XXII.Noc prawd.

 — I... jesteś demonem? — powtórzył Aaron, siadając na szpitalnym łóżku.

Minęły dwie godziny od momentu, w którym Bill — i reszta demonów — wrócił do swojego świata, ciągnąc za sobą zdrajców, których nie zabito w trakcie walk. Oczywiście, wcześniej odbyły się masowe czyszczenia pamięci — ludziom zdawało się albo, że przespali te godziny, albo, że normalnie pracowali, zajmowali się pacjentami i rozmawiali zresztą personelu. Wyjątek stanowił tu Aaron — chociaż Bill twierdził, że i dla niego niewiedza byłaby najlepszym rozwiązaniem, Dipper nawet nie chciał o tym słyszeć. Coś w nim pękło i zapragnęło, żeby chłopka w końcu poznał całą prawdę; by maski opadły, a kolejne dziwne zdarzenia nie musiały być usprawiedliwiane w coraz bardziej absurdalny sposób... I być może chciał też po prostu pozbyć się Billa.

— Wiesz... — Aaron nabrał powietrza, poprawił poduszki i wlepił wzrok w sufit. —...to całkiem sporo tłumaczy.

Nie brzmiał na przerażonego, nawet tak nie wyglądał, ale Dipper wiedział, jak to jest, gdy cały świat zaczyna się walić albo przeistaczać w coś obcego — strach potrafił uderzyć po czasie, w najmniej spodziewanym momencie i pozostawić ślad, który nie znikał przez długie dni, tygodnie, a nawet i lata. Dlatego jeszcze się nie cieszył, nie próbował zbliżyć się do Aarona — po prostu siedział w fotelu i kiwał głową albo odpowiadał na kolejne pytanie.

— Choćby twoje oczy — kontynuował Aaron. — Początkowo wydawało mi się, że to po prostu światło się tak dziwnie od nich odbija, ale teraz... To po prostu ogień, prawda? Taki, jak ten, którego Bill i reszta używali do manipulowania wspomnieniami innych ludzi, prawda?

Dipper dotknął powieki i uśmiechnął się mimowolnie.

— Tak — przyznał. — Nie u wszystkich demonów to występuje, ale moje drogi przewodzenia przechodzą przez czaszkę, co odbija się na oczach. — A przynajmniej tak powiedziała mu Selene.

— Ale, nie zawsze byłeś demonem, tak?

— Mhm.

— Więc... miałeś inny kolor? Czy on też się zmienił?

— Zmienił się. Wcześniej były ciemne, brązowe albo czarne... no coś, jak oczy Mabel. Właściwie, włosy też się zmieniły, ale to z trochę innego powodu.

Przebił zębami dolną wargę, wyczuwając na sobie wzrok Aarona, a w nim — jeszcze więcej pytań i może odrobinę złości. W każdej innej sytuacji mogłoby być to odrobinę ciekawe, bo Aaron rzadko kiedy gniewał się o cokolwiek. Raczej należał do tych osób, które dużo przeszły, więc i dużo rozumiały; wiedziały, że o niektórych rzeczach ciężko się mówi, więc nie naciskał. Problem zaczynał się, kiedy ta rzecz nie okazywała się być jedną małą lub dużą traumą z przeszłości, a całą siecią kłamstw obudowaną wokół związku.

— I Mabel... została wskrzeszona? Przez dziewczynę twojego byłego wroga, która zabiła twoją rodzinę i chciała zabić ciebie, ale nie mogła, bo byłeś połączony z twoim byłym wrogiem przez dziewczynę, która już nie żyje? I nawet by się jej to udało, ale okazało się, że jest potomkiem królowej demonów, więc dostałeś jej moce? — upewniał się i gestykulował, wyraźnie samemu się w tym gubiąc.

— Taak.

— I jeszcze jesteś ode mnie starszy o ponad sto lat. Hm... trochę to straszne, ale też wiele tłumaczy...

— W sensie...?

— Przez większość czasu zachowujesz się, jakbyś był ode mnie młodszy o jakieś dwa-trzy lata, ale czasami... zachowywałeś się, jakbyś, że tak to ujmę, żył o wiele dłużej.

