« 40 »

      Sobotni, wyjątkowo ciepły wieczór, żółty neon nad szerokimi drzwiami i napis „Cytrynowy psikus". Zniecierpliwienie i ekscytacja w Wendy, kontrastowały z lekkim zażenowaniem i niechęcią Harry'ego. Niewielka, lecz bardzo klimatyczna wrotkarnia niedaleko centrum miasta, już od wczesnego popołudnia strojona była przez wesołą solenizantkę. To nie urodziny czy impreza, cieszyły tak dziewczynę. Wendy po prostu bardzo ekscytowała się wspaniałością swego oryginalnego pomysłu. Była pewna, ze spodoba się on wszystkim gościom.

Kiedy ona latała jak poparzona po torze i od baru do baru, Harry obserwował każdy jej ruch z lekko uniesioną brwią i skrzyżowanymi na torsie, rękoma. Co chwilę kręcił głową i uśmiechał się pod nosem. Chyba nic nie było w stanie zmienić tej dwudziestoczteroletniej już, dziewczynki. I jej dziecięcą beztroskość chłopak kochał tak niepojęcie. Uwielbiał ten kontrast jaki między nimi był. Każdego dnia przekonywał się jak wielki jest ten kontrast, jak wiele różnic między nimi nie przeszkodziło ich sercom na połączenie się ze sobą.

Zwarta i gotowa Wendy opadła na miejsce, obok Harry'ego i odetchnęła z pięknym uśmiechem. Chłopak zerknął na nią kątem oka i ułożył dłoń na jej udzie, tym samym przykuwając uwagę dziewczyny.

- Już? – spytał zachrypniętym od kilkugodzinnego nie odzywania się, głosem.

- Tak – kiwnęła energicznie głową, a z jej twarzy nie znikał uśmiech. Wygładziła dokładnie kolorową sukienkę w kwiatki i odetchnęła bardzo głęboko.

- Wiesz, że zachowujesz się trochę jak dziecko? – zaśmiał się wrednie, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Tego dnia wyglądała zachwycająco i bardzo uroczo.

- Wiesz, że znów zrzędzisz? Trochę luzu, Harold! – prychnęła, wydymając wargi i wywróciła oczami.

- Uważaj, żebyś nie pożałowała – pokiwał groźnie palcem, bo nie cierpiał kiedy ktoś tak go nazywał.

- Straszysz czy obiecujesz? – spojrzała na chłopaka z cwaniackim i bardzo seksownym uśmiechem, by zaraz potem przygryźć delikatnie wargę.

Harry westchnął teatralnie i pokręcił głową z rozbawieniem. Przesunął palce po wewnętrznej stronie jej uda, nachylił się i złożył czuły, choć bardzo delikatny pocałunek na jej lewej skroni.


Niewielkie pomieszczenie, na którego środku umieszczony był kwadratowy parkiet delikatnie podświetlony białymi punkcikami na brzegach, specjalnie przeznaczony do jazdy na wrotkach. W całej sali, w której dominował niebieski i róż, unosiła się bardzo delikatna woń świeżości po niedawnym sprzątaniu. Pod sufitem rozwieszone były kolorowe lampki, dookoła parkietu małe stoliki z wygodnymi kanapami we wszystkich kolorach świata. Jednym słowem, w Cytrynowym Psikusie, nic do siebie nie pasowało, ale tym samym tworzyło niesamowity klimat. Może dlatego Wendy tak bardzo lubiła to miejsce. Była zachwycona, kiedy przypadkiem odnalazła tę konkretną wrotkarnie i zakochała się od pierwszego wejrzenia, przekraczając jej próg.



*



Na imprezie urodzinowej Wendy nie było tłumów. Dziewczyna stwierdziła, że najlepsza zabawa jest w małym towarzystwie. Zaprosiła więc tylko najbliższych znajomych, w duchu wciąż modląc się, by nagle spod ziemi nie wyrósł Chris, psując tym samym cały wieczór.

Kiedy Harry poznawał znajomych dziewczyny, ona witała kolejnych gości, u boku mając swego przyjaciela. Theo uśmiechał się szeroko do każdego, kto pojawił się w drzwiach. Liczba Przybyłach zamknęła się w dwudziestce, ale Wendy wciąż czekała na jednego z najważniejszych, który w ostatnich miesiącach stał się dla niej kimś bardzo ważnym. Paul znów się spóźniał, a Wendy czuła w sobie tajemnicze zniecierpliwienie, zerkając co chwilę na wesołego Theo.

- Pójdę po drinki i Harry'ego – odezwał się niskim głosem, zerkając badawczo na lekko nieobecną dziewczynę.

