XV. W kinie
Tydzień po wycieczce do Redcoast Fred zaprosił Joan do kina. Mimo coraz większych wątpliwości związanych z jego osobą dziewczyna postanowiła skorzystać z jego propozycji. Chodziła na filmy bardzo rzadko, gdyż matka zabierała ją tylko na produkcje biblijne, chciała więc wykorzystać nadarzającą się okazję.
Kino było oddalone od Oakwood o dobre dziesięć mil, więc Fred przyjechał po nią samochodem. Jak zawsze miał na sobie dżinsy i flanelową koszulę. Joan uśmiechnęła się i spojrzała na swoją różową sukienkę. Uznała, że była ona na tyle skromna, że nie będzie się prezentowała przy Fredzie zbyt elegancko. Zadrżała, kiedy mężczyzna do niej podszedł.
— Dzień dobry pięknej pani. — Skłonił się przed nią szarmancko, po czym ucałował wierzch jej dłoni.
— Dzień dobry szlachetnemu panu — odparła rozbawiona.
— Czyli nie jestem przystojny? — zapytał.
Joan zarumieniła się. Nie chciała mu odpowiadać na to pytanie, bo trudno było się jej przyznać do tego, że w istocie tak uważała. Nie znała nigdy bardziej atrakcyjnego mężczyzny niż Fred.
— Może... — rzekła w końcu.
— Tylko może? Czyżbyś w takim razie wstydziła się przyznać... — Spojrzał na nią figlarnie, przyprawiając Joan o rumieńce.
— No już, łobuzie, nie drocz się ze mną! — fuknęła, czując, że dłużej nie wytrzyma. — Wsiadajmy do samochodu i jedźmy!
— Czyli jednak. — Uśmiechnął się z dumą. — Teraz możemy wsiąść.
Joan nie zaprzeczyła. Rozsiadła się wygodnie na siedzeniu dla pasażera i spojrzała na mężczyznę z rozmarzeniem. Chciałaby, żeby każdy dzień tak wyglądał.
— Na jaki film mnie zabierasz? — zapytała, kiedy ruszyli w drogę.
— „Książę student" z Normą Shearer, patriotycznie. Trzeba zobaczyć naszą dziewczynę w Hollywood.
— Och, na zdjęciach wygląda tak pięknie w tych wszystkich sukniach i diamentach... — rozmarzyła się, przypomniawszy sobie zdjęcia, na których widziała aktorkę w magazynie.
Czasem marzyła, by sama mogła tak wyglądać. Fred zemdlałby chyba wtedy z wrażenia, podobnie zresztą jak większość młodzieńców, których znała.
Mężczyzna uśmiechnął się.
— Właśnie, w sukniach i diamentach... A ty jesteś piękna i bez tego.
Joan znów się zarumieniła. Miała wrażenie, że w jego towarzystwie ciągle robi się czerwona, lecz nie mogła nic na to zaradzić. Po prostu tak na nią działał.
Gdy dotarli do kina, kupili bilety i rozsiedli się w sali. Był to malutki budynek, lecz bardzo przytulny. W ostatnim rzędzie, który dla siebie zajęli, czuli się szczególnie swobodnie.
Rozmawiali cicho, od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Myśleli, że zaraz przyjdą inni widzowie, lecz ku ich zdumieniu nikt się nie zjawiał. Wcale im to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Joan nawet się z tego cieszyła, zwłaszcza, że w kinowym półmroku nie wstydziła się tak przed Fredem. W końcu na ekranie pojawiła się plansza z napisami, a żadni widzowie jeszcze nie przyszli.
Joan musiała przyznać, że ją to ucieszyło. Dzięki temu mogła spędzić czas tylko z Fredem. Ciemność panująca w pomieszczeniu dodawała całej sytuacji dreszczyku emocji.
Z początku oglądała film z zaciekawieniem, lecz po chwili historia księcia wysłanego na studia do Heidelbergu, który zakochuje się w uroczej kelnerce z pobliskiej karczmy, zaczęła ją nudzić. Aktorzy byli mdli, a fabuła zupełnie nieciekawa i przewidywalna.
Uśmiechnęła się do Freda i położyła głowę na jego barku. Poczuła, jak mężczyzna otacza ją swoim muskularnym ramieniem i westchnęła z zadowoleniem. Czuła się tak bezpieczna. Naprawdę chciała, żeby był jej i tylko jej, na zawsze.