— Czyli, jak staruszek?

— No... powiedzmy. — Aaron pozwolił sobie na delikatny uśmiech, ale zaledwie sekundę później na nowo spochmurniał, a jego oczy oderwały się od twarzy Dippera i kolejny raz tego dnia utkwił wzrok w suficie. — Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz... No dobrze. W zasadzie to dwie.

— Pytaj o co chcesz.

Aaron westchnął, a jego palce zastukały o zielony stolik nocny.

— Wychodzi na to, że owszem, studiowałeś, ale sto lat temu; na to, że owszem, byłeś w psychiatryku, ale sto lat temu; na to, że jasne, twoi rodzice umarli, ale sto lat temu; na to, że przygarnąłeś dziecko... ale po obcym demonie. I... dążę do tego... czy cokolwiek, co mi wcześniej powiedziałeś było prawdą? Ale wiesz: taką absolutną prawdą, bez żadnych przekłamań, bez zaginania rzeczywistości i przestawiania czasu? W kim ja właściwie jestem zakochany? W kimś, kto całkowicie nie istnieje czy kimś, kto jest ledwie malutką częścią ciebie? — Zasłonił twarzy dłońmi.

Dipper poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, czując się, jakby ktoś uderzył go w twarz i jeszcze wylał na niego wiadro zimnej wody. W następnej chwili zapragnął znaleźć się przy Aaronie i przytulając go, powiedzieć, że to wszystko nie wygląda aż tak paskudnie, ale... czy on jeszcze miał do tego prawo? Czy w ogóle Aaron chciałby być teraz dotykany? I... dlaczego nawet nie potrafił tego ustalić skoro byli w związku; znali się tak długo?

Bo jesteś beznadziejnym chłopakiem zanucił złośliwy, niemalże Gleefulowy głosik w jego głowie.

— W sensie — kontynuował Aaron — ja nawet rozumiem, dlaczego to robiłeś, ale... ja... nie wiem, jak się teraz czuć. Jakaś część mnie podpowiada mi, że powinienem wyrzucić cię przez najbliższe okno, inna mówi „wybacz mu", a jeszcze inna... Ughh! — Uderzył nogami o materac.

A potem nastała cisza.

Bardzo długa cisza, która na swój sposób przypominała Dipperowi ten jeden raz, gdy jako dziecko wylądował u samej dyrektorki. Co prawda chodziło o Mabel, a jemu oberwało się „przy okazji", ale i tak siedzenie przed jej gabinetem, oczekiwanie na rodziców i ich słowa było stresujące. Zdążył tam cały ścierpnąć, wypocić się za wszystkie czasy i prawie stał się łysy od rwania włosów z głowy. Tylko... tam chociaż faktycznie okazał się być niewinny i potem sam śmiał się z własnego stresu. W aktualnym położeniu praktycznie słyszał „Winny! Winny! Winny!".

Walcz, idioto — pomyślał i otworzył usta, gotowy powiedzieć Aaronowi, co sam o tym wszystkim myśli i jak bardzo, bardzo przykro mu, ale... nim wykrztusił z siebie choćby jedno słowo, Aaron złapał go za rękę i bez większego problemu wciągnął na łóżko.

— Lubisz szachy?

— Yy... tak?

— I kiedy byliśmy u moich rodziców, śmiałeś się z żartów mojego ojca, tylko i wyłącznie z grzeczności, a nie dlatego, że naprawdę bawią cię żarty o głupocie kobiet, o transpłciowości i w ogóle?

Dipper wzdrygnął się na samo wspomnienie tej nieszczęsnej kolacji.

— Bez obrazy, ale to nawet nie jest poczucie humoru. To po prostu bycie dupkiem — powiedział, cytując słowa wypowiedziane przez Aarona, po tym jak wyszli z mieszkania i udali się na spacer z psem o jakże wdzięcznym imieniu Kokardka.

Aaron odetchnął i rozluźnił się, jakby wszystkie elementy układanki dopiero teraz znalazły się we właściwym miejscu.

