4.

- Przychodzę nie w porę?- stał w drzwiach i wyglądał tak samo dobrze jak wczoraj i tak samo dobrze jak w kawiarni.

- Nie, usiądź.- wyjełam notes i długopis, starając się już nie płakać.

- Więc kiedy dokładnie chcesz zrobić urodziny?

- Dziewiątego lutego, czy coś się stało?- zacisnełam palce mocniej na dlugopisie pisząc datę.

- Na ile osób ma być rezerwacja?- udawałam, że nie słyszałam tego pytania.

- Około dwudziestu może trzydziestu osób.

- Dam Ci całą mniejszą salę, żeby nikt Wam nie przeszkadzał, menu cateringowe wyśle Ci meilem, chyba, że chcesz to mogę je wydrukować.- dalej unikałam jego spojrzenia, uparcie pisząc jakieś bzdury w notesie.

- Elizabeth, spójrz na mnie, proszę- powiedział to tak spokojnym a zarazem zmartwionym głosem, że łzy na nowo zebrały mi się w oczach. Podniosłam głowę żałośnie patrząc na niego.- Płaczesz.

- Ameryki nie odkryłeś, Tom.- wytarłam łzy chusteczką- przepraszam, wróćmy do Twoich urodzin- poprawiłam się na fotelu starając się opanować swoje emocje.

- Dlaczego płaczesz?- położył swoją rękę na mojej a mi długopis wypadł z wrażenia.

- Powiedzmy, że mam zły dzień. Nic poważnego. - zabrałam rękę i patrzyłam się w notes czując na sobie jego spojrzenie. Nabrałam głośno powietrza- Przepraszam, Tom, wiem, że chcesz dobrze ale dzisiaj to kompletnie nie mój dzień i powinnam wrócić już do domu. Więcej szczegółów i tak omówimy na jakieś dwa tygodnie przed imprezą.- starałam się uśmiechnąć do niego ale zamiast tego wyszedł mi jakiś grymas- zapisz mi tylko swój adres e-mail to wyśle Ci menu.

- Czy mogę Ci jakoś pomóc?

- Dziękuję ale nie.

- Może jednak?

- W zasadzie to jeśli to nie kłopot to możesz odwieźć mnie do domu?- byłam tak bardzo już zmęczona tym dniem, że jedyne o czym myślałam to ciepła kąpiel i łóżko.

- Żaden kłopot, chodź.- wstał i czekał aż zbiorę się ze swoimi rzeczami. Spakowałam swój notes, telefon, laptop, klucze, chyba wszystko mam. Ruszyłam już do wyjścia z biura na co poczulam jego dłonie na barkach- Weź płaszcz- puścił mnie i patrzył na mnie jak cała zapewne czerwona zabieram płaszcz z wieszaka.

- Dziękuję, ja już dzisiaj nie myślę.

- Jak Twój palec?- poczekał aż pierwsza wyjdę i zamknął za mną drzwi, zabrał mi klucze od biura z rąk i przekręcił zamki.

- Dobrze, przynajmniej dopóki nie uderzyłam nim w blat- odebrałam od niego klucze i wrzucilam do torebki.

- Możesz przestać robić sobie krzywdę?- zapytał rozbawiony.

- Nie mogę obiecać- przez chwilę nawet się usmiechnełam widząc jak próbuje poprawić mi humor.

Całą, krótka drogę pod mój dom, Tom zagadywał mnie o jakieś pierdoły, za co byłam mu naprawdę bardzo wdzięczna. Przez dłuższą chwilę nawet przestałam myśleć o tym wszystkim, skupiając się na tym co mi opowiada.

- Dziękuję. Znowu mnie ratujesz- usmiechnełam się szczerze.

- Taki już mój los, ratować damę z opresji- znowu to zrobił, znowu rozsmieszył mnie prawie, że do łez.

Pokreciłam głową śmiejąc się i zaczęłam wysiadać z samochodu.

- W takim razie, dziękuję rycerzu za ratunek- zamknęłam drzwi od samochodu i w trochę lepszym humorze weszłam do kamienicy.

Pierwsze co zrobiłam to wyszłam z psem na krótki spacer, trochę go zaniedbuję od kilku dni. Od jutra muszę zadbać o ten puchaty pyszczek.

Po powrocie wzięłam długą i ciepłą kąpiel. Starałam się zrelaksować i wytłumaczyć sobie, ze moje nerwy niczego nie zmienią. To co było już nie wróci a jej nigdy ze mną nie będzie. Kolejna łza zmieszała się z wodą, ciężko jest nie myśleć, szczególnie w takim dniu jak ten.

Po długiej kąpieli, odrobinę spokojniejsza opadłam na łóżko w sypialni owinięta tylko w satynowy szlafrok, wyciszyłam jeszcze telefon i zasnełam.