Po chwili zaczął przesuwać dłonią po jej włosach i ramionach. Miała wrażenie, że jest w jakimś pięknym śnie, który za chwilę nagle się urwie. Jego ruchy były pełne ciepła i czułości. Wprawiały ją w przyjemne podniecenie.
Nagle zaczął muskać jej włosy i skronie ustami. Po ciele Joan rozlała się fala ciepła. Coraz bardziej pragnęła, by w końcu dotarł do jej spragnionych warg i złożył na nich pocałunek z prawdziwego zdarzenia. W tej chwili zrobiłaby wszystko, o co tylko by ją poprosił.
Pierwszy raz czuła się w ten sposób. Choć jego pieszczoty były niemal niezauważalne, delikatne i ostrożne, pobudziły jej zmysły. Chciała, by przywarł do jej ust, by ściągnął z siebie koszulę, cokolwiek, byle tylko być bliżej niego.
Kiedy film dobiegł końca, Joan westchnęła rozczarowana. Miała nadzieję, że ta chwila bliskości z Fredem nigdy się nie skończy. Mogłaby stąd nie wychodzić...
Fred powoli zwlókł się z krzesła i rozciągnął zdrętwiałe kończyny, po czym posłał jej pełen radości uśmiech.
— Okropny był ten film, ale bynajmniej nie uważam tego czasu za stracony. Powiedz mi, jak to się skończyło? Byłem tak zajęty tobą, że nawet nie zwróciłem uwagi...
— Ja też nie wiem, bo... myślałam o tobie...
Fred spojrzał na nią z satysfakcją i podał Joan ramię. Wyszli z kina szeroko uśmiechnięci, trzymając się za dłonie, bo choć film nieszczególnie przypadł im do gustu, cieszyli się z tego, że spędzili czas wspólnie. Fakt, że tylko oni przyszli na dzisiejszy seans, dodawał całej sytuacji uroku. Joan czuła się, jakby upiła się szczęściem, choć nie wiedziała, z czego to wynikało. Może z faktu, że ceniła te drobne chwile radości i przyjemności jak żadne inne? A może to obecność Freda sprawiła, że było jej tak lekko na duszy?
Na zewnątrz lało jak z cebra, lecz średnio się tym przejmowali, wciąż upojeni urokiem chwili. Nie chcieli jeszcze wsiadać do samochodu i wracać do domu.
Stanęli przed budynkiem i spojrzeli na siebie z tkliwością. Nie zwracali uwagi na to, że siąpiący deszcz moczył ich ubrania. Patrzyli sobie w oczy, gładząc swoje dłonie. Pod wpływem dotyku jego szorstkiej skóry Joan przeszywały dreszcze. Jego szare, zazwyczaj nieprzeniknione oczy dziś patrzyły na nią z oddaniem i czymś jeszcze, czego nie potrafiła dokładnie określić.
Nagle Fred położył dłoń na jej policzku i przybliżył się do dziewczyny. Poczuła przyjemne mrowienie w kręgosłupie. Jej mięśnie stężały w oczekiwaniu na kolejny ruch Freda. Przez chwilę patrzył na nią, gładząc delikatnie jej policzek. Skóra pod opuszkami jego palców przyjemnie drżała. Wyraźnie czuła woń benzyny i smaru, którą zawsze pachniał. Nie była tak przyjemna dla nosa jak woda kolońska dziadka, ale dla Joan był to najpiękniejszy zapach na świecie, tak znajomy, a jednocześnie zupełnie nowy i świeży, pobudzający zmysły.
Wtem Fred przysunął się do niej gwałtownie i złączył swoje usta z jej. Zupełnie nie była na to przygotowana, lecz oddała się tej pieszczocie z przyjemnością.
Z początku Fred był bardzo delikatny, jakby obawiał się, że wyrządzi jej krzywdę, lecz po chwili stał się gwałtowniejszy. Joan nie spodziewała się takiej namiętności, lecz przyjęła ją z chęcią. Oplotła dłonie wokół jego ramion i pozwoliła, by przeniósł swoje z jej policzków na talię. Idealnie tam pasowały.
Deszcz zacinał coraz bardziej, lecz zupełnie się tym nie przejmowali. Całe ich włosy i ubrania przesiąkły wodą, lecz to tylko dodawało im adrenaliny. Joan nigdy nie czuła się tak wyjątkowo.
