I.Niemowlę.

 Dipper nie pamiętał, jak to jest przymierać z głodu, lepić się z brudu przez brak możliwości wykąpania się czy też spać w ciemnych uliczkach, do których normalni ludzie nie chcieli chodzić późno w nocy albo opuszczonym magazynie, gdzie roiło się od szczurów i robaków. Wiedział, że to się kiedyś w jego życiu zdarzyło — że gdzieś w odległej przeszłości, nim stał się demonem, wiódł takie życie i, chociaż zemsta przeżerała go odbierając inne uczucia, jeśli ten stan się zmieniał, potrafił chociaż minimalnie go docenić. Teraz — równo o północy, trzydziestego pierwszego sierpnia — mając pod sobą miękki materac, miał ochotę prychnąć i roześmiać się ze złośliwości bogów albo własnego umysłu, dla którego ta część życia była zbyt odległa, by ją w kółko roztrząsać nawet po upływie stu lat. Jednocześnie — coś wyższego lub zwyczajnie poplątanego, tkwiącego tylko w głowie — nie miało problemu z rozpraszaniem go; z powtarzania mu, jak mantrę, że nie ma prawa do wszelkiego rodzaju przyjemności i tej nocy także — słysząc, jak Aaron rozpina mu spodnie — może co najwyżej wlepiać wzrok w sufit i mentalnie przygotowywać się na wielkie rozczarowanie i żenujące przepraszanie obu stron.

Poznali się właściwie przypadkiem — jego brat brał u Mabel korepetycje z matematyki, a Dipper, w drodze do sklepu, postanowił odwiedzić siostrę, napić się herbaty i po prostu miło spędzić czas. Rzecz w tym, że zamiast w salonie z filiżanką w dłoni, wylądował w kuchni, obok Aarona, i z całkiem dobrą lemoniadą oraz ciastem upieczonym przez matkę braci. Tydzień później zdarzyło się coś podobnego — tylko tym razem być może wizyta o dwunastej była całkowicie celowa i wcale nie związana z chęcią zobaczenia swojej bliźniaczki — i Dipper znów odbył z nim ciekawą rozmowę przechodząc płynnie od tematów takich, jak muzyka, filmy, seriale i książki, do mitologii sumeryjskiej, etymologi słowa kultura, Agnès Sorel i przemyśleć na temat tego, jak popełnić morderstwo doskonałe. Właściwie — przez większość czasu to Aaron mówił, całkowicie wciągnięty w swój monolog, a Dipper mu na to pozwalał nawet nie myśląc o wtrąceniu się i przerwaniu tych idealnych paplanin. Od przerywania była — albo był, w zależności od aktualnego stanu — Sam Murphy-Pines wracająca z pracy perfekcyjnie o czternastej, wpadająca do kuchni z miną męczennika i jęcząca ❝kaaawwyyy❞. Potem minął jeszcze jeden tydzień i jeszcze jeden, aż w końcu umówili się na kawę i ich znajomość przerodziła się w długie miesiące pełne randek i chichotów oraz rumieńców na jakie przeważnie pozwalały sobie tylko zakochane nastolatki. Jakaś część Dippera wiedziała, że to kolejna relacja, która nic nie zmieni; nie będzie tym mistycznym księciem na białym koniu, który jednym pocałunkiem pozbawi go wszystkich problemów, a jednak łudzi się nawet, gdy podczas ich pierwszego pocałunku potrafił myśleć tylko o tym, że to w niczym nie przypomina tych filmów czy książkowych, gdzie dodawało się przyjemną dla ucha melodie albo rozpisywało na dwie strony o niezwykłych doznaniach postaci. I łudził się, gdy ledwie półgodziny tematu otwierał Aaronowi drzwi i przyjmował te wszystkie nieco pośpieszone prezenty oraz wsłuchiwał się w długie wyjaśnienia o tym, jak to chłopak nie potrafił wyczekać do rana i po prostu musiał przyjść teraz. Mason nie miał nic przeciwko — i tak nie spał, spać nie zamierzał i nawet tego nie potrzebował w stopniu tak ogromnym, jak kiedyś. Z tego, co zdążył się zorientować — jego granica przesunęła się do dwóch miesięcy bez odwiedzenia krainy fantasmagorii. Tylko później ciężko było wrócić do regularnego śnienia czy w ogóle zmuszenia się do zamknięcia oczu na dłużej, niż kilka minut. Toteż na chwilę przed urodzinami włóczył się po domu — poprawiał obrazy, ścierał nieistniejące plamy, grzebał w stercie listów, wysłał kolejną wiadomość do Willa, później Mabel i być może nawet liczył na jakąkolwiek wizytę. Właściwie, on wręcz potrzebował takiego oderwania od nocnej rutyny... Choć teraz — wciąż nawet nie ruszając się z miejsca; nie mając chęci choćby unieść ręki i dotknąć Aarona — dręczyła go myśl, że wolałby kogoś innego. Nie jako partnera, nie do tej sceny. Do przerwania monotonii. Nawet sąsiad — właściciel restauracji, pod którą znajdowało się mieszkanie Dippera oraz mieszkania na trzecim piętrze — chociaż lubił gadać o procesie tworzenia wina i opowiadać sto razy te same anegdoty, wydawał się lepszym towarzyszem. Bo przy nim nie musiałby się rozbierać — w ogóle nie doprowadziłby do takiego scenariusza. Zwyczajnie upiliby się, odśpiewali ❝sto lat❞ (choć w przypadku ponad stuletniego demona brzmiało to raczej jak groźba, niż miłe życzenie) i po ewentualnym zarzyganiu łazienki, padliby gdzieś na podłodze. Wszystko byłoby prostsze.