- Co? Ach. Tak, tak – rzuciła zduszonym głosem, uśmiechając się krzywo, by zaraz potem potrząsnąć głową – Chwileczkę, przecież jesteś samochodem.

- A jednak wciąż jesteś z nami – Theo pokręcił głową z rozbawieniem i wsuwając dłonie w kieszenie spodni, odwrócił się na pięcie. – Pójdę uszczuplić zapas jedzenia – dodał ciszej i ruszył w stronę obficie zastawionego przystawkami przeróżnego rodzaju, stolika.

Wendy kiwnęła niedbale głową i ponownie spojrzała w stronę drzwi wejściowych. Niedługo potem poczuła duże dłonie obejmujące jej biodra i znajomy zapach perfum. Uśmiechnęła się pod nosem i zerknęła w górę.

- Widzę, że masz usilną potrzebę skomentowania czegoś – wydęła wargi, obserwując Harry'ego z rozbawieniem.

- Czuję się odrobinę jak w szkole podstawowej, kiedy zapraszano na urodziny do różnych knajpek, a każdy gość czekał na zestaw z zabawką – stwierdził niezwykle poważnym głosem, czym jeszcze bardziej rozbawił dziewczynę.

- Zamknij się stary zgredzie i zakładaj wrotki – odwróciła się powoli, wspięła na palce i obejmując szyje chłopaka, szepnęła na jego ucho niezwykle zmysłowym głosem.


Dobrą godzinę po przybyciu wszystkich gości, w drzwiach Cytrynowego Psikusa pojawił się Paul. Lekko zaróżowiony od biegu, poprawił dokładnie koszulę i malując uśmiech na swej twarzy, szybkim krokiem wkroczył do środka. Wendy z częścią znajomych i naburmuszonym Harrym jeździła na wrotkach, a z jej twarzy nie znikał dziecięcy uśmiech. Druga część gości zajmowała kanapy i opróżniała kolejne butelki alkoholu.

Nogi Paula, nie wiedząc czemu, skierowały go od razu w stronę stolika pełnego przekąsek. Stała przy nim tylko jedna osoba. Plecami do świata, Theo opróżniał wzrokiem każdy talerz. Coś jednak nakazało mu, by choć na chwilę podniósł wzrok. Wsuwając więc do ust kilka słonych paluszków na raz, odwrócił się na pięcie.

Para brązowych oczu spotkała parę szaroniebieskich oczu. Ich źrenice powiększyły się momentalnie, między ich spojrzeniami przeszła niewidzialna iskra. Przyjemne ciepło ogarnęło dwa obce sobie ciała. Cały świat jakby zadrżał, wszystko straciło swoje znaczenie na te kilka sekund. Byli tylko oni. Dwoje nieznajomych, lekko otępiałych, zaczarowanych. Żaden z nich nie miał odwagi poruszyć nawet najmniejszym palcem. Nie chcieli przerywać tej chwili, która wydawała im się wiecznością. Theo rozchylił lekko usta, a Paul uniósł delikatnie kąciki ust. Serca obojga zabiły szybciej, mocniej, pewniej. Niespodziewane motyle w brzuchu i przyjemne dreszcze. Dwóch młodych mężczyzn stanęło naprzeciwko siebie, a bajka o miłości od pierwszego wejrzenia, nareszcie się spełniła.

- Paul – przerywając milczenie i zaspokajając swoje zniecierpliwienie, niebieskooki wyciągnął dłoń w stronę chłopaka i uśmiechnął się najpiękniej jak tylko potrafił.

- Theo – dużą dłonią objął delikatnie nieco mniejszą, a ich ciała ponownie przeszył przyjemny dreszcz.

- Miło mi cię poznać. Przyjaciel Wendy? – twarz Paula jeszcze nigdy nie była tak rozpromieniona, jak w tamtym momencie.

- Tak. Ty jesteś od Harry'ego? – Theo odezwał się leniwie, mocno zachrypniętym głosem i uśmiechnął się głupkowato, co niebieskooki od razu uznał za niezwykle urocze.

- Paul, w końcu! – z oddali rozległ się wesoły krzyk solenizantki, która w krótkim czasie znalazła się obok wyczekiwanego gościa.

       Wendy chciała powiedzieć coś jeszcze, ale poczuła dziwne ukłucie w sercu, gdy spoglądała na obydwu, na ich uśmiechy, na ich spojrzenia. Zrobiła krok w tył i nie czekając nawet na odpowiedź Paula, pokręciła lekko głową. Również i ją dopadła ta niezwykła chwila, poczuła się nieswojo, jakby zaburzała porządek na świecie. Dyskretnie wycofała się w stronę Harry'ego, a z jej twarzy nie znikał uśmiech.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top