— Kocham cię, Joan — szepnął, gdy w końcu się od niej oderwał. — Kocham cię już od dawna, ale nie potrafiłem ci tego wyznać, bo jestem piekielnym tchórzem. Ty też mnie kochasz. Inaczej nie mogłabyś mnie tak całować... — Spojrzał na nią z uczuciem. Widziała ogień płonący w jego oczach.
— Tak, kocham cię — odrzekła i poddała się jego kolejnym pocałunkom.
Nie obchodziły jej już jego dziwne tajemnice, których najprawdopodobniej nigdy nie było, jego przeszłość ani podejrzane spojrzenia wikarego. Liczyło się tylko to, że ona kochała jego, a on ją.
— Joan, nawet nie wiesz, jak ogromna to ulga, moja... mogę do ciebie mówić najdroższa?
— Oczywiście, że tak. — Uśmiechnęła się do niego z uczuciem. — Jestem tylko twoja.
— To doskonale, bo nie mam nic cenniejszego od ciebie. Chodźmy, trzeba wracać. Możemy najpierw zatrzymać się u babci? Ona tak mnie zachęcała, żebym ci powiedział...
— Oczywiście — odparła i wtuliła się w jego bok.
Cali mokrzy wsiedli do samochodu i roześmiali się w głos. Nie mogli przestać na siebie patrzeć, upojeni szczęściem niczym najlepszym szampanem. Ich mokre włosy kleiły się do twarzy, podobnie jak ubrania, lecz zupełnie się tym nie przejmowali. Liczyło się tylko to, że byli razem.
— Musimy już chyba ruszać, prawda? — zapytała.
— Chyba tak...
— To nie patrz się na mnie, tylko na drogę — roześmiała się rozkosznie.
Fred zawtórował jej i odpalił silnik. Jechali tak przez jakiś czas. Nieco rozmawiali, głównie jednak milczeli. Brakowało im już słów, by wyrazić swoje szczęście, a może po prostu już ich nie potrzebowali.
Joan wpatrywała się w oblicze Freda jak zaczarowana. Zawsze marzyła o dobrym mężu, ale nie sądziła, że dostąpi aż takiej łaski od Pana i na jej drodze pojawi się ktoś tak wspaniały. Czuła, że czeka ich wiele trudności, ale wspólnymi siłami na pewno je przezwyciężą. Bo przecież kochali się i chcieli wspólnie iść przez życie.
Nagle ich samochód wydał z siebie potworny dźwięk i stanął w miejscu. Fred zaklął.
— Wszystko dobrze? Co się dzieje? — zapytała Joan.
— Nie wiem. Wyjdę i sprawdzę. Chodź, poświecisz mi latarką.
Joan niechętnie wyszła na deszcz i wzięła od Freda latarkę. Ten zajrzał pod maskę samochodu i polecił jej, by mu poświeciła. Patrzyła, jak mężczyzna sprawdza silnik, modląc się, by auto zaraz ruszyło, a ona nie musiała dłużej stać na tym okropnym deszczu. Z każdą chwilą robiło się jej coraz zimniej. Żałowała, że nie wzięła ze sobą żadnego płaszczyka.
Nie wiedziała, ile tak stali, lecz zdawało się, że minęła już wieczność. W końcu Fred westchnął ciężko i spojrzał na nią z rezygnacją.
— Musimy iść pieszo. Nic tu nie zdziałam. Silnik się zepsuł. Jutro poproszę kogoś, żeby pomógł mi go odholować... A teraz chodź, nie będziemy tu przecież stać.
— Nie możemy zadzwonić po pomoc drogową?
— Nie, najbliższy telefon jest w Oakwood. To tylko dwie mile, damy radę.
Joan niechętnie skinęła mu głową i podała Fredowi rękę. Przemierzali leśne ścieżki, oświetlając drogę latarką. Czuła się coraz gorzej. Kręciło się jej w głowie, a z nosa cieknął katar. Modliła się, by nie zachorowała. To byłoby okropne. Przeklinała fakt, że obuła się w obcasiki. Nie nadawały się na takie wędrówki. Miała tylko nadzieję, że nie będzie musiała ich po wszystkim wyrzucić.
Co jakiś czas prychała ze złości, lecz wtedy spoglądała na ukochanego i przypominała sobie o tym, co miało miejsce w kinie. Nikomu nie przyznałaby się do tych drobnych czułostek. Nie były może szczególnie skandaliczne, lecz wolała, by pozostały ich sekretem, chwilą tylko dla nich dwojga.
