XX.Prawda czy prawda?
Prawdopodobnie Dipper był głupi.
Ba! Prawdopodobnie był głupi i po ponad stu latach błądzenia po Ziemi, kompletnie niczego się nie nauczył, a cała możliwa wiedza i cały rozsądek spłynęły na jego siostrę. A teraz — gdy tkwił w małym pomieszczeniu pozbawionym okien, z jedną ogromną kanapą na samym środku i mnóstwem dokumentów przy ścianach; i czuł się, jakby ktoś wepchnął mu do ziemię — zaczynał samemu sobie współczuć i żałować wszystkiego, co tylko zrobił w ciągu ostatnich kilku godzin. Nabierał powietrza do płuc, jakby to faktycznie było mu potrzebne i rozzłoszczony wpatrywał się w drzwi — brązowe, pozbawione szyb i całkowicie odporne na jego moce. Przymknął powieki, a ogień buchnął mu z dłoni, niemalże po łokcie, by w następnej chwili przeciąć podłogę i dopaść drzwi, i... zniknąć. Znowu.
Dipper uniósł ręce i, czując jak łzy wypływają mu z oczu, naparł swoimi płomieniami na drzwi i wszystko w pobliżu. Tym razem jednak nie próbował ich zniszczyć, a za to — próbował wyczuć, co dokładnie go blokuje; czym jest bariera blokująca jego moce i czy da się ją zniszczyć. Niektóre potrafiły wchłaniać jedynie malutkie skrawki mocy, inne pękały po kilku minutach bądź godzinach, ale wszystkie dało się wykryć. Ta zdawała się nie istnieć — a wszelkie próby wykrycia ich kończyły się jedynie zawrotami głowy. Ogień znikał, niczym malutki zdmuchnięty płomyk, a nogi Dippera uginały się pod ciężarem ciała. W końcu faktycznie runął nam wyłożoną szarym i szorstkim dywanem, podłogę. Przetarł mokry polik i zamarł, gdy ujrzał swoją dłoń — teraz przyozdobioną czerwoną smugą. Nie dowierzając, przesunął palcami po skórze, kierując się w stronę oczu. Tak. To bez wątpienia była krew — ciemna, niemalże czarna i pachnąca intensywniej, słodziej niż ludzka; niż jego kiedykolwiek wcześniej. Ale smakowała paskudnie. Jak coś wynurzonego ze śmietnika.
Przechylił głowę, pozwalając kolejnym kroplą skapywać na dywan. Nie miał pojęcia, jak reagować — wiedział, co się robi z krwawiącym nosem, jak opatrywać rany ale krew z oczu? Kiedy był człowiekiem nie zdarzyło mu się coś takiego, a będąc już demonem — pozwalał mocy hamować tego typu rzeczy. Ale teraz płomienie były bezużyteczne, jakby i ta część ciała została przez coś skażona.
Drzwi zaskrzypiały, a ciało Dippera napięło się i choć było mu niedobrze, a świat dokoła zdawał się wirować, uniósł ręce gotowy choćby i siłą wykrzesać z siebie jeszcze trochę ognia. Ale... to nie było zagrożenie. Aż zamrugał, uświadamiając sobie, że widzi Billa. A demon wszedł do środka i rozejrzał się.
— Dlacz... — zaczął, ale huk zamykanych drzwi uciął jego słowo. Jego mina przeszła z konsternacji w nieudolnie skrywaną irytację. — Pułapka? — spytał, a Dipper pokiwał głową. — I nie da się stąd normalnie wyjść? — Kiwnięcie. — Podsłuchy?
Tym razem Dipper pokręcił głową.
— A tobie leci krew z oczu. — Tu już stwierdził, nie spytał i jakby kompletnie nie zauważając faktu, że są zamknięci w jednym ze szpitalnych pomieszczeń, rozsiadł się obok Dippera, a jego palce dotknęły pozaznaczanych czerwienią polików.
— Co tu robisz? — wykrztusił Mason.
