V.Rozdrapując.

 Pokój Willa tonął w błękicie, złocie i bieli, i swoim kształtem przypominał dwa kwadraty złączone prostym, niewielkim korytarzem. Jeden z nich zajmowało głównie ogromne łóżko z baldachimem, przejście do garderoby, dwa stoliki nocne obłożone lampkami, papierami i zdjęciami. Tu też znajdowało się przejście na balkon, z którego rozciągał się widok na miasto — rzędy kolorowych posiadłości otoczonych zielonymi pasami i szarymi murami. Drugi kwadrat miał wielką kanapę w kształcie L, szklany stolik z aktualnie pustym wazonem, wielgachny telewizor oraz trzy regały i biurko, które wcale nie było uporządkowane i idealnie schludne. Zapełnione kartki, zeszyty, teczki i poduszki walały się po całej podłodze, a niektóre obrazy wyglądały, jakby zaraz miały zlecieć ze ścian.

Dipper doceniał. Naprawdę doceniał, że nie musi spędzać nocy — podczas której Bill miał uparcie dyskutować z radą — w swojej celi i, że nie dano mu najmniejszego możliwego pokoju ani nie zmuszono go do przebywania z setką emisariuszu, ale jednocześnie po piątym potknięciu się o kolejną rzecz walającą się po podłodze, zaczął poważnie rozważać zaprzestanie odpoczywania i wzięcie się za sprzątanie. Tylko dręczyła go myśl, że Will mógłby nie być zadowolony, gdyby nad ranem wrócił do pałacu i ujrzał panujący porządek oraz zupełnie nowe ułożenie. Pewnie w tym się lepiej orientował; mógł bez problemu złowić to czego potrzebował, a Dipper przecież nie chciał mu mieszać i zmuszać do uczenia się na nowo tego, co gdzie jest.

Poza tym — czuł się trochę nieswojo. Choć początkowo cieszyło go, że ma w końcu okazję zobaczyć pokój Willa, bo chociaż jego posiadłość widział dzięki zdjęciom wykonanym przez Mabel, to nigdy nie ujrzał pomieszczenia należącego do demona i znajdującego się w pałacu. Potem jednak jego oczy zwróciły uwagę na te wszystkie zdjęcia i obrazy — większość z nich przedstawiała po prostu Billa i Willa, Jinx, a nawet i Fię, ale na biurkiem wisiał portret Dipper Gleefula. Otoczony złotą ramą, wyglądał mniej więcej tak, jak Mason go zapamiętał — brązowe włosy opadały na ponura twarz, niebieskie — niemożliwe do pomylenia z jakimkolwiek innym kolorem — oczy pogardliwie patrzyły gdzieś przed siebie, niebiesko-czarne szaty zasłaniały resztę przesadnie chudego ciała, a wielka czerwona blizna przechodziła przez lewy polik i niemalże dosięgała szyi.

Mason nie widział go od momentu, w którym zabił Fię i — jak to ujął wówczas Gleeful — przedobrzył. Po tym — nawet, gdy dręczyły go koszmary i miotał się po całym łóżku albo bezsensownie zużywał moc — nigdy więcej Gleefula nie ujrzał. I na swój sposób się cieszył — nie chciał, by na to wszystko jeszcze w jego głowie siedział nieco złośliwy gremlin, komentujący każdą głupotę.

Dipper westchnął, zrobił krok w stronę kanapy i... poślizgnął się na kolejnych kartkach, a jego głowa uderzyła w książkę o twardej, zielonej okładce. Wydając z siebie dziwne, trochę bulgoczące dźwięki, podparty na łokciach, uniósł się odrobinę i zerknął na rozciągnięty pod nim dywan, a w następnej chwili już wyciągał rękę po odrobinę powyginaną, zapełnioną starannym pismem, kartkę. Z pewnością z tymi wszystkimi ozdobnikami nie należało do Willa, który zazwyczaj albo bazgrał na szybko bez większego ładu i składu; tak by później tylko on mógł się rozczytać, albo — owszem, starannie, ale bez większego upiększania.

