Noc 9. Bal wszystkich świętych
I thought sooner or later,
The lights up above
Will come down in circles
And guide me to love
But I don't know what's right for me,
I cannot see straight.
I've been here too long
And I don't want to wait for it
Szron malował na szybach zawiłe wzory, płatki śniegu wirowały w powietrzu w stabilnym rytmie. Pierwszy śnieg był jednak zbyt delikatny, by wytrzymać w zetknięciu z chodnikiem lub błotem. Choć grudniowe mrozy były niestabilne, utrudniały one byt wielu mieszkańców Wysp.
W Kwaterze Głównej nie było czuć zimna czy chłodu. Większość egzorcystów wróciła z ciężkich misji, cieszyli się oni odrobiną odpoczynku i ciepłem swojego domu.
Gdy też rozeszła się wiadomość o organizowanym balu przez królową Wiktorię, na którą zaproszeni zostali przedstawiciele Czarnego Zakonu, odrobina radości zagościła w murach Kwatery. Naturalnie zostali zaproszeni wszyscy egzorcyści, kierownicy poszczególnych sekcji, a nawet inspektorzy z Watykanu.
Honorowymi gośćmi okazali się członkowie klanu Uśmierconych Noah. Wywołało to nie małe poruszenie w Zakonie, bo pierwszy raz królowa tak otwarcie ukazała swoją faworyzację klanu, który od lat wspierała po cichu.
Niektórzy szukali w tym motywów. Jak w jakiejś zbrodni. A prawda była wszystkim znana i oklepana. Polityka i władza. To wszystko, co trzeba było zrozumieć.
Głowa kościoła katolickiego wspierała od lat Czarny Zakon. Nic więc dziwnego, że głowa kościoła anglikańskiego szukała sojuszników w innych stronach. Szczególnie, że papież nazbyt wiele sobie pozwalał w ostatnich latach na nie swoich terytoriach.
Nawet jeśli Anglia miała najlepsze miejsce operacyjne, zważywszy na jej wszystkie kolonie i industrializacje, korona nie miała jak się bronić przed Milenijnym Hrabią i jego akumami. To znaczy, było tak dopóki nie ujawnił się klan Uśmierconych.
Teraz gdy Imperium Brytyjskie miało coś do powiedzenia w tej wojnie, nie zamierzali siedzieć cicho. Nikt nie miał prawa rządzić się na ich porwórku i mieli zamiar o to zadbać.
I nikt z Zakonu nie mógł nic na to poradzić, bo zwyczajnie okazało się, że potrzebują Allena Walkera, a kluczem do jego bezpieczeństwa była Akemi Kuruko, która była pod ochroną królowej.
Tak więc impas musiał w końcu zamienić się we współpracę. A współpracę trzeba było pielęgnować nawet błachostkami, które czasem bywały jedynie na pokaz.
Narodziła się idea balu bożonarodzeniowego, który miał zjednoczyć obie strony w obliczu niebezpieczeństwa.
I jakby na zamówienie, ataki akum ucichły tydzień przed gwiazdką, niektórym przynosząc radość, a innym nienasycony niepokój.
*
Allen obserwował z progu salę treningową, którą okupowała damska cześć Zakonu. Kobiety i dziewczęta nie trenowały jednak walki, a taniec.
Lenalee i reszta wirowała w rytm muzyki, którą zapewniała Caroline swoim fletem. Walker mimo to obserwował uważnie Akemi, będąc pod wrażeniem jak lekko poruszała się dziewczyna w tańcu.
W końcu go dojrzała i ruszyła w jego stronę. Przywitał ją uśmiechem.
— Zatańczysz? — zapytała, wyciągając ku niemu rękę. — Nie martw się, pozwolę ci prowadzić.
Zarumienił się na jej gest i słowa. Szybko jednak do siebie doszedł, powoli przyzwyczajał się do niektórych zbyt szczerych komentarzy Kuruko. Zaczynał je nawet lubić.
— Wybacz, ale nie umiem tańczyć. —zaśmiał się, zażenowany.
Nie była to wymówka, tak jak w przypadku Lou-fy, gdzie zwyczajnie nie chciał dziewczynie robić żadnych nadziei.
Faktem też było że nie umiał tańczyć, a nie chciał zrobić z siebie głupka przed albinoską, lub co gorsza, zrobić jej krzywdy.
— W takim razie najwyższy czas byś się nauczył. — zawyrokowała Białowłosa, chwytając go za lewą rękę i prowadząc na środek sali.
