XIII.Jego śmiech.
Kolejny dni były usiane pracą — Selene zajęta listami oraz pomaganiem Willowi w zdobyciu nakazu, nie mogła zjawić się w świecie ludzi, ale przysłała im ogromną księgę, w której spisani byli wszyscy emisariusze. Rzecz w tym, że najpierw i tak trzeba było przejrzeć te wszystkie papiery, bo samo odnalezienie potencjalnych zdrajców nie wystarczało Billowi i nawet pomoc Mabel nie sprawiła, że to wszystko stało się prostsze i przyjemniejsze. Zwłaszcza, że ona była zajęta pomaganiem przy przygotowaniach do festiwalu oraz sporadycznie opiekowała się Cyntią, bo o pomocy Sam już w ogóle mogli pomarzyć — zajęta jakimś ważnym projektem, wpadała tylko na półgodziny dostarczając im kawę oraz pączki, a potem znikała i nikt jej nie widział do następnego dnia. Za to sam Dipper musiał manewrować między śledztwem, a normalnym życiem i randkami z Aaronem, co okazało się najbardziej kłopotliwym elementem — litery dwoiły mu się i troiły przed oczami, kiedy razem wędrowali po ulicach miasta, a wyczytane informacje wracały w najbardziej nieodpowiednich chwilach. Do tego prawie zasnął w kinie, a papierów wcale nie ubywało. Wręcz Dipper miał wrażenie, że one się mnożą.
A potem nadszedł piątek. Aaron od rana wypisywał do Dippera, zalewając go zdjęciami przyozdobionych ulic i tęczowych flag zwisających z budynków. O jedenastej Mabel dołączyła do niego i od tamtej chwili telefon Dippera odzywał się bez przerwy. Sam nie napisała nawet jednej prostej wiadomości, ale też nie zjawiła się z jedzeniem i piciem.
Na nogach był od ósmej, kiedy to Cyntia zbudziła się z płaczem przez hałasy dobiegające zza otwartego okna, a kiedy zamknięcie go nic nie dało, Dipper — wciąż mocno zaspany i wręcz chwiejąc się przy każdym kroku — użył swoich mocy do zablokowania wszelakich niepożądanych dźwięków. To zaś zbudziło Billa, a kiedy Cyntia zobaczyła go — nie chciała już zasypiać i dosłownie wyleciała ze swojej kołyski, spalając drewniane fragmenty. W ten sposób Dipper został zmuszony do zrezygnowania z dalszego snu i przygotowania śniadania.
Nie był pewien czy potrafi dobrze gotować — on i Aaron rzadko jadali rzeczy przygotowane przez niego, a kiedy już to robili, to było to coś naprawdę prostego, Mabel zaś nie mieszkała z nim, więc nie jadali razem, ale Bill nie narzekał, a Cyntia nie grymasiła, więc Dipper wierzył, że nie jest tak źle z jego zdolnościami.
Po posiłku wziął szybki, aczkolwiek lodowaty prysznic, by w pełni się zbudzić i, po raz kolejny, usiadł na dywanie, a Bill ułożył szklaną kulę na podłodze i pozwolił kartką wyfrunąć z niej. Pojawiły się tylko te, których jeszcze nie przejrzeli (reszta została albo zamknięta w innej kuli, albo odesłana do Willa i Selene. Zależało do tego czy informacje zawarte były pilnie potrzebne, czy nie), a jednak zajęły pół salonu, tworząc nierówne i mogące w każdej chwili runąć stosy.
Podczas przeglądania Bill i Dipper nie rozmawiali za wiele. Nie dlatego, że nie chcieli. Zwyczajnie nie mogli — to ich dekoncentrowało i zwalniało tempo pracy czasami wręcz zmuszając do ponownego przejrzenia tych samych stron. Ale w trakcie przerw mówili dużo i na każdy możliwy temat, zachowując się przy tym, jak starzy znajomi, którzy przypadkiem spotkali się w jakimś barze i mieli sobie wiele do opowiedzenia, i Dipper uważał, że to niesamowite, jak bardzo Bill zmieniał się, gdy nie miał na głowie korony ani nie przebywał w pałacu — jak zwyczajny się wówczas stawał i jak swobodnie potrafił żartować, bez marionetkowego zachowania.
