XIV.Jej uśmiech.

 Sam nigdy nie była pewna czy lubi tego typu atrakcje — ciągle grającą muzykę, tłumy ludzi, pochodzący od straganów zapach jedzenia i zabawy kojarzących się jej przede wszystkim z wesołymi miasteczkami — ale była pewna, że kocha uśmiech Mabel i sposób w jaki jej oczy rozszerzają się, gdy patrzy na te wszystkie tęczowe flagi i na ludzi w coraz to dziwniejszych strojach; że uwielbia to, jak Mabel wygląda w spiętych włosach i własnoręcznie uszytej sukni o trzech kolorach: różowym, żółtym i niebieskim. Zresztą — ona poświęcała się i chodziła z nią na bankiety oraz inne drogie przyjęcia, więc Sam sądziła, że może zacisnąć zęby i dwa razy w roku odbębnić festyn. Teraz, gdy wszystko stało się tak paskudnie nieprzyjemne — Dipper został oskarżony o zbrodnie, której nie popełnił, a Bill na nowo zawitał do świata ludzi — i Mabel w domu, gdy były same, znów stawała się przygnębiona i małomówna, dla Sam wręcz obowiązkiem stało się rozweselanie i ułatwianie jej życia.

Bo przygnębiona Mabel budziła wspomnienia, które Sam wolałaby wyrwać ze swojej głowy i spalić — ożywiała ich pierwsze spotkanie, ogień nie robiący sobie nic z padającego deszczu i ich walczących na dachu budynku. To nie tak, że Sam był — bo w tamtym momencie z pewnością była mężczyzną — przestępcą, a Mabel została wysłana na misje, by go schwytać, ale coś zaiskrzyło. Po prostu oboje znaleźli się w złym miejscu i czasie, a zbyt przejęci informacjami, które wpadły w ich ręce, w wirze emocji, nie zastanawiając się nad niczym innym — rzucili się na siebie. Właściwie — to Mabel zaczęła i ilekroć Sam analizowała na nowo tamtą noc, dochodziła do wniosku, że jej żona w tamtej chwili zaatakowałaby każdego, kto wszedł w jej drogę. Nawet króla. Bo pomijając informacje, pomijając stresującą misję — Mabel Pines nie potrafiła sama się ranić, więc wykorzystywała wszystkich dokoła.

Ich walka trwała długo — pierwsi goście zaczęli opuszczać budynek, a niebo przybierało nieco pomarańczową barwę. Dachówki odłamywały się pod ich ciężarem i spadały na idealnie równy trawnik. Ogień był wszędzie — nie mógł przeżreć się przez dach, wniknąć do środka, ale otaczał ich, osłaniał i atakował. Mabel była trudnym przeciwnikiem — choć była dużo młodsza, miała talent do podejmowania szybkich decyzji w trakcie walki, do zaskakiwania przeciwnika. A potem — jakby wyczuwając, że jak tak dalej pójdzie, to wygra — przewróciła się. Z perspektywy czasu: to nie było nieplanowane, przypadkowe, a tym bardziej — możliwe. Ale wtedy celowość albo jej brak nie miała znaczenia. Sam dopadł Mabel, zaciskając jedną z dłoni na jej gardle, a drugą okrywając płomieniami. Wtedy spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się, jakby chciała w ten sposób powiedzieć ❝Rób co chcesz❞.

— Myślę, że mój brat mnie nienawidzi — wyznała mu godzinę później, gdy wychodziła z jego łazienki, owinięta ręcznikiem i z mokrymi włosami przylepiającymi się do twarzy i pleców. — Właściwie, myślę, że on wszystkich nienawidzi, ale mnie najbardziej.

— Jak ma na imię? — spytał Sam, odrywając wzrok od książki i uparcie ignorując kłębiące mu się w głowie pytanie ❝Co ty właściwie wyprawiasz?❞.

— A ty?

— Co?

— Imię. Domyślam się, że na nazwisko masz Murphy, ale co z imieniem? Jest was tak cholernie dużo, że za nic nie mogę się domyślić. Jeśli o mnie chodzi, to jestem po prostu Mabel Pines.

