6.
- Nie musiałeś mnie odwozić, wiesz?- choć bardzo się cieszyłam z tego, że Tom odstawił mnie do domu, bo byłam zwyczajnie wykończona tym dniem to było mi strasznie głupio, że po raz kolejny mi pomaga.
- Wiem, ale chciałem. Ciężko pracowałaś za kucharza a już jest późno.
- To bardzo miłe z Twojej strony, dziękuję. - otworzyłam drzwi od samochodu i zaczęłam wysiadać.
- Dobranoc, Elizabeth.- te cudne niebieskie tęczówki były takie wesołe i smutne zarazem.
- Dobranoc, Tom.- usmiechnełam się ostatni raz i ruszyłam w stronę kamienicy.
Na wejściu rzucił się na mnie Barry, który przewrócił mnie i zaczął lizać po twarzy.
- Zejdź ze mnie potworze- śmiałam się i krzyczalam do psa a ten dalej cieszył się z mojego powrotu.- No dobra, chodź pójdziemy na spacer.- na te słowa od razu zszedł ze mnie i czekał już pod drzwiami.
Z krótkiego spaceru zrobiła się godzinna przechadzka, zmęczona nie kontaktowałam gdzie ciągnie mnie za sobą pies, po prostu szłam za nim w duchu wiedząc, że ten kilkudziesięcio kilogramowy pies będzie w stanie zaprowadzić mnie do domu.
Po szybkim prysznicu padłam na łóżko, gdzie moja puchata bestia już czekała. Od razu zasnełam jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki.
Kolejne kilka dni, było bardzo pracowite, Colin dostał zwolnienie do końca miesiąca, więc zastępuję go ja. Cateringi na święta zaczynają przybywać a ja zastanawiam się jak to wszystko pogodzimy, bo rąk do pracy brakuje. Z Tomem byłam jeszcze raz na lunchu, ale teraz po prostu nie mam na to czasu a i on jakoś nie nalega na spotkanie.
- Eliz, przełożysz tartę a ja wyjmę mięso z pieca?
- Tak, Mick.
Zaczęłam przekładać tartę z mascarpone, czekoladą i malinami na paterę. Sama pofatygowałam się do baru, bo w czekaniu na cokolwiek i kogokolwiek jestem zwyczajnie kiepska. Nie wiem co się dzieje z tymi ludźmi, że zaczynają się schodzić stadami, ale pracy mamy coraz więcej i więcej. Widzę jak Mendy co chwilę prowadzi ludzi do stolików a zegarek pokazuje już ósmą wieczorem, westchnęłam cicho i zaczęłam wracać na kuchnię po odstawieniu tarty do lodówki.
- Elizabeth?- stanełam jak wryta słysząc ten ton głosu. Powoli odwróciłam głowę i modliłam się, żeby to był jakiś przypadek.
- Dobry wieczór, James- powiedziałam to na tyle miło na ile wypada właścicielowi restauracji.
- Miło znowu Cię zobaczyć. Może masz ochotę na drinka po pracy?- tak samo nonszalancki jak zawsze.
- Wybacz, mam dużo pracy. Do zobaczenia.- odwróciłam się, a kiedy miałam już otwierać drzwi do kuchni poczulam czyjąś rękę na nadgarstku.
- Eliz, proszę, nie mam...gdzie się zatrzymać. - przewróciłam oczami na to jakże ciekawe wyznanie, którym raczy mnie kilka razy w roku od paru lat.
- Masz- dałam mu w ręce klucze.- adres i zasady znasz- weszłam na kuchnię a zamówienia zaczęły wyskakiwac jak oszalałe.
Idąc do domu zastanawiałam się, czemu mam tak dobre serce, że za każdym razem jak on ma promocję jakiejś swojej książki to ja pozwalam mu u siebie nocować a później płacę za to tygodniowym moralniakiem.
Weszłam do domu a Barry dzielnie pilnował Jamesa, który siedział na kanapie samych spodniach! Ten facet mnie kiedyś wykończy.
- Mógłbyś się ubrać? To, że kiedyś lubiłam na Ciebie patrzeć nie oznacza, że teraz też tak jest.- zaczęłam zdejmować płaszcz z siebie.
- Dziękuję, że mogę się u Ciebie zatrzymać. Jutro mam promocję nowej książki i po niej wrócę od razu do Liverpoolu.
- Mam nadzieję.
Zamknęłam się w swojej sypialni z psem a jego zostawiłam na kanapie. Choć dalej gdzieś tam miałam sentyment do niego jako do przyjaciela i pozwalałam mu nocować u siebie, kiedy musi się zatrzymać w Londynie to było mi z tym coraz ciężej. Kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez niego, mimo, że go nie kochałam to był dobrym facetem. Wszystko się popsuło jak straciłam dziecko, nasze relacje się oziębiły albo ja zaczęłam dopiero dostrzegać to, że wcale nie jest taki idealny za jakiego go uważałam. Mocniej przytuliłam Barrego i starałam się już nie myśleć o tamtym okresie. Jednak wcale a wcale mi to nie wyszło. Czułam się potwornie źle i jedyne czego mi było trzeba to to, żeby ktoś mnie w tej chwili przytulił. Nie wiele myśląc wyszłam z pokoju w piżamie i podeszlam do kanapy, na której spał. Zaczęłam go delikatnie budzić.
