II.Początek kłopotów.

 Dipper nie mógł zasnąć.

Chociaż minął miesiąc, od kiedy w jego domu pojawiło się dziecko, dalej nie potrafił przywyknąć do sytuacji, w której się znalazł — czasami budził się w środku nocy i z podkrążonymi oczami podpełzał do łóżeczka tylko po to, by dziesiąty raz zrozumieć, że niemowlę śpi i nie zamierza w najbliższym czasie, swoim płaczem, rozwalić wszystkich szyb albo śmiechem doprowadzić do sytuacji, w której meble zaczną fruwać... Bo oczywiście istota znaleziona przez niego na progu nie mogła należeć do świata ludzi; musiała roztaczać demoniczną aurę i miotać płomieniami z małych piąstek przy każdym zabrudzeniu pieluchy. A znalezienie jej rodzica musiało graniczyć z cudem; stanowić problem, którego nie potrafił rozwiązać nawet Will — normalnie w takich sytuacjach moc dziecka, przez pierwsze dwa lata, przypomina mieszankę tej ojca i matki, i przy odpowiednim skupieniu oraz posiadając jedna ze zdolności Dippera można wyczuć, gdzie znajduje się rodzic. W tym — część należąca do ojca nie istniała, a ta matki prowadziła ich kolejno do: Paryża, Tokio, Gdańska, Moskwy, Kioto i ponownie do mieszkania Dippera. Sam powiedziała, że w przypadku ojca sytuacja nie jest niesamowicie dziwna — że za jej czasów chodziło się do emisariuszy i prosiło rytuał zamaskowania. Co prawda nie wyjaśniła dlaczego, ale Will potwierdził wszystko, więc Mason im wierzył. Niestety tego, co się działo z matką wyjaśnić nie potrafili; ich wszystkie rozwiązania szybko okazywały się błędami, a że Will oficjalnie nie mieszkał w tym wymiarze, a Sam i Mabel chodziły do normalnej pracy, nim Mason zdążył się zorientować został pełnoetatową niańką.

Potrzebował tylko trzydziestu dni, by odkryć, że kompletnie się do tego wszystkiego nie nadaje — wystarczyło, że raz odwrócił wzrok na pięć sekund albo odebrał telefon, a dziecko już wspinało się po suficie; jedzenie latało po całej kuchni w trakcie porannych, popołudniowych i nocnych prób nakarmienia jej (bo to była dziewczynka); przewijanie rozpoczynało się od modlitwy i mamrotania ❝Dlaczego ja❞, a próby poruszania się z zapłakanym dzieckiem po przestrzeniach publicznych, kończyły się pogardliwymi spojrzeniami, komentarzami i przypadkowymi, niekontrolowanymi użyciami mocy. To ostatnie należał do największych problemów — ciągle musiał tuszować wszystko i wymazywać przechodniom pamięć, a to zaś — jak każda inna sztuczka związana w jakikolwiek sposób z umysłami innych osób — kojarzyło mu się z Fią. I wiedział — naprawdę wiedział — że to, co ona robiła było złe, a to, co on robi było obowiązkiem i ostatecznie działało na korzyść tych osób, często ratowało ich przed zawałami albo atakami paniki, ale nawet z takimi wytłumaczeniami, czuł się brudny, jakby jego dłonie pokrywała smoła. Fakt, że to wszystko działo się blisko rocznicy jej śmierci, też niczego nie ułatwiał.

Nigdy nie zanotował sobie w kalendarzu czegoś w stylu ❝Tego dnia zabiłem Fię❞, a jednak w ciągu roku, na jeden miesiąc, jego ciało zmieniało się w ogromny alarm, krzyczący ❝To już! To już!❞. Wszystko zaczynało się od wrażenia, że własne moce, niczym robaki, drążą w nim dziury. Potem pojawiały się koszmary — sny, których nie potrafił zapamiętać i te wypełnione gwałtami, przeistaczały się w pogrążoną w ciemności przestrzeń, gdzie echem niósł się histeryczny śmiech, a w oddali co jakiś czas rozbłyskały kolorowe płomienie. W dzień potrafił radzić sobie z niepokojem, nocami — takimi jak ta — umiał jedynie zaciskać palce na kołdrze i zastanawiać kiedy to wszystko się skończy.