— To kiepski pomysł, naprawdę, podepczę ci tylko buty. — próbował ją jeszcze przekonać.
Jednak gdy posłała mu uspokajający uśmiech, nagle faktycznie ogarnął go spokój i postanowił jej zaufać.
I jak na początku szło im opornie, tak po kilku próbach faktycznie zaczął łapać odpowiedni rytm. Udało mu się poprowadzić nawet kilka chwil, bez zadeptania Akemi. Choć i tak dziewczyna go zapewniała, żeby się tym nie przejmował.
— Dobrze ci idzie Allen-kun! — zawołała gdzieś z boku Lena i to go zdekoncentrowało do tego stopnia, że potknął się o własne nogi, ciągnąć ze sobą Kuruko.
Muzyka ustała, słychać zamiast tego było śmiech Pergee.
— Może lepiej przystopuj, Allen-San i poćwicz sam, żeby nikomu krzywdy nie zrobić. — zasugerowała szatynka.
Allen posłał Akemi przepraszające spojrzenie, gdy pomagał jej wstać, po czym zirytowany odwrócił się do Caroline.
— Jestem ciekaw, czemu ty nie tańczysz? Na balu będzie orkiestra, nie będziesz tam potrzebna. — uśmiechnął się wrednie, drocząc się z młodszą egzorcystką.
Teraz to dziewczyna zarumieniła się bezradnie.
— Allen-kun ma trochę racji, też powinnaś poćwiczyć. — stwierdziła Chinka, poprawiając za ucho swoje zielone włosy. — Muzykę puścimy z fonografu mojego brata.
Allen odrobinę się skrzywił, słysząc o urządzeniu Komuia, ale że był to fonograf, mógł mieć tylko nadzieję że kierownik go nie ulepszał w żaden sposób.
— Ja... Wolę nie... — teraz to Caroline próbowała się wywinąć.
Nie udało się jej kompletnie, Lee udała się po urządzenie i już po chwili na sali ponownie rozbrzmiewa muzyka.
Chinka osobiście postanowiła podszkolić Polkę w tańcu. Wszyscy się jednak zdziwili, bo gdy dziewczyny zaczęły tańczyć, był to najlepszy, najbardziej zrównoważony taniec jaki na sali się tego dnia odbył. Lenalee prowadziła, ale Caro dorównywała jej tempa w każdym calu.
Szatynka tańczyła elegancko, miała niezachwianą ramę, a jej ruchy były tak płynne, jakby tańczenie było jej specjalnością. Jakby całe życie właśnie to robiła.
Podczas gdy Lenalee miała w sobie klasę, Caroline całym ciałem pokazywała piękno muzyki. Czy to tańcem, czy to graniem, widać było że muzyka ją umiłowała. Ze wzajemnością.
Gdy skończyły, rozpoczęły się brawa.
Lenalee uściskła młodszą koleżankę, a Szatynka ponownie się zarumieniła.
— Caroline, czemu nie mówiłaś, że umiesz tańczyć? — spytał albinos, gdy harmider się uspokoił.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niewinnie. Zbyt niewinnie, jak na opinie Walkera.
Nie było już czasu na ten temat dyskutować. Zbliżała się pora obiadowa, a zmęczeni tańcem ludzie mieli prawo do przerwy i napełnienia brzuchów.
Mały tłum skierował się do stołówki, Akemi z Allenem szli prawie na samym końcu.
Prawie bo ostatnią okazała się być Caroline, co zaniepokoiło dwójkę albinosów. Wymienili tylko spojrzenie i zwolnili, aby dorównać tempa Polce.
Nie odzywał się, Pergee jakby próbować a ukryć grymas na twarzy.
Po pewnym czasie zauważyli, że dziewczyna nieznacznie kulała.
— Stój. — rozkazała jej Akemi, gdy stanęli kilka skrętów korytarza przed stołówką.
Szatynka jęknęła bezradnie, bo wiedziała już, że nie zdołała ukryć swojej tajemnicy dostatecznie dobrze.
— To naprawdę nic takiego, Akemi-san. — próbowała ją przekonać, ale noc z tego.
Białowłosa posadziła dziewczynę na krześle, które stało przed gabinetem sekcji odpowiedzialnej za komunikację pomiędzy kwaterami i egzorcystami na misjach.
Teraz panował tam spokój, bo wszyscy ruszyli na obiad, więc nie przejmowali się, że ktoś z tamtąd zwróci na nich uwagę.