— I, jeszcze tak dla pewności, bo to też mnie gryzie... Sam. On... ona... eee...

— Mówi, że to nie ma znaczenia, gdy jej nie ma. Byleby nie mówić „ono".

— No więc: on... jest niebinarny? I tak po prostu potrafi przeskakiwać między jedną płcią, a drugą?

— No... tak.

— Ale jakim cudem tego nie widać? W sensie: na każdym moim wspomnieniu jest kobietą.

— Kiedy przechodzi z jedną płci w drugą, wspomnienia wszystkich osób, które widują ja codziennie albo „więc, niż raz na milion lat", i są ludźmi, dostosowują się. Chociaż... teraz, gdy znasz prawdę, twoje najpewniej przestaną.

— To... to musi być fajne — wymamrotał, dotykając własnej klatki piersiowej. Nie miał bindera, ani niczego, co mogłoby go zastąpić (na szczęście; Dipper martwił się, że Aaron pozbawiony bindera, będzie próbował go zastąpić choćby bandażami i tylko sam sobie zaszkodzi). — W sensie wiesz: ta możliwość zmienienia własnego ciała, jednym pstryknięciem palca, zamiast męczenia się z hormonami, korektami i w ogóle.

— Aaron...

— Wiem, wiem. Tak też jest idealnie i bla bla bla. — Wywrócił oczami.

— Właściwie, chciałem powiedzieć, że wbijasz mi łokieć w brzuch, ale... tak, to też.

Pielęgniarka przeszła obok sali, a światła na korytarzu zamigotały. Łóżko było za małe, by pomieścić ich i nawet, kiedy Aaron zabrał rękę, Dipper i tak czuł się, jakby zaraz miał zlecieć na podłogę, ale trudno. Liczyło się tylko to, że byli blisko i rozmawiali.

A wiesz z kim jeszcze mógłbyś teraz rozmawiać? — zanucił złośliwie głosik.

— Mason?

— Em... tak?

— Wiem, że mówiłem, że to o Sam wyglądało, jakby miało być końcem tematu, ale... jest jeszcze jedna rzecz, która mnie gryzie. — Zacisnął palce na kołdrze. — Tym razem chodzi o Billa.

— Billa? Ale dlaczego o Billa? Co z nim nie tak? — paplał Dipper, a jego poliki pokrywały się czerwienią. W tej chwili cieszył się, że jest tyłem do drzwi i okienka oraz korytarzowych lamp, a ich sala tonie w ciemności.

— No bo... — Położył się na brzuchu. —...powiedziałeś, że poznałeś go, jako dziecko. W Gravity Falls, tak?

— Mhm.

— A potem, pomagał ci w tej całej zemście.

— Mhmm.

— Ale co właściwie było między wami? To znaczy, domyślam się, że kiedy byłeś dzieckiem, to raczej się nienawidziliście i, no, byłeś dzieckiem. Ale potem? Gdy znowu się spotkaliście? I jeszcze później? Czy wy... byliście razem?

Gdyby coś pił, teraz po prostu by to wypluł.

— Jezu, nie patrz tak.

— Jak?

— Jakbym właśnie oszalał.

— Dosłownie przed chwilą spytałeś mnie czy ja i mój były wróg byliśmy razem.

— No właśnie: były wróg. Czyli mogło coś was łączyć później, prawda?

— Czy zaraz dowiem się, że z Willem też mnie coś łączyło?

Oberwał poduszką w głowę.

— Nie znam za dobrze Willa, ale przy nim wyglądasz, jak przy zwykłym przyjacielu, z którym łączy się kilka, dłuuugich lat znajomości, ale przy Billu... ja... mam wrażenie, że teraz mógłbym być tym złym, wrednym chłopakiem, który pluje jadem i powarkuje. Wręcz wydaje mi się, że mam do tego prawo po tym wszystkim, ale... nie chcę być tym zazdrosnym chłopakiem. Zwłaszcza, że lubię Billa... nawet jeśli i on brał udział w tych kłamstwach. Tylko tu pojawia się kolejne „ale". — Zerknął na Dippera. — Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak przy nim wyglądasz? I on przy tobie?

