IX.Fia zawahała się.
Jeszcze nie tak dawno temu Dipper zakładał, że jeśli kiedyś przyjdzie mu zmierzać się z Carmen to najzwyczajniej w świecie polegnie. Wypełniony strachem, padnie przed nią i na tym skończy się jego wielka zemsta czy choćby próba popisania się, jak to jej czyny nie zrobiły na nim wrażenia; nie odbiły trwałego piętna. Wyobrażał sobie, jak moc powoli opuszcza go, ogień przygasa i znów jest ledwie nędznym człowiekiem. Teraz jednak — mając ją na wyciągnięcie ręki — wcale nie chciał się cofać czy zasłaniać za Billem albo Willem. Nie czuł się też słaby, nijaki, a moc wręcz odżyła po ciężkim dniu, gotowa do kolejnego ataku. Nie musiał oddychać, a jednak nabierał powietrza i posapywał, wpatrzony w jej kompletnie nieprzejętą sytuacją twarz o idealnych, czerwonych ustach i intensywnie zielonych oczach mogące zwieść każdego.
Zacisnął ręce w pięści pozwalając paznokciom przebić się przez skórę i pozostawić na niej krwiste ślady. Drgnął niespokojnie czując się, jakby ktoś w zamienił go w posąg, ale pozostawił mu świadomość. Każdy mięsień w ciele domagał się natychmiastowego zatrzymania się i ponownego zastygnięcia w miejscu, ale Dipper nie mógł tego zrobić, bo wiedział, że wówczas faktycznie spełniłyby się jego najczarniejsze scenariusze. Zrobił więc kilka kroków w stronę szyby, a potem — czując na sobie wzrok trzech Cipherów — zerknął na Billa i powiedział:
— Pozwól mi z nią porozmawiać. Sam na sam.
Sam nie potrafił rozpoznać swojego głosu w tej chwili — był całkowicie inny, zdeformowany. Przepełniony tym rodzajem nienawiści, którego myślał, że pozbył się razem ze śmiercią Fii. I choć wiedział, że w rzeczywistości nic się nie dzieje, wciąż jest czysty, a jego ubrania mają co najwyżej delikatne zagniecenia, to w jego umyśle na całej skórze wytwarzała się siatka czarnej pajęczyny. Niezmywalny brud, który zyskał tamtej nocy.
— Ona chce się widzieć z królem — oznajmił Will, odkładając stos kartek na stolik obok fotela, na którym wciąż siedział Kill.
— Nie obchodzi mnie to. Chce się z nią widzieć! — prawie krzyknął i niczym dziecko, tupnął nogą, a jego niewielka część jego mocy rozprysnęła się po pomieszczeniu odrzucając wszystko na swej drodze.
O ile na Billu nie zrobiło to najmniejszego wrażenia — wciąż stał w miejscu, a Will zdążył wytworzyć wokół siebie barierę, o tyle Kill — razem z fotelem, papierami i wszystkim, co tylko nawinęło się — runął z hukiem na ziemię. Ręce Dippera zakryły usta, jakby to te były źródłem problemu, a zdradliwa pełna wstydu czerwień zalała mu twarz. W pierwszej chwili zapragnął ich przeprosić, a nawet podejść do Killa i pomóc mu wstać, potem jednak znowu ujrzał Carmen i złość wzięła górę nad wszelkimi innymi emocjami, a on — nim zdążył zrozumieć, do dokładnie robi — przekręcał już klucz w zamku i przechodził do drugiego pokoju.
W sali przesłuchań śmierdziało stęchlizną, ale wciąż w stopniu mniejszym, niż w Volermie. Dipper machnął ręką, a drzwi zatrzasnęły się wywołując jeszcze więcej hałasu i niemalże zagłuszając klnącego Killa. Wiedział, że to już całkowita przesada i, że gdyby teraz zasłabł, to miałby ogromny kłopot, a jednak — obawiając się, że ktoś im przerwie — zablokował całe pomieszczenie tak, by nikt nie mógł wyjść ani wejść. Chwiejnym krokiem podszedł do drugiego krzesła i opadł na nie ciężko, a wówczas uświadomił sobie, że ona patrzy, a jej usta wyginają się w kpiącym uśmieszku.
— Ciężki dzień? — rzuciła swobodnie, niczym do starego przyjaciela, a do niego dotarła kolejna irytująca prawda: ona go pamiętała i całą sobą, każdym ruchem, każdym spojrzeniem, miała zamiar to okazywać.