Ale sąsiad, oczywiście, postanowił wyjechać dzień wcześniej postanowił zabrać swoją córkę do innego miasta, gdzie mieli wystawiać jakiś niezwykle popularny musical oraz kilkudniowy spęd fanów fantasy i Mason na samą myśl miał ochotę przeklinać rozwiedzionych ludzi, ich nagłe potrzeby zatroszczenia się o dziecko, jego marzenia i na Aarona wypełniającego luki po sąsiedzie; jednocześnie mógł gratulować samemu sobie — wytrzymał dłużej, niż zwykle. Właściwie, wielkim sukcesem był fakt, że jego ciało nie zatrzymało się, jakby spotkało przed sobą ścianę i nie mogło iść już dalej, w momencie, gdy Aaron, wciąż całując, pchnął go na łóżko, a coś w jego oczach zdradziło, że spanie to ostatnia rzecz o jakiej myśli.

Zdaniem Dippera to nie miało sensu — zważywszy na to, ile przeszedł i ile rzeczy nie odbiło się na jego przyszłości; nie pozostawiło wielkich ran krwawiących przy każdej możliwej okazji, nie powinno wciąż funkcjonować, blokować go i doprowadzać do granic frustracji — ale oto znowu ktoś dotykał językiem jego penisa, a on potrafił myśleć tylko o Carmen. Kurwa, on ją wręczy widział — z jej ciemniejszą od jego własnej skórą, długimi palcami wbijającymi się w ciało i intensywnie zielonymi oczami wypełnionymi rzeczami, które miał ochotę z niej wydrzeć; rzeczami tak paskudnie, zważywszy na sytuację, pozytywnymi że aż chciało się zwymiotować. Nie kojarzył kelnerów z restauracji, w których jadał; gdyby ktoś podsunął mu zdjęcie którejś kochanki, nie potrafiłby przypisać jej konkretnego imienia; czasami miał problem z przypomnieniem sobie twarzy Willa, chociaż tego widywał całkiem regularnie, od kiedy Mabel została mianowana na emisariusza, a jednak wiedział, że Carmen rozpoznałby nawet, gdyby minął ją, przebraną w jakiś sposób, na środku ulicy. Była, jak klatka, której pręty zrobiono z cierni, a klucza nigdy nie stworzono. Czasami miał ochotę wziąć młot i ją rozwalić, ale jego też nie stworzono, a w dni, w które zbierał się w sobie i planował kolejną zemstę, próbował ją odnaleźć, prędzej czy później było, jak w trakcie seksu — nieruchomiał, czując się, jakby znowu wypił tatem różowy napój, a wszelakie siły opuszczały go.

Zagryzł dolną wargę, czując na całym ciele nieprzyjemne mrowienie, raczej z czystego odruchu wbił na moment paznokcie w pościel i odezwał się:

— Aaron. — Otworzył oczy, nawet nie wiedząc, kiedy je zamknął, a dłońmi powędrował do czerwonej czupryny, tym samym zatrzymując głowę chłopaka i dostając pytające spojrzenie. — Przestań. Po prostu przestań. To się nie uda — mówił siląc się na spokój i klnąc na samego siebie, bo trzeba było przyznać, że widok, który miał przed sobą nie był zły ani obrzydliwy. Cholera, Aaron, niezależnie od sytuacji; nawet jeśli z uniesioną brwią i strużką śliny podpierał się brodą o jego miednicę, wyglądał świetnie i Dipper powinien się na niego rzucić, zamiast powoli układać w głowie kolejne słowa.

— Jestem aż tak beznadziejny? Znaczy, jasne, dawno nikomu nie obciągałem, ale...

Aktualnie rozważam to, czy ja w ogóle mam tam jakieś czucie, więc obawiam się, że nie mogę tego stwierdzić pomyślał, wsuwając dłoń we własne, wciąż białe, włosy i choć refleksja ta miała w sobie coś gorzkiego, na głos mówił delikatnie i spokojnie, jak do dziecka: — Nie o to chodzi. Po prostu... — Machnął rękami w bliżej nieokreślonym geście. — Nie mogę. Nie dzisiaj.

