« 7 »
Z odpowiednią delikatnością przesuwała opuszkami palców po białych klawiszach, napierała na nie, przygryzała w skupieniu wargę, a jej źrenice rozszerzały się z każdym wydobytym dźwiękiem. Nie udawała, nie próbowała być kimś innym, nie zachowywała się tak jak ta infantylna, całkowicie niepoważna Wendy. Wcale nie chciała przypodobać się swojemu nauczycielowi, nie czekała na pochwały. Skupiając każdą komórkę swojego ciała na muzyce, oddawała się jej z niesamowitym skutkiem. Może nie była znakomitym wirtuozem z wrodzonym talentem, ale miała w sobie coś, co Harry cenił najbardziej. Miłość do muzyki, która ulatywała z niej tylko w tych najważniejszych momentach. Pasja, którą tak bardzo cenił. I zachwycił się. Zachwycił się tym, jak szybko jego uczennica chwyta wszystko, co jej pokazuje. Jak bardzo oddaje się temu, co robi. Harry stał oparty o ścianę, ze skrzyżowanymi na torsie rękoma i przyglądał się Wendy. Jego twarz nie wyrażała żadnych wielkich emocji, choć była napięta. Nie odzywał się, nie poruszał się. Ale gdzieś w środku tego zimnego serca, zatlił się mały płomyk. Był zadowolony. Pozbywając się całej niechęci do dziewczyny, choć na te kilka minut, podczas których grała. Ale jego spokój nie potrwał długo.
- Czas na przerwę! – kończąc grać, klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się szeroko. Cały czar prysł.
- No tak – potarł czoło wierzchem dłoni i pokręcił głową. Nie powiedział nic więcej. Wyjątkowo, nie miał ochoty na komentowanie jej dziecinnego zachowania.
- Muszę zapalić – podniosła się energicznie z miejsca i spojrzała wyczekująco na chłopaka. On wskazał jedynie drzwi balkonowe ręką i wciąż kręcąc głową z zażenowaniem, usiadł przy pianinie.
- Nie wiedziałem, że palisz. To nie wypada takim dziewczynkom jak ty – burknął pod nosem, przeglądając kartki z zapisanymi nutami.
- Chociaż ty mi nie mów co wypada, a co nie. – Nie patrząc nawet na chłopaka, wyszła na balkon i wyciągnęła papierosa wciąż jeszcze gorącymi, po graniu, palcami.
Harry pokręcił głową i zajął się nutami, marszcząc czoło i skupiając się na wymyślaniu dalszych lekcji. Po czterech i pół minuty, dziewczyna wskoczyła gwałtownie z powrotem do środka, okrążyła fotel i usiadła na nim, prostując plecy niczym struna. Ułożyła dłonie na udach i spojrzała na chłopaka wielkimi oczami.
- Jesteś gejem? – spytała bez ogródek. Harry prawie spadł z zajmowanego miejsca, upuszczając stertę kartek.
- Co to za pytanie? – rzucił niskim głosem, wsuwając się ostrożnie pod pianino i zbierając nuty.
- No skoro tak nie lubisz kobiet... - wzruszyła leniwie ramionami, obserwując z rozbawieniem zdezorientowanego chłopaka.
- Nie lubię ciebie.
- Jak zwykle sympatyczny – wywróciła oczami, wzdychając teatralnie.
- To się raczej nie zmieni – stwierdził poważnie, ale uciekając wzrokiem i wyprostował się powoli – Skąd w ogóle wzięłaś takie durne pytanie?
- Tak sobie rozmyślałam na balkonie – odpowiedziała beztrosko, poprawiając włosy.
- Nie masz już o czym myśleć przy papierosie? – prychnął wrednie, kręcąc głową i odwracając się plecami do ciemnowłosej.
- Mam, ale wole pozytywne myśli. Więc co teraz, panie Styles?
- Myślę, że raczej możemy przejść dalej, do czegoś poważniejszego i nieco trudniejszego – stwierdził od niechcenia, nie patrząc na Wendy.
- Czy ty mnie właśnie pochwaliłeś? – zszokowana dziewczyna uniosła brew, spoglądając wielkimi oczami na mało zainteresowanego nią, chłopaka.
- Przestań gadać, tylko siadaj. – Podniósł się i gestem wskazał na siedzisko wciąż uciekając wzrokiem.