— Cóż, taki jeden zwiał z mojego pokoju, więc stwierdziłem, że pójdę jego śladem — odparł beztrosko demon, a błękit wydostawał się spomiędzy jego palców i muskał skórę, wpychał się pod nią i dosięgał zamkniętych oczu Dippera.
— Błagam powiedz, że ktoś przyszedł z tobą — wymamrotał, starając się nie kręcić i nie utrudniać tym samym pracy Billowi. Rzecz w tym, że uczucie, które towarzyszyło uzdrawianiu było dziwne: kompletnie obce, nieco bolesne i niczym nie przypominało tego, co czuł, gdy jego ciało samo się naprawiało.
— Nie, ale teraz nie mają wyboru. — Kiedy skończył, odsunął się odrobinę i ubrudzoną dłonią, wyjął z kieszeni szklaną kulę, w której Dipper ujrzał koronę. — Oczywiście, teoretycznie rada mogłaby stwierdzić, że znajdą sobie innego króla i to nie ich problem; mogliby machnąć ręką na całą sytuację albo czekać aż sam to wszystko naprawię, ale...
— Ale masz koronę.
— Jeśli wierzyć legendzie: korona, po bezpośrednim dotknięciu czegoś z innego wymiaru, straci całą swoją moc, a nasz niczym runie zamek z kart. — Widząc spojrzenie Dippera, wyjaśnił: — Korona powstała z mocy Mabel Gleeful. Nie wiadomo czy jest bezpośrednio połączona z rdzeniem naszego świata, ale pierwsza królowa powiedziała, że ❝Skażenie korony czymś obcym, doprowadzi do upadku demonów❞.
Dipper oparł głowę o kanapę.
— Nie boisz się konsekwencji?
— Och, tu się pojawia najzabawniejszy element: rada boi się; kiedy nie było władcy emisariusze ukrywali koronę, a jednak... i to pierwsza królowa przewidziała mówiąc ❝Jestem korony i korona jest moja. I nie wolno wchodzić między nasze decyzje, ani — jeśli do tragedii by doszło — decyzje innych władców, bo i oni korony będą, a korona będzie ich. A kto się sprzeciwi moce swe utraci.❞. Osobiście sądzę, że tak się nie stanie, ale gdy mowa o mocy, rada bywa... przesądna. Poza tym wciąż mamy Willa, Selene i Killa. Tak czy inaczej, teraz rada musi działać szybko, bez rozmyślania o zdrajcach i możliwych tragediach.
— To trochę.. — Dipper zamyślił się i kiedy natrafił na odpowiednie słowo, pokręcił głową.
— Och, daj spokój. Dokończ.
— Okrutne.
Bill wywrócił oczami.
— Chciałeś powiedzieć coś gorszego — stwierdził i zerknął na umieszczony nad drzwiami zegar. — Więc? Prawda czy wyzwanie? — spytał wracając do swojej beztroski.
W pierwszej chwili Dipper pomyślał, że się przesłyszał, bo przecież nikt nie chciałby grać w tak beznadziejnej sytuacji; w drugiej uświadomił sobie, że Bill jest śmiertelnie poważny i jego twarz rozjaśnia uśmiech kogoś, komu kompletnie nic nie zagraża; w trzeciej Dipper westchnął ciężko, otarł dłonie o spodnie i powiedział:
— Nie, nie tak. Najpierw ty.
Bill wzruszył ramionami.
— Prawda.
Dipper zamyślił się — szukał czegoś głupiego, co mogłoby zająć ich czas; z czego razem mogliby się pośmiać. Potem jego umysł natknął się na strzępek wspomnienia, a Mason chwycił się go mocno i spojrzał uważnie na demona.
— Powiedziałeś, że masz drugie imię. Jak ono brzmi?
— Jeszcze na to nie wpadłeś? — Brew Billa uniosła się, prawie dotykając linii włosów.
— Po prostu odpowiedz.
— Cóż, zaczyna się na M, a kończy na F.
— B i l l .
— No doobrze. Mischief*.