Niech i tak będzie — przemknęło mu przez myśl, gdy ukrywał roztrzęsione ręce pod stołem. Korzystając z informacji przekazanych mu i Billowi podczas drogi do podziemi, spytał: — Twoim hobby jest pchanie się w tego typu sytuacje?
Zaśmiała się. Dźwięcznie. Uroczo. Jak normalna dziewczyna.
— Jesteś pewien, że ty powinieneś zadawać mi to pytanie, panie następco pierwszej królowej, Mabel Gleeful i zabójco Fii Zvezdy? — zapytała, układając głowę na lewym ramieniu i pozwalając długim rzęsą musnąć policzki.
Teraz ledwie powstrzymywał się od przebicia paznokciami kolan; od zadania jakiegokolwiek bólu, który chociaż trochę mógłby go otrzeźwić. Problem polegał na tym, że nie potrafił się kontrolować i czuł, że bardzo szybko doszłoby do rozlewu jego własnej krwi, a tą zaś Carmen wykryłaby bez najmniejszego problemu. I tak oto znalazłaby kolejny powód do radości, a on przecież nie chciał, żeby była szczęśliwa. Chciał, żeby cierpiała. Żeby była równie brudna i zniszczona, co on i nawet po tysiącu lat nie potrafiła tego z siebie zmyć. Żeby obcy mężczyźni budzili jej strach, a każdy związek sypał się po zaledwie kilku dniach. I żeby nigdy nie znalazła sobie drugiego Aarona ani siostry, ani żadnej innej osoby, która mogłaby ją podtrzymywać na duchu i pocieszać. Pragnął, by była całkowicie osamotniona w swych lękach, by dusiła się przez nie, czując każdego dnia, jak niewidzialny węzeł zaciska się wokół jej szyi; by zżerały ją stopniowo i by dzięki nim osiwiała całkowicie, tracąc tym samym chociaż część swojego blasku.
— Więc? Będziemy udawać, że zależy ci na wiedzy o Thomasie i tym, dlaczego mu pomagałam, a ja będę ci powoli, jak dziecku, tłumaczyć, że dobrze mi płacił, czy po prostu przyznamy przed sobą, że wtargnąłeś tu ze względu na naszą przeszłość i od razu przejdziemy do kluczowego pytania ❝Och, dlaczego?❞? Swoją droga... czy to nie jest ciut niegrzeczne, tak trzaskać drzwiami przed nosem samego króla?
Zazgrzytał zębami, a jeśli jakikolwiek kolor zachował się na jego twarzy, gdy tu wchodził, to teraz z niej odpłynął pozostawiając ją całkowicie bladą i mizerną. Gdzieś tam w środku wmawiał sobie, że ona jedynie gra tak swobodną; że do tej pory liczyła na możliwość przekupienia króla czy też wciągnięcia go w swoje sztuczki, ale oto następna prawda przywaliła mu w brzuch — jej naprawdę nie ruszyła cała ta sytuacja; fakt, że została złapana i, że być może nie opuści tego budynku ani teraz, ani za milion lat.
Policzył do dziesięciu.
— Dlaczego? — spytał z jednej strony oddając jej ten jeden punkt, a z drugiej wciąż starając się brzmieć chłodnie i bez większych emocji. Tak naprawdę nie był pewien czy faktycznie chce wiedzieć, czy w ogóle potrzebuje tej wiedzy oraz czy będzie się ona czymś różniła od tego, co widział w każdym możliwym artykule o gwałtach. Dlatego, widząc jak otwiera usta gotowa wyjaśnić, poprawił się: — Dlaczego współpracowałaś z Fią?
Kompletnie zbita z tropu — zamrugała i przerzuciła głowę na drugie ramię, a on z irytacją poczuł, jak ta część napięcia, która pozwalała mu kontrolować moce i wykorzystywać ich więcej, niż zwykle, stopniowo ulatuje realizując jeden z gorszych scenariuszy. W następnej chwili musiał się ostrożnie oprzeć o dzielący ich, połączony z podłogą metalowy stół.
— Hm... Nie nazwałabym tego współpracą, bo nie dość, że mimo wszystko wyruszyłam w pojedynkę, to jeszcze... nie do końca zrealizowałam jej zlecenie.
I znowu.