...i nie jutro. Ani za tydzień. Ani miesiąc. Pewnie nawet nie w przyszłym roku.

Aaron milczał wyraźnie coś analizując, a Mason zapragnął wyjść z siebie i stanąć obok. Nienawidził tego rodzaj relacji — partnerów, którzy zamiast lamentować nad sobą, obwinić go za zepsucie im nocy albo po prostu wyjść, siedzieli w ciszy i w jakimś stopniu wciąż go dotykali. Na co dzień nie miał problemu z ludźmi przypadkiem się o niego ocierającymi, z Mabel przytulającą go albo Sam klepiącą go po plecach czy czochrającą jego włosy, ale w sytuacjach takich, jak ta; gdy logicznym stawało się to, że prędzej najbliższym oknem wpadnie pingwin w różowym tutu, niż dojdzie do jakiegoś zbliżenia, myślał jedynie o zakryciu się szczelnie kołdrą i odcięciu od całego świata. Był irytująco nadwrażliwy i zmęczony, jakby ostatnie dni spędził biegając maraton po maratonie. W końcu jednak Aaron westchnął i uniósł się, a grzywka wpadła mu do oczu. W każdy inny dzień Dipper natychmiast odgarnąłby mu ją, w tę noc — nawet nie podniósł ręki, która bezwładnie wylądowała na materacu.

— Chcesz żebym z tobą został, czy mam wracać do domu? — spytał Aaron, jakby wyczuwając nastrój Dippera.

— A masz jak wrócić?

— Ta, pożyczyłem samochód od ojca — odparł i zmarszczył brwi. — Widziałeś gdzieś mój binder?

Mason — oczywiście tylko w duchu — jęknął czując się, jakby ktoś dołożył mu kolejną cegiełkę do wielkiego muru z poczucia winy, a myślami utknął między ich dwiema rozmowami: tą sprzed dwóch tygodni i tą z momentu, gdy Aaron znalazł się na jego kolanach. Teraz już naprawdę pragnął jakieś cudu, nawet absurdalnego, jak nagłe zapadnięcie w śpiączkę albo obudzenie się w innym świecie, gdzie ostatnie trochę ponad sto lat było złym snem, ale gdy nic się nie wydarzyło, ostrożnie uniósł się na łokciach i omiótł wzrokiem swój pokój — jasne ściany pokryte malowidłami stworzonymi przez Mabel, gdy nagle zapragnęła zostać malarką, szafę z lustrami na drzwiczkach, biurko wypełnione stertami papierów i komiksów, regał z książkami oraz krzesło zawalone ubraniami, które już niemal dosięgnęły sufitu.

— Leży na podłodze.

— Ach, faktycznie.

Aaron schylił się, a wszystkie włosy w jednej chwili odsłoniły jego plecy pokryte niewielkimi bliznami. Z tego, co Dipper się orientował wcale nie były po maleńkim wypadku; były przedłużeniem dwóch wielkich czerwonych blizn przecinających lewą pierś chłopaka. Nigdy jednak nie spytał o szczegóły — cały czas czuł się, jakby to jeszcze nie była pora na tego typu rozmowy, a próba ich poruszenia jedynie doprowadziłaby do sytuacji, w której Aaron znów nie potrafiłby się przy nim przebrać... Chociaż po tej nocy pewnie i tak wrócą do poprzedniego funkcjonowania.

— Więc?

— Możesz jechać, nie chcę cię tu zatrzymywać. — Zabrzmiało to szorstko, choć wcale nie miał takiej intencji. Po prostu pomimo całej ciekawości, jakiejś drobnej chęci porozmawiania z Aaronem, przeproszenia go z dziesięć razy, najbardziej na świecie chciał zostać sam; chciał przestać czuć się osaczony, obserwowany; jakby setki ludzi napierały na niego i dusiły swoim ciężarem.

*

— Idź w końcu na terapię — powiedział Sam, gdy Dipper skończył swoją relację z ostatniej nocy.

Ludziom nigdy nie opowiadał o tym, co przydarzyło mu się, gdy jeszcze sam był człowiekiem. O całym gwałcie i sprawie z Fią przez długi czas wiedziało jedynie siedem osób, a i one wielu rzeczy musiały się domyślać (a aktualnie trzy z nich były martwe, a jedna tkwiła w całkowitym zawieszeniu i nie mogła nawet ruszać ustami). Ale Sam nie był człowiekiem — był najprawdziwszym demonem, którego Mabel poznała na jednej ze swoich misji oraz najlepszym przyjacielem Dippera, więc prędzej czy później musiał się dowiedzieć. Dipper chciał, żeby się dowiedział; żeby nie tkwili wciąż w sytuacji, w której on znał każdy jego sekret, a Sam wiedział tylko o jakiś strzępkach z jego życia.

