Noc 1. Połączenie


I can feel you falling away
No longer the lost, no longer the same
And I can see you starting to break
I'll keep you alive If you show me the way


Nocne powietrze było już chłodne, czyli takie, jakie być powinno o tej porze roku. Jesienny wieczór zdawał się mimo to schlebiać spacerom po rynku Magdeburga. Ludzie tłumnie zbierali się, aby oglądać występy cyrkowców. Cyrk w mieście należał do pożądanych atrakcji przez wszystkich mieszkańców. Nie był to jednak czas na spacery, ani na oglądanie występów. Nie dla nich.

Kanda Yuu - egzorcysta z Czarnego Zakonu i Johnny Gill - były członek sekcji naukowej, mieli ważniejszą sprawę. Szczególnie teraz, gdy znaleźli Allena Walkera, człowieka poszukiwanego przez cały Zakon i rodzinę Noah, nie mogli sobie pozwolić na nieostrożność. Wynajęli więc pokój w hotelu, dzięki uprzejmości (a raczej przerażenia, wywołanego mundurem Zakonu) starszego człowieka za pół ceny. Gospody były bowiem zaludnione, wiele ludzi z okolicznych wiosek pragnęło choć raz w życiu wybrać się do cyrku.

Czarnowłosy Japończyk miał złe przeczucia od samego rana. Chociaż udało się im znaleźć Walkera, teraz białowłosy zdrajca zapadł w sen. Niepokojący sen, zważywszy na jego wspomnienia Czternastego Noah. Razem z okularnikiem znaleźli miejsce na nocleg, chociaż użyli do tego pieniędzy Kiełka (ich pieniądze skradziono, a poza tym to głównie dla Kiełka Fasoli szukali schronienia), jednak nie było im przykro z tego powodu. Gill, czyli okularnik o brązowych, kręconych włosach spiętych w kucyk, siedział przy łóżku Allena cały czas. Odszedł z Zakonu, aby znaleźć przyjaciela, aby przy nim być w jego najgorszych chwilach. Bo ileż razy Allen ratował ich wszystkich? Całą sekcje naukową, a nawet i Zakon. A oni mimo to uznali go za zdrajcę, zostawili na pastwę przewrotnego losu. Niesprawiedliwe. Zbyt okrutne.

– Próbujesz go znowu obudzić? – zapytał Kanda, spokojnie siedzący na kanapie.

– Możemy mu równie dobrze poczytać wszystkie długi generała Crossa, choć nie sądzę, aby to coś dało. – zaśmiał się szatyn, choć tak naprawdę zamartwiał się na śmierć o przyjaciela. – Allen nadal walczy ze swoim Noah...

Gill wstał z łóżka znajdującego się obok łóżka Walkera i usiadł przy nieprzytomnym chłopaku. Był od niego dziesięć lat starszy, mógłby być jego starszym bratem. Złapał jego czerwona rękę, która była jego Innocence i zaczął do niego mówić.

– Tutaj, Allen. Tutaj jest twój cel. Wiesz, że powinieneś wrócić, prawda? Będę na ciebie czekał, dobrze?

Kanda obserwował to bez komentarza. Czarnowłosy czuł się dziwnie. Źle. Miał do siebie żal, bo wiedział, że niebywale przyspieszył przebudzenie Czternastego w Allenie. Białowłosy był dla niego wrzodem na dupie od samego początku, to fakt, ale nawet on nie był niewdzięcznikiem. A miał za co być mu wdzięcznym. Tak po ludzku czuł żal i poczucie winy. Wrócił do Zakonu, aby spłacić swój dług oraz naprawić błąd. Mimo tego pierwszy raz od dawna czuł taką bezsilność.

– Dziękuję. – szepnął, wychodząc.

Nie usłyszał, jak zdziwiony Gill wypowiada jego imię. Nie zobaczył jego zszokowanej miny. Ale sobie to wyobrażał. Kanda nie był mięczakiem. Mówiąc to, wiedział, że na pewno nie jest to w jego stylu, ale czuł potrzebę podziękowania temu człowiekowi. Bo on potrafił coś czego nie potrafił Yuu – Johnny wierzył, nadal miał nadzieję.

Wychodząc przed budynek, miał pewne przeczucia, które postanowił sprawdzić. Od początku ich podróży w poszukiwaniu Walkera, czuł czyjąś obecność. Mogło mu się wydawać, albo i nie. Mógł to być Noah, albo jeszcze ktoś inny. Żeby wiedzieć, trzeba się było przekonać.