Znowu się uśmiechała, dając mu jedynie drobny fragment swojej wiedzy i zmuszając do zadania kolejnego pytania; do traktowania jej jako kogoś potrzebnego i w pewnym stopniu chcianego.
— Co masz na myśli? — wymamrotał i ledwie powstrzymał się od drżenia. Nie miał pojęcia w jakim stopniu to była jej wina, a w jakim mocy, które zamiast spokojnie funkcjonować w ciele, doprowadzały go do stanu podobnego do zostania zamkniętym w pracującym piecu.
— Pominięcie kilku istotnych informacji? Bycie dla ciebie zbyt łagodnym? A może zbyt złym? Któż to wie. — Gdyby mogła wzruszyć ramionami z pewnością zrobiłaby to, a jej spojrzenie jasno mówiło: ty możesz, jeśli będziesz to kontynuował. Nie potrzebowała żadnych eliksirów czy napojów, by zmuszać go do grania na własnych regułach.
— Co miałaś mi przekazać? — Złość. Niecierpliwość. Napięcie. Panika. Wszystko mieszało się czyniąc jego głos niepewnym, łamliwym.
— Wiesz, kiedy Fia przyszła do mnie — a uwierz, że pamiętam, jakby to było wczoraj albowiem swoją mocą wyróżniała się spośród setek innych, beznadziejnych klientów — dała mi cały gotowy scenariusz, a w nim: jej i Billa historię i rzeczy, drobnostki, które miały zmusić cię do zastanowienia się czy warto pomagać Billowi. No wiesz: coś jak przypomnienie, że ten jest szaleńcem, że i tak będziesz musiał z nim walczyć i inne tego typu bzdury. Może nawet coś o twojej siostrze miałam napomknąć i o tym, że Fia byłaby gotowa wskrzesić całą twoją rodzinę w zamian za wydanie Billa i Willa. Oczywiście w większości miały to być kłamstwa, bo nawet ona nie była tak głupia, by bawić się w tyle wskrzeszeń.
Dipper poczuł się, jakby ziemia pod nim runęła; jakby życie zbudowane na tych stu latach nagle okazało się beznadziejnym kłamstwem Chciał cofnąć czas. Chciał jeszcze raz znaleźć się na tym przyjęciu. Zresetować to wszystko. A potem Carmen wypowiedziała kolejne słowa i przywróciła go do rzeczywistości. No tak. Miała rację. Znowu. Fia była zła, a tego typu rozwiązanie — zbyt proste dla niego i mogące zaowocować dla niej milionem problemów. W końcu jego wujek mógłby zapragnąć ją zabić i wytworzyłoby się z tego jakieś błędne koło.
— C-czemu tego nie zrobiłaś?
— Bo kiedy siedziałyśmy razem, a Fia zapytała mnie o cenę, powiedziałam, że chciałabym tylko krwi. I wiesz, ona domyślała się, że zapragnę czegoś okrutnego. Na swój sposób nawet na to liczyła — marzyła, że gdyby nie udał jej się plan z tobą, to mogłaby chociaż w ten sposób pokazać Billowi swoją przewagę nad nim. A jednak się zawahała. Skrzywiła. Może nawet przez chwilę zapragnęła okazać ci litość, a ja... — Uniosła się na tyle, ile mogła. — Nie lubię, kiedy ktoś przychodzi do mnie, a potem się waha. Z drugiej strony... sporo słyszałam o was, Pinesach i widziałam twoją siostrę, więc... — Łańcuchy napięły się, kiedy jej dłoń spoczęła na jego policzku. —...pomyślałam, że to okazja na odrobinę dobrej zabawy.
Cofnął się. Gwałtownie. Co w jego sytuacji doprowadziło do zlecenia z krzesła i uderzenia tyłkiem o podłogę w akompaniamencie jej śmiechu. Jak na złość — to on tu czuł sznur okręcający się wokół szyi i ciągnący go w górę. To on miał wrażenie, że ma na poliku ogromny, brudny ślad po jej dłoni, a czerń z niego powoli wpełza na resztę twarzy czyniąc ją całą obrzydliwą.
— D... dlaczego ty tak po prostu mi to mówisz? — Nie miał pojęcia ile minęło czasu, gdy w końcu się odezwał, ale z jego perspektywy były to wieki. Ona jednak nie wyglądała na przejętą albo znudzoną, wręcz przeciwnie: świetnie się bawiła mogąc podziwiać, jak jego twarz przechodzi z jednej emocji w drugą, a ręce teraz już niekontrolowanie trzęsą się.