Allen przypatrywał się, jak Kuruko delikatnie wyjmuje prawą stopę młodszej egzorcystki z buta, po czym obserwuje widocznie źle zrośniętą kostkę.
— Jak to się stało? — wyjąkał białowłosy.
Pergee zacisnęła usta w wąską kreskę i spuściła głowę.
— Ktoś ci to zrobił? — dopytywała Akemi, widząc reakcje dziewczyny.
Caroline drgnęła niespokojnie i natychmiast podniosła spojrzenie.
— To nie tak! Znaczy... To skomplikowane... Ja... Wypadłam przez okno z pierwszego piętra kilka lat temu... Jak ją przeciąże, to zaczynam kuleć.
Białowłosa uniosła brwi w zdumieniu.
— Wypadłaś, czy ktoś cię wypchnął? — jej chłodny ton głosu nieco przestraszył szatynkę.
— Ojciec za dużo wypił... Nie wzywaliśmy lekarza, żeby ludzie niepotrzebnie nie rozpowiadali plotek. Thomas, mój brat, próbował nastawić mi te kostkę, ale wyszło mu, jak wyszło. Mogę chodzić, biegać, tylko muszę uważać.
Allenowi żołądek podszedł niemal do gardła. Jej własny ojciec jej to zrobił? A ona nadal go broniła... Miłość czy zwyczajnie wstyd nią kierował?
Akemi spojrzała prosto w zielone oczy dziewczyny. Zobaczyła w nich tyle emocji, że serce ją zakłuło. Ta dziecięca iskierka była przytłoczona smutkiem nie z tej ziemi, ale widać było także nadzieję.
I to ta nadzieja pchnęła ją do podjęcia decyzji. Dotknęła opuszkiem palców kostki dziewczyny i przymknęła na chwilę oczy.
Gdy je otworzyła, uśmiechnęła się widząc zszokowaną minę Caroline.
— Jak ty to zrobiłaś...?
Dziewczyna szybko założyła buta i zaczęła przeskakiwać z nogi na nogę. Z uśmiechem zdała sobie sprawę, że nie czuję już żadnego bólu.
— Teraz będziesz mogła przetańczyć na balu całą noc. — mrunknęła Kuruko, choć uśmiech jej nieco zbladł.
Allen nie skomentował lekkomyślności Akemi. Choć znowu użyła swojej mocy Noah całkiem bezmyślnie, to jego serce zalała ciepła fala, widząc że dziewczyna, która ma o sobie tak złe mniemanie, potrafi bez zastanowienia ukazać swoje dobre serce.
Przewrócił natomiast widocznie oczami, po czym pośpieszył obie koleżanki.
Kiszki mu już marsza grały.
*
Przygotowania trwały pełną parą. Tylko godziny dzieliły egzorcystów od balu. Allen i Akemi jako pierwsi z Komuiem i Ojinem udali się do Pałacu Backingham. Walker został poproszony o otwarcie tymczasowej bramy Arki, aby wszyscy z kwatery mogli łatwo przedostać się na miejsce.
Wszyscy byli wystrojeni, uśmiechnięci i tak nieświadomi co ich tego wieczoru miało spotkać, że Akemi trudno było utrzymać maskę uśmiechu. Ale nie mogła dać po sobie poznać niepokoju.
Gdy Allen wykonał swoje zadanie, fala ludzi zalała królewski pałac. Akemi za swoją misję uznała przedstawienie Walkera kilku najważniejszych dla niej ludzi z klanu Uśmierconych. Mimo, że starała się nie przywiązywać do ludzi, ci akurat którym udawało się przebić przez jej mur, stawali się dla niej drodzy.
Chyba też dlatego, gdy przedstawiła albinosowi bliźniaczki, Joy i Yuki, najmłodsze członkini klanu, postanowiła odszukać Vana. Zostawiła więc chwilowo Allena na pastwę dziewczynek, które potrafiły jako jeden z nielicznych osób wywołać na jej twarzy prawdziwy uśmiech, i podążyła za ciemnowłosym nastolatkiem. Co prawda był od niej dwa lata starszy, ale zachowywał się czasem jak wieczne dziecko.
Gdy go znalazła pod ścianą, obserwującego orkiestrę i pijącego szampana, przewróciła oczami. Od ich ostatniej rozmowy minęło trochę czasu, a Van nadal udawał obrażonego.
— Aki, co to za zaszczyt mnie kopnął. — prychnał na jej widok.
— Nie udawaj zazdrośnika. Taka rola ci nie pasuje. — odparła spokojnie niebieskooka.