Schodząc po schodach powolnym krokiem, jego kobaltowe oczy dostrzegły ruch w zaułku. Rozpoznał tę aurę. Nie mógł pomylić tego szpiega z kimś innym. Nawet jeśli teoretycznie mężczyzna stojący przed nim, powinien być martwy.

– Więc? Jak długo nas śledziłeś, psie Lvellie'a?

Ton Kandy i cała postawa świadczyła o gotowości do ataku, a dobycie Mugenu, było jedynie formalnością, dla tego, co miało dopiero nadejść. Widząc co się święci, Link wyłonił się z cienia. Nie było szansy się ukryć przed Japończykiem, wiedział to doskonale.

– Nie sądziłem, że żyjesz. I, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę cię w mundurze Czarnego Zakonu. – odarł spokojnie jasnowłosy, były inspektor.

– Ty też wyglądasz dosyć zdrowo. – prychnął Japończyk. – Nawet bardzo, jak na kogoś uznanego za martwego.

Inspektor Howard Link został uznany za zmarłego jakieś trzy miesiące wstecz, a zginął niby z ręki Allena Walkera. Prawdą to nie było w żadnym stopniu, ale tak właśnie śmierć Kruka tłumaczyła Centrala. Wygodna wersja, zważywszy na to, ze Allen nie miał nawet jak zaprzeczyć. Nie wiedział przecież nawet, że Link nie żyje, dopóki Kanda mu tego nie powiedział tego samego dnia, gdy go znaleźli.

– Miałem do wykonania zadanie. Łatwiej było je wykonać, będąc martwym. – stwierdził Link po chwili zawahania.

Musiał Kandzie wyjaśnić wszystko logicznie, inaczej zapewne się do Walkera nie dostanie po dobroci.

– Nie wierzę ci. Jeśli przybyłeś tu, aby zabić Kiełka, nie myśl, że ci na to pozwolę. – warknął brunet.

Nie zamierzał zaufać prawej ręce Lvelliego. Egzorcystów jeszcze by przełknął, ale nie człowieka z Centrali. Bo to właśnie Centrala i Watykan mogliby poświęcić wszystko i wszystkich dla tej Świętej Wojny. O czym Kanda przekonał się już na własnej skórze.

– Przyprowadziłem kogoś, kto jest w stanie Walkerowi pomóc. Ty nie jesteś, Kando Yuu.

Jak na zawołanie zza Howarda wyłoniła się zakapturzona postać. Drobna, ciemnowłosy założył więc, że to kobieta. Mimo to mordercza aura, która ją otaczała, nie pozwalała Kandzie obdarzyć nieznajomej chociaż namiastką zaufania. Dziewczyna nic sobie z tego nie robiąc, podeszła do Kandy, narażając swoją szyję na ostrze Mugenu. Jej dłoń zrzuciła z głowy ciężki kaptur, ukazując całe jej lico. Śnieżnobiałe włosy opadały kaskadami na ramiona, na bladej skórze ani jednej skazy, błękitne oczy niewzruszone wpatrywały się w te czarne tęczówki Japończyka.

– Zaprowadź mnie do Allena. – rozkazała, wyczekując reakcji u egzorcysty. Nie miała zamiaru się z nim wykłócać, a uznała, że ukazanie twarzy, będzie pierwszym krokiem do nawiązania porozumienia z Yuu Kandą.

Czarnowłosy nie rozumiał, co ta dziewczyna planuje. Nie sięgnęła nawet po broń, kiedy przystawił jej do gardła swoje Innocence. Nie mogła być normalna. Czy naprawdę mogła pomóc temu Kiełkowi Fasoli? Czy powinien ją do niego zaprowadzić? Jakie były jej prawdziwe zamiary?

– W porządku. Ale tylko ty, Kruka nie wpuszczę.

Postanowił, że tak to załatwi, bo jeśli dziewczyna okaże się niewarta zaufania, po prostu się jej pozbędzie, a bez Inspektora będzie to łatwiejsze. Był także ciekawy, co taka drobna i krucha dziewczyna może zrobić dla Kiełka.

