« 9 »
To nie miała być randka. Żadne z nich nawet przez moment tak nie pomyślało. Ich spotkanie miało być jedynie nieco śmielszą próbą zapoznania, a w przypadku Harry'ego – smutnym obowiązkiem, na który niestety, dał się namówić. Przez cały tydzień rozmyślał i tworzył w głowie coraz to nowsze i bezsensowne wymówki. Im bliżej soboty, tym mniej było w nim ochoty na jakiekolwiek nadprogramowe spotkanie z Wendy. Czuł jednak, że nieważne jakby się starał, nie ma mowy, by mógł wykręcić się ze spotkania. Miał wrażenie, że dziewczyna jest na tyle uparta, że pojawiłaby się w tę cholerną sobotę w jego mieszkaniu i nie opuściła go, póki nie zgodziłby się na wyjście. Z dwojga złego, wolał przecierpieć swoje i szybko wrócić do domu. Pustego, spokojnego i cichego domu.
W piątek popołudniu kupił sobie większy zapas melisy, a wieczorem parzył ją kilkakrotnie, siedząc w fotelu i gapiąc się bezmyślnie w ścianę. Chciał nacieszyć się przepiękną ciszą przed burzą i irytującym zgiełkiem, jaki na pewno towarzyszyć będzie otwarciu sezonu na lodowisku Spinningfields.
Wendy była podekscytowana. Całymi dniami uśmiechała się z zadowoleniem i chwaliła samą siebie za siłę perswazji jaką posiada. Codziennie na nowo planowała dzień, codziennie się uśmiechała, znów była tą dawną, energiczną i rozpromienioną Wendy.
Umówili się przy Starbucksie, zaraz obok lodowiska. Harry jak zawsze był punktualnie, a Wendy jak zawsze się spóźniła. Mimo wszystko, nie odczuwała zbyt dużych wyrzutów sumienia. Radosnym krokiem podeszła do lekko zziębniętego chłopaka i powitała go uśmiechem.
- Masz zegarek? – uniósł brew, spoglądając z góry z niezadowoleniem.
- Tak, wiem. Przepraszam. Nie mogłam wyjść z domu, bo ciągle o czymś zapominałam. Możemy najpierw wstąpić po kawę – wskazała głową na kawiarnię za chłopakiem.
- Nie trzeba. Chodźmy w końcu – westchnął teatralnie i zerkając krótko na dziewczynę, ruszył w stronę lodowiska.
Tak jak przewidział, Spinningfields było przepełnione ludźmi, setką dzieci, głośną muzyką i irytującą, sztuczną radością. Choć jedynie dla niego, bo Wendy czuła się tam jak ryba w wodzie. Podążając za chłopakiem, rozglądała się z uśmiechem i czuła w sobie niezwykłą ekscytację. Prawie jak dziecko, które rodzice postanowili w końcu zabrać do Disneyland'u.
Dostając swoje pary łyżew, usiedli gdzieś z boku. Harry walczył z chęcią ucieczki i niezadowoleniem związanym z wizją wczłapania się na lód, a Wendy nucąc pod nosem i zawiązując łyżwy, co chwilę spoglądała z wytęsknieniem w stronę lodowiska.
- To zaczynamy! – klasnęła w dłonie i podniosła się zbyt energicznie. Zachwiała się i znów opadła na ławkę.
- Może trochę mniej gwałtowności – burknął pod nosem, nawet nie patrząc na dziewczynę. Ciągle próbował złapać równowagę, obserwując swoje stopy.
Kiedy jakimś cudem dotarli do barierek lodowiska, złapali się ich wyjątkowo mocno i wyprostowali. Wendy oczywiście z nieznikającym uśmiechem, Harry był nieco mniej zadowolony.
- Umiesz jeździć na łyżwach? – Zerknął na dziewczynę spode łba.
- Nie.
- Świetnie – westchnął ciężko, spoglądając na swoje stopy. – To po co mnie tu przyprowadziłaś?
- Po to są nowe wyzwania. Żeby je podejmować – stwierdziła energicznie i weszła na lód. Momentalnie znalazła się na pośladkach, stękając z bólu.
- Może najpierw przemyśl swoje ruchy – bardzo ostrożnie wszedł na lód i wyciągnął rękę, by pomóc dziewczynie. Ale ona wcale tego nie potrzebowała. Podniosła się energicznie i w ostatniej chwili, tuż przed kolejnym upadkiem, złapała się mocno barierek.
- Trzeba w życiu zaznać trochę spontaniczności. Nie trzeba przecież planować każdego swojego ruchu – wydęła w skupieniu wargi i powoli poruszała nogami, a łapanie równowagi wychodziło jej coraz lepiej.
W przeciwieństwie do Harry'ego, który stanął w jednym miejscu i przeklinając w myślach, trzymał się jedynego koła ratunkowego. Spoglądał na wyczyny dziewczyny i wprost nie mógł uwierzyć. Jak dwudziestokilkulatka może się tak zachowywać, mieć w sobie tyle energii i ochoty na ból po upadkach. Wendy zdawała się już go nie odczuwać, ciągle pokracznym, ale wciąż tak samo pewnym krokiem poruszała się w stronę środka lodowiska. Co chwilę zerkając na stojącego w jednym miejscu, chłopaka.
- Udało się! – krzyknęła radośnie, prostując się i łapiąc równowagę, zaklaskała samej sobie. Harry pokiwał ledwo widocznie głową i bardzo powoli odwrócił się w stronę dziewczyny.
