16.
Poranek spędzam tak samo jak poprzedni, tylko teraz na kanapie obok mnie siedzi jeszcze mój brat.
Mama szykuje kolejne rzeczy mimo, że każde z nas mówi jej, żeby odpoczela, ale ona wie lepiej. Prawdę mówiąc od kąd przestała śpiewać w operze, poświęciła się tacie w całości. Jest wspaniałą kucharką, żoną, matką. Zazdroszczę jej czasami tego, że ma nas, dzieci. Łapię się na tym, że naprawdę chciałabym mieć dziecko, małą istotę, którą będę kochać ponad wszystko.
Wieczorem dostaje wiadomość od Toma, że już jutro mamy lecieć do Paryża.
>Tom, ja muszę wrócić do domu i się spakować. Ile mam Ci oddać za wyjazd?
<TH>Będę po Ciebie za godzinę i nie chce od Ciebie pieniędzy.
>Nie ma mowy, nie będziesz mi fundował wycieczek do Paryża. Po połowie.
<TH>Eli, naprawdę nie chce się z Tobą o to kłócić.
>Więc się nie kłóć, albo pozwól mi chociaż za coś zapłacić, żebym nie czuła się jak utrzymanka.
<TH>Zgoda, ale tylko dlatego, że nie chce się kłócić całą drogę. Możesz zapłacić za bilety a ja za hotel, zgoda?
>Mi pasuje. Chcesz jechać po nocy? Nie jesteś zmęczony?
<TH>Nie, szykuj się.
W ciągu czterdziestu minut byłam już spakowana i gotowa do drogi. Zeszłam na dół z walizką na co mama spojrzała rozczarowana.
- Już wracasz? Myślałam, że zostaniesz na dłużej.
- Jutro lecę do Paryża, mamo. Muszę wrócić i się spakować.
- Lecisz z tym mężczyzną, prawda? - zapytała szeptem, tak żeby nikt inny nie słyszał.
- Tak.
- Baw się dobrze, kochanie - pocałowała mnie w policzek i przytuliła do siebie - już przyjechał.
Zaczęłam się żegnać z resztą rodziny i psem, ale nie przewidziałam, że Tom zadzwoni do drzwi. Rzuciłam się do nich jak poparzona i otworzyłam je tak zamaszyście, że szalik zawinął mi się na czole.
- Dobry wieczór, Elizabeth - nachylił się i pocałował mnie w policzek, przy okazji poprawiając mój szalik na co oblałam się rumieńcem.
Wszyscy stali i patrzyli na niego jak na ósmy cud świata, głównie żona mojego brata.
- Dobry wieczór Państwu - przywitał się z resztą domowników.
- A tak, mamo, tato, Andrew to jest Tom. Mój - i tu nie wiedziałam jakiego słowa użyć.
- Dobry znajomy - wyręczył mnie w tym z czego bardzo się cieszę, bo nie chciałam nazwać go przyjacielem.
Po piętnastominutowym poznaniu nareszcie wsiadłam do samochodu i odetchnęłam z ulgą.
- Dziękuję - spojrzałam czule na niego.
- Nie ma za co - uśmiechnął się i kładąc rękę na skrzyni biegów zahaczył swoim palcem o mój.
Spojrzałam na niego i się usmiechnełam, odwzajemnił ten gest i położył niepewnie swoją dłoń na mojej. Nie wiedziałam czy dobrze robię, ale powoli zaczęłam splatać nasze dłonie, jedyne co upewniło mnie w tym, że to słuszne, to fakt, że mocniej zacisnął swoją rękę na mojej.
Drogę pokonaliśmy w ciszy. Nie wiedząc czemu, żadne z nas nie chciało teraz rozmawiać. Wystarczyły nam ukradkowe spojrzenia i ciepło naszych splecionych rąk.
- Będę po Ciebie o piątej rano, samolot mamy o siódmej dwadzieścia - stał razem ze mną pod drzwiami kamienicy i omawialiśmy szczegóły lotu.
- Jesteś pewny, że nie wejdziesz na herbatę? - zapytałam, uśmiechając się nieśmiało.
- Boję się, że jak wejdę, to będę musiał lecieć w tym co mam na sobie - oblizał wargi i uśmiechnął się, bo chyba dotarło do niego dopiero to, co powiedział.
- Nie narzekam jakoś na Twój ubiór, ale jak uważasz - puściłam mu oczko - w takim razie, do zobaczenia rano - odwróciłam się i zaczęłam wyjmować klucze z torby.
- Eli.
- Tak? - znowu się odwróciłam i napotkałam go jak stał ze mną twarzą w twarz.
Chciałam odwrócić wzrok, ale nie byłam w stanie. Z każdą sekundą zatracałam się w jego spojrzeniu. Nachylił się do mnie i pocałował w policzek, po czym z szelmowskim uśmiechem i uniesioną brwią, patrzył mi jeszcze chwilę w oczy.
- Do zobaczenia rano, śpij dobrze.
Boże, on się ze mną bawi, a ja ulegam mu na każdym kroku. W tym całym zachowaniu był tak cholernie grzeczny, że chciałam więcej i więcej.
Opadłam na łóżko i zamknęłam oczy, widziałam to spojrzenie, kiedy byliśmy tak blisko. Położyłam ręce na głowie i jęknęłam.
Po prysznicu zegar wskazywał jedenastą, zaczęłam się pakować i poszło mi to nawet całkiem sprawnie.
Położyłam się do łóżka z nadzieją, że uda mi się przespać te parę godzin, ale ktoś usilnie zaprzątał moje myśli.
Budzik, czwarta dwadzieścia. Zwlekam się z łóżka i idę pod zimny prysznic, który mam nadzieję choć trochę mnie obudzi. Upewniam się, że wszystko co potrzebne