Białowłosa obejrzała się na "Linka", po czym twierdząco skinęła głową, a mężczyzna zniknął. Miał pewne sprawy do załatwienia. Włączając w to ukrycie swojej prawdziwej tożsamości, zanim ktoś się w końcu zorientuje.

– Prowadź więc. – zachęcającym gestem pozwoliła Kandzie się poprowadzić.

Nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Dostała pewne wytyczne, ale wszystko robiła z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie musiała tu być. Chciała mu pomóc. Sama zdecydowała o tym i chciała się tego trzymać za wszelką cenę. Obiecała sobie, że go uratuje, stało się to jej celem. Napawało ją to determinacją, ekscytacją. Emocje w niej buzowały, czego nie czuła od tak dawna! Stąd wiedziała, że robi dobrze. Że tak ma być. Że ma uratować Allena. Zanim weszła do hotelu za Japończykiem, spojrzała jeszcze na niebo. Sierpowaty księżyc zniżał swój kurs, a miasto było nareszcie pogrążone we śnie. Światło Księżyca oświetlało granatowy nieboskłon, przysłaniając gwiazdy. Cudowna sceneria, w której jej przygoda miała się dopiero zacząć. Po kilku sekundach zadumy podążyła wgłąb budynku.

Obserwowała uważnie każdy ruch mężczyzny w mundurze Czarnego Zakonu. Japończyk wydawał się jej starszy o trzy, cztery lata od niej. Nie ufał jej, czemu się wcale nie dziwiła. Miała nadzieję, że jednak chociaż nie będzie przeszkadzał.

Gdy nagle czarnowłosy przystanął przed drzwiami, nasłuchując odgłosów, niebieskooka poczuła znajomy zapach. Zapach Noah. Już miała Kandę zatrzymać, kiedy ten wtargnął do pokoju i przystawił swój Mugen do gardła spokojnie siedzącego na skraju łóżka białowłosego chłopaka. Akemi westchnęła, czując co się święci, po cichu weszła do pokoju i kiedy Yuu darł się na zdezorientowanego albinosa, dziewczyna zajęła się rannym okularnikiem, wykrwawiającym się z powodu rany na głowie. Dotknęła jego skroni, gdzie została zadana rana. Prawdopodobnie Czternasty się przebudził i próbował pozbyć tego niegroźnego człowieka.

Kończąc leczenie, głowę zwróciła w stronę przerażonego Allena Walkera. Widziała w jego oczach strach. Bał się tego co zrobił. Z oczu płynęły mu łzy. Przerażony wycofał się pod ścianę, aktywował swoje Innocence i krzyczał w swojej desperacji, aby się nikt do niego nie zbliżał. Akemii, widząc jego emocje, przez chwilę zastygła w ruchu i wpatrywała się z fascynacją, przebudzenie okularnika wybudziło ją z tego stanu. Nim ktokolwiek zareagował, dziewczyna podeszła do białowłosego. Była kilka centymetrów niższa, Musiała delikatnie zadrzeć głowę do góry, aby spojrzeć mu w oczy.

– O-odsuń się ode mnie! – krzyczał białowłosy.

Akemi zerknęła przelotnie na Kandę. Stał i patrzył. Schował nawet swoją katanę do pochwy. Poza tym wydawał się trochę... smutny. Zawiedziony? Czy zawiódł go widok przyjaciela w takim stanie? Czy może zawiódł się na samym sobie, bo nie mógł temu zapobiec, chociaż próbował... Nieistotne.

– Czemu płaczesz? – zapytała Walkera.

Nic jej nie odpowiedział. Widziała, jak pogrąża się w poczuciu winy.

– To nie ty tutaj zawiniłeś. Noah nie jest czymś, co można od tak kontrolować. – kontynuowała.

– Nie zamierzam się poddać! Ani dać złapać Zakonowi!

– To dobrze, że się nie poddajesz. Ja chcę ci pomóc Allen... Nie. Jestem jedyną osobą, która może ci pomóc. Pozwolisz mi na to?

Jej spokojny głos zadziałał jak zaklęcie i szarooki się uspokoił, chociaż sens słów wywołała w nim falę pytań, dezaktywował Innocence i patrzył wyczekująco na nieznajomą.

– Jestem Akemi Kuruko. Miło mi cię poznać, Allenie Walkerze. – rzekła, siadając na jednym z dwóch łóżek. – I nie musisz się martwić. Nie jesteśmy tu na rozkaz Zakonu. Nikt cię do niczego nie będzie zmuszał.