— A dlaczego nie? Przecież i tak nic już to nie zmieni w twojej historii. Żyjesz pogrążony w traumę i żyć tak będziesz niezależnie od tego czy powiem ci całą prawdę, czy wmówię, że Fia była idiotką, a ja zgwałciłam cię, bo dokładnie tak brzmiał rozkaz. Jesteś w miejscu, z którego nie ma powrotu, a mnie nieszczególnie zależy na wydostaniu się stąd.
W końcu.
Czując satysfakcję z jaką do niego mówiła; niemalże widząc blask bijący od niej nawet teraz, złość, którą odczuwał przed wejściem tu powróciła ze zdwojoną siłą i zmusiła go do dźwignięcia się na równe nogi, a potem... rzucenia na nią. Krzesło było przyśrubowane, a jednak bez problemu załamało się pod ich ciężarem.
Kolejnemu upadkowi towarzyszył większy ból, ale Dipper nie przejmował się tym — na oślep uderzał w Carmen pięściami, zmieniając jej twarz w zbiór fioletowych, niebieskich i czerwonych plam. I chociaż to ona obrywała, nikt nie krzyczał. Nikt nie błagał o zaprzestanie. Wpatrywała się w niego z nieznikającym zadowoleniem i zaciśniętymi delikatnie ustami. Nie odezwała się nawet, gdy usłyszeli trzask łamanych kości, a dłonie Masona po same nadgarstki oblepiły się szkarłatem.
A on jedynie powarkiwał, niczym rozwścieczone zwierzę, które dopiero co uwolniło się z klatki i teraz zamierza rozwalić wszystko, co tylko napotka wzrokiem.
Kiedy lekko uniosła ręce — połamał je w dwóch ruchach, tym samym sprawiając, że wygięły się dziwnie, obrzydliwe, nienaturalnie.
Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła. Zasłużyła.
W całym szalę, wpychając mizerną cześć mocy, nad którą jeszcze mógł swobodnie panować, w każdy atak, nie zauważył dwóch rzeczy — tego, że jego bariera zniknęła, odblokowując pomieszczenie i tego, że ktoś wtargnął do niego.
Dopiero czując na swoich ramionach mocny i pewny uścisk, uświadomił sobie, że nie jest już sam na sam z nią. Kolejny warkot wypełnił jego usta; oczy — pomijając Carmen i czerwone kałuże wokół jej głowy — widziały ciemność, w uszach mu dzwoniło, ale w pierwszej chwili — całkiem trzeźwo — założył, że to Will. Po chwili jednak został szarpnięty i wytargany z pomieszczenia, a gdy próbował walczyć niebieskie płomienie uwięziły jego dłonie i nogi w bezruchu.
Kolejny ruch był delikatniejszy — został powoli, w pozycji siedzącej, odłożony na ziemię, ale i tak jego żołądek oświadczył, że ma już dosyć tego całego dnia i kiedy Dipper otworzył usta, wymiociny wypłynęły z nich prosto na szary dywan. Choć nie powinien mieć czym — rzygał długo, krztusząc się, charcząc, a kiedy płomienie puściły go — dodatkowo pozostawił na swojej twarzy kilka zadrapań, ale nawet ich nie poczuł.
Kończąc, prawie uderzył głową prosto w kałużę. Na szczęście Bill zdążył znowu chwycić jego ramiona i pociągnąć go w górę. Świat na moment zawirował, przechodząc z czerni w mieszaninę zbyt jaskrawych barw. Dzwonienie przeistoczyło się w szum, a kiedy Cipher pomyślał, że Mason w końcu się uspokoił, ten zaczął się szarpać, próbując całkowicie wyswobodzić się z objęć. Bill syknął, kiedy oberwał w twarz, ale nie puścił go. Zamiast tego powiedział coś do Willa, a ten skinął głową i wybiegł z pokoju.
Przez kolejne minuty miotali się po ziemi, a Bill — na ile mógł — blokował ręce Dippera. Obaj zdążyli przesiąknąć smrodem wymiocin, a wrzaski i bełkoty pełne niezrozumiałych słów wypełniły pomieszczenie i echem odbijały się między ścianami.
A potem Dipper poczuł kolejną dłoń zaciskającą się na jego ręce i igłę zanurzającą się w widocznej na ciele żyle. Tym razem nie było wyjątków — wszystko pochłonęła ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top