Dipper przełknął ślinę.

— Jak?

— Jakbyś był szczęśliwy, ale tak... naprawdę szczęśliwy. Oczywiście, przy mnie też się uśmiechasz, też czasami żartujesz, ale przy nim, choćby wtedy na festynie... byłeś całkowicie rozluźniony, rozbawiony, beztroski. Wyglądałeś, jak dziecko, które ktoś wpuścić do sklepu ze słodyczami i powiedział „jedz, ile chcesz". A Bill... on patrzył na ciebie, jakby właśnie na nowo się zakochiwał.

I spytał cię czy kochasz Aarona. Ciekawe czemu, prawda?

Dipper zmusił się do wywrócenia oczami.

— Mnie i Billa nic takiego nie łączy i nie łączyło — powiedział aż przesadnie akcentując. — Byliśmy wrogami, sprzymierzeńcami i... okej, lubię go, ale to tyle.

Podoba ci się.

— Poza tym, on jest królem. Pewnie ma z narzeczoną...

I nic by nie powiedział? Ty po prostu się okłamujesz.

—...albo z dziesięć kochanek.

Jedną? Dwie? Możliwe, ale co z tego? Przecież nie będziesz go rozliczać za rzeczy, które robił nie będąc w związku, prawda?

— No dobrze, to twoja wersja. Ale co ma na ten temat do powiedzenia Bill?

— Najpewniej to samo. Jeśli patrzy na mnie jakoś inaczej, to pewnie dlatego, że przypominam mu mojego wujka, w którym był zakochany.

A ty do tej pory widziałeś w nim głównie wspomnienia, a jednak w podziemiach, gdy zaatakował Marka, na moment przebiłeś się przez to. Myślisz, że on nie dałby rady? Że już tego nie zrobił, tam na festynie?

Aaron przyglądał mu się, badał jego twarz i marszczył brwi, jakby próbował dowiedzieć się o czym myśli, co jeszcze ukrywa. W końcu westchnął i machnął ręką.

— Dobrze. Niech ci będzie, ale...

— Ale?

— Jeśli dojdziesz do wniosku, że się mylisz, że jednak coś do niego czujesz... po prostu mi to powiedz, dobrze? W sensie... domyślam się, że mógłbyś po prostu odejść i wymazać mi wspomnienia, ale teraz, gdy je mam chcę ci powiedzieć, że osobiście wolałbym, żebyś po prostu przyszedł i powiedział nawet głupie „Kocham Billa", i pozwolił mi trochę pocierpieć, niż stawał się kolejną osobą, która odchodzi bez słowa albo robi inne gówniane rzeczy „dla mojego dobra".

— Ja... dobrze. Ale to się nie stanie. — Splótł ich palce. — Nie zostawię cię dla Billa. Właściwie, nie sądzę bym w ogóle miał z nim rozmawiać w najbliższym czasie. Ostatecznie jestem niewinny, zabójstwem został obarczony Mark, więc ja i Bill nie mamy powodów do dalszych spotkań.

Nie mamy powodów.

Dipper drgnął, uświadamiając sobie, że te uśmiechy, które sobie posłali, gdy Bill i Will przechodzili przez portal, były pożegnaniem. Bill nie czekał w jego domu. Był w swoim pałacu, wśród swoich demonów i nie musiał już więcej zjawić się w świecie ludzi. Pewnie nawet nie będzie mógł — rada zaraz obarczy go obowiązkami.

Aaron poruszył się, a jego usta wygięły się w grymasie.

— Ból? — Dipper zerknął na bandaże zakrywające dłonie chłopaka. Miał je jeszcze na brzuchu i nogach.

— Nie tak bardzo, jak mogłoby. — Ziewnął. — A teraz...

— Chcesz iść spać?

— Mhm. To był dziwny dzień. — Półprzytomny, z zamkniętymi oczami dodał, jeszcze: — Ale to nie tak, że ci odpuszczam... po prostu, po namyśle, wypchnięcie cię przez okno nie byłoby tak łatwe... no i dalej cię kocham.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top