Białowłosy spojrzał pytająco na Kandę, ten tylko wzruszył ramionami i podszedł do Gilla. Zdziwił się, że rana okularnika została całkowicie wyleczona, tak jakby nigdy jej nie było, a były naukowiec odzyskiwał świadomość otoczenia.

– Jesteś w stanie... uratować Allena? – wyszeptał Gill, nie powstrzymując uśmiechu i rosnącej w jego sercu nadziei.

– To całkiem możliwe. – odparła. – Jeśli oczywiście mi na to pozwolisz, Allen.  – tu zwróciła się ponownie do Walkera.

Białowłosy osunął się po ścianie, zbyt zmęczony, zszokowany i zaczął płakać. Tym razem z odczuwanej ulgi. Jeżeli ta dziewczyna mogła go uratować, to chciałby w to uwierzyć. Naprawdę chciałby jej zaufać. Chciałby wreszcie nie być sam. Uświadomił sobie, jak samotny był w czasie tych kilku miesięcy. Jak bardzo tęsknił za egzorcystami, za przyjaciółmi. Miał dość ciągłej ucieczki.

– Pozwolisz jej na to Kiełku? – wtrącił się czarnowłosy.

Nadal nie ufał dziewczynie. Pojawiła się znikąd i nagle twierdzi, że jako jedyna może pomóc temu głupkowi? Podejrzane.

– Tyle ci mówiłem, ale powiem to jeszcze raz. Mam na imię Allen, Bakanda. - rzekł, uśmiechając się. Otarł łzy i zawiesił swoje spojrzenie na białowłosej dziewczynie, która cały czas czekała na jego odpowiedź.

– Jeśli jesteś w stanie, błagam... Pomóż mi, Akemi... – wypowiedział te słowa, podnosząc się z klęczek. Determinacja i na nowo zrodzona w sercu nadzieja, nie pozwalały mu odrzucić tej szansy.

Wiedział, że drugi raz ktoś taki się może nie zjawić. Poza tym kierował się intuicją, przeczuciem. A jego intuicja mówiła mu, aby zaufał tej drobnej dziewczynie. Mógł się upierać, że sobie sam poradzi, ale prędzej czy później znowu doszłoby do tragedii. A przecież chciał chronić swoich przyjaciół, nie ich ranić.

*

Pierwsze co Akemi zrobiła z samego rana, to odprawienie Kandy i Johnnego do Zakonu. Tylko by jej przeszkadzali, ponadto niektórych rzeczy nie powinni dowiadywać się przed czasem. Kanda Yuu długo oponował, ale w końcu przekonał go do wyjazdu Gill, któremu białowłosa urtowała życie.

Co prawda trochę stresowała ją ta sytuacja, została sam na sam z ledwo co poznanym chłopakiem. Co z tego, że zdecydowała się mu pomagać i go chronić? Mimo to jeszcze nie zdążyła go poznać, nie wiedziała jaką maskę przy nim przybrać. Chciała wypaść jak najlepiej, chyba pierwszy raz w życiu coś ją tak obchodziło. Zależało jej. A przecież dopiero go spotkała! To było nielogiczne, niepojęte. Żeby chcieć komuś tak bardzo pomóc, nie znając tej osoby w ogóle osobiście. Czy aż tak bardzo pragnęła zrobić ze swoim życiem coś pożytecznego? Czy to mogło być właśnie to uczucie? Nie wiedziała, bo niby skąd? Czuła coś takiego po raz pierwszy.

Jedli śniadanie, które zamówili z restauracji na dole. Allen zamówił taką górę jedzenia, że Kuruko musiała wydać oszczędności swojego życia. Wiedziała, że nigdy już nie powie Walkerowi "nie martw się, to na mój koszt". Rozumiała, że jego Innocence było typu pasożytniczego, sama takie miała. Tylko dlatego nie miała pretensji do chłopaka, chociaż powinna prosić o zwrot pieniędzy. Niech raz straci. Reszta posiłków i tak pójdzie na koszt Zakonu, jak dobrze pójdą sprawy w Londynie.

– Tak w zasadzie to nie rozumiem czemu tylko my musieliśmy tu zostać. – zaczął Allen, klepiąc się po swoim pełnym brzuchu. Uśmiechał się, najedzony i zrelaksowany, tak jakby obecność Akemi była już dla niego całkiem normalna.

