustazy powstrzymuje się od cofnięcia pod samą ścianę albo otulenia się własnymi ramionami. Wyglądał, jak ktoś, kto ma nieleczoną traumę wystarczająco długo, by potrafić stworzyć złudzenie kontroli nad nią.

Przy Billu coś ruszało — dzielił ich ledwie jeden krok, a na twarzy Eustazy'ego pojawiał się spokój. Całkowity, absolutny spokój, którego nawet własna siostra nie mogła mu zapewnić.

To musi być frustrujące — pomyślał Winicjusz, wracając wzrokiem do Mabel. Sięgnął pamięcią głębiej, do historii, którą sam kiedyś stworzył i która zdawała się w pewien sposób pasować do tej trójki: jej główna bohaterka bowiem skrzywdziła swoją siostrę, a w ramach przeprosin zasypywała ją prezentami i tworzyła wokół uroczą bańkę. Tak uroczą, że aż przebywanie w niej mdliło, ale siostra nie zauważała tego i brnęła dalej, aż pojawił się emisariusz.

Oby tylko nie skończyło się w ten sposób — pomyślał, nagle pałając sympatią do zebranych.

Drgnął, uświadamiając sobie, że stoi przed nim Abaddonia.

— Przepraszam? — Selene. Miała na imię Selene. Teraz sobie przypomniał. — Zaraz będziemy oblewać te budynki wodą, więc...

— Rusz dupę — dokończył stojący za nią Kill.

Winicjusz spojrzał jeszcze raz na króla i jego brata, Eustazy'ego i jego siostrę, a potem i na Killa i na Selene, i układając w głowie pomysł na kolejną swoją powieść, skinął ostrożnie głową i razem z psem o trzech ogonach, ruszył w stronę grupki swoich sąsiadów.

— Powinieneś być milszy dla innych demonów — powiedziała Selene, gdy mężczyzna oddalił się, pozostawiając ją samą z Killem.

— Bill nie płaci mi wystarczająco dużo.

Wywróciła oczami i nic już nie mówiąc, machnęła ręką na emisariuszy, a kolejny strumień wody wystrzelił z rzeki.

*

Bill był zmęczony.

Nie odczuwał tego, gdy zostawiał Flawię i odchodził zająć się formalnościami związanymi z Ucztą, ale teraz — widząc te wszystkie demony stłoczone w jednym miejscu — marzył tylko o tym by paść na łóżko, zesłać na siebie same piękne sny i nie budzić się do końca tygodnia. Albo i miesiąca.

Cieszył się; naprawdę cieszył się z tego, że spotkał Dippera i został wyrwany z tej beznadziejnej rutyny; że ktoś na nowo odbudował w nim zainteresowanie czymkolwiek, ale jednocześnie, po kolejnym tygodniu niekończącego się śledztwa i teraz, patrząc na przerażenie malujące się na twarzach jego poddanych — miał dosyć. Wszystko aż nazbyt boleśnie przypominało mu, dlaczego tak wzbraniał się przed byciem królem, a złośliwy głosik w głowie krzyczał: rzuć to i ucieknij gdzieś daleko. A najlepiej: stań się na nowo Billem Cipherem, żółtym trójkątem, siejącym chaos i niezgodę w całym wszechświecie.

I kiedyś pewnie faktycznie na tym etapie — albo i wcześniej — wycofałby się przy pierwszej lepszej okazji, ale teraz?

Teraz własne nogi go nie słuchały. Właściwie — całe ciało ignorowało jego rozkazy i uparcie tkwiło w miejscu, a usta otwierały się i wyrzucały z niego kolejne potoki słów, polecenia, nakazy, zakazy, a nawet i żarty na otuchę dla równie zmęczonych, często wyrwanych ze snu emisariuszy.

— Ogień słabnie — stwierdził Dipper, obserwując wyniszczone, niestabilne dachy. Wciąż wyglądał na zezłoszczonego faktem, że jego siostra zignorowała zalecenia lekarzy i też tu przybyła, ale przynajmniej pozwolił sobie na delikatny uśmiech. Odgarnął włosy z twarzy i, kiedy ostatni płomień zgasł, wreszcie spojrzał na Billa. — Na co patrzysz? — spytał, widząc jego zmarszczone brwi i palce zaciśnięte na kolczyku.

— Mam wrażenie, że jako król powinienem powiedzieć coś w stylu ❝Odbudowa, nawet z mocami, trochę nam zajmie, a ci wszyscy ludzie nie będą mieli gdzie się podziać, a poza tym jestem zmęczony tym wszystkim❞ i faktycznie przed chwilą o tym myślałem, ale aktualnie... — Przekrzywił głowę. — W tłumie jest demon o zdolności pozwalającej mu odczytywać relacje łączące innych.

— I...? Co w związku z tym?

— Tylko się nie śmiej.

— Em... okej? Więc...?

— On jest też pisarzem. Konkretniej: napisał dziesięć tomów o przygodach Scarlet i Alice, i, cóż...

