XV.Rodzinne podobieństwa.

 Kiedy Dipper po raz pierwszy zobaczył Billa w jego ludzkiej formie; kiedy pomyślał, że oto ma przed sobą morderce swojej rodziny, nawet przez moment nie poczuł się nieswojo, dziwnie. Tym bardziej nie miał w sobie tamtego dnia przemożnej ochoty na usługiwanie mu — przynoszenie picia, podawanie jedzenia i kłanianie się z uśmiechem godnym najwierniejszego sług. Właściwie, odczuwał kompletną emocjonalną swobodę — kierować mogły nim jedynie wyczekujące odpowiedniego momentu chęci zemsty i myśli dotyczące przeszłości. Nic więcej, nic mniej. Tymczasem przy jego bracie, Willu, nie obowiązywała żadna wolność — przez jedno spojrzenie, jedno skinienie czy drgnięcie kącików ust, człowiek miał ochotę rzucić się do kuchenki i wstawić wodę na herbatę czy inną wymarzoną przez niego rzecz, a fakt, że ciało zamiast wykonać taki ruch, podążało powoli korytarzem, można było tłumaczyć jedynie tym, że demon nie wypowiedział żadnego żądania na głos. Właściwie, od upewnienia się, że Dipper jest Dipperem, kompletnie nic nie mówił — w milczeniu, niczym człowiek, który kroczy dzień w dzień po własnym domu, ruszył w stronę kuchni. Ani razu nie obrócił się za chłopakiem (chociaż ten szedł dużo wolniej, niespokojnie i rozglądał się zagubiony, jakby to on tu był gościem i pierwszy raz widział te wszystkie korytarze, wiszące na ścianach kwiaty, korale i kule wypełnione rzeczami przeróżnymi: od malutkich, plastikowych ciężarówek po fragmenty kości), ani nie zatrzymał się, by sprawdzić czy kieruje się w dobrą stronę. Spokojnie, opanowanie brnął do swojego celu, a gdy znaleźli się na miejscu — z jedną nogą nałożoną na drugą i ręką pozornie niedbale zarzuconą za oparcie — zasiadł na krześle.

Nie pytał o Billa, nie pytał o to, gdzie ten się podziewa, gdzie reszta domowników i kiedy oni wszyscy wrócą — nawet pod tym względem zdawał się lepiej poinformowany od samego chłopaka (choć wciąż nie wyraził tego żadnym słowem). Zamiast, według Dippera, tak podstawowych czynności, zerknął na prawdopodobnie cholernie drogi zegarek zaciśnięty na bladym nadgarstku i wydał z siebie westchnienie godne człowieka, który dotarł w umówione miejsce o umówionym czasie i odkrył, że nikogo oprócz niego tam nie ma. Dopiero po tym ruchu — wreszcie! — jego oko poruszyło się łaskawie i spojrzenie zatrzymało na chłopaku przed nim, a Dipper odkrył, że uwaga skierowana w jego stronę i dłuższa od szybkiej wymiany kilku słów w drzwiach, wzbudza mnóstwo sprzecznych uczuć: od głębokiej niechęci, po obrzydzenie i strach, aż do nienormalnego zachwytu na poziomie psa dostającego uwagę właściciela.

Fascynujące — rzucił w końcu Will, a Mason poczuł, jak każda część jego ciała napina się boleśnie, a nogi cofają, niemalże uderzają piętami o ścianę, gotowe do ucieczki.

— Co jest fascynujące? — spytał i podirytowany odkrył, że własny głos go zdradza: cały łamie się i wydaje mnóstwo niepotrzebnych, dodatkowych odgłosów. Do tego nie miał pewności czy dobrym zagraniem jest zadawanie pytań; czy w ogóle chce znać odpowiedzi, bo przecież te zmusiłby demona do wypowiedzenia kolejnych słów głosem kompletnie niepodobnym do tego Billa: w jakimś stopniu przyjemnym, ale głównie wywołującym ciarki, przesadnie opanowanym i mimo wszystko zawierającym w sobie jakiś malutki, niepasujący element. Coś wymuszonego, dodanego jedynie ze względu na ludzkie standardy, kulturę czy inne tego typu rzeczy.