– To dlatego, że twój powrót do Zakonu póki co jest niemożliwy... Moi przyjaciele pracują nad zmianą tego faktu. – odpowiedziała z zawahaniem. Nie wiedziała, czy to już pora, aby mu wszystko wyjaśniać. Z drugiej strony, kiedy będzie ta najwłaściwsza pora?

– Zaraz. Była mowa o tym, że pomożesz mi z moim Noah... Czy to naprawdę możliwe, żebym jeszcze wrócił do Czarnego Zakonu? Przecież...

Przecież uznano go za zdrajcę. Za mordercę. Jak to chcą odkręcić? Kim są jej przyjaciele, że są zdolni nawet do tego?!

– Myślałam, że się ucieszysz... Nadal cię nie rozumiem. stwierdziła jasnowłosa, podchodząc do okna.

Z tego co słyszała od Crossa, Allen pomimo wszystko nadal chciał być egzorcystą. Klan Uśmierconych postanowił mu w tym pomóc. Cały klan postanowił go chronić i użyć swego autorytetu dla niego. Powinien być wdzięczny lub chociaż odrobinę zadowolony. Jednak on był... skonfundowany.

– To nie tak, że się nie cieszę... Po prostu... uciekłem jak... jak pies. Uciekłem przed nimi. Przed...

– Przed Apokryfem? - zgadła, sądząc po jego zbolałej minie. – Apokryf został porwany przez Noah Więzi. Nie wiem, co planują z nim zrobić, ale pewnie nie zniszczą go, dopóki nie użyją go do odnalezienia Serca. Paradoksalnie, dzięki interwencji Noah, zostałeś uchroniony przed zamiarami kardynała.

– Skąd to wszystko wiesz? I kim naprawdę jesteś Akemi? Co to jest Klan Uśmierconych? – zadawał pytanie za pytaniem, nie mogąc już powstrzymać ciekawości.

Białowłosa skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się w stronę Walkera, nadal opierając się o parapet okna. Przyszedł czas wyjaśnień.

– Pełna nazwa to Klan Uśmierconych Noah. Grupa zrzeszonych ludzi, która poznała swoje wewnętrzne Noah, lecz zdławiła ich osobowość. Jesteśmy tacy jak ty, Allen. Mieliśmy pecha.

Zdumienie to chyba najlepiej trafiony opis, tego co w tej chwili czuł. Zdumienie i radość, że to jest jednak możliwe, że Akemi naprawdę mu pomoże. Skoro pomogli innym, to dla niego też jest nadzieja.

– Ty i ja jednak różnimy się od reszty Klanu. – kontynuowała, przysiadając się na kanapie, przy Allenie – Widzisz, w normalnych okolicznościach w wybranym człowieku budzą się geny Noah. My zostaliśmy pojemnikami na czyjeś geny, na wspomnienia...

– Ktoś je nam wszczepił. Ale ja nawet nie pamiętam, kiedy to się stało!

– To nie jest największy twój problem. Człowiek pełniący rolę pojemnika stopniowo zostaje pożerany przez wszczepione wspomnienia. Za każdym razem, kiedy zapadniesz w podobny sen, jak ten z wczoraj, kawałek twojej duszy zostanie pożarty. Aż nie zostanie już nic.

Walker się aż wzdrygnął. Tak to miało wyglądać? Miał po prostu zniknąć? Wyparować? Tego chciał dla niego Nea...? Czy Mana o tym wiedział...?

– Póki co mogę dla ciebie jedynie wymazać czas. Zresetować odliczanie do przebudzenia. Mam to zrobić? Nie przeszkadza ci, że będę to musiała robić regularnie? Będziesz się musiał ze mną męczyć, bo tylko ja mogę to zrobić, a poza tym...

– Tak! Tak! Proszę cię! Zrób to! – przerwał jej, łapiąc mocno za te drobne ramiona. Jego zdeterminowane szare oczy przewiercały ją na wylot.

Białowłosa westchnęła. Nie dał jej dokończyć, ale może to i lepiej?

– Dobrze. – mruknęła posępnie, po czym zaczęła przybliżać się do Walkera, który był niczego nie świadomy.