Gdyby wciąż był człowiekiem jego serce biłoby teraz niesamowicie szybko, wręcz boleśnie obijając się o klatkę piersiową i domagając wyskoczenia z niej, ale będąc człowiekiem przeistoczonym w demona, anomalią — czuł w takich chwilach jedynie delikatne pulsowanie i pot spływający po skroniach. Wiercił się niespokojnie, przewracał i wyobrażał sytuacje, w których coś zaczyna się dziać — coś martwego, co powinno pozostać zapominane na dnie jego wspomnień, wypełza spod łóżka, rozbija szyby, chichocze, niczym we śnie. I choć z każdą kolejną taką myślą węzeł mocniej zaciskał się wokół jego szyi, jednocześnie pragnął, by to się zdarzyło; czując, że w rzeczywistości to nie byłoby aż tak szkaradne, wypaczone, pragnął przeżyć konfrontację z potworem i tym samym zakończyć swoje męczarnie. Ale Fia nigdy nie powróciła, jako upiór nękający go. Nikt nigdy jej nie wskrzesił, więc jego wyobraźnia dalej szalała czyniąc go nadwrażliwym na każdy dźwięk niesiony echem z ulicy.

Około trzeciej nad ranem — czując się, jak ktoś, kto wlał się w siebie cysternę piwa, a potem przebiegł maraton i pobił rekord w robieniu pompek — sięgnął po swój telefon, zerknął na dziecko i widząc, że nie dzieje się z nim nic złego, rozpoczął przeglądanie wszelkich możliwych, zainstalowanych aplikacji. Tym sposobem — godzinę później — zawędrował do zdjęć publikowanych przez Mabel; do kolorowych prac wykonanych przez Sam i zdjęcia z ich ślubu, gdzie królował róż ze złotem, a jego siostra miała piękną, białą suknie i długą pelerynę obszytą różanymi wzorami. Cała uśmiechnięta, promieniała, podczas gdy Sam — w garniturze — wyglądał, jak ktoś, kto już tyle razy brał ślub i bywał na innych, że kolejny nie robi na nim wrażenia. Na innych, późniejszych, zdjęciach pojawiał się głównie biały kot, którego Mabel znalazła pewnego dnia i postanowiła przygarnąć.

O szóstej znalazł się przy Aaronie i podziwiał ich wspólne zdjęcia, a uśmiech sam wpełzł na jego twarz. Na jednym z nich siedzieli w kawiarni w towarzystwie Sam i Mabel, a Aaron ubrudził się niebieską polewą. Na innym siedzieli pod kocem, Dipper czytał, a Aaron opierał głowę o jego ramię. Na jeszcze innym stali przed szkołą z bratem Aarona i uśmiechali się ni to z radości, ni to z ulgi, bo oto rozpoczęły się wakacje. Były też zdjęcia z parku, gdzie Aaron bujał swojego brata na huśtawce; zdjęcia z wesela kuzynki Aarona i te ledwie sprzed dwóch dni, gdzie Aaron miał już swoją nową fryzurę — blond włosy z wygolonymi bokami — i kolczyk w wardze. I wyglądał cudownie, podczas gdy Dipper — trzymając na rękach dziecko — wyglądał, jakby zaraz miał krzyknąć ❝Dobijcie mnie!❞.

Ziewnął, a jego oczy w końcu zamknęły się i głowa opadła na poduszki.

*

Dipper robił sobie kawę, gdy akurat zjawił się Aaron. Wyglądając, jakby przeżył noc równie paskudną, co Mason, wtoczył się do mieszkania i, potykając się o własne nogi, zaklął się kilka razy, by potem runąć na kanapę i wydać z siebie przeciągły, pełen frustracji jęk.

— Co się... — zaczął Dipper, ale nim zdążył chociaż zacząć kolejne słowo, Aaron uniósł głowę i podparł się na łokciach.

— Zaczął mi się okres i mam wrażenie, że prędzej pozwolą mi na eutanazję, niż terapię hormonalną. — I znów wylądował twarzą w poduszkach, a jego dłonie zaciśnięte w pięści uderzyły kilka razy w powietrze.

Dipper zamrugał, powoli analizując wszystko, co tylko usłyszał i w następnej chwili pokonał dzielącą ich odległość, a jego dłoń zatopiła się we włosach Aarona.

— Naprawdę jest aż tak źle?