— I co ja mu albo jej powiem? ❝Proszę pani albo pana, sto lat temu mnie zgwałcono i teraz mój penis nie chce współpracować. Pomocy.❞?

— Jeśli wytniesz tę część o stu latach, to... czemu nie? — wtrącił Will, idąc obok nich i jedząc spokojnie swoje frytki. — I tak tego potrzebujesz, a na upartego zawsze możesz udać się do naszego wymiaru, do jakiegoś weberyna. Zasugerowałbym też manipulacje wspomnieniami, ale to musiałaby zrobić osoba trzecia, a twoje moce są...

— Popaprane? Destrukcyjne? Gotowe zabić tego, kto przy nich manipuluje i przy okazji zdmuchnąć tę planetę z powierzchni tej galaktyki? — podsunął Sam.

— Chciałem powiedzieć niestabilne, ale cóż, to też pasuje.

Dipper jęknął i spuścił głowę przy okazji mażąc sobie brodę lodem truskawkowym.

— Nie pomagacie mi — mruknął, wycierając się chusteczką i rozglądając po niemalże pustej ulicy.

Wciąż nie mógł uwierzyć, że w dniu, gdy tu przybył większość miasta była trawiona przez ogień — szkło sypało się po ulicach, drzewa padały jedno po drugim blokując trasę ucieczki, przerażony tłum przekrzykiwał się, a wielki anioł będący rzeźbą umieszczoną na dachu ratusza miał zmiażdżyć kilku ludzi po wcześniejszym odczepieniu się od metalowych konstrukcji. Teraz nic na to nie wskazywało — było przerażająco ciepło, idealnie na jakiś pożar, ale jednocześnie wszędzie panował porządek: chodniki lśniły pozbawione chociażby jednego papierka albo butelki rzuconej niedbale, wszystkie okna tkwiły na swoich miejscach, a ratusz wyglądał, jakby po prostu nigdy nic na nim nie stało.

— Wiecie, że nie zamierzam udawać się do waszego świata, a jeśli już miałbym próbować to przepracować, to wolałbym być szczery, niż zmyślać, że do całego zajścia doszło, nie wiem, miesiąc temu. Poza tym, co jeśli wtrąciłaby się policja? Miałbym im kazać ścigać wampira czy może godzić się na obdukcję, choć ta gówno da? — mówił jeszcze i ucichł dopiero, gdy weszli do restauracji wypełnionej czerwienią i czernią, a chińskie, kuliste lampy zawisły nad ich głowami stanowiąc jedynie źródło światła w trakcie podróży między stolikami. — A może w ogóle unikać tematu o tym, dlaczego nie chcę tego zgłosić? O, albo lepiej: walnąć całą prawdę o tym, jak to jestem demonem, ale zanim do tego doszło zostałem zgwałcony przez wampirzycę, którą spotkałem na przyjęciu dziewczyny, którą później zamordował? — paplał, gdy już wspinali się po schodach. — Albo od razu znajdę sobie psychiatrę i użyję mocy, żeby walnął mi jakąś wesołą receptę?

Budynek, w którym zamieszkał Dipper składał się z trzech wejść — pierwsze z nich, to główne, znajdowało się na przodzie, naprzeciwko ulicy i prowadziło prosto do restauracji, dwa pozostałe umieszczono na tyłach, gdzie jedno było dostępne tylko dla personelu i prowadziło do kuchni, a żeby dostać się do drugiego trzeba było przejść się po schodach. I choć Mason wiedział, że teoretycznie droga jest ta sama — i tak musiał się wspinać po schodkach — to i tak, kiedy mógł, wolał iść przez restaurację i przy okazji patrzeć na tych wszystkich roześmianych ludzi... No i jedzenie było też na miejscu.

— Chcę tylko powiedzieć — Sam przechylił głowę — że rozczula mnie fakt, że po tylu latach wciąż myślisz, że jesteśmy tu od pomagania ci, a faszerowanie lekami może źle współgrać z twoimi mocami. No wiesz: pewnego dnia wstaniesz, weźmiesz o jedną tabletkę za dużo i w przypływie dobrego nastroju postanowisz wywołać apokalipsę.

— To brzmi, jakbym nie potrafił stosować się do zaleceń lekarza i faktycznie planował wziąć za jednym zamachem wszystko, co mi przepisze.

— A potrafisz?

Will uniósł brew i Dipper zazgrzytał zębami z irytacji, ale nim pomyślał choćby o tym, jak odgryźć się demonowi, wzrokiem powędrował na wycieczkę położoną pod drzwiami prowadzącymi do jego domu. Konkretniej — na umieszczone na niej, okryte kocami, niemowlę.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top