Gdy się obudziłam było ciemno, po szybach spływały krople deszczu, telefon wskazywał czwartą nad ranem. Poszłam do kuchni zrobić sobie kawę, jak już się obudziłam to nie zasnę, zapaliłam małą lampkę w salonie i usiadłam wygodnie na kanapie z laptopem. Przeglądałam kolejne beznadziejne informacje z życia gwiazd. Przypomniałam sobie o wysłaniu Tomowi menu cateringowego, wyjełam notes z torebki i zaczęłam odruchowo pisać meila.

Cześć Tom

Przesyłam Ci ofertę naszego menu cateringowego, jeśli masz jakąś własną propozycję jedzenia to napisz. Co do ilości ustalimy to już jak będziesz wiedział ilu gości będzie na Twoich urodzinach. Alkohol możesz mieć swój ale też może być nasz, przemyśl to wszystko i daj mi znać dwa- trzy tygodnie wcześniej.

Pozdrawiam,

Elizabeth Bennett.

Dołączyłam do wiadomości załącznik i wysłałam. Włączyłam kolejny odcinek Sherlocka i postawiłam laptopa na wyspie kuchennej. Wstawiając naczynia do zmywarki otrzymałam e-mail.

Cześć Elizabeth

Dziękuję za wysłanie menu ale zdam się całkowicie na Ciebie w tej kwestii. Ty najlepiej wiesz co będzie dobre.

Dlaczego nie śpisz?

Usmiechnęłam się do siebie pod nosem i usiadłam na krześle biorąc kolejny łyk kawy.

Wyspałam się już. Padłam spać prawie od razu jak mnie przywiozłeś. Dlaczego Ty nie śpisz? Mam nadzieję, że nie obudziłam Cię.

Tym razem odpowiedź przyszła niemal natychmiast.

Kiepsko ostatnio sypiam. Nie, nie obudziłaś mnie. Śniadanie?

Jak to śniadanie? Co to ma w ogóle znaczyć?

Czy Ty proponujesz mi śniadanie o piątej rano?

Zagryzałam palec w niezdrowej ekscytacji na jego odpowiedź.

Tak.

Kolejny raz uśmiecham się sama do siebie i biorę się za odpisanie na wiadomość.

Idź spać Tom, bredzisz.

Do zobaczenia

Zdążyłam odwrócić się odstawić pusty kubek do zmywarki kiedy kolejna wiadomość nadeszła.

Do zobaczenia Elizabeth.

Niedobrze oj niedobrze. Nie powinnam się tak głupio szczerzyć do ekranu. Wyłączyłam okno powiadomień i wróciłam do serialu.

Po ósmej miałam już posprzątane całe mieszkanie i wstawione pranie. Dopiero teraz zaczynałam czuć chęć położenia się spać. Ostatkami sił ubrałam się i wyszłam z psem na spacer do pobliskiego parku.

Puściłam go bez smyczy, żeby pobiegał a sama usiadłam na ławce wyciągając twarz w kierunku listopadowego słońca, w powietrzu czuć jeszcze zapach nocnego deszczu, który uwielbiam.

- Wiesz, że wyprowadzanie niedźwiedzi w parku jest nielegalne?- usłyszałam tak dobrze znany mi głos mojego kucharza.

- Barry to Samojed a nie niedźwiedź, Mick- śmiałam się z niego bo za każdym razem jak go widział nazywał go niedźwiedziem.

- Serio Eliz ile on je. Nie męczy go kamienica?

- Męczy tak samo jak i mnie ale na wiosnę już będę się wprowadzać do swojego domu, więc jeszcze trochę się pomęczy. Idziesz już do pracy?

- Muszę bo jak szefowa się dowie, że się spóźniłem to mi po premii potrąci- puścił mi oczko na co uderzyłam go w ramię.- Jak palec? Kiedy wracasz na kuchnię?

- Właśnie chyba nie wracam.- patrzył na mnie szczerze zdziwiony.- Dajecie sobie świetnie radę, chyba zostanę tylko przy cateringu a menu zostawię Wam całkowicie.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy patrząc na Barry biega w kółko a wszystkie dzieci idące z rodzicami są jego.

- Jesteś pewna?

- Tak, zawsze jak będę się nudzić to przyjdę Wam pomóc. Właśnie, musicie dzisiaj posprzątać, tak porządnie i w tym mogę Wam pomóc- wyszczerzyłam się i wstałam z ławki.

Mick poszedł ze mną zostawić psa i razem ruszyliśmy do pracy a ja aż do tej pory nie myślałam o Amy.

Cały dzień powstrzymywałam się, żeby do niej nie zadzwonić ale to jej zycie, jej decyzja a ja, cokolwiek ona postanowi muszę to uszanować, choć na razie nie chce z nią o tym rozmawiać, sprawia mi to chyba większy ból niż jej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top