— ❝Och, ale po co panienka się tak śpieszy? To jeszcze trzeba przemyśleć na spokojnie. Może jeszcze panience się odwidzi? Panienko to, panienko tamto.❞ — Idealnie zmieniał swój głos z cierpiętniczego na przesłodzony, paskudnie sztuczny. — A moja mama na to: ❝Co racja, to racja. Lepiej skup się córeczko na tych twoich studiach, a nie wydziwiasz.❞.

— A ty...?

— Wkurzyłem się i wyszedłem trzaskając drzwiami. I być może mruknąłem coś pokroju ❝A pocałujcie panienkę w dupę❞. Ale to tylko być może. W praktyce niczego nie możemy być pewni.

Dipper westchnął ciężko i na moment w jego głowie zagościła pewna myśl; pomysł, który już kilka razy męczył go, kusił i pojawiał się w tego typu chwilach. Jeden ruch ręki — dosłownie tyle wystarczyło, by zakończyć wszelkie problemy Aarona. Jeden malutki ruch, trochę płomieni i... milion wyjaśnień. Albo gorzej — grzebanie w kilku głowach, przestawianie wszystkiego, przeistaczanie wspomnień, manipulacja dokumentami i... tysiąc innych rzeczy, które pachniały Fią i mogły skończyć się jakąś pomyłką. Głupim błędem. Kompletną katastrofą. Raz by się zdekoncentrował i już miałby warzywo, a przywracanie wszystkiego do poprzedniego stanu stałoby się równie proste i szybkie co przejście dziesięciu labiryntów z jednoczesnym unikaniem wielkich kul lecących z każdej strony i rozplątywaniem setek sznurówek.

Nie szukaj innych wymówek. Tu chodzi tylko i wyłącznie o Fię — szepnął złośliwy głosik i dłoń Dippera nieświadomie mocniej zacisnęła się na włosach Aarona. Dopiero syk wydobywający się z jego ust, ocucił Masona, a płacz dziecka zmusił do jak najszybszego odejścia od kanapy.

— Nie to, bym narzekał — zaczął Aaron, wodząc za nim wzrokiem — w końcu uwielbiam Cyntię, ale czy twoja ciotka mówiła już, kiedy zamierza wrócić?

Dipper — ciesząc się, że znajduje się plecami do Aarona — zagryzł dolną wargę i uniósł dziewczynkę. Wedle oficjalnej, wymyślonej przez Mabel, była ich kuzynką. Malutką, słodziutką kuzyneczką, którą ciotka podrzuciła Masonowi ze względu na swoją daaleką podróż. Według tej samej historii — ich biedna cioteczka miała umrzeć za dokładnie tydzień w wyniku nieszczęśliwego wypadku. (Chociaż Sam twierdziła, że lepiej byłoby mówić o śpiączce. W końcu nie wiadomo czy kiedyś nie znajdą rodziców dziecka.)

— Wspominała coś o listopadzie — wymamrotał. — Ale to nic pewnego! Podobno napotkała na jakieś problemy, ale nie chciała mówić o szczegółach. Że niby ❝To nie jest rozmowa na teraz❞. — Wcale nie musiał, a jednak wywrócił oczami, jakby faktycznie był podirytowany zachowaniem swojej nieistniejącej cioci, a głos w głowie raz za razem powtarzał mu: k ł a m c a , k ł a m c a . Czym to się różni od używania na nim mocy?

Aaron pokiwał głową, ale na głos nie powiedział ani słowa, a kiedy Mason skupił się całkowicie na dziecku i karmieniu go, podniósł się z kanapy i powoli, leniwie podszedł do niego, by w następnej chwili przylgnąć do Dippera i położyć mu głowę na ramieniu.

To nie tak, że nigdy nie miał przyjaciół, u których mógłby czuć się dobrze; takich, którzy szanowaliby jego osobę i zwracali się do niego poprawnie. To nie tak, że wszędzie i wiecznie musiał kogoś udawać, a jednak przekraczając próg domu Dippera zawsze czuł się, jakby zrzucał z siebie ważące tonę maski. Cudownie wolny i spokojny... i nawet tamta noc nie mogła tego zniszczyć — chociaż wówczas poczuł się paskudnie i zatliła się w nim myśl, że wszystko runęło przez niego; że Dipper odrzucił go przez jego ciało, nie potrafił jej długo przy sobie utrzymać. Po prostu wystarczyło, żeby spojrzał na Masona i już wiedział, że stało się coś innego; że to miało związek z jakimś paskudnym wspomnieniem i w tamtej chwili odrzuciłby przez to każdego. Spytany o to pobladł i zaczął się trząść, a Aaron — wiedząc, jak to jest gdy ktoś naciska, choć nie powinien — odpuścił.