Wendy miała w sobie jedną cechę, której pozazdrościć jej mógł każdy człowiek na świecie. Wszystkich nowych rzeczy uczyła się w niezwykle szybkim tempie. Również jeżdżenia na łyżwach nauczyła się samodzielnie, w ciągu kilkudziesięciu minut i to przy akompaniamencie zrzędzenia Harry'ego. Choć może „jeżdżenie" było w tym przypadku zbyt kolokwialnym określeniem. Dziewczyna po prostu potrafiła utrzymać równowagę i poruszając nogami, potrafiła już przejechać po małych kawałeczkach. To nie przeszkadzało jej, by zabrać się za chłopaka i z trudem, ale namówić go na pozostawienie barierki w świętym spokoju.
- Jesteś beznadziejnym nauczycielem – stęknął nisko, gdy po raz kolejny podnosił się z oszronionych kolan.
- A ty uczniem – prychnęła, wydymając wargi, kiedy jej ego zostało nieco przez niego nadszarpnięte.
- Odczep się.
- Nie zachowuj się jak obrażalska panienka – wywróciła oczami.
- Lepiej zajmij się utrzymaniem równowagi, jeśli... - nie zdążył dokończyć. Ponownie znalazł się na lodzie, zaliczając bardzo bolesny upadek i tym razem, pociągając za sobą dziewczynę.
- To twoja wina – stęknęła, podnosząc się i masując obolałe pośladki.
- To ty mnie pociągnęłaś.
- A ty mnie przeciążyłeś! – prychnęła, spoglądając na chłopaka z wyrzutem.
- Chyba mam już dość.
- Zamknij się w końcu i choć na chwilę przestań narzekać. Spróbuj cieszyć się chwilą – rzuciła stanowczo, na nowo łapiąc równowagę i złapała Harry'ego za dłoń.
I wtedy, całkowicie niespodziewanie, przeszła iskra. W sercach obydwojga coś zadrżało. Ciepły prąd przeszył ich ciała, cały świat zaczął kręcić się wokół własnej osi w zastraszającym tempie. Kiedy się zatrzymał, ich oddechy przyśpieszyły. To było niezwykłe przeżycie, trwające wyłącznie ułamek sekundy. Uczucie, o którym bardzo szybko zapomnieli, bo przecież nie było warte pamięci.
- Jak ja cię nie lubię – rzucił oschle, trzeźwiejąc z przedziwnej iskry i odsuwając się od dziewczyny.
- Myślałam, że już dawno to ustaliliśmy. Powtarzasz się staruszku – pokręciła głową i złapała chłopaka pod rękę.
Żadne z nich nie uznało tej krótkiej, choć mocnej iskry, za coś poważnego. Udawali, że nic niezwykłego nie miało miejsca, by móc znów użerać się ze sobą nawzajem.
Naukę utrzymania się na lodzie i pełną niezadowolenia i zniecierpliwienia rozmowę dwojga przerwał donośny, męski głos wzmacniany mikrofonem. Wszystkie pary oczu, skierowały się w stronę młodego, wysokiego mężczyzny zajmującego miejsce na podwyższeniu ustawionym przy lodowisku.
- Witajcie! Nareszcie nadszedł czas na główny punkt dzisiejszego wieczoru! Czy jesteście gotowi na otwarcie sezonu? – każdym słowem podsycał emocje wszystkich obecnych na Spinningfields.
Harry wywrócił oczami, mocno chwytając barierkę a Wendy spojrzała w stronę dochodzącego głosu z niezwykłą fascynacją i podnieceniem.
- Nie przeciągając, czas zacząć kolejny, wspaniały zimowy sezon! Niech stanie się światłość! – młody mężczyzna krzyknął, a zaraz potem wszystkie drzewa i pobliskie latarnie rozbłysły.
Setki kolorowych światełek układało się w niezwykłe kształty. Były choinki, Mikołaje, renifery, prezenty i mnóstwo innych, świątecznych motywów. Każde z nich było przepiękne i zachwycało Wendy. Opierając się plecami o barierkę, z lekko rozchylonymi ustami, wodziła wzrokiem po rozświetlonych ozdóbkach. Harry zupełnie od niechcenia zerknął w jej stronę i dostrzegł ten wspaniały zachwyt. Jej oczy powiększyły się do wielkości monet, błyszczały z radości. Przypominała zafascynowaną, małą dziewczynkę. Uśmiechnął się pod nosem, lustrując jej profil. W świetle lampek, z zaróżowionymi policzkami i rozwianymi kosmykami włosów, wystającymi spod czapki, wyglądała pięknie. Po raz pierwszy dojrzał w niej coś więcej, aniżeli irytującą, niską istotę. Jakaś przyjemna fala ciepła ogrzała jego zimne, wciąż jeszcze zmrożone, serce. Ale ta chwila nie potrwała długo. Nie mógł sobie pozwolić na takie odczucia. Potrząsnął głową, przywołując się do porządku, a jego twarz znów była napięta i pozbawiona wszelkich emocji. Zaraz potem Wendy spojrzała na niego i otworzyła usta. I cały czar prysł. Po raz kolejny. Choć może jej głos i zafascynowanie chwilą, były jedynie kwaśną, aczkolwiek niezbędną przyprawą całego tego przedziwnego dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top