— Mischief? — powtórzył Dipper, powoli przeciągając wszystkie możliwe sylaby; smakując słowa. — W sumie... pasuje do ciebie — stwierdził. — I od razu mówię: prawda.
Kąciki ust Billa znów drgnęły, jakby jego uśmiech miał się stać jeszcze i jeszcze szerszy. Wyprostował nogi i pozwolił sobie na zanurzenie we wspomnieniach. Początkowo też chciał coś zabawnego i prostego, ale teraz umysł podsyłał mu coraz niebezpieczniejsze tematy; wszystko wręcz krzyczało: spytaj o Aarona. Spytaj o ich związek. Spytaj o was. O ciebie i Dippera. A znalezienie czegoś łagodnego i jednocześnie ciekawego było trudniejsze, niż mogłoby się zdawać. W końcu wymacał zakurzoną, praktycznie zapomnianą myśl sprzed lat.
— Nie przybyłeś do naszego świata, gdy Mabel została emisariuszem. Dlaczego?
Dipper zamrugał, kompletnie nie spodziewał się takiego pytania — jakaś jego część była pewna, że Bill zapyta o coś związanego z Fią. Inna wierzyła, że zejdą na tematy pogody, kolorów czy innych głupotek.
— Ja... — Wiedział dlaczego tak było; w głowie miał idealnie poukładane wyjaśnienie, a jednak język mu się plątał, gdy próbował powiedzieć to głośno. — Nie wiem — skłamał w końcu, a Bill nie drążył.
— Prawda — powiedział tylko.
— Czy Will też ma drugie imię? Tylko tak szczerze.
— Neatness.
Dipper drgnął.
— Żartujesz.
— Właśnie problem polega na tym, że jestem śmiertelnie poważny.
Dipper milczał chwilę, przyswajając to i analizując; zastanawiając się nad tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że i jeden i drugi bliźniak dostali takie drugie imiona. Uniósł ręce w geście kapitulacji.
— Prawda, a wasi rodzice mieli dziwny gust do imion.
Bill zaśmiał się.
— Właściwie, nie jestem pewien czy to było ich decyzja — powiedział. — Myślisz, że możemy zboczyć na niebezpieczne, mroczne pytania?
— Czy ty właśnie tracisz kolejkę, pytając mnie czy może się pytać o niebezpieczne rzeczy? Czymkolwiek te są?
— Właściwie to... tak.
Dipper, ogarnięty nudą, spytał:
— Czy to wpłynie na nas i będzie się za nami ciągnęło, gdy będziemy stąd wychodzić?
— Prawdopodobnie: tak. Nieprawdopodobnie: co się dzieje w tym pokoju, zostaje w tym pokoju.
Mason westchnął.
— Ale... nie przeginajmy a ż t a k . — Potarł skronie, czując się, jak ktoś, komu po głowie skacze stado małych wrednych skrzatów. — Jak następnym razem sięgnę po alkohol, zdziel mnie w łeb — wymamrotał, doznając wcześniej olśnienia, że teoretycznie wciąż nie powinien być do końca trzeźwy.
— Zapisane — oświadczył Bill, dotykając palcem swojej głowy. — Aczkolwiek, jak na to ile wypiłeś, zaczynasz wyglądać i zachowywać się całkiem trzeźwo.
I nie chcesz wiedzieć ile mocy na to zużyłem oraz ile wysiłku kosztowało mnie oapnowanie jej — pomyślał, prawie się przy tym wzdrygając. A na głos zapytał: — Prawda czy wyzwanie?
— Prawda.
— Hm... Masz jeszcze jakąś rodzinę? No wiesz, oprócz Killa i Willa.
— Miało być mroczniej.
— Rozkręcam się, okej?
Bill uniósł ręce.
— Mam całkiem sporą rodzinę. Plotki głoszą, że i jakaś siostra by się w tym chaosie znalazła, ale ciężko stwierdzić, ile w tym prawdy. Jesteśmy jedną z tych rodzin, która dzieli się na grupy i trzyma się ich uparcie albo znika bez śladu na wiele lat.