Na szczęście Willowi nie pozwolono się odezwać — drzwi wejściowe huknęły uderzając z całą siłą o futrynę, a głośne kroki rozeszły się echem po całym domu i trwały tak aż w końcu w progu kuchni — nieco rozczochrany — stanął Bill z koszykiem wypełnionym ziołami, kwiatami fioletowymi oraz czerwonymi i kolorowymi (gdzie już naprawdę istniały wszelkie kolory z ich niemalże każdym odcieniem) fiolkami. Mnóstwem kolorowych fiolek. Zasapany, niczym człowiek, któremu faktycznie przyszło przemierzać pewien dystans, podparł się dłońmi o kolana i, nim wyprostował się, wziął kilka głębszych oddechów. Will, teraz nie spuszczając wzroku ze swojego brata, w tym czasie nawinął niewielką część włosów na palec prawej dłoni i Dipperowi przemknęło przez myśli, że jest w tym ruchu coś podobnego do Billa nerwowo przejeżdżającego palcami po kolczykach. Potem wszelkie tego typu przemyślenia straciły znaczenie, bo dotarła do niego jedna paskudna rzecz: miał przed sobą braci. Rodzeństwo. Cholernych bliźniaków, których nawet teoretyczna śmierć jednego nie rozdzieliła; Bill z całą jego chęcią szerzenia chaosu i zniszczenia, miał kogoś z kim mógł rozmawiać i dzielić najróżniejsze chwile, podczas gdy Dipper — będący raczej po tej dobrej stronie, tak uparcie powstrzymujący tamtego lata demona — stał pod ścianą całkiem sam. Bez Mabel. I ten moment wydał mu się paskudniejszy od lat tułaczek z jednego miejsca do drugiego; bardziej gorzki niż stanie przed płonącym domem. Absolutnie niesprawiedliwy; w idealnym świecie z pewnością byłoby na odwrót albo wcale — bo w najpiękniejszej opcji Bill nie miałby ani brata, ani narzeczonej, więc pozostałby martwy gdzieś w zniszczonych wspomnieniach.

— Wiesz, fratre — zaczął Bill, odkładając koszyk na stół i poprawiając ubrania — normalni ludzie... nie, nawet nie, że ludzie, ale normalne istoty dzwonią, kiedy chcą złożyć swoim braciom nagłą wizytę!

Dipper ujrzał, choć z pewnością nikt tego nie chciał, rzeczy dwie: Willa wzdrygającego się na fratre, jakby to słowo wypowiadane roznosiło po pokoju zarazę mogącą dosięgnąć i zgładzić nawet wiekowego demona; dłonie Billa lekko, niemalże niedostrzegalnie, dygoczące. Następnie, po zrozumieniu, co zostało powiedziane, zrozumiał, że nawet Bill nie spodziewał się obecności swojego brata. Że coś jest nie tak. A Will ze swoimi palcami wetkniętymi w błękitne włosy, tylko utwierdzał go w tym przekonaniu.

— Jinx nie żyje — powiedział, a Bill upuścił ledwie co chwycone jabłko. Mason zaś potrzebował chwili na przetrawienie tej informacji. Bardziej długiej chwili i jeszcze dłuższej na połączenie tego imienia z dziewczyną spotkaną, jakby w naprawdę odległej przeszłości, gdy jeszcze wszystko wydawało się mniej złożonym problemem, a on pędził do Albrechta.

— Słyszę co mówisz, fratre, ale jakby nie do końca rozumiem, więc pozwól, że spytam: co, do cholery, masz na myśli mówiąc Jinx nie żyje?

Znalazłem jej ciało przed bramą mojego domu — odparł Will i choć z pewnością wiele go to kosztowało, głos wciąż miał niezachwiany, spokojny, a już wręcz kojący, niczym u rodzica opowiadającego bajkę na dobranoc lub pocieszającego po nagłym upadku. I Dipper miał wrażenie, że w tym przypadku działa to kompletnie odwrotnie: sam jedynie mocniej się spiął, Bill nadepnął stopą na zrzucone jabłko i wgniótł je mocno w podłogę, a w złotym oku rozbłysnęła czysta czerwień. — Najpewniej zrobiła to Fia.