Oczy błysnęły mu złotem ze złości.
Akemi dostrzegła jak desperacko chłopak stara się utrzymać regularny oddech, co miało mu pomóc w powstrzymanie jego Noah Gniewu.
Poklepała go po ramieniu, po czym bez ostrzeżenia wpiła się w jego usta, chcąc jak najszybciej pocałunek zakończyć. Gdy tylko cofnęła wspomnienia, odsunęła się raptownie, jakby czuła wstręt.
— Jadłeś rybę, przyznaj się. — skrzywiła się, wycierając usta dłonią.
— Być może.
— Rozejm? — spytała, pełna nadziei.
Van był jednym z osób które darzyła, mimo wszystko, sympatią. Był idiotą, który stale jej uprzykrzał życie, ale też dużo do jej życia wniósł. Zaraz po Ojinie, ufała mu najbardziej.
— Rozejm. — ucałował ją w policzek. — A teraz idę zatańczyć z jakimiś panienkami i zostawiam cię na pastwę twojego księcia.
Nim do niej dotarł sens jego słów, Allen stał przed nią. Miał nieodgadnioną minę, ale w oczach widać było gniew i smutek.
— Więc ty i Van...? — zasugerował w taki sposób, jakby owe słowa wypluwał.
Akemi była pewna, że się przesłyszała.
— Van to przyjaciel, zwyczajnie mu pomagam... Tak jak tobie. — odbiła pałeczkę.
Walker przygryzł dolną wargę nieświadomie, myśląc nad jej słowami.
— Więc ja nie jestem nawet przyjacielem?
Jego słowa ją zabolały. Przecież... Przecież traktowała go jak kogoś bardziej cennego jak przyjaciela. Może nie powinien być dla niej nikim więcej, to prawda, ale nie mogła poradzić na to, że te wszystkie uczucia które wybuchły w jej klatce piersiowej i żołądku, były przez niego.
— Skąd ten pomysł, Allen? Jesteś dla mnie ważny. Oddałabym za ciebie życie, jeszcze tego nie wiesz?
Takie było jej zadanie. Miała go chronić przed Czternastym i przed innymi Noah, bo tkwił w nim klucz do wygrania wojny.
Ale wypowiadając te słowa, zdała sobie sprawę, że wcale nie zrobiłaby tego tylko z rozkazu, naprawdę tak mocno bała się go stracić.
— Nie chcę, abyś za mnie umierała... —stwierdził cicho, ale i tak go usłyszała, pomimo muzyki.
Ujął jej dłoń i złożył na niej motyli pocałunek. Na ten gest aż zakręciło jej się w głowie. Patrzyła na niego z szokiem wymalowanym na twarzy. Było jednak coś jeszcze. Czyste uwielbienie. Ale trwało to tylko chwilkę, zanim spuściła wzrok i chwyciła jego drugą dłoń.
— Zatańczmy, proszę.
Nie odpowiedział jej, po prostu poprowadził ją na środek sali, gdzie zaczęli taniec całkiem w siebie wpatrzeni. Ani Walker ani Kuruko nie byli w stanie oderwać od siebie wzroku. Nadal nie potrafili słowami wyrazić swoich uczuć, ale w oczach było wszystko zapisane.
Jedno widziało w oczach drugiego cały świat i vice versa.
Akemi wiedziała, że kończy im się czas, wiedziała, że uśmiech Walkera długo na jego twarzy nie pozostanie.
Dlatego gdy Lilith stwierdziła, że nadszedł już czas, postanowiła ucałować ten uśmiech. Był to krótki całus, ale było w nim tyle delikatności, że Allen poczuł się poruszony odwagą Akemi. Chciał odwzajemnić gest, ale białowłosa odepchnęła go gwałtownie.
Nim się zorientował, co się dzieje, został zaciągnięty przez członka klanu Uśmierconych pod ścianę sali balowej, razem z innymi gośćmi. W chwili gdy brama Nowej Arki zaczęła się otwierać, Kruki i Uśmierceni aktywowali bariery.
Akumy wylały się na niemal pusty kawałek sali. Niemal, bo na środku stała Akemi, stając na przeciw całej rodzinie Noah całkiem sama.
Allen miał ochotę krzyczeć, gdy zrozumiał, że Akemi naprawdę zamierzała za niego zginąć. I to jeszcze w dniu, w którym sobie uświadomił, że ją kocha.
*c*c*c*c*c
Drugi w miesiącu, brawa dla mnie =)
Za korektę odpowiada @Kuubek
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top