- Eliz, co się stało?- wymamrotał zaspany.
- Nie mogę, James. Myślę o tym jak wyglądałaby Madeleine- łzy podchodziły mi do oczu.
Wyprostował się i usiadł, pociągnął mnie i zamknął w szczelnym uścisku, choć przez chwilę przeszło mi przez myśl, że wolałabym czuć zapach perfum kogo innego to i tak przez chwilę jego dotyk działał kojąco.
- Na pewno byłaby piękną dziewczynką po Tobie, ja też często o niej myślę.- wtulił swoją głowę w moją szyję.
Oboje siedzieliśmy tak i przeżywaliśmy w ciszy naszą stratę, choć powinniśmy już dawno pogodzić się z tym, to ze stratą dziecka nie można się pogodzić. Każde nas miało teraz swoje życie i nie było w nim miejsca dla tego drugiego to jednak zawsze będziemy mieli coś co nas łączy.
- Położysz się ze mną w sypialni? Nie chce dzisiaj spać sama- wziął mnie za rękę i prowadził do pokoju, gdzie położyłam się a on obok mnie.
Jeszcze długo leżałam po prostu przytulona do niego, układając sobie w głowie to, że nie było dla nas przyszłości a to co się stało i choć było dla nas tragedią, to dało nam szansę na inne życie, na życie z kimś innym. Zasnełam tak z nadzieją, że jeszcze kiedyś na pewno wszystko się ułoży.
Rano James w podzięce za nocleg zrobił śniadanie, on wygląda jak młody Bóg a ja jak potwór. Przygladalam się mu i dopiero teraz zauważyłam, że kasztanowe włosy nie mają już tego blasku, piwne oczy, które kiedyś tak lubiłam są mniej błyszczące, mięśnie zbyt napięte, kilka zmarszczek zaczyna mu się robić w okolicy oczu. Życie jego też powoli doświadcza, pamiętam jak zaczynał być pisarzem, teraz pisze jedne z lepszych książek Fantasy.
Po śniadaniu ja wyszykowałam się do pracy a on na swoje spotkanie, zabrał swoje rzeczy i zaczął zamykać drzwi a ja już udałam się na dół. Kiedy wyszłam na ulice, dostrzegłam czarnego Jaguara, który mógł należeć tylko do jednej osoby, szukałam wzrokiem właściciela samochodu i dostrzegłam, że idzie z dwoma kubkami kawy w moją stronę.
- Dzień dobry Elizabeth- uśmiechał się szeroko.
- Dzień dobry, Tom. Co tu robisz?- rozbawiona patrzyłam jak wręcza mi kubek z kawą.
- Mało masz ostatnio czasu, więc pomyślałem, że odwiozę Cię do pracy.- czułam, że uśmiecham się jak idiotka.
- Mała, trzymaj klucze- James wyszedł z kamienicy i z szerokim uśmiechem wręczył mi pęk kluczy- dziękuję, do zobaczenia- pocałował mnie w policzek i poszedł.
- To chyba nie najlepszy moment na spotkanie- powiedział Tom i blado się uśmiechnął.
- Nie, znaczy bardzo dobry moment. Cholera, chodź to Ci wyjaśnię.- wzięłam go pod ramię i zaczęliśmy iść w stronę restauracji.
- Elizabeth, nie musisz mi niczego wyjaśniać. - uśmiechnął się, choć na moje oko to był wymuszony uśmiech.
- Chcę, to przyjaciel, z którym wiele przeszłam. Pisze książki Fantasy, na codzień mieszka w Liverpoolu, jak ma w Londynie promocje książki to pozwalam mu nocować u siebie, nic więcej.
- Rozumiem, gotowa do pracy?
- Ani trochę. Odzwyczaiłam się od takiego tempa pracy ale jutro na szczęście mam wolne, choć jako szefowa i tak pewnie będę tam siedzieć.
- Więc, może wieczorem uda mi się zaprosić Cię na wino?
- Wiesz co? To ja zapraszam na wino, za to, że tak mi pomagasz to się odpłacę, zrobię coś do jedzenia i wypijemy wino, może być?
- Dla mnie brzmi idealnie.
Doszliśmy już do restauracji, zaczyna być już coraz chłodniej bo para znaczyna wydobywać się z ust orz każdym otwarciu buzi.
- Dziękuję, do zobaczenia- stałam przed furtką i uśmiechałam się głupio do niego. Podszedł do mnie i nachylił się, żeby dac mi buziaka w policzek, czułam, że się rumienię.
- Do zobaczenia, mała.- zrobiłam minę pt weź ze mnie nie żartuj i zdzieliłam go w rękaw.- Do zobaczenia, Elizabeth- uśmiechnął się i zaczął wracać a ja jeszcze chwilę stałam i patrzyłam na jego idealne plecy w płaszczu, Boże mój, mogłabym go codziennie oglądać.
- No i Ty mi powiedz, że on Ci się nie podoba.- rozbawiony głos Micka, sprowadził mnie do żywych.
- Zamknij się- pogroziłam mu palcem i śmiejąc się, weszłam do restauracji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top