Nagle poślizgnęła się na błocie. Pisnęła ze strachu. Fred natychmiast złapał ją za ramiona i podniósł, lecz ona nie mogła pewnie stanąć. Noga dziwnie jej pulsowała, powodując nieprzyjemny ból. Spojrzała na ukochanego ze skargą.
— Chodź, Joan — szepnął Fred, lecz ona nie miała już sił, by się podnieść.
— Wybacz, ale nie dam rady.
— Zaraz coś na to zaradzimy. — Uśmiechnął się łobuzersko.
Po chwili trzymał ją na rękach i przyciskał mocno do piersi, brnąć przez błoto i deszcz. Położyła głowę na jego piersi się do niego i westchnęła z zadowoleniem. Od jego klatki piersiowej biło przyjemne ciepło, a dłoń trzymana na jej ramieniu sprawiała, że Joan cała drżała. Nie myślała, że dotyk jego szorstkiej skóry może tak na nią działać. Co rusz gładziła go po policzku, rozkoszując się jego bliskością, na co on posyłał jej figlarne uśmiechy.
W końcu na horyzoncie zamajaczył dom Wilsonów. Fred przyśpieszył krok tak bardzo, że niemal biegł. Przytrzymała się mocniej jego ramion. Dopiero gdy stanęli w przedpokoju, poczuła się bezpiecznie. Wypuścił ją z objęć i ucałował w czoło, na co Joan posłała mu czuły uśmiech.
— Dziękuję. Jesteś cudowny — wyszeptała.
— Ty też.
Weszli do salonu i spojrzeli po sobie. Lucy siedziała na sofie, jakby na nich czekała. Na widok młodych wstała i rzuciła się ku wnukowi. Widząc ich szczęśliwych, uśmiechnęła się szeroko i przytuliła Freda do siebie.
— Och, moje dzieci, moje kochane dzieci...
— Babciu, jeszcze nawet nie powiedziałem ci, jaka była odpowiedź Joan! — Fred spojrzał na nią z pobłażaniem.
— Przecież widzę, jak na siebie patrzycie, nawet nie trzeba się pytać! Jestem z ciebie taka dumna, Freddie, w końcu się odważyłeś... A ty, moje dziecko, będziesz dla niego najlepszą żoną, jaką mógłby mieć!
— Ależ babciu, jeszcze nie poprosiłem Joan o rękę! — Zaśmiał się Fred.
— Aj tam, to tylko kwestia czasu. Ale rozbierajcie się, jesteście cali mokrzy! Zostawcie buty w przedsionku, a ubrania wrzućcie do łazienki, rozwieszę je tam. No już, Freddie, ja idę po ręczniki. Co za pogoda!
To rzekłszy, oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku. Fred zrzucił z siebie koszulę i pomógł ukochanej ściągnąć sukienkę. Zawstydziła się, kiedy została w samej haleczce, przez którą prześwitywała jej naga skóra. Zasłoniła się dłońmi i westchnęła ciężko.
— Joan... — wyszeptał zmysłowo Fred, przyglądając się jej kształtom uwydatnionym przez mokrą halkę.
Miała wrażenie, że młodzieniec chce położyć dłoń na jej talii, lecz powstrzymują go przed tym resztki przyzwoitości. Nie wiedziała, jak powinna się z tym czuć. Z jednej strony pochlebiało jej jego zainteresowanie, lecz z drugiej czuła się winna.
Wtem Lucy wróciła do nich z ręcznikami i kocami. Joan zaczęła się wycierać, lecz niewiele to dawało, gdyż wciąż miała na sobie mokrą bieliznę.
— Źle się czuję... — jęknęła. — Mam wrażenie, że jestem jak rozgrzany piec...
— Och, to pewnie gorączka! — wykrzyknęła z przerażeniem Lucy. — Biedna, to od tego deszczu... Nie zatrzymuję cię w takim razie, wracaj do domu, żebyś się nam jak najszybciej wykurowała.
— Niestety, ale jakieś dwie mile stąd zepsuł nam się wóz — westchnął Fred. — Jutro wezmę kogoś do pomocy, żeby mi to pomógł zaholować. Muszę cię przenocować, Joan. Dam ci moją sypialnię.
— Ale... Dziadek będzie się o mnie martwił... Nie macie telefonu, prawda?
— Niestety nie. Ale nie mogę cię wypuścić w takim stanie, bo mi nie wstaniesz z łóżka przez tydzień — powiedział z troską.