Była siedemnasta, kiedy zrobili sobie kolejną przerwę, a Dipper zajrzał do lodówki i z wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia, uświadamiając sobie, że w środku jest jedynie pusty karton po mleku i aż jednego pomidora... oraz zero kromek chleba, na których mogliby go położyć. Westchnął ciężko i zerknął na zegarek, a potem na Billa pochylonego nad stołem i zapisującego coś w notesie oraz Cyntię, która w najlepsze wirowała w powietrzu.
— Mamy dwie opcje — poinformował ich, choć nie był pewien czy kierowanie jakichkolwiek słów do dziecka w tym wieku ma sens. — Możemy albo podzielić się pomidorem, albo nic nie jeść... no w zasadzie jest jeszcze jedna. Mogę też iść do sklepu, ale nie mam pojęcia czy cokolwiek będzie otwarte.
— Mieszkasz pod restauracją — zauważył Bill, odrywając się od notatek.
— Tak, ale dzisiaj mają zamknięte, a przecież nie będziemy się do nich zakradać po składniki. — Złapał Cyntię, nim ta zbliżyła się do lampy i ściągnął ją na fotel. — Więc?
— Idziemy do sklepu — zdecydował Bill, odkładając długopis i prostując się.
Brwi Dippera niemalże dosięgnęły linii włosów.
— Kiedy wczoraj pytałem czy pójdziesz ze mną, stwierdziłeś, że to nudne. Poza tym, kto zajmie się Cyntią? Wczoraj mogła to zrobić Mabel, ale dzisiaj...
— Weźmiemy ją ze sobą.
— Nie wiem czy to dobry pomysł. Na zewnątrz jest bardzo głośno, a ona...
— Zawsze możemy wyciszyć słyszane przez nią dźwięki, a wtedy tak długo, jak sama nie użyje mocy, tak długo wszystko będzie w porządku.
—...ty po prostu chcesz zobaczyć festyn, prawda?
*
Oczywiście, że Bill chciał go zobaczyć i móc przejść się zatłoczonymi ulicami, podziwiać kolorowe ozdoby z papieru i materiału, zwisające nad ich głowami oraz usłyszeć muzykę graną gdzieś w innych częściach miasta, ale echem niosącą się aż do nich. Kiedy tylko Dipper — ze zbolałą miną kogoś, kto wie, że będzie tego żałował — zgodził się, Bill założył buty i niemalże wyleciał z mieszkania, nie czekając aż Dipper przebierze się w coś odpowiedniejszego (bo szczersze wątpił, by w porządku było wychodzenie do ludzi w poplamionej koszuli i bokserkach) albo chociaż weźmie Cyntię.
— Właściwie, dlaczego festyn? — spytał, zerkając na stragany ze słodyczami, zabawkami oraz przypinkami. — W sensie, nie zrozum mnie źle, tu jest świetnie, ale kiedy ostatni raz u was byłem mieliście marsze... parady? Czy jakoś tak.
— Bo dwadzieścia lat temu, podczas innego festynu doszło do zamieszek i zginął jakiś ważny działacz, a że był gejem i, że oprócz niego zaatakowany kilku innych, to teraz mamy coroczne festyny.... Choć początkowo zakładano, że będzie jeden. No ale pomysł się przyjął, ludziom spodobało się, to zaczęli to nieco modyfikować, ulepszać, wychodzić poza jego definicje i urządzać dwa razy w roku. — odpowiedział Dipper jednocześnie poprawiając sweterek Cyntii. — Chociaż jak dla mnie one też mogłyby nie istnieć.
— Dlaczego? Nie lubisz się bawić czy...
— Chyba jestem zazdrosny — stwierdził Dipper, nim zdążył ugryźć się w język, a jego policzki pokryły się czerwienią. Bill uniósł brwi, czekając na ciąg dalszy, a kiedy ten nie nastąpił, dźgnął Dippera w ramię.
Potem jednak coś sobie uświadomił i o wiele poważniejszy, spytał:
— Chodzi o Carmen?