Dipper zagryzł dolną wargę, pokręcił głową i zerknął na okno. Tym razem zamiast miast czy ciekawych budowli ujrzał jedynie fioletowe niebo wypełnione czarnymi punktami i wielkimi dziurami przypominającymi rozcięcia wytworzone na drogim materiale. Westchnął ciężko, przekręcając się na brzuch. Will nie posiadał zegarów, które mogłyby wskazać na aktualną godzinę, a Dipper nie odzyskał jeszcze swojego telefonu, ale wedle relacji Mabel — w tym świecie— właśnie tak wyglądał środek nocy. Kierowany tą myślą, spróbował się podnieść, ale w tym samym czasie sterta papierów na biurku w końcu nie wytrzymała i opadła prosto na niego.

— Nienawidzę tego miejsca — wymamrotał, patrząc, jak ze skóry powoli znikają drobne rozcięcia.

...ale zaczynam rozumieć, czemu nie przysłali mi tu nikogo do pilnowania dodał w myślach i znów powędrował wzrokiem do listu, który tak uparcie ciążył w dłoni. Pstryknął palcami, a kartki, które spoczywały na jego brzuchu i nogach, powróciły na swoje poprzednie miejsce tworząc ogromny, ciągnący się pod sufit stos. Kiedy był już pewien, że nic więcej nie rzuci się na niego, podpełzł do kanapy i rozłożył się na niej.

*

Najdroższy,

średniowiecze czy co tam oni teraz mają, ssie.

Tak brzmiały pierwsze słowa zapisane na zupełnie innym liście, ale wciąż nakreślone starannym, ozdobnym i nie pasującym do Willa pismem; na liście, o który Dipper potknął się dnia następnego, po tym jak chwilę wcześniej ledwie otworzył oczy i spróbował zwlec się z kanapy. I tyle mu wystarczyło, by zrozumiał, kto go napisał i by przemknęła mu przez głowę myśl, że Will go zabije. Jednocześnie — absolutnie nie wystarczyło mu to do zostania rozsądną osobą i odłożenia listu na jego miejsce. Niczym zahipnotyzowany śledził powoli każdą kolejną literę.

Mabel mówi, że kiedyś będzie tu lepiej, ale ja szczerzę wątpię. Wszędzie pełno szczurów, ludzie śmierdzą, a niektórzy latają z jakimiś syfami na twarzy i wrzeszczą o jakiejś chorobie. Przy takim nastawieniu prędzej powymierają, niż wynajdą laptopy, telefony i inne rzeczy, za którymi, tak nawiasem mówiąc, cholernie tęsknie. Czasami aż mam ochotę rzucić to wszystko i wrócić do naszego świata... a potem przypominam sobie, że czekałoby na mnie jedynie ścięcie.

Zmieniając temat znów zacząłem pisać. Nawet stworzyłem pierwsze słowa dla ❝Do błękitu❞, tylko wciąż nie jestem pewien, co ma być motywem przewodnim. Mabel sugeruje, że powinienem wybrać zemstę; że powinienem w to przelać wszelkie uczucia banity, całą nienawiść do innych demonów. [imię zamazane; niemożliwe do odczytania] tymczasem sugeruje miłość. Wiesz — taką powolną, rodzącą się dopiero. Taką, której jeszcze nie potrafisz nazwać. Już nawet widzi w tym możliwość wykorzystania słów bije dla nienazwanych uczuć z Różanej Królowej. I ten pomysł podoba mi się takie połączenie Różanej i Do błękitu. Może nawet mógłbym ją [królową] przekształcić tak, by razem stanowiły odniesienie do mnie i Mabel? I jednocześnie tak, by Do błękitu miało jako motyw przewodni i zemstę, i miłość?

...i tak. Być może w ten sposób uciekam od meritum, a ty się uśmiechasz myśląc Znowu to robi. Ale skoro już musisz wiedzieć; skoro podobno i ciebie ta rzecz dotyczy, moja odpowiedź brzmi: tak. W każdym innym świecie. I proszę być nie drążył tematu, gdy znów przyjdzie nam się spotkać.

