32.

— Źle! — Wyrwałam Mickowi nóż z ręki i sama zaczęłam kroić mięso.

Widziałam, jak patrzy na mnie, zaciskając zęby, żeby przypadkiem nie powiedzieć mi czegoś, patrzył na mnie zły, a napięcie między nami było wręcz namacalne.

— Opanuj się, Elizabeth! — Wydarł się na mnie.

— Spierdoliłeś mięso — fuknęłam na niego, pełna złości niewiadomego pochodzenia.

— Ja pierdole, weź już ten ślub, bo jesteś nie do wytrzymania — zabrał mi z ręki nóż i trzymając za ramiona, odsunął od blatu.

— Mówisz mi to dziesiąty raz dzisiaj! — Wyrzuciłam ręce w powietrze, żeby po chwili bezwładnie opadły wzdłuż ciała.

— Bo jesteś kurwa nie do zniesienia od ponad tygodnia, ja wiem, że ślub Cię stresuje i naprawdę staram się to znosić, ale zachowujesz się, jak jakaś rozchwiana emocjonalnie choleryczka. Wszystko Cię wkurwia. — Mówił do mnie uniesionym tonem i co chwilę pokazywał nożem w moją stronę.

— No tak, co jeszcze mi powiesz, co? — Czułam, że łzy zbierają mi się w kącikach oczu i zaraz zwyczajnie popłaczę się z niewiadomego dla mnie powodu.

— Żebyś się wzięła w garść, bo ja tego miesiąca nie wytrzymam z Tobą, ja nie wiem, jak Tom Cię znosi? Przypierdalasz się o każdą głupotę — podszedł do mnie, widziałam, jak ciężko oddycha. — Eliz, proszę Cię, idź do lekarza, po jakieś leki na uspokojenie, bo za miesiąc, w dniu ślubu będziesz chodzącym kłębkiem nerwów, a my razem z Tobą.

— Sugerujesz mi, że jestem nienormalna? — Zapytałam wściekła.

— Idź kurwa do tego lekarza lepiej — warknął przez zęby.

Wyszłam z kuchni zła na niego, właściwie to zła na wszystko dzisiejszego dnia. Usiadłam w biurze i rozpłakałam się. Czy możliwe, że tak zjada mnie stres przed ślubem? Przecież między mną a Tomem układa się wręcz idealnie. Chociaż wczoraj nawrzeszczałam na niego, że odłożył kubek, nie tak jak powinien. Przygryzłam policzek i wzięłam do ręki telefon, wykręcając numer do swojego lekarza, który jest znajomym mojej mamy i pewnie tylko dlatego przyjmie mnie po południu.

***

— Dzień dobry. — Weszłam do gabinetu, uśmiechając się do siwego mężczyzny za biurkiem.

— Dzień dobry, Elizabeth. Co się dzieje? — Zapytał, bacznie mi się przyglądając.

Zaczęłam mówić, że za miesiąc wychodzę za mąż i chyba jakoś wewnętrznie to strasznie przeżywam, bo mam straszliwe humory i napady złości. Przepisał mi tabletki na uspokojenie i kazał zrobić badania krwi, bo ostatnie robiłam kilka lat temu. Porozmawiałam z Panem Basfordem jeszcze chwilę o tym, co słychać u jego żony i wyszłam z gabinetu ze skierowaniem na badania i receptą.

Udałam się do pielęgniarki, która z delikatnością kowala wbiła mi igłę w żyłę i pobrała krew do badań. Wychodząc z gabinetu, cały czas zaciskałam łokieć, żeby nie było siniaka po wkłuciu i zakręciło mi się w głowie. Usiadłam na krześle, starając się głęboko oddychać i nazwałam się w myślach idiotką, za to, że nie zjadłam dzisiaj nic oprócz małego śniadania.

Następnego dnia rano, pół godziny po wzięciu trzeciej tabletki poczułam, że jest mi niedobrze. Przestudiowałam wczoraj całą ulotkę wzdłuż i wszerz i wiem, że mogą występować mdłość, otępienie, senność, ale czułam się tak, jakby te wszystkie objawy zebrały się na raz. Odeszła mnie ochota na śniadanie, Tom był już zapewne w teatrze, a ja zastanawiałam się, czy coś się stanie, jeśli zostanę w łóżku do przymiarki sukienki, zamiast iść do pracy. Napisałam Megan wiadomość, że zostaje w domu i pojedziemy ode mnie z domu do salonu.

Zdążyłam przysnąć, kiedy obudził mnie dzwonek telefonu, zobaczyłam numer lekarza i trochę przestraszyłam się, że wyniki moich badań wyszły fatalnie.

— Dzień dobry Panie Basford — powiedziałam spokojnie do słuchawki.

