7.

- Eliz, skup się, wiem, że wieczorem masz randkę z Adonisem, ale przestań na miłość boską już układać te warzywa.

- Spadaj Mick- usmiechnełam się do niego, bo faktycznie nie mogę się na niczym skupić. - Myślę o tym, co zrobić do jedzenia.

- Zrób swojego kurczaka curry w mleku kokosowym.- podszedł do mnie i wyszczerzył się szeroko.

- To dobry pomysł, dawno już tego nie robiłam.

Do końca dnia atmosfera była bardzo dobra, mimo wielu zamówień dobrze się bawiliśmy razem, tak jak na samym początku.

- Lubię Cię taką, mam nadzieję, że to dobry facet.- Mick, kończył wycierać blaty a ja chowałam już wszystko do lodówki.

- Najlepszy- usmiechnełam się sama do siebie, co wyglądało jakbym śmiała się do sałaty.

- Leć już, dzisiaj ja zamknę- ucałowałam go i pobiegłam do szatni przebrać się.

Pożegnałam sie ze wszystkimi i skierowałam się do domu, pod kamienicą okazało się, że czeka już na mnie Tom. Wysiadł z samochodu jak tylko mnie zobaczył i szeroko się uśmiechał, kiedy szłam w jego kierunku. Zabrał ode mnie siatki z zakupami i weszliśmy na górę.

Od razu jak tylko wszedł rzucił się na niego Barry, który zaczął go lizać. Nie mogłam opanować się ze śmiechu widząc swojego psa, który na dwóch łapach był tylko trochę niższy od Toma.

- Co to za bestia?- zapytał, jak już tylko był w stanie ruszyć się z miejsca.

- Barry, Samojed. Usiądź i nalej nam wina, kieliszki znajdziesz w regale koło kanapy a ja zajmę się kolacją.

Stał jeszcze chwilę przyglądając mi się z uśmiechem, błagałam w myślach, żeby przestał, bo czułam jak czerwień wypełza na moje poliki.

- Może Ci pomóc?- pierwsze co poczułam poza jego ciepłym oddechem, to intensywny zapach męskich perfum i już teraz wiem, że to będzie mój ulubiony zapach.

Zamknęłam na chwilę oczy i przestałam kroić warzywa do curry, odwróciłam się do niego a niebiesko piękne oczy patrzyły prosto w moje. Jego delikatny uśmiech i cień zarostu były tak perfekcyjne jak on sam.

- Myślę, że sobie poradzę- językiem oblizałam wargi, które nagle zrobiły się namiesamowicie suche. Przysunął się bliżej mnie, ręce kładąc za mną na blacie, teoretycznie nie mam gdzie uciec przed jego uśmiechem a praktycznie nie chce uciec.

Tę chwilę przerywa pukanie do drzwi, jest już późno a żadnego gościa się nie spodziewam. Tom zabiera ręce a ja odpycham się od blatu i karze Barremu iść za sobą. Otwieram powoli drzwi i widzę Amy.

- Amy, co tu robisz?- nie byłam na nią zła, byłam zdziwiona jej obecnością.

- Dostałam okres, samoistne, wczesne poronienie.- powiedziała z nutą goryczy w głosie.

- Chodź- otworzyłam ramiona a przyjaciółka od razu przytuliła się do mnie.

- Kamień z serca mi spadł, wiem, że Ty tego nie pochwalasz, ale dobrze, że tak się stało.

- Najważniejsze, że Ty czujesz się lepiej.

Puściłam ją i pokazałam, żeby weszła do środka. Dopiero po kilku krokach zobaczyła, że nie jestem sama.

- Eliz, ja chyba muszę już iść.- oczy jej się zaświeciły na widok towarzysza wieczoru i usmiechneła się do niego swoim szerokim uśmiechem.

- Nie, to ja chyba powinienem już isc- zaczął kierować się do wyjścia.

- Oboje zostańcie, robię kolację, zjesz Amy?

- Bardzo chętnie, wiesz, że kocham jak gotujesz.

Kiedy ja robiłam jedzenie w duchu przeklinając Amy, że akurat taki moment sobie wybrała, do moich uszu doszedł śmiech tej dwójki, odwróciłam się, żeby zobaczyć z czego się śmieją. Ona siedziała obok niego a pamiętam, że siadała na fotelu, nie na kanapie. Nawet nie zauważyli, że im się przyglądam, byli tak pochłonięci rozmową ze sobą, że gdybym teraz wyszła, żadne z nich by nie zauważyło. Stanowczo nie takiego wieczoru się spodziewałam. Znam ten jej śmiech i ton głosu, zawsze taki ma, kiedy z kimś flirtuje a teraz ewidentnie to robi.