— W porządku. Powiesz, jak będziesz gotów — powiedział mu wtedy.

A teraz przymknął powieki i z palcami zaciśniętymi na swetrze uszytym przez Mabel, wsłuchując się w wesołe gruchanie i dziecięcy, pełen radości bełkot, myślał o tym, że mógłby tak spędzić resztę życia.

— Mason?

— Hm?

Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie, a resztki stresu uleciały, kiedy Dipper — w końcu — na niego spojrzał.

— Wiesz, myślę, że koch-

Trzask.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, a echo ciężkich kroków rozniosło się po domu i Dipper wydał z siebie ciężkie westchnienie. O ile Aaron na nowo spiął się i odsunął gwałtownie, niczym spłoszone zwierzę, o tyle on wcale nie wyglądał na zaskoczonego, gdy ujrzał Mabel w różowym płaszczu przeciwdeszczowym i z ogromnym, otwartym kartonem wypełnionym kolorowym materiałem.

— Wiedzieliście, że w w Azji i Australii istnieją ćmy z mackami? — spytała na wstępie i rzuciła karton na kanapę. — Znaczy, tak naprawdę to organy zapachowe, ale no wyglądają, jak obleśne macki.

Dipper uniósł brew.

— Jaki to ma związek z czymkolwiek?

— Żaden. Po prostu doszłam do wniosku, że możecie chcieć się o tym dowiedzieć — odparła, rozmasowując ramiona. — Poza tym chcę tylko oznajmić, że jestem zirytowana i mam ochotę na herbatę.

— Czym? — spytał Dipper, wstawiając wodę na herbatę i zerkając na Aarona grzebiącego w szafkach w poszukiwaniu jakiejkolwiek szklanki.

— Och, wyobraź sobie, że Sam dostał wiadomość od rodziców i rano wyjechał — odpowiedziała, zdejmując płaszcz i odsłaniając skrytą za nim czarną, długą koszulę i proste, białe spodnie. — A poza tym cały dzień ciągle coś dźwigam i... ach. Właśnie. — Zanurzyła dłonie w kartonie, by w następnej chwili wysunąć z niego flagę o trzech kolorach: różowym, żółtym i niebieskim. — Dalej jestem obrażona, że nie chcesz z nami iść — rzekła, okrywając się nią, niczym kocem.

— Po prostu nie lubię tego typu... wydarzeń — wymamrotał Dipper, a Aaron nagle na nowo ożywił się i pomaszerował w stronę Mabel.

— Co sprawia, że zaczynam wątpić w to czy jesteśmy spokrewnieni. Poza tym nawet Will obiecał pójść.

— Błagam, nie wspominaj mi o Willu — jęknął Dipper i odruchowo zerknął na swój telefon.

— Pokłóciliście się? — spytał Aaron, a jego głos przez krótki moment brzmiał dziwnie. Chwiejnie i niepewnie.

— Chciałbym! — odparł Dipper, stawiając na stoliku herbatę, ciasto oraz trzy talerzyki. — Ale to nie to. Po prostu aktualnie Will robi remont u siebie i... cóż, ciągle pyta mnie o zdanie. Dzisiaj na przykład zdążył zadzwonić do mnie dwadzieścia razy, mamy dopiero jedenastą, a ja jestem na nogach od dwóch godzin. I wiecie, ja go naprawdę lubię, ale nie jestem dobry w tego typu sprawach, ale jednocześnie mam dziwne wrażenie, że odmowa mogłaby się źle dla mnie skończyć... ale z kolei ciągłe udawanie, że nie mogę odebrać teraz robi się męczące, a jedynym jego plusem jest to, że mogę wyśpiewać początek piosenki, którą ustawiłaś mi jako dzwonek. — Przy ostatnich słowach zerknął na Mabel. — Właściwie, mam wrażenie, że będę miał koszmary z nim związane.