Wendy uśmiechnęła się radośnie, potrząsnęła energicznie głową i zasiadła przy instrumencie. Skupiając wzrok na nutach, nadusiła gwałtownie jeden klawisz, a niski dźwięk rozniósł się po pomieszczeniu, wprawiając Harry'ego w niezadowolenie. Już miał otworzyć usta i skarcić dziewczynę, gdy ta w skupieniu i z odpowiednią ostrożnością, zaczęła grać.
Opierając się o ścianę i obserwując Wendy, z całych sił starał się odnaleźć coś, do czego mógłby się przyczepić. Coś, co mógłby jej powiedzieć. Przekomarzanie się z nią weszło mu już w krew i czuł dziwny niepokój, gdy tak po prostu nie mógł jej nic powiedzieć. Ale wiedział jedno – nie mógł jej więcej pochwalić. Choć wypowiedziana w przedziwny, specyficzny sposób pochwała, będąca bardzo w jego stylu, była całkowicie niezamierzona. Wpadł i nie chciał się pogrążać. W głębi duszy czuł, że zarysował lód na swym sercu. Czuł, że cała tą swoją energią i bezpośredniością, przypominając jego samego z dzieciństwa, Wendy zaczynała być znośna.
*
Podsuwając rękawy i wzdychając ciężko, podeszła do drzwi, nie spuszczając z oczu bezwładnie leżącej na podłodze, sylwetki młodego mężczyzny. Zbierając w sobie wszystkie siły, chwyciła go pod pachy i z wielkim trudem, choć sprawnie, podniosła go powoli z zabrudzonych paneli. Przyzwyczajona do tego jednego, bezwładnego i mamroczącego coś niezrozumiałego, ciężaru, zarzuciła sobie jego rękę na ramię i ciężko oddychając, zaciągnęła go na łóżko. Tam, bez żadnego słowa, rozebrała Chrisa, złożyła jego ubrania w kostkę, zdjęła jego buty i nakryła mężczyznę kołdrą. Nachylając się nad zaczerwienioną twarzą mężczyzny, przesunęła opuszkami palców po jego policzkach i westchnęła dyskretnie. Nie miała już siły, by na niego krzyczeć. I tak nic by z tego nie zrozumiał. Przeczesała blond kosmyki z jego czoła, ucałowała czule w nos i chwytając koc, przeniosła się na kanapę.
Nie chciała z nim spać. W całym tym alkoholowym odorze, niepewności i obrzydliwości, jaką karmił ją za każdym razem, gdy wracał do mieszkania w tym stanie. Ułożyła się po cichu na swoim przejściowym łóżku i nakryła kocem. Spoglądając tępo w sufit, odetchnęła ciężko i pokręciła głową. Wciąż go kochała, wciąż był dla niej tym wspaniałym, dojrzałym mężczyzną, w którym się zakochała. Ale coraz częściej zaczynała się zastanawiać. I jednego była pewna – kiedyś zrobiłaby dla niego wszystko, oddałaby życie. Teraz nie wiedziała nawet, czy mu ufa. Nie chodziło o inne kobiety. Tu nigdy nie chodziło o inne kobiety. Jedyną kochanką, z którą wciąż przegrywała, była wódka. Pomimo obietnic, błagań, wyprowadzek, rozstań i schadzek – on wciąż wracał do butelki, zapominając o pięknych kłamstwach, jakie wypowiadał patrząc jej głęboko w oczy.
Cała radość dnia, zniknęła wraz z jego powrotem. Zdarzało się to coraz częściej, a Wendy powoli traciła tę wspaniałą umiejętność chowania swoich smutków za maską niezwykle optymistycznej, energicznej dwudziestolatki. Wszyscy jej znajomi, którzy wiedzieli o sytuacji, zadawali jej wciąż jedno i to samo pytanie – Dlaczego? Dlaczego wciąż przy nim trwa, choć on wyciska z niej całą dziecięcą radość, wszystkie siły? Dlaczego wciąż jeszcze nie powiedziała i sobie i jemu, „dość"? A Wendy wciąż nie potrafiła odpowiedzieć. Wstydziła się. Bała się. Bała się swojej odpowiedzi. Najbardziej przed samą sobą. Bo co, jeśli całą piękną miłość, od dawna zastępuje przyzwyczajenie? Bo przecież tak musi być. Tak powinno być. Nie wyobrażała sobie „normalnego" życia, nie wyobrażała sobie samotności. Bo każda jej wizja, wydawała się przerażająca. Może po prostu, Wendy Serene miała nieprzyzwoicie dobre i wielkie serce, które potrafiło kochać jedynie alkoholika, pozbawionego wszelkich zahamowań?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top