A gdy już musimy rozmawiać o rzeczach żenujących i takich, których normalnie nie wypowiedzielibyśmy na głos, to tak. Tu też odpowiedź brzmi: tak. Tylko bez tych innych światów, innych żyć. Tęsknie tu i teraz, choć jednocześnie — przyznaję — wypełnia mnie coś na kształt radości, gdy myślę, że jesteś na tych zebraniach rady i grasz dla mnie; że nas chronisz w ten sposób; że dla mnie stawiasz na szali swoją karierę, choć mógłbyś po prostu przywlec nas do pałacu i przez wieki taplać się w bogactwie oraz sławie.

Ale i tak.

Chciałbym żebyś już wrócił.

Twój,

Gleeful

— Dobrze się bawisz?

Dipper podskoczył, uderzył stopą w spód szklanego stolika i głową w kanapę, a jego oczy natychmiast oderwały się od listu i pomknęły w górę — prosto na Willa o skrzyżowanych na piersi ramionach i spojrzeniu, w którym więcej było rozbawienia, niż jakiejkolwiek wściekłości czy pogardy. Nawet nie słyszał, kiedy ten znalazł się tak blisko; kiedy w ogóle wrócił. Więcej — Dipper nawet nie wyczuł Willa, choć to akurat spokojnie mógł zwalić na fakt, że całe pomieszczenie było przesiąknięte nim i jego mocami.

— Ja...

— Tylko nie tłumacz się. Nie jestem zły — rzucił Will, odbierając Dipperowi pożółkłą kartkę. Na szybko przejechał po niej wzrokiem i mimowolnie uśmiechnął się, jak ktoś, kto na pamięć zna każde zapisane tam słowo, ale i tak rozczula się na ich widok. — Może nawet wręcz przeciwnie, ekscytuje mnie ta sytuacja; być może czekałem na moment, w którym ktoś w końcu przeczyta choć fragment.

— Ale... dlaczego? W sensie, wiesz, cieszy mnie, że nie jesteś na mnie zły i nie zamierzasz zedrzeć ze mnie skóry, a z kości zrobić sobie nowy nóż, ale...

— Kiedyś bym się bał. — Will usiadł na ziemi, obok Dippera i wskazał rękami na cały ten bałagan. — Nawet Billowi nie pozwoliłbym grzebać w tym wszystkim, wiedząc, że są tu rzeczy, które mogłyby mnie pogrążyć; które mogłyby sprawić, że to mnie emisariusze zapragnęliby ściąć. Ale teraz? Bill jest królem, ma dostęp do najtajniejszych akt. Wie o Gleefulach, a ja nie muszę się niczego obawiać, więc... — Wzruszył ramionami.

— Ale to wciąż jest trochę prywatne, prawda?

Kolejne wzruszenie ramionami.

— Z jednej strony — tak. Z drugiej — to ten poziom prywatności, na którym masz ochotę pobiec do każdej napotkanej osoby, krzycząc Odpisał mi! Odpisał mi!❞, a potem przeczytać na głos, przed tłumem, treść listów. Tak z dziesięć razy.

— Coś jak... to co się działo ze mną, kiedy dopiero zaczynałem umawiać się z Aaronem?

Tym razem uśmiech Willa był o wiele szersze i pozbawiony melancholii.

— Tak. To zdecydowanie ten rodzaj. Różnicą jest jedynie czas — ty mogłeś się z nami ekscytować już na początku waszej znajomości; ja i on wszystko ukrywaliśmy, a później sam wszystko chowałem i dopiero od stu lat mogę tak swobodnie trzymać wszystko na wierzchu. Dopiero teraz dano mi szansę na ekscytowanie się przeszłością.

Dipper przebił zębami dolną wargę, niemalże czując na języku krew. Cała ta sytuacja miała w sobie coś w wpychaniu palców do ledwie gojącej się, ogromnej rany; takie powolne rozdrapywanie wszystkiego dokoła aż pozostaną tylko kości.

— Will, ja...

— Oprócz przeprosin, nie chcę też byś mówił, że ci przykro — mówiąc to podniósł się, poprawił ubrania i podał Dipperowi rękę. — A teraz wstawaj. Za godzinę mamy zjawić się w verte diter.