— Nie. Tym razem nie. Nie przeszkadza mi, że w większości ci ludzie tu są szczęśliwi i jeśli nie uprawiają seksu, to dlatego, że nie mają ochoty, a nie bo trauma. To bardziej... — Machnął ręką, kreśląc w powietrzu bliżej nieokreślony wzór. — Czasami czuję się, jakby coś mi odebrano. Taki typowy, nastoletni moment, w którym zatrzymujesz się i pytasz samego siebie ❝Kim ja właściwie jestem?❞; ten moment, w którym mogę ponalepiać sobie tyle etykietek, ile chcę, testować, bawić się. Mabel, zanim jeszcze umarła, wiedziała jaką ma orientację, czego chce. Ja w tym czasie przeżywałem fazę ❝Nie obchodzą mnie związki, mam to wszystko gdzieś, a w ogóle określanie się jest głupie❞, a potem była tylko zemsta, zemsta i więcej zemsty. I wiem, że pewnie dalej tak jest, że pewnie liczy się tylko to, że jestem w związku i kogoś lubię. Wiem, że właściwie wciąż mógłbym się zatrzymać i zastanawiać, ale wciąż... ja... Zapomnij. To głupie. Zwyczajnie bredzę, pewnie faktycznie chodzi o Carmen, ale dopisuję do tego coś większego.
Twarz Billa przeszła zmianę — od początkowej fascynacji festynem, przez niezbyt duże zainteresowanie słowami Dippera, po ból wynurzający się gdzieś spod głębokiego zamyślenia.
— Nie — powiedział w końcu, odgarniając włosy, które wpadły Dipperowi do oczu. — Wydarto ci z życia sporą część dzieciństwa. Masz prawo czuć się zły nawet, gdyby chodziło o coś tak błahego, jak fakt, że przez śmierć rodziców nie obejrzałeś do końca ulubionego serialu, a l e to nie zmienia tego, że nie zamierzam akceptować twojej niechęci do tak wspaniałego festynu — wypowiadając ostatnie słowa, uśmiechnął się podstępnie i nim Dipper zdążył cokolwiek powiedzieć, złapał go za rękę i pociągnął w stronę tłumu.
*
Być może ciężko było się do tego przyznać, ale właśnie takie coś było mu potrzebne — ktoś, kto zamiast schodzić mu z drogi lub jedynie delikatnie zachęcać, pchnie go prosto w paszczę rozrywki oraz wielu atrakcji, przy których nie da się myśleć o zmartwieniach czy pracy, którą pozostawili w domu albo o Willu, który z pewnością nie będzie zadowolony, kiedy dowie się, że Dipper i Bill poszli bawić się, zamiast dalej ślęczeć nad dokumentami.
Na swój sposób przypominało to przemianę, jaką Bill przechodził po zdjęciu korony — ciało Dippera stopniowo, przy każdym kroku, rozluźniało się coraz bardziej, a oczy zamiast wpatrywać się w jeden wyznaczony punkt, błądziły po okolicy wypatrując znajomych twarzy albo kolejnych ciekawych zajęć.
— Wiesz, że wciąż musimy zrobić te zakupy, a ja dalej nienawidzę takich imprez? — spytał, dotykając jednorożca wymalowanego na swojej twarzy i pozwalając Cyntii pociągnąć się za włosy. Ona nie marudziła, nie płakała. Za to, niczym Bill, rozglądała się zafascynowana po otaczających ludziach i klaskała.
— Mhm. — Bill przyjął podaną mu zieloną piłeczkę.
— Poza tym w ten sposób nie skończymy pracy przed poniedziałkiem i nie to, bym marudził, ale, no wiesz, chodzi o moją przyszłość.
— Mhm. — Rzucił, strącając nią wszystkie kubeczki.
— Poza ty... czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Zmarszczył brwi, patrząc, jak Bill odbiera wielkiego, pluszowego misia o białym futrze i z różową wstążeczką zawieszoną na szyi.
— Zazwyczaj wyłączam się, kiedy inni zaczynają narzekać, choć jednocześnie uśmiechają się i wcale nie planują szybkiego odejścia od atrakcji — odpowiedział drugi demon i z misiem pod pachą ruszył dalej.
Dipper westchnął ciężko.
*
Holly poznał dawno temu i przypadkiem — najzwyczajniej w świecie wylała na niego kawę, a potem przepraszała go przez pół dnia, między kolejnymi zdaniami, które nijak miały się do całej sytuacji. Potem widywali się rzadko, a przez telefon praktycznie nie rozmawiali. Było to spowodowane głównie tym, że ona dużo podróżowała, fotografując przyrodę, a czasem i ludzi. Tydzień temu widział nawet na jej profilu zdjęcie pustyni. Dlatego był tak zdziwiony, kiedy znowu wpadli na siebie. A właściwie — jej dziewczyna o rudych włosach, wpadła na Billa.
