8.
Wparowałam zła na kuchnię i po minie Micka widzę, że mam zacząć mówić zanim on zacznie pytać.
- Nie przyszedł?- uwielbiam tego faceta, jest taki troskliwy, kiedy widzi, że się denerwuje.
- Przyszedł- rzuciłam torbę z zakupami na blat- i Amy przyszła- zaczęłam nerwowo wyciągać sery z torby- i wyszli razem odjeżdżając pieprzoną taksówką- Gorgonzola właśnie oberwała za nic.
Zabrał mi z rąk resztę serów zanim doszczętnie bym zamieniła je w krem. Przytulił mnie do siebie i cała moja złość w silnych ramionach przyjaciela zaczęła ustępować goryczy.
- Amy powiedziała mu, że wszystkich facetów wkładam do jednego worka i zawsze chce tylko przyjaźni a on ewidentnie stracił zainteresowanie moją osobą.
- Wiesz, że jej nie lubię?
- Wiem, mówisz mi to za każdym razem.
- To może czas, żebyś się zastanowiła czy ona jest Twoją przyjaciółką.
Oderwałam się od niego i patrzyłam surowo.
- Powiedziała mu o dziecku.
- Swoim?
- Moim.
- Elizabeth, otwórz oczy. Ta dziewucha wykorzystuje Cię, na każdym kroku. Powiedziała to specjalnie.
- Na pewno nie. Ona taka nie jest. Poza tym, Mick, ona jest naprawdę ładna. Zawsze, każdy facet się za nią oglądał.
- Jest banalnie piękna, jak wszystkie inne.- podszedł znowu do mnie i patrzył na mnie smutno- Ty jesteś wyjątkowa, masz piękne, duże, czekoladowe oczy, śliczne i długie włosy, których zazdrości Ci nawet Megan. Jesteś piękna, Elizabeth. Każdy facet to widzi a Ty masz jakiś pojebany syndrom starszej siostry i zawsze wszystko jej oddajesz.
- Ona bardziej zasłużyła na to, żeby mieć fajnego faceta.
- Ty jesteś niemożliwa.- krzyknął na mnie- A Ty niby dlaczego nie możesz go mieć? Czym sobie nie zasłużyłaś? Miałaś o wiele ciężej od niej a to zawsze ona dostaje to czego chce. Przestań wreszcie patrzeć na nią i zacznij na siebie. I nie rycz mi tutaj, bo nic to nie da albo zaczniesz walczyć o siebie albo zawsze wszystko Ci sprzątanie sprzed nosa.
Oczy mi się szkliły a Mick był wyjatkowo zły na mnie, cały dzień się do mnie nie odzywał, wyraźnie zirytowany tym, że chce dla Amy jak najlepiej, bo ona nie zrobiła tego specjalnie, prawda?
To był naprawdę ciężko dzień, jedyne o czym marzę to łóżko, już dochodzę do kamienicy i widzę, że samochód Toma dalej stoi. Prycham cicho pod nosem mijając Jaguara. W domu rzucam torebkę, biorę papierosy i wychodzę z psem na spacer. Zamykam za sobą drzwi od kamienicy a koło Jaguara zatrzymuje się taksówka, z której wysiada Amy i Tom. Świetnie. Staram się pociągnąć psa, żeby jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca, ale Barry jak na złość chce wąchać latarnie. Ciągne się jak głupia, żeby tylko zabrać go stamtąd zanim mnie zauważą, ale i to idzie na marne.
- Eliz, nie ciągnij go tak- roześmiany głos Amy, przyprawił mnie o mdłości.
Odwróciłam się powoli, przyklejając na twarz uśmiech.
- Dobry wieczór, Amy.
- Dobry wieczór, Elizabeth- i oto sprawca zamieszania.
- Dobry wieczór.
- Jedziemy na kolację- zaszczebiotała i wzięła go pod ramię a on intensywnie mi się przyglądał.
- Świetnie, bawcie się dobrze. - wyciągnęłam papierosa i wsadziłam sobie do ust.
- Może masz chęć pójść z nami?- zaproponował, co wyraźnie nie podobało się jej.
- Jestem pewna, że Eliz jest zmęczona po całym dniu i chce odpocząć- wymownie na mnie spojrzała.
- Tak, jestem bardzo zmęczona- niemal z obrzydzeniem wypowiedziałam ostatnie słowo.- Barry, idziemy.