*

Rozdrapywaniem była też obecność Billa. I to nie w jednej scenie, ani w dwóch; nie w zależności od kontekstu, ale za to — zawsze i wszędzie, a jako że rada zgodziła się na jego pomysł, Dipper musiał patrzeć, jak demon rozsiada się na jego kanapie, obok Mabel. W świecie ludzi.

Wciąż trochę kręciło mu się w głowie po podróży portalem (to była jedna z tych rzeczy, do których nigdy nie przywykł i wątpił, że kiedykolwiek ten stan się zmieni), a żołądek żałośnie krzyczał gotów w każdej chwili zwrócić homara zjedzonego w verte diter w towarzystwie Selene, Killa, Billa i Willa. Z rozmów między nimi (bo sam wówczas milczał, pochłaniając wszystko, co tylko postawiono mu na talerzu) dowiedział się, że Will poinformował ich o dziecku (tym samym, które aktualnie spało na kolanach Mabel) znalezionym przed domem Dippera i, że choć oficjalnie Thomas nie posiadał dziecka ani nawet żony czy kochanki, to nieoficjalnie mogło być różnie. Selene obiecała zająć się tą sprawą. Kill — w towarzystwie kilkunastu przekleństw, jakich Dipper nawet wcześniej nie słyszał — nazwał to zbędnym zawracaniem dupy. Will w tym czasie obiecał pokręcić się wokół Marka. Billa odezwał się tylko raz — informując ich o decyzji rady. A potem zamilkł, obserwując widoki rozciągnięta za oknem.

— A więc, chcecie przejść się na miejsce zbrodni? — spytała Mabel, pochłaniając kolejne ciastko, a Dipperowi aż ciężko było uwierzyć, że ta sama siostra, która tera wyglądała na absolutnie wyluzowaną, jeszcze godzinę temu wyła wtulona w niego.

— Ta, pójdziemy jutro — odparł Dipper i zerknął na swoją kawę. — Will twierdzi, że moje moce mogą pomóc znaleźć coś na co nie wpadli emisariusze albo coś, co ktoś próbował zamaskować.

— A jeśli nic nie znajdziecie?

— Wolałbym optymistycznie założyć, że jednak coś znajdziemy.

— Ale jeśli jednak...?

— Co to?

Dipper zjeżył się, słysząc głos Billa. I nawet nie chodziło o to, że kompletnie nie spodziewał się nagłego, nawet tak krótkiego, pytań. Po prostu — głos demona wciąż brzmiał dziwnie, niczym wyrwany jednej z tych droższych, gadających lalek. Nie było w nim uczuć, cienia jakiegoś zainteresowania, a w ruchach — kiedy wskazywał na ulotkę zalegającą na stoliku — brakowało życia. Zupełnie jakby ktoś idealnie pociągał sznurkami owiniętymi wokół jego kończyn, a on kompletnie się temu poddawał, nie mając już ochoty na walki i szarpaniny albo jakiekolwiek inne wyjścia z roli. Nawet z wyglądu nie przypominał już jego Billa i przez to jeszcze ciężej Dipperowi było znieść myśl, że i tak czuje się, jakby ktoś próbował mu otwierać zasklepione rany. Bo gdyby to wciąż był tamten energiczny Bill — Dipper wszystko by zrozumiał. Ale to? To było ledwie nędznym cieniem.

Mabel jednak zdawała się nie widzieć różnicy i cała rozpromieniona zaczęła paplać o zbliżającym się festiwalu; o tym, jak tęcza wypełni ulice miasta, a zamiast jednej małej parady czy marszu, odbędzie się kilkudniowy ciąg imprez; o tym, że jakimś cudem namówiła Willa na uczestniczenie w tym, ale przez okoliczności raczej nie wybiorą się; o tym, że tego typu festiwale odbywają się dwa razy w roku.

A Dipper wywracał oczami słysząc większość tych formułek po raz, przynajmniej, tysięczny i kiedy już myślał, że zaraz jej przerwie albo wyjdzie z pokoju pod byle pretekstem, jego (ledwie odzyskany) telefon odezwał się informując o Aaronie czekającym przed budynkiem. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top