Czerwona lampka zapaliła się w głowie Dippera, a niezadowolony głosik, krzyczał: kłamie! Coś innego za to uparcie podpowiadało, że tacy właśnie są Cipherowie i powinien iść dalej.
Usiadł wygodniej, rozprostowując nogi i pawie dosięgając nimi stóp Billa.
— Prawda.
Tym razem Bill nie musiał błądzić po wspomnieniach, doszukiwać się czegokolwiek wartego uwagi. Od razu wyłowił to czego potrzebował.
— Nie chcę, byś sądził, że uważam to za coś złego, ale fascynuje mnie jedna rzecz. Właściwie... dlaczego zabrałeś moc Fii?
Dipper drgnął, ale słysząc jej imię, wcale nie poczuł się tak źle, jak powinien. Chociaż siedział przy nim Bill — jej były — temat nie wydawał się równie niebezpieczny, co wcześniej; Dipper nie czuł się, jakby coś obślizłego pełzło wzdłuż jego kręgosłupa, a wspomnienia nie runęły na niego.
— Mabel Gleeful powiedziała mi, że powinienem ją zniszczyć, ale... kiedy zobaczyłem jej moc... Wtedy nie wiedziałem, czemu to robię: moje dłonie poruszały się instynktownie, a usta otwierały i nim w pełni dotarło do mnie, dlaczego to robią, zdążyłem wchłonąć całą jej moc. Teraz... myślę, że jakaś część mnie chciała jej coś odebrać; wydrzeć tak, jak ona wydarła mi rodzinę, prawie zabrała siostrę.
Nie pytał czy to głupie — doskonale wiedziałby, co Bill by mu odpowiedział: nie. Po tym, co przeszedłeś, to nie jest głupie.
Dlatego, zamiast zatrzymywać się przy temacie, spytał:
— Prawda czy wyzwanie?
A Bill odpowiedział:
— Prawda.
— Czy, jeśli chodzi o mojego wujka, byłeś...
— Zakochany? Tak, ale to była jedna z tych bezsensownych miłości: z mojej strony owiana kłamstwami, z jego — kompletną ignorancją.
A jednak dalej nie wiem czy nie oddałbym twojego lub Mabel życia za jego — odezwał się złośliwy, może nieco rozgoryczony głos w głowie Billa.
Dipper znów wybrał prawdę i chociaż Billa korciło, by zadać to pytanie, miał wrażenie, że ta chwila wcale nie była tak odpowiednia, jak mogłoby się zdawać; że to spowodowałoby więcej zniszczeń, niż zadanie go w jakimkolwiek innym momencie.
— Próbowałeś kiedyś przywrócić sobie poprzedni kolor włosów? — spytał więc.
Dipper zmarszczył brwi.
— Czy my nie rozmawialiśmy już o tym? — Odruchowo dotknął swoich białych włosów i dostając w odpowiedzi jedynie wzruszenie ramionami, znowu się odezwał: — Próbowałem, ale... one zawsze wracają. Ludzie nazywają to chyba syndromem Marii Antoniny, a Will twierdzi, że nie uda mi się ich zregenerować dopóki nie pozbędę się swojej traumy.
Bill wybrał prawdę.
— Mam wrażenie, że jednak nie jestem dobry w gmeraniu po tych wszystkich niebezpiecznych i nieprzyjemnych tematach — wyznał Dipper — ale skoro już jesteśmy przy naszym wyglądzie... Dlaczego już nie jesteś żółtym, złowieszczym trójkątem?
Bill zaśmiał się. Był to dźwięk cichy, ledwie słyszalny i szybko urwany, a jednak Dipper zdążył pomyśleć, że dawno nie słyszał czegoś równie uroczego.
A potem Bill spoważniał.
— Lubiłem ją — przyznał, zaciskając swoją dłoń w pięść. — Ale w niej łatwiej było się zatracić; odciąć od emocji i pozwolić sobie na szaleństwo, a aktualnie... dla dobra nas wszystkich, wolałbym pozostać przy zmysłach.