W głosie miał tyle ciepła, że Joan natychmiast mu uległa. Miała jedynie nadzieję, że dziadek domyśli się, że po drodze wydarzył się jakiś drobny wypadek, a ona została na noc u Wilsonów.
— No dobrze... Ale w czym będę spała, skoro moje ubrania są takie mokre?
— Ja ci coś dam, dziecinko. Co prawda to nie będzie nic modnego, ale zawsze coś — rzekła Lucy.
Joan skinęła jej głową. Fred zajął się przygotowaniem dla niej sypialni, zaś Lucy poszła do swojego pokoju po świeżą koszulę nocną. Podała ją Joan i zaprowadziła trzęsącą się dziewczynę do łazienki, by mogła się umyć i przebrać. Gdy wyszła z toalety w koszuli nocnej długiej niemal do kostek, uśmiechnięty Fred zaprowadził ją do swojego pokoju. Joan zauważyła, że panował w nim wyjątkowy porządek.
— Och, ale ładnie tu wysprzątałeś... — jęknęła.
— Tak, mam teraz motywację. Połóż się, kochanie — polecił jej.
Joan wdrapała się na posłanie i położyła głowę na poduszce. Fred szczelnie otulił ją kołdrą i wplótł dłoń w jej wciąż wilgotne włosy. Przesuwał po nich przez chwilę, szepcząc jej pocieszające słówka. Kiedy tak robił, choć przez chwilę nie myślała o tym, jak bardzo bolała ją głowa.
— Zostań tu ze mną, proszę... — jęknęła, patrząc na niego błagalnie.
— Nie powinienem...
— Proszę... Chcę, żebyś zawsze przy mnie był. — Spojrzała błagalnie na Freda.
Jego opór natychmiast stopniał.
— No dobrze. Poczekaj, pójdę po krzesło.
Joan patrzyła, jak wychodzi i wraca z krzesłem pod pachą. Ustawił je obok łóżka i usiadł, po czym zaczął gładzić jej dłoń. Przez zamglony wzrok dostrzegła, że miał na sobie tylko podkoszulek i miękkie spodnie od piżamy.
— Kocham cię — wyszeptał i ucałował ją w czoło.
Joan uśmiechnęła się i zapadła w sen. Nie dane jej było zaznać spokoju, bo w nocy dręczył ją widok zmartwionych twarzy bliskich. Musieli się o nią ogromnie troskać. Obawiała się, że umrą z niepokoju. Co rusz widziała bladego dziadka i matkę, którzy nie mogli przestać się o nią zamartwiać. Te obrazy były tak straszne, że ściskało ją w brzuchu.
Nie miała pojęcia, ile czasu trwała w tym dziwnym stanie. Obudziła się w środku nocy, zlana potem. Fred spał na fotelu z pochyloną głową. Potrząsnęła go za dłoń, na co młodzieniec wybudził się ze snu.
— Wszystko dobrze, kochanie? — wyjąkał półprzytomny.
— Nie... Tak mi źle... Dziadek na pewno musi się o mnie martwić! Do tego boli mnie głowa...
— Spokojnie, zaśnij, jeszcze sporo czasu do rana, chyba że chcesz jakąś tabletkę, to poszukam...
— Przytul mnie... — poprosiła.
— Nie powinienem...
Spojrzała na niego ze złością. Co było takiego złego w tym, że chciała, żeby po prostu ją przytulił? A patrzeć na nią pożądliwie to już miał odwagę!
— Proszę, Fred... Potrzebuję cię...
Fred niechętnie zwlókł się z krzesła. Wdrapał się na łóżko i przycisnął do siebie Joan. Od razu zrobiło się jej lepiej. I przede wszystkim cieplej. Pocałowała go z wdzięcznością policzek i ułożyła głowę na piersi mężczyzny.
— Idź spać, rano będziesz się czuła lepiej. No już. — Pogładził ją po włosach.
— Dobrze... Kocham cię... — wyszeptała.
Cała drżała. Nie wiedziała już, czy to wina gorączki, czy jego bliskości. Zapewne i tego, i tego. Uniosła głowę i musnęła jego szczękę ustami.
— Ja ciebie też — odparł i pocałował ją w czoło.
Joan uśmiechnęła się i zapadła w sen, tym razem pełen szczęśliwych wizji przyszłości u boku Freda.
Ach, ile tu cukru. Mam nadzieję, że się Wam podobało! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top