— Elizabeth, jak dobrze, że odebrałaś, bo już bałem się, że będę musiał dzwonić do Twojej matki. — Słyszałam po nim, że jest czymś przejęty i teraz i ja zaczęłam się denerwować.

— Co się stało?

— Nie możesz brać leków, które Ci przepisałem.

— Dlaczego? Wzięłam już trzy tabletki — teraz byłam naprawdę przestraszona.

To, co przed chwilą usłyszałam, sprawiło, że krew odpłynęła mi z każdej cząsteczki ciała, pojawiły się mroczki przed oczami, a dalej nie pamiętam, bo zemdlałam.

***

Stoję na podeście i czekam, aż ekspedientka przyniesie moją suknię na ostatnie poprawki. Megan rozanielona patrzy na mnie i opowiada swoje wspomnienia z jej ślubu. Teraz czuję się już dobrze, choć informacje z rana sprawiły, że nogi się pode mną uginają na samą myśl.

Urocza blondynka pomaga mi założyć suknię, która jeszcze gdzieniegdzie ma nieobszyte kawałki materiału.

— Panno Bennett, ja nie wiem, jakim cudem, ale Pani suknia strasznie opina brzuch, a jestem pewna, że dobrze zdjęłam z Pani wymiary. — Słyszę lekki strach w głosie kobiety, czuję, jak stara się ściągnąć materiał, żeby pasował i uśmiecham się pod nosem.

Odwracam głowę do blondynki i posyłam jej uśmiech, po czym wracam spojrzeniem do Megan, która z niekrytą ciekawością przygląda mi się i pije szampana.

— Ja chyba wiem, dlaczego tak jest. — Zaciskam usta w linijkę, oblizując je i patrzę na Meg, która stoi i patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami — Dziewiąty tydzień.

Usłyszałam tylko pisk i poczułam, jak rzuca mi się na szyję. Blondynka za nami złożyła gratulacje i prosiła, tylko żeby nie uszkodzić sukni.

— Tom wie? — Zapytała, prawie płacząc.

— Jeszcze mu nie powiedziałam, trochę się boję.

— Żartujesz? On marzy o dziecku, powiedz mu dzisiaj — przytuliła mnie do siebie jeszcze raz i pocałowała w policzek.

— Powiem, ale musimy w takim razie podjechać w jeszcze jedno miejsce.

***

Czekałam na Toma, nerwowo krążąc po salonie. Kiedy usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w zamku, wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się, podchodząc do drzwi. Przywitałam się z nim i poczułam w jego pocałunku pewną tęsknotę. Odwzajemniłam tę miłą pieszczotę i nim się spostrzegłam, szliśmy, całując się w stronę kanapy.

— Chodź do sypialni — wydyszałam, cały czas w głowie miałam to, że chcę mu powiedzieć o ciąży.

Szliśmy po schodach za rękę, patrząc na siebie z uśmiechem. Popchnęłam go na łóżko i usiadłam na nim okrakiem. Całowałam jego usta, szyję i czułam jego chłodne dłonie pod bluzką. Zaczęłam rozpinać mu koszulę, ale przez myśl przeszło mi, że to idealny moment.

— Mam coś dla Ciebie — wyszeptałam mu do ucha, po czym wstałam i podeszłam do szafki.

Otworzyłam szufladę i spojrzałam jeszcze raz na pudełko z kokardką. Wyjęłam je, czując na sobie ciekawski wzrok swojego przyszłego męża. Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim z powrotem okrakiem, wręczając prezent. Pocałował mnie namiętnie, zanim zaczął rozwiązywać kokardę. Jego palce zręcznie radziły sobie ze wstążką, a mi gula w gardle urosła do niebotycznych rozmiarów. Otworzył wieczko pudełka i wyjął z niego dwa małe buciki. Patrzył na mnie, szeroko otwartymi oczami, potrzebował chyba chwili, żeby zrozumieć, co się dzieje. Natychmiast przytulił mnie do siebie i zaczął całować.

— Jesteś w ciąży? Będziemy mieć dziecko? — Mówił między pocałunkami.

— Tak. Dziewiąty tydzień. — Spojrzałam mu w oczy, w których kącikach pojawiły się łzy.

— Kocham Cię, Eli. Jestem taki szczęśliwy.

— Też Cię kocham Tom i nie mogę uwierzyć, że udało nam się.

To był ten moment, w którym nam obojgu łzy leciały z oczu. Byliśmy szczęśliwi, zakochani i co najważniejsze, we trójkę.

************************************

Jak tam słoneczka? Podoba się? 

Do końca zostały już dwa, może trzy rozdziały i Epilog.

Miłego weekendu kochani.

Pozdrawiam, Pola❤

P.S. Chciałabym zaprosić do nowego opowiadania o Tomie, które jest już na moim profilu💕

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top