Nakładam do trzech misek jedzenie, choć mi samej przeszedł już apetyt na cokolwiek. Podchodzę do kanapy i chrząknięciem przerywam im cudowną pogawędkę o wakacjach. Wręczam im miski i sztućce a sama idę sobie nalać wina, ale okazuje się, że wino już wypili. Sama usiadłam na fotelu, który znajduje się naprzeciwko kanapy i patrzę jak w milczeniu oboje jedzą, posyłając sobie co jakiś czas uśmiech.

- Świetnie gotujesz, Elizabeth, dziękuję- wstałam i zabrałam od niego naczynie.

- Tak, Eliz genialnie gotuje. Gotowała na moim weselu.

- Masz męża?- słychać było zdziwienie w jego głosie.

- Już prawie nie, bierzemy rozwód. Właśnie, Eliz, będę mogła się u Ciebie zatrzymać od połowy grudnia? Liam, chce sprzedać mieszkanie i podzielić pieniądze.

- Tak, jasne. A wracając do Twojego wesela, to 3/4 czasu spędziłam w kuchni, ale i tak dobrze się bawiłam.

- Ominęły Cię najlepsze ciacha na weselu, ale Ty i tak byś nie skorzystała- oblizała wargi po resztkach curry i podała mi miskę, która od niej zabrałam.

- Co to znaczy?- spytał wyraźnie zaciekawiony.

- Och, widzisz. Eliz odkąd rozstała się z Jamesem to wszystkich facetów, bez wyjątku, których poznaje, pakuje do jednego worka przyjaźń. - usmiechneła się do mnie wrednie i puściła oczko.

- Naprawdę?- popatrzył na mnie z jedną uniesioną brwią. Wzruszyłam na to rękoma.

- Bo widzisz, od kiedy Eliz i James stracili dziecko

- Amy!- krzyknęłam na nią wyraźnie zirytowana jej zachowaniem.

- Przepraszam, nie powinnam tego mówić. - spuściła głowę a Tom przyglądał się jej i nawet nie wiem jak nazwać ten wzrok, którym na nią patrzył.

- Muszę wyjść z psem, Barry chodź.- złapałam za smycz i wzięłam z torebki papierosy.

Trzasnęłam drzwiami i zostawiłam samych sobie tą dwójkę, świergoczących do siebie ptaszków. Zbiegałam po schodach, zła na siebie, że nie potrafię się odezwać, kiedy trzeba, zła na niego, że tak lekko zaczął z nią filtrować w mojej obecności i wściekła na Amy, która ewidentnie sama flirtowała z nim, wiedząc, że mi się podoba.

Wróciłam po tym jak wypaliłam trzy papierosy, weszłam do domu a Tom siedział na kanapie bokiem do Amy, jedną reke miał na oparciu kanapy. Siedzieli bardzo blisko siebie i prawie znowu mnie nie zauważyli, gdyby nie Barry, który zaczął szczekać.

- Eliz, jesteś już- odsunęła się od niego- Ja już będę się zbierać.

- Właściwie, to ja też, weźmiemy jedną taksówkę?- zaproponował to, a mi zrobiło się słabo.

- Z przyjemnością- posłała mu swój czarujący uśmiech, za który chciałam złapać ją za te blond włosy i wyprowadzić z domu.

- To ja jeszcze skorzystam z łazienki- wszedł do łazienki a ja patrzyłam piorunując Amy wzrokiem.

- Nie masz nic przeciwko? No wiesz, skoro Ty i tak chciałaś z niego zrobić przyjaciela- zrobiła krótką pauze- zaprosił mnie jutro na kolację.- wyszeptała podekscytowana.

- Aha, naprawdę?- zapytałam niedowierzając w to co słyszę- Nie, oczywiście, że nie. Baw się dobrze.

Odwróciłam się i zaczęłam wyjmować naczynia ze zmywarki, kiedy tych dwoje ubierało się do wyjścia.

- Dziękuję Elizabeth za pyszną kolację, było bardzo miło.- uśmiechał się a mi momentalnie obrzydł ten uśmiech. Podał Amy ramię, które przyjęła i razem wyszli z mojego domu.

Podeszłam do okna i widziałam jak Tom otwiera jej drzwi od taksówki i razem odjeżdżają w tylko sobie znanym kierunku.

Kurwa mać, nie tak wyobrażałam sobie ten wieczór. Zapaliłam znowu papierosa i opadłam na kanapę, która wymieszana była zapachem ich perfum. Może ja faktycznie, dałam mu jakiś cudem do zrozumienia, że nie chce niczego więcej, z drugiej strony nie było mowy o czymś więcej.
Co, jeśli Amy ma rację i ja i tak wsadziłabym go do worka przyjaźń?
Nie, na pewno nie dałam mu tego do zrozumienia. Wzięłam kieliszek, z którego piła i cisnełam nim o ścianę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top