Nim zdążył dokończyć ostatnie zdanie, telefon na nowo odezwał się, odgrywając irytującą melodię.

*

Kiedy wracali w czwórkę z zakupów, wciąż padało i choć na swój sposób stanowiło to miłą odmianę od suszy panującej przez ostatnie dwa miesiące, Dipperowi niezbyt podobała się wizja gradu, który — wedle prognozy pogody — miał w każdej chwili dołączyć do deszczu. W takich chwilach naprawdę podziwiał Mabel — na nowo przyodziana w swój płaszczyk i z uniesioną nad głową parasolką oraz trzymając na rękach Cyntię, dumnie maszerowała ulicami, zgrabnie wymijała kałużę i wesoło paplała o swoich planach na najbliższy miesiąc. Tam miała gdzieś jeden wolontariat, tam drugi, tam trzeci, później jakieś spotkania, kółka teatralne, lekcje gotowania, coś związanego z malowaniem, podczas gdy Dipper miał tylko jeden określony cel — po prostu przetrwać, by potem móc się śmiać z beznadziejności ostatnich trzydziestu dni.

Aaron też dużo mówił — dźwigając połowę rzeczy kupionych przez Mabel, opowiadał jej o tym, co go tak zirytowało, a ona kiwała głową i razem kiwali przesadnie energicznie głowami i frustrowali na cały ten świat, wywołując u Dippera uśmiech.

Niestety — tak szybko, jak kąciki jego ust uniosły się, tak szybko opadły, a całe ciało napięło się gwałtownie, wręcz boleśnie. Nogi zatrzymały się, jakby nagle wrosły w ziemię i oczy uciekły od Mabel i Aarona, i przeskoczyły na drugą stronę ulicy — na przejeżdżające samochody, ludzi maszerujących po drugiej stronie albo stojących przy pasach.

— Dipper? — Mabel odezwała się jako pierwsza i słysząc jej głos; wyczuwając na sobie jej spojrzenie, był pewien, że myślą to samo i, że jej też się to nie podoba.

— Moglibyście dalej iść beze mnie?

— Dlaczego? Coś się stało? — Głos Aarona natychmiast przeistoczył się z rozbawionego w poważny i pełen troski.

— Nic specjalnego — odparł, wyciszając dzwoniący telefon. — Po prostu muszę gdzieś jeszcze wstąpić, ale to może trochę potrwać, a ja nie chcę żebyście na mnie czekali — wyjaśnił i nie czekając na jakiekolwiek protesty, pocałował szybko Aarona i korzystając z odpowiedniego światła, przemknął przez ulicę.

Kłamcakłamcakłamcakłamcakłamca.

Nie biegł, ale nie szedł też w zwyczajnym tempie — maszerował szybko i pewnie, zerkając na każdą mijającą go osobę i nasłuchując. Kiedy mijał kawiarnię z jej ogromny, fioletowym szyldem, wszystko się zatrzymało — ludzie stanęli w miejscu, ptaki zatrzymały się w locie, a kot, który miał zamiast zeskoczyć z parapetu na chodnik, zawisł w powietrzu i Dipper westchnął ciężko, teraz już wyczuwając obecność innego demona, z każdej możliwej stronie.

Zazwyczaj nie reagował w ten sposób — po prostu ignorował wszelakie demony, wiedząc, że te raczej nie ośmieliłyby się zaatakować tego miasta — ale teraz wszystko w nim krzyczało. Ogień napierał, próbując wydobyć się na zewnątrz i ostrzegając przed niebezpieczeństwem; przed czymś paskudnym i zdecydowanie pozbawionym dobrych intencji.

— Mason Pines, jak mniemam?

Słodki głos wdarł się do jego uszu, a wzrok w końcu odnalazł to czego szukał — mężczyznę o brązowych, częściowo skrytych za cylindrem włosach i kuśtykającego o lasce. To nie zdarzało się zbyt często — demony mogły się bez problemu regenerować; mogły nawet odtwarzać ucięte kończyny — ale czasami niektóre rany otwierały się na nowo i na nowo, i tak długo, jak nie dało się ich zamknąć, tak długo nie dało się tego naprawić.

Powoli pokiwał głową.

— Jestem Vercer Mark d'Autriche i na moc nadanych mi praw, obawiam się, że jestem zmuszony pojmać cię za zamordowanie emisariusza Thomasa Verlaca.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top