Wargi dotknęły warg. Delikatnie, nie natarczywie, ten pocałunek był niemal, jak muśniecie motyla. Tak. To był pocałunek. Akemi go pocałowała. Najdziwniejsze było to, że wcale nie czuł się przez to źle. Wręcz przeciwnie. W jego głowie zapanował spokój, chaotyczne myśli uleciały gdzieś zupełnie. Zrozumiał, że nie był to zwyczajny całus. Nie wiedział, jak to miało zadziałać, ale efekty czuł natychmiastowo.

Odsunęła się pierwsza, zresztą miałaby problem, gdyby to Walker od niej uciekł. Nie mogłaby wtedy wykorzystać całej swojej mocy. Nie uśpiłaby Nei dokładnie.

– T-to już? – zarumieniony Allen odwrócił wzrok. Czuł się dziwnie... O wiele inaczej niż przy pocałunku z Road. Serce mu waliło tak mocno, że bał się, iż wyskoczy z jego piersi.

– Yhm. – wykrztusiła Kuruko. Dla niej to też było nowe doświadczenie. Nie całowała się z ledwo poznanymi osobami  i chociaż od kilku dni nastawiała się psychicznie, że będzie musiała to zrobić dla dobra Allena, to teraz nie mogła powstrzymać drżenia rąk. Dotknęło ją to w niewytłumaczalny sposób. – Wiem, że to dziwny sposób, ale dzięki temu jestem w stanie wniknąć wgłąb twojej podświadomości i usypiać Neę bez większych konsekwencji.

Walker znienacka przyciągnął do siebie białowłosą i mocno ją przytulił.

– Dziękuję. Jesteś naprawdę dobrą osobą!

Nie zareagowała w żaden sposób. Nie umiała mu powiedzieć, że to nie jest prawda w najmniejszym nawet stopniu. A ponieważ była tego boleśnie świadoma, wiedziała, że kiedyś i Allen to zrozumie i przestanie wtedy być jej tak wdzięczny.

Kiedy ją wypuścił ze swojego mocnego objęcia, od razu wstała na równe nogi. Złoty golem Walkera, który dotychczas siedział w kącie i wszystko obserwował, teraz usiadł jej na głowie. Pamiętała, że Timcanpy był kiedyś golemem Crossa, przez co wpadła w panikę.

Co jeśli golem wyczuł zapach byłego generała? Allen nie może się na razie dowiedzieć o Marianie. Nikt się nie może dowiedzieć. Zaczęła więc golema odganiać, machać rękami. Ten na chwilę odlatywał, by wrócić, gdy niebieskooka się już uspokoi. I tak kilka razy, nim osłupiały Allen zdołał zareagować.

– Timcanpy! Nie dokuczaj Akemi, pomaga nam! – zaczął tłumaczyć golemowi, przy okazji sam odciągając go siłą od dziewczyny.

Na nic jednak to się zdało. Timcanpy pokochał głowę Akemi i nie chciał się od niej odkleić.

– Dobra, niech ci będzie! – warknęła wściekła Kuruko, akceptując porażkę. Skrzyżowała ręce na piersi i nadymała policzki, czując palący wstyd przegranej, a Timcanpy się uśmiechnął.

Golem się uśmiechnął! Od razu poznała, że to robota Crossa.

– Wygląda na to, że po prostu cię polubił... – zaśmiał się zakłopotany białowłosy.

– Niebywale mnie to nie cieszy. – odparła szczerze Kuruko.

Nie miała już siły odganiać golema, pozwoliła mu na tę poufałość, co było do niej niepodobne. Zapewne narzekałaby w myślach na tę sytuację dalej, ale przerwało jej pukanie do drzwi. Allen od razu zerwał się z miejsca.

– Telefon do pani Kuruko. Z Londynu. Zejdzie pani na dół czy odrzucić połączenie? – pracownik hotelu wyczekiwał na decyzję w napięciu.

– Już idę. – postanowiła Akemi i zeszła razem ze starszym mężczyzną do recepcji, Tima pozostawiając Walkerowi.

Wiedziała już, że decyzje odgórne zostały podjęte i zaraz dowie się także co nie co o swoim przeznaczeniu.

c*c*c*c*c*

Nooo z tej okzaji, że bardzo mam ostatnio dobry humor – pomimo choroby – dodaje ten rozdział wcześniej, ale na kolejne już sobie poczekacie xd

Ech, nie zamierzam się biczować za to, że chciałam wam umilić te czekanie, łamiąc tym samym swoje postanowienia. Bedzie co ma być i tyle xd

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top