Nawet jeśli czasem to boli.
Dipper nie miał pojęcia, ile trwała ich gra — chociaż w pomieszczeniu wisiał zegar, nie umiał sobie przypomnieć, jaką godzinę wskazywał, gdy zaczynali. Zresztą... nawet nie chciał, bo wtedy uświadomiłby sobie, ile czasu zmarnowali i, że Aaron wciąż jest gdzieś na jednym z wyższych pięter, a w każdej chwili w ich pomieszczeniu może się zjawić jakiś niebezpieczny demon, gotowy torturować w zamian za potrzebne mu informacje. Dlatego uparcie pozwalał sobie na tkwienie w niewiedzy, uśmiech się i grał dalej, dowiadując się coraz to nowszych rzeczy o Billu i Willu. A potem Bill zamyślił się na dłużej, niż do tej pory, przechylił głowę i spytał:
— Kochasz Aarona?
a Dipper poczuł się, jakby ktoś uderzył go patelnią w tył głowy i zapragnął uciec myślami gdzieś dalej; gdzieś w lepsze miejsce; jednocześnie chciał skarcić Billa, powiedzieć, że znaleźli się w miejscu, na które w ich aktualnym stanie nie powinni nawet patrzeć. Ale jego usta już zdążyły się otworzyć, a po chwili usłyszał własny głos:
— Lubię go.
A wtedy Bill spytał:
— Ale czy kochasz go?
Kolejna chwila ciszy. A później wyznanie. Dwa słowa.
I Dipper, mając zamknięte oczy, nie mógł tego zobaczyć, ale usta Billa na nowo wygięły się w uśmiechu. Jakaś malutka część Ciphera wiedziała, że podłym jest cieszenie się, a inna zdążyła już otworzyć szampana i wykonać taniec zwycięstwa, ignorując to, że ostatecznie Bill nie zamierzał nic robić z odpowiedzią Dippera.
— Myślisz, że moglibyśmy być razem?
Tym razem to Bill miał wrażenie, że ktoś zdzielił go patelnią w łeb.
— W sensie...?
— Ty i ja.
— Dlaczego...
Dipper wzruszył ramionami i otworzył jedno oko.
— Dosłownie pięć minut temu powiedzieć ❝Mógłbyś się bardziej postarać ze swoimi pytaniami, Dipper.❞. Więc oto wszedłem na wyżyny niewygody, szczyty absurdu i...
— Dobra, dobra. — Bill uniósł poddańczo ręce. — Zrozumiałem. — Powstrzymał się od dotknięcia kolczyka i, po tym, jak udał, że się zastanawia, powiedział: — Nie. Absolutnie nie. Nie pasujemy do siebie.
Ale moglibyśmy.
— Poza tym jestem królem, a twoim przodkiem była pierwsza królowa.
Inne demony nie muszą wiedzieć
— A sto lat temu?
— Sto lat temu byłeś trzynastoletnim dzieckiem, a ja tym, cytując, żółtym złowieszczym trójkątem. I wiem, że byłem przy okazji szalony, ale... to obrzydliwe.
Dipper wywrócił oczami.
— Później znowu się spotkaliśmy i byłem dorosły — zauważył.
— Ale byłeś zaślepiony zemstą, a ja kompletnie niezainteresowany.
I zbyt świeżo zraniony.
— Więc, ostatecznie: nie. Nie w tym życiu, nie w tym świecie.
Bill wiedział, że to naiwne, ale jakaś jego cząstka uparcie pragnęła, żeby Dipper pokręcił głową i sprzeciwił się; by powiedzieć, że sam jest zainteresowany Billem i choć u niego też to uczucie dopiero kiełkuje, mogliby spróbować być razem. Pesymistyczna część Billa pomyślała, że Dipper się dowiedział; jakimś sposobem zauważył, że Bill zaczyna być nim zainteresowany i zadał to pytanie, wbił szpilę.
Jeszcze inna część Billa, zadziwiająco spokojnie, zignorowała Dippera i skupiła się na tym, że ktoś otworzył drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top