—...jesteś fanem — dokończył Dipper, a Bill pokiwał głową.

— Ale pójście po autograf mogłoby być teraz nieco... nieodpowiednie.

— Nieco?

— No dobrze. Bardzo. Takie ❝Wiem, że pana dom właśnie spłonął, co, tak swoją drogą, jest związane z moim śledztwem, ale... czy mógłby mi się pan podpisać na czole???❞.

—...dlaczego na czole?

— Bo na rękach mam rękawiczki i nie chce mi się ich zdejmować? — zasugerował, unosząc dłonie okryte czarnym materiałem. — Swoją drogą, zdajesz sobie sprawę z tego, że skoro już wiesz o mojej ulubionej serii, to zostaniesz zmuszony do jej przeczytania?

Dipper jęknął boleśnie, teatralnie.

— Czytanie książek. Straaszne. — Wywrócił oczami.

Tak oto przez kolejnych kilka minut stali w milczeniu — Bill na nowo pogrążony w swoich myślach, a Dipper całkowicie skupiony na podziwianiu demonicznego miasta... albo raczej tego, co z niego zostało. A trzeba zaznaczyć, że choć wiele domów spłonęło, a ulice wciąż były zatłoczone, to miasto wciąż miało w sobie coś, co sprawiało, że Dipper chciał zostać w nim dłużej. A najlepiej: ubrać na siebie coś, co nie byłoby przesiąknięte krwią, a potem wybrać się na długi spacer po okolicy. Może nawet zawędrowałby do Willa? Odkrył te wszystkie miejsca, o których zawsze opowiadała mu Mabel? I jeszcze więcej?

Wbił zęby w dolną wargę, uświadamiając sobie, że chociaż sytuacja wciąż jest dramatyczna, nie chce wracać do świata ludzi.

Tam widział już wszystko, był otoczony ludzi, którzy rodzili się i umierali. Tutaj był otoczony demonami, które były mu równe, żyły tak samo długo, a ich świat był pełen miejsc, po których jeszcze nie wędrował. Może nawet, gdy to wszystko już się skończy, poszedłby na terapię i przeszedł szkolenie na emisariusza? Może w kolejnych podróżach, misjach udałoby mu się odtworzyć osobę, którą był, kiedy po raz pierwszy zawitał do Gravity Falls?

Ale Aaron raczej nie chciałby się tu przeprowadzić — pomyślał i natychmiast poczuł się, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.

— Bill? — Poruszył się niespokojnie, nagle boleśnie świadom faktu, że on i Aaron mieli iść na randkę, a on, zamiast się szykować, dalej tkwił w innym świecie.

— Tak? — Demon oderwał wzrok od Willa rozmawiającego z Killem, i kolejny raz tego dnia skupił się na Dipperze.

— Muszę wrócić do pałacu — powiedział, domyślając się, że otwieranie portalu w samym środku poobijanego miasta, raczej nie byłoby najlepszym pomysłem.

— Mam kogoś z tobą wysłać? Może Serpentine i Evelyn? I tak pewnie chcą wrócić do pałacu i sporządzić raport dla rady...

— Nie, nie. — Dipper uniósł ręce. — Dam sobie radę, tylko potrzebuję, no wiesz...

Spiriteveru — podsunął i klasnął w dłonie, a w wyludnionym obszarze, przy samej rzece, pojawiło się trzykrotnie większe od człowieka ptaszysko o dwóch głowach i zielonych piórach. — Może wyślę z tobą chociaż Mabel? — zaproponował jeszcze Bill. — Ona i tak nie powinna przebywać tu w takim stanie, a z drugiej strony: ma większe doświadczenie w lataniu na Spiriteveru.

— Cóż... na to akurat się zgodzę — mówiąc to spojrzał na Mabel, która z jednej strony krzywiła się z bólu, a z drugiej i tak dzielnie wędrowała między emisariuszami i zwykłymi demonami, tachając beczki wypełnione jedzeniem. — Sam chyba mnie zabije — dodał jeszcze i w następnej chwili podbiegł do swojej siostry.

Bill patrzył, jak Dipper pomaga Mabel przenieść ostatnią beczkę, a potem razem zmierzają w stronę Spiriteveru. I właśnie wtedy w jego głowie odezwał się głos Flawii.

Zaproś go na Ucztę.

Początkowo próbował go zbyć, uparcie powtarzając sobie, że to nie jest odpowiedni moment na takie akcje, ale potem, jak na złość, usłyszał Willa. Głośno i wyraźnie: a kiedy będzie ten odpowiedni moment? W dniu Uczty? Czy za sto lat, gdy znowu przypadkiem się spotkacie?

Akurat ty nie powinieneś narzekać na to — pomyślał, mając ochotę wyjąć własny mózg i kopnąć go gdzieś daleko.

Przesunął palcem po kolczyku, powiedział coś do Killa i ruszył w stronę Dippera. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top