— Co ty nie powiesz, fratre. — W końcu oparł się o jeden z blatów i, po zamknięciu go, dotknął dłonią złotego oka. — Uwielbia przypominać, jak bardzo jest zawsze o krok przede mną, czyż nie? — wymamrotał na granicy śmiechu i Dipper nie wiedział do kogo konkretnie jest kierowane to pytanie i czy w ogóle do kogoś jest.

— Jinx? — odezwał się w końcu Pines, korzystając z prawie histerycznego stanu Billa i pozornie niewzruszonego Willa.

— Poznałeś ją. — Bliźniak Billa znów na niego spojrzał i gama emocji na nowo ruszyła wywołując miliony sprzecznych reakcji. — Poprosiliśmy ją, żeby pilnowała cię w drodze do Albrechta, Mason.

— P i l n o w a ł a ?

— Tak, pilnowała. Mieliśmy złe przeczucie, ale sami nie mogliśmy się tam pokazać albowiem Albrecht za nami nie przepada — wyjaśniał Will z cała ojcowską cierpliwością. — Ona też pomagała mi w wymyśleniu czegoś, co mogłoby uwięzić Fię. — I chociaż naprawdę się starał, nie potrafił drugi raz użyć tego imienia bez przerażająco wielkiej ilości jadu i nienawiści, jakich nawet Dipper nie posiadał, a przecież to jemu Fia odebrała całą rodzinę.

— Właściwie... — Bill zdjął z twarzy rękę i przechylił głowę. —...na czym stanęliście, fratre?

— Cóż, bazując na tym, że większość zdolności Fii aktywuje się dopiero po dotknięciu czegoś, udało nam się wytworzyć klatkę, której nie da się dotknąć: ilekroć ktoś próbuje, pręty oddalają się. Udało nam się też wytworzyć coś, co mogłoby wywołać senność; zmęczenie tak potworne, że nawet uniesienie najmniejszego palca jest porównywalne do wtaczania głazu pod górkę. Niestety to nie rozwiązuje problemu stu innych zdolności, o których mamy pojęcie i tysiącu, którymi mogłaby nas zaskoczyć. Pojawia się też kwestia demonów, z którymi Fia utrzymuje dobre stosunki i, które mogłyby chcieć ruszyć jej na pomoc. Właściwie... tutaj obawiam się nawet tych nastawionych do niej negatywnie albo pozornie wiernych tobie, Bill.

— Myślisz o kimś konkretnym, fratre?

— O tym z pewnością już wiesz, ale Kryptos polubił swoją nową rolę. Odpowiada mu możliwość wykazania się bez jednoczesnego grania błazna i tańczenia wedle twoich instrukcji. A jeśli jemu jest dobrze przy Fii, Pyronica też nawet nie drgnie. Z pewnością już dostrzegła, że tam nie musi ukrywać się ze swoimi uczuciami. Jest też Keyhole z jego-

— Nie jestem pewien czy wciąż jedynie mówisz mi na kim nie mogę polegać, czy po prostu bardzo subtelnie próbujesz powiedzieć, że tak właściwie to marny ze mnie przywódca, wiesz fratre?

— Cóż, myślę, że możemy założyć, że robię obie te rzeczy. W końcu one wynikają z siebie: gdyby nie twój wieczny pośpiech w budowaniu reputacji tego obłąkanego Ciphera, wciąż miałbyś ich lojalność.

— Ach, oczywiście, a mogłem stać się emisariuszem i budować wszystko w żółwim tempie.

Dipper drgnął uświadamiając sobie, że nadszedł czas, w którym normalna osoba, w normalnym świecie, już dawno ewakuowałaby się z pomieszczenia; nadeszła ta chwila, którą aż za dobrze kojarzył z własnych wojen z Mabel; ten moment, gdy mniej lub bardziej luźna dyskusja przeradzała się w najprawdziwsze napięcie, a to zaczynało dusić wszystkich dokoła i zwiastowało naprawdę paskudną, pełną ofiar wojnę na słowa.