- Do zobaczenia, Elizabeth- zdążyłam jeszcze usłyszeć jego pożegnanie, na co prychnęłam cicho pod nosem.
Weszłam do domu i marzyłam, żeby już wyprowadzić się stąd i zamieszkać w swoim domu, gdzie będzie mnóstwo kwiatów w ogrodzie i ziół w doniczkach.
***
- Przestań! Robisz saltimbocce a nie tatara!- Mick, zabrał mi tłuczek i patrzył na mnie wymownie.
- Co?
- To ja się pytam co? Od rana wyżywasz się na mięsie. O co chodzi?
Opowiedziałam mu całe nasze wczorajsze spotkanie, co i tak nie przeszkodziło mi, żeby wyżyć się na ostatnim kawałku cielęciny.
- Dalej uważasz, że to przyjaciółka?- zakpił ze mnie, ale ja wiedziałam, że ma rację.
- Nie wiem sama. Była taka dumna, kiedy mnie zobaczyła. Jakby chciała się pochwalić- usiadłam na blacie i zaczęłam patrzeć w lodówkę.
- Bo chciała. Słuchaj, Eliz, jutro wraca Colin, weź wolne i jedź gdzieś, nie wiem gdzie Wy kobiety jezdzicie, do SPA?
Westchnęłam głośno. Chyba ma rację, jestem przemęczona i powinnam mieć chwilę dla siebie.
- Może i masz rację. Dacie sobie radę?
- spojrzał na mnie z taką miną, że od razu zaczęłam żałować swoich słów.
Wieczorem zostałam wręcz wypchnięta z restauracji przez swoich pracowników, którzy powiedzieli, że nie chcą mnie widzieć przez następne trzy dni. Trzy dni, co ja mam robić?
Siedziałam z butelką białego wina w ręku i laptopem, myśląc co ja mam robić. Zadzwonił telefon, to Amy.
Niechętnie odebrałam, była cała w skowronkach, opowiedziała mi cały przebieg kolacji i to, że mają się spotkać teraz w weekend. Nie pytałam o szczegóły, bo naprawdę nie chciałam ich znać. Zżerało mnie od środka, to się chyba nazywa zazdrość. Głupie uczucie, nigdy nie miałam tak w stosunku do niej, zazwyczaj cieszyłam się, kiedy jej się coś udawało a teraz mam wrażenie, że zgarnęła mi coś sprzed nosa i się tym szczyci.
Otworzyłam wiadomość z zaproszeniem na bal i spisałam sobie datę i miejsce. Siedemnastego grudnia. Muszę kupić jakąś ładną suknię i maskę, skoro to bal maskowy.
Zaczęłam przeglądać suknie w Internecie, w końcu jest początek miesiąca, gdybym teraz zamówiła to spokojnie dojdzie.
Pół nocy siedziałam wybierając suknię i w końcu ją znalazłam. Czerwona do kostek z delikatnym trenem. Bez rękawów z głębokim wycięciem na plecach, zabudowana i dopasowana z przodu. Powinnam mieć do niej jakąś biżuterię, kopertówkę i buty. Suknię zamówiłam i wzięłam się za szukanie butów.
Wybrałam czarne sandałki na szpilce z czterema paskami, które były zdobione jakimiś krzyształkami. Do kompletu stwierdziłam, że wezmę tą czarną koronkową kopertówkę, którą mam i założę wiszące kolczyki.
No to bal mam z głowy, tylko fryzjer i makijaż. Już w lepszym humorze położyłam się spać, nie zdając sobie sprawy, że sny potrafią oddziaływać cuda.
Ściany były w kolorze mlecznej kawy, na ciemnym cyklinowanym parkiecie stały stoliki z fotelami i kanapy w tym samym kolorze co ściany. Na każdym stoliku kolorowy wazon z kwiatami i lampion. Pastelowe poduszki na kanapach, obrazy na ścianach, świeczniki na półkach, przygaszone światło. To wszystko sprawiało, że chciało się usiąść w tym miejscu na rodzinnym obiedzie.
W ogrodzie masa kwiatów, wyznaczone ścieżki, lampiony zawieszone na drzewach, które dawały urok wieczorami. Hamaki i leżaki, na których ludzie czytali książki. Lekko z boku mały plac zabaw dla dzieci a po drugiej stronie ogrodzone przyprawy, które rosły dumnie w kierunku słońca.
I w tym wszystkim stałam ja. To było moje marzenie, taka restauracja a już nawet nie restauracja, to już bistro.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top