— Przepraszam! Przepraszam! — popiskiwała, jakby doszło do niesamowicie wielkiej tragedii. Tymczasem Holly spojrzała na Dippera i odgarnęła włosy.
— Myślałem, że wracasz dopiero na nowy rok — odezwał się, jako pierwszy, a ona wzruszyła ramionami.
— Też tak myślałam, ale...
— Nastąpiła nagła, niespodziewana zmiana planów?
— Dokładnie! — Klasnęła w dłoni i w następnej chwili zamarła, jakby dopiero wówczas zdała sobie sprawę z tego, że Dipper trzyma dziecko. — To... twoje?
— Mojej cioci. — O ile kłamstwa wypowiedziane Aaronowi w jakiś sposób go bolały, o tyle te rzucone Holly nie zrobiły na nim większego wrażenia.
Holly pokiwała ostrożnie głową. Dipper słyszał, jak jej dziewczyna dalej przepraszała i jak Bill próbował wyjaśnić, że nic się nie stało, ale nie miał ochoty się w to wtrącać.
*
— Ale ona dużo gada — wymamrotał Bill, gdy siedzieli na ławce i jedli watę cukrową.
Dipper nie miał pojęcia, która była godzina ani ile czasu spędzili z Holly i Sadie (bo tak przedstawiła się jej dziewczyna), ale bolały go nogi, a w głowie wciąż słyszał kolejne anegdoty z ich podróży — o tym, jak to ich miały problemy z dotarciem na miejsce, jak ich samolot nie mógł wystartować, jak jedna prawie zleciała z drzewa, jak druga niemalże utopiła się i tak dalej, i tak dalej. A jednak nie mógł powiedzieć, że jest mu źle. Wręcz przeciwnie — czuł się niesamowicie spokojny, niechętny do jakichkolwiek marudzeń i... czuł się, jak nastolatek. Dziecko. Ta osoba, którą był, gdy jeszcze znał Billa jedynie jako złowieszczego, żółtego trójkąta.
— I wiesz, ja zazwyczaj lubię, kiedy opowiada mi się historie, ale to była przesada — dodał po chwili milczenia i odchylił głowę.
— A zawsze mogliśmy jedynie iść do sklepu — rzucił w odpowiedzi Dipper, ale wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by zrozumieć, że aktualnie wcale nie chciałby zwykłej wyprawy po składniki na kolację. — Swoją drogą... długo zamierzasz nosić tę czapkę? — spytał wskazując na kolorową czapkę z wiatraczkiem.
— Zdecydowanie. Jest świetna.
— Tandetna.
— Tandetnie świetna. I też mógłbym o to spytać, ale odnośnie jednorożca.
— Ale jednorożce są super, a czapeczki z wiatraczkami to przeżytek.
— Jednorożce? Super? To brzmi, jak oksymoron.
— Te z książek i filmów — sprostował. — Te prawdziwe są kłamliwymi dupkami.
Kąciki ust Billa drgnęły, a Cyntia siedząca między nimi, prawdopodobnie nie mogąc pogodzić się z byciem zapomnianą, sięgnęła malutką rączką po watę cukrową, wyrwała z niej dwa spore fragmenty, sięgnęła również po fioletowe gałki lodów i używając mocy, nim ktokolwiek zdążył się zorientować — rzuciła nimi w Billa, trafiając idealnie w te włosy, których nie zakrywała czapka.
—...dlatego nie lubię dzieci demonów — wymamrotał król, a Dipper będąc w zbyt dobrym nastroju i nie potrafiąc przejąć się tym czy ktokolwiek to widział, wybuchnął śmiechem, jakby usłyszał najlepszy, najzabawniejszy żart.
Bill zamarł.
Bo to było dziwne.
Bo ten Dipper Pines, który stracił rodziców, został zgwałcony, zamordował Fię i spędził kilka dni w celi, śmiał się tak pięknie, inaczej niż w każdy inny dzień, podczas rozmów z Mabel czy Sam i swobodnie, jak dziecko, które nie musi się niczym przejmować. I robił to w obecności swojego byłego wroga.
Bo rumieńce nie mające nic wspólnego ze wstydem dostały się na jego twarz i wcale nie zamierzały jej opuścić.
Bo coś, co Fia rozdeptała, Stanford odrzucił, a bycie królem całkowicie wypleniło, powoli zaczynało się w nim odradzać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top