Tylko, że nie. Bo Will nie miał w sobie nic z Mabel i tam, gdzie ona dałaby się już dawno sprowokować i rozpoczęłaby kontratak, tam Will jedynie uniósł kąciki ust w pełnym politowania uśmiechu tego starszego brata (choć, oceniając to po samym wyglądzie, Dipper miał wrażenie, że to Bill jest tu tym starszym bliźniakiem) i zmieniając temat dyskusji, wreszcie poprosił o coś do picia. A Mason — jakby kompletnie nie kontrolując własnego ciała — niemalże rzucił się do półek, wygrzebał z nich kubek i krzycząc w myślach ❝szybciej szybciej szybciej❞ wlepił wzrok w czajnik. Jednocześnie powoli uświadamiał sobie, że to nie tylko aura, ale już jakaś forma kontroli — nie tak pełna, jak Bill przejmujący jego ciało, ani tak obrzydliwa, jak Carmen wpuszczająca w niego niezmywalny brud. Ale jednak wystarczająco mocno, by cały gniew mógł jedynie zachować gdzieś na granicach własnego umysłu; by nie mógł w pełni się nim wypełnić i rozerwać tego.

— Mogę dotknąć twojego ramienia?

Dipper zamrugał, gdy dotarło do niego, że to pytanie jest kierowane w jego stronę. Niepewnie przechylił głowę, zerknął na Billa i w końcu kiwnął nią, jednocześnie spinając się w oczekiwaniu na dotyk. Wtedy też, gdy chłodna skóra demona zetknęła się z jego przesadnie ciepłą, coś się wydarzyło: całe podirytowanie na czajnik przepadło. Cała chęć spełniania zachcianek Willa zniknęła, zastąpiona nagłym uciskiem w żołądku, kompletną zmianą tematu: myślą, że on — tak cholernie brudny, poczerniały — jest przez kogoś dotykany. Nie miało znaczenia, że tym kimś jest Bill, po prostu — gdy całkowicie minęło zainteresowanie Willem — nagle zapragnął wyszarpać się, odsunąć i przeprosić... a potem żałować odsunięcia, bo prócz całego obrzydlistwa związanego z kontaktem, ta chwila miała w sobie coś, co zbudziło w nim odległe wspomnienie Gravity Falls: moment, w którym po raz pierwszy ujrzał trójkątną formę demona i jeszcze nie potrafił stwierdzić, ile w nim fascynacji, typowego dla dzieci widzących coś niezwykłego oczarowania, a ile strachu i chęci pozbycia się go w trybie natychmiastowym. Tak, jak to sobie wyobrażał: przez to delikatne zetknięcie ledwie skrawków ich ciał, poczuł się, jak tamta Sosenka przemierzająca szlaki Gravity Falls i odkrywająca coraz dziwniejsze istoty; mająca u swego boku Mabel.

— Nie traktuj tego, jako coś w pełni celowego — zaczął Bill i Dipper natychmiast skupił się na jego słowach, a Will przechylił głowę i z pewną satysfakcją wchłaniał kolejne słowa: — ale taka już jego cholerna zdolność; tam, gdzie ja manipuluje rzeczywistością, pragnieniami ludzi, wypaczam je, kompletnie zniekształcam i wypluwam to, co z nich zostanie, tam on samym istnieniem dodaje kolejne pragnienie.

Nim zdążyli powrócić do tematu właściwego — tego, co zrobić ze śmiercią Jinx; nim w ogóle przeszło im to przez myśl, a Bill zaklął z dwadzieścia razy z czystej frustracji; nawet nim zdążyli chociażby ponownie otworzyć usta i wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, zdanie, Ładny i Ophelia powrócili i dziewczyna, kompletnie nieprzejęte obecnością Willa, zawołała do siebie Billa (po tym też Dipper rozpoznał, że to nie Nozomi; jakoś nie potrafił sobie wyobrazić sennej Nozomi krzyczącej tak energicznie). W ten też sposób Bill — po wydaniu z siebie ciężkiego, świadczącego o jednej wielkiej niechęci w pomaganiu komukolwiek — puścił Dippera i pozostawił go w kuchni samego z Willem. A Will wcale nie zamierzał spędzić tego czasu w niemalże kompletnym bezruchu, wgapiony gdzieś w przestrzeń, gdzie niedawno stał jego brat. Tym bardziej nie planował spełniać cichutkich marzeń Dippera i po prostu wyjść za drugim Cipherem. Zamiast tak miłych i nie wymagających ludzko-demonicznych interakcji czynności, demon podniósł się ze swojego siedzenia i z wymalowanym na twarzy skupieniem podszedł do Dippera.