— Sam.

— Po prostu?

— Czasami — odparł, siadając i odkładając książkę na szafkę nocną. — Ale to trochę skomplikowane. Zamiast tego... mówiłaś, że twój brat cię nienawidzi, prawda?

— Nienawidzi wszystkich, ale mnie najbardziej — poprawiła go, siadając obok. — W sensie, wiesz, on tego nie okazuje. Oczywiście, że nie. Mówi, że jestem jego siostrą i mnie kocha, ale... czasami mam wrażenie, że nigdy nie wybaczył mi tego, co kiedyś zrobiłam, że wciąż widzi mnie jako zdrajcę. Nawet teraz... nie mam pojęcia, gdzie jest. Nigdy mi nie mówi. Po prostu wyjeżdża na długie dni, tygodnie, miesiące, a potem wraca w najmniej spodziewanym momencie i nie chce nic powiedzieć, ale jest sfrustrowany. — Oparła głowę o jego ramię. — Chyba właśnie przez to zostałam emisariuszem. Jego odejścia są łatwiejsze, gdy sama ciągle jestem w innym miejscu.

Idąc ulicami Sam nie pamiętała, kto kogo pocałował, ale z pewnością po tych słowach całowali się, jakby uznali, że dalsze rozmowy nie mają sensu. Rzecz w tym, że nim zdążyli zrobić cokolwiek innego, choćby spróbowali się dotknąć — Sam cofnął się gwałtownie.

— Powinnaś iść.

— Dlaczego?

— Ponieważ... — Sam machnęła rękami, a potem wydała z siebie bolesny, ledwie słyszalny jęk czując już wszystkie zmiany, jakie tylko zaszły w jej ciele. Mogła to odrobinę opóźniać, ale nigdy nie potrafiła w pełni zapanować nad przeskokami z jednej płci do drugiej. Wystarczyło, że poczuła się odrobinę inaczej i już moce dokonywały korekty.

Mabel uniosła brwi.

— Więc? Czemu mam iść? — spytała, obserwując z fascynacją rumieńce okrywające policzki Sam.

— Bo... aktualnie jestem kobietą?

— No, widzę. Tylko za cholerę nie mam pojęcia, czemu to miałoby mieć jakiekolwiek znaczenie.

Rano Sam wciąż była kobietą, a Mabel siedziała na parapecie i obserwowała ludzi zbierających wszystko, co tylko zrzuciły z dachu w trakcie ich walki.

— Swoją drogą — obróciła się w stronę łóżka — zawsze, gdy zapraszasz kogoś na herbatę, kończy się to seksem, oglądaniem horrorów i konkursem na to, kto sobie zrobi gorszy makijaż? — spytała, dotykając policzka, na którym wciąż widniały niebieskie, różowe i fioletowe smugi.

— Przypominam ci, że to ty się na mnie rzuciłaś, to ty rzuciłaś się na moją kolekcję horrorów i wciąż ty dobrałaś się do moich kosmetyków — odparła Sam na moment wynurzając głowę spod poduszek.

— Ale to ty pierwsza gapiłaś się na moje cycki, pierwsza zasugerowałaś, że jakąkolwiek kolekcję masz i ty... no dobrze. Akurat kosmetyki to w pełni moja wina, ale ty pierwsza chciałaś mnie zabić.

— W sumie to nie. Tu też rzuciłaś się pierwsza. Co, swoją drogą, sprawia, że czuję się jak jakaś postać z harlequinów czytanych przez mojego ojca ❝gdy nikt nie patrzy❞. W jednym z nich też próbowali się zabić, a stronę później wesoło pieprzyli się ku uciesze czytelnika.

Mabel uśmiechnęła się, ale inaczej, niż w nocy — w tym było coś szczerego, miłego. Coś, co sprawiło, że Sam przemknęło przez myśl, że taki uśmiech chciałaby widywać u tej dziewczyny bez przerwy.

— Will mnie zabije — wymamrotała Mabel, rzucając się na łóżko.

— Twój brat?