Dotyk Willa — kiedy ten ujął w lewą dłoń podróbek Masona i uniósł go w górę, jednocześnie drugą manewrując czajnikiem i wlewając wodę z niego do przyozdobionej kwiatowymi wzorami szklanki — był dziwny. Z jednej strony sposób w jaki zaciskał na człowieku palce; w jaki unosił rękę miał w sobie coś z Billa — jakiś podobny fragment, niewielki ruch. Z drugiej strony — o ile Bill całym swoim istnieniem kojarzył się z czymś starym, odległym, zakopanym na dnie wspomnień i nieco chaotycznym, o tyle Will, kiedy stanęło się z nim tak twarzą w twarz, wyglądał jak uosobienie przyszłości; powiewu nowości i wszelkich niezwykłości, jakie tylko mogą zjawić w nadchodzących dniach, tygodniach czy latach. Dipper nie miał pojęcia czy to kolejna dziwna kwestia związana z tym całym byciem demonem, czy też chodziło tylko i wyłącznie o fakt, że Bill Cipher faktycznie stanowił ten jeden element wyrwany z przeszłości, podczas gdy Will Cipher nie pojawił się do tej pory w życiu Dippera ani razu. I, właściwie, na koniec i tak żadna z tych rzeczy nie miała znaczenia: niezapowiedziany dotyk i tak głównie wywoływał bolesny ucisk; coś, jakby wbijanie tysiąca rozgrzanych gwoździ w skórę, i priorytetem stało się wyszarpanie.

— Fascynującym jest twoje podobieństwo — wyjawił Will, nieprzejęty całym tym strachem wymieszanym z paniką i wzbierającym w oczach Pinesa.

— Podobieństwo? — Dipper przełknął nagromadzającą się ślinę i zamrugał, nagle ogarnięty też dopiero kiełkującą ciekawością. — Do kogo?

— Do twojego... z braku lepszych określeń powiedzmy, że przodka, Dippera Gleefula.

— Co?!

Dipper — nagle cały blady na twarzy i z odtwarzaną w głowie sceną z rozmowy z Billem w bibliotece — upadł z hukiem na kolana, ale nawet wtedy dłoń demona go nie puściła, więc każdy, kto tylko wszedłby do kuchni mógłby ujrzeć go klęczącego na ziemi i Willa pochylonego nad nim z dłonią wciąż zaciśniętą na jasnym podbródku.

— Gleeful? — spytał w końcu, szukając jednocześnie w oku demona choć cienia rozbawienia, żartu, czegokolwiek, co potwierdziłoby, że tak absurdalne słowa nie mogą być prawdą. — Czy... czy to nie on napisał... ❝Do błękitu ❞?

— Cóż, napisał wiele rzeczy, ale tak, faktycznie ❝Do błękitu ❞ jest jedną z nich.

— I chcesz mi powiedzieć, że... w sensie... czy on nie był pierwotnie wężem czy coś takiego?

— Był. Przy okazji też należał też do pierwszych demonicznych istot, jakie odwiedziły Gravity Falls... choć powód akurat nie jest miłym wspomnieniem. — Widząc pytające spojrzenie, zaczął kontynuować: — Wiedziałeś, że Bill jest u nas już niemalże uznawany za króla? — Kiwnięcie głową. — A więc widzisz: nim doszliśmy do momentu, w którym mój brat mógłby być wznoszony do tak wspaniałej pozycji przed inne demony, władał nami demon, od którego wzięło się nasze powitanie i pożegnanie, a l e przed nim był ktoś jeszcze. Kobieta. Pierwszy demon o milionie imion. Pełna gracji, zawsze z wężem owiniętym wokół szyi, raczej należała do tych ❝okrutnych, ale sprawiedliwych❞. Dlatego wielu naszych zdziwiło się, gdy pewnego dnia po prostu kogoś zabiła... ona sama się zdziwiła i postanowiła uciec do świata ludzi, a tam przybrała ludzką formę i po zapoznaniu się z Gleefulami zabrała imię ich najmłodszego dziecka i nazwisko, stając się Mabel Gleeful. Jej towarzysz — kiedy i jego już obdarzyła ludzkim ciałem — stał się Dipperem Gleefulem.

Wdech. Wydech.

— Ale ja jestem Pines, a nie Gleeful, prawda? — zauważył Dipper i już nie miał pojęcia, gdzie podziać wzrok: czy na oku Willa, czy jakimś odległym punkcie kuchni. Tysiące myśli pędziło po jego mózgu.

Will uśmiechnął się.

— Oczywiście. To jest dalsza część tej historii: pierwotnie Dipper i Mabel zajmowali się cyrkiem i raczej nie posiadali przyjaciół... No, a przynajmniej do dnia, w którym rozpoczęły się wakacje, a do Gravity Falls zawitały dwie osoby: Gideon Pines i Pacyfika Southeast. Ale spokojnie, nie mówimy tu o przodkach Pacyfiki Northwest, choć faktycznie obie te rodziny się znały i nienawidziły aż w końcu sto lat temu Nikolaj Northwest zabił ostatniego Southeasta. Ale wracając do historii właściwej: Mabel Gleeful natychmiast zakochała się.

—...w Gideonie Pinesie?

— Właściwie — w obu, ale z oczywistych przyczyn dziecko mogła mieć tylko z nim i cóż... Wiesz, że Fii — bo ta już wtedy istniała — nie spodobało się to? Nawet jeśli Mabel została wyklęta, demony jej nienawidziły za porzucenie ich, to jej dziecko... wiesz, co mogłoby się stać, gdyby ktoś się o nim dowiedział?

— Mogłoby zasiąść na waszym tronie?

— I to wychowane wedle woli demonów... dlatego Fia przybyła do świata ludzi, gotowa pozbyć się go, a Mabel — po tylu latach przebywania w ludzkim ciele i po całej ciąży — nie miała wystarczająco mocy, żeby walczyć, więc wręczyła dziecko Pacyficę i Gideonowi, i kazała im uciec.

—...jednej rzeczy nie rozumiem. Dwóch... No dobrze. Wielu rzeczy.

— Tak? Jakich?

— Po pierwsze: z tego wynikałoby, że mam w sobie krew demona, ale ja nie...

Will zaśmiał się i na moment zasłonił usta dłonią.

— Och, to oczywiste, że ty nie, Mason. To wszystko zdarzyło się wieki temu, a twoi przodkowie wybierali samych ludzi, więc cała moc powoli zanikała aż zostało wam jedynie zainteresowanie wszystkim, co nadnaturalne i podobieństwa z wyglądu. I? Co się kryje za ❝po drugie❞ ?

— Bill powiedział, że tylko emisariusze wiedzą, co dokładnie zaszło wtedy w Gravity Falls, tymczasem ty zdajesz się doskonale wszystko wiedzieć.

— Ponieważ j e s t e m emisariuszem i ponieważ byłem tam wtedy. Wysłano mnie, żebym zbadał nagłą demoniczną aktywność; nikt nie spodziewał się, że nasza była królowa tam będzie, to też zamiast rozkazu ❝sprowadź ją na sąd❞, dostałem ❝pozbądź się tego❞. Oczywiście, ta historia stałaby się zbyt prosta gdybym wykonał swoje zadanie... dlatego zamiast szybkiego morderstwa, bawiłem się razem z nimi, poznawałem świat ludzi, odkrywałem te wszystkie uczuciach, o których ciągle tyle gadacie i w końcu... Cóż, w końcu widziałem, jak Fia zjawia się w Gravity Falls; pomagałem uciekać z dzieckiem. Widziałem... — urwał na chwilę, a w jego spojrzeniu coś się zmieniło; coś pełnego żalu, ogromnej tęsknoty pojawiło się tam —...jak Fia przedziurawia Dippera Gleefula. Widziałem, jak Mabel Gleeful poświęca się, żeby odesłać Fię do jej wymiaru. — Ucisk na podbródku Dippera przybrał na silę, by chwilę później palce demona odsunęły się od twarzy chłopaka. Will wyprostował się i ruszył w stronę wyjścia, ale nim dostał się na korytarz, powiedział jeszcze: — Dipper Gleeful przeżył jeszcze dwie godziny, zdążył dokończyć — bo fałszem jest stwierdzenie, że napisał wszystko chwilę przed śmiercią — ❝Do błękitu❞ i skonał w moich ramionach. I nie dało się tego zatrzymać.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top