— Nie. Inny emisariusz, wyższy rangą. I trochę przyjaciel. Z naciskiem na trochę, bo chyba woli mojego brata, a do mnie podchodzi raczej z chłodnym szacunkiem. Chociaż kiedyś pomagał mi piec ciasto! Chyba nawet mam zapisane w telefonie jego zdjęcie w fartuszku.

Sam oparła głowę na dłoni i zmarszczyła brwi, słuchając kolejnych słów.

— Mój brat to Mason. On... nie jest emisariuszem. W zasadzie, nie ma żadnej rangi: ani wśród nich, ani wśród królewskiej rady. W ogóle nie interesuje go świat demonów, co jest trochę zabawne, bo kiedyś... — zawahała się, a coś w jej spojrzeniu mówiło, że na moment znalazła się w bardzo odległym miejscu. —...byłby pierwszy, żeby dowiedzieć się wszystkiego, poznać każdy zakamarek tego świata i jeszcze więcej. A ja bym się wtedy ociągała i marudziła, że w tym czasie mogłabym podrywać chłopców.

— Chłopców?

— Miałam trzynaście lat i silne poczucie, że cała sympatia do dziewczyn bierze się z tego, że one wszystkie ogólnie są słodkie i każdy tak myśli, a z nie z tego, że chętnie bym się z jakąś umówiła, okej?

— Okej, chociaż teraz będzie mnie nurtowało, co było później.

— Zostałam pocałowana przez dziewczynę i... w sumie to zabawna sprawa, bo jej też na początku nie lubiłam i w zasadzie miałam ochotę ją zatłuc kijem golfowym.

— Tak?

— Ta, miała na imię Pacyfika i początkowo była paskudna, ale później okazało się, że ma dobrą stronę, więc się zaprzyjaźniłyśmy.

— A potem zaczęłyście ze sobą chodzić?

— Nie. My... ja... — Zasłoniła oczy ręką, mamrocząc kolejne słowa. — Potem unikałam jej przez miesiąc, a gdy już odważyłam się na rozmowę... zdarzyło się coś strasznego. Było dużo ognia, krzyków i nagłe cięcie, niczym w filmie i gdy znowu się obudziłam...

— Byłaś już demonem — podsunęła Sam.

— I okazało się, że minęło wiele, wiele lat. A poza tym... nie było czasu na myślenie o tym wszystkim. Na martwienie się. Moja rodzina nie żyła, mój brat przebywał z kimś, kogo uznawała za wroga, za mordercę i... później nie było lepiej, bo zamiast wielkich napisów końcowych i szczęśliwego zakończenia. Ona zdążyła się wyprowadzić, mój brat był w rozsypce, a ja sama potrzebowałam terapii, która, swoją drogą, ostatecznie nic nie dała, bo ciężko się leczyć, gdy musisz pomijać niewygodną dla ludzi prawdę. Oczywiście, Will w pewnym momencie zasugerował mi terapię w ich świecie, ale wtedy byłam już pewna, że muszę zostać emisariuszem.

Zamilkły i Sam nie miała pojęcia, ile to trwało, ale cisza, która zapanowała z pewnością należała do tych nieprzyjemnych, od których chce się zgrzytać zębami albo krzyczeć. I to Sam przerwała ją.

— Co robisz w piątek? — spytała, kierowana głównie współczuciem, kompletnie nie spodziewając się tego, że wiele lat później oświadczy się Mabel.

Oczywiście Dipper nigdy nie poznał pełnej wersji ich historii. Mabel mogła mówić co chciała, ale zdaniem Sam — on jej nie nienawidził. Chował urazę? Miał problemy? Nie potrafił porozmawiać, więc dystansował się? Tak, to wszystko było aż za dobrze widoczne. Ale czyta nienawiść, pozbawiona nawet odrobiny braterskiej troski? Nie, o tym nie było mowy. Dlatego nigdy nie dowiedział się o tym, jak szybko zignorowały fakt, że próbowały się pozabijać.

— Dipper? — Mabel zatrzymała się gwałtownie, widząc swojego brata w czapce z daszkiem, jednorożcem na policzku i balonem w kształcie gwiazdy. Aaron, który cały czas z nimi wędrował, był równie zaskoczony. — Co ty tu robisz?

— Szukaliśmy was — oświadczył Bill, nim Dipper zdążył zabrać głos.

Nie potrafił tego wyjaśnić, ale przyłapany przez swoją siostrę i Aarona, na dobrej zabawie z Billem czuł się... źle. Po prostu źle, jakby co najmniej kogoś zdradził samym tym, że miło spędzał czas z kimś innym. Wyduszenie jakiegokolwiek słowa wydawało mu się niemożliwe, dlatego był wdzięczny Billowi za udzielenie odpowiedzi.

— Mogliście zadzwonić — zauważył Aaron, podchodząc do swojego chłopak i przyglądając się jego twarzy.

— Och, wyobraź sobie, że Dipper nie wziął telefonu, a ja miałem numer tylko do Mabel, ale ona oczywiście nie odbierała — paplał Bill i choć z pewnością wszystko było kłamstwem, w jego ustach wszystko brzmiało, jakby naprawdę był zirytowany tym, że Dipper nie wziął telefonu i brakiem reakcji Mabel.

— Miałam wyłączony telefon — skłamała Mabel, gdy tylko ona i Bill nawiązali kontakt wzrokowy. — Ale wy chyba i tak dobrze się bawiliście bez nas, hm? — spytała, ale dopiero, kiedy rozdzielili się, a jej brat poszedł dalej z Aaronem, podczas gdy ona, Sam, Cyntia i Bill ruszyli w przeciwnym kierunku.

Bill wzruszył ramionami.

— Być może nie mogłem się oprzeć niektórym atrakcją, a Dipper nie miał zbyt wiele do gadania — przyznał, zerkając na Cyntię spoczywającą na rękach Mabel.

Tym razem przez twarz Mabel przemknął grymas niezadowolenia, a jej usta zacisnęły się mocno, jakby powstrzymywała się od wyrzucenia z siebie kilku przekleństw. Idąca przed nimi Sam nie widziała miny swojej żony, ale czuła, jak coś w jej zachowaniu się zmienia i sama zapragnęła nagle wyrzucić z siebie kilka brzydkich słów, bo oto Bill ledwie się zjawił, a jej wysiłki już szły na marne.

— Nie rób tak więcej — wymamrotała.

Bill wywrócił oczami.

— Wiesz, że stąpając wokół niego na paluszkach nigdy mu nie pomożesz? — spytał, gdy Mabel zamawiała dla siebie gorącą czekoladę. — No chyba, że problem jest inny i zakładasz, że tylko ty masz prawo nim szarpać i ciągać go, gdzie tylko ci się podoba.

— Jak to jest — Mabel poluzowała uścisk, czując, jak Cyntia zaczyna się wiercić niezadowolona z nagłego miażdżenia jej — że jesteś w tym świecie ledwie tydzień, a już na nowo zachowujesz się, jak dupek?

— Jak to jest, że jestem tu ledwie tydzień, a ty już zapominasz, że jestem królem i, że to dosłownie dzięki mnie mogłaś cokolwiek osiągnąć?

— Nie zapominam! Po prostu... nie było cię sto lat, Bill. Nie masz pojęcia, czego i od kogo Dipper potrzebuje. Co jeśli takie szarpaniny i nie dawanie mu głosu może mu tylko zaszkodzić?

— Fakt, nie mam go, ale wiesz, wydaje mi się, że trochę się znam na emocjach, uczuciach i umiem rozpoznać kiedy ktoś się dobrze bawi, a Dipper z pewnością to robił.

Mabel otworzyła usta gotowa się wykłócać o to czy jej brat faktycznie dobrze się bawił u boku demona, ale nim cokolwiek powiedziała — do ich uszu dotarły wrzaski. Właściwie — najpierw był jeden, długi i przypominający bardziej ryk wściekłego zwierzęcia, a potem kolejny i piskliwy. Następne zaczęły się na siebie nakładać, a towarzyszył im zapach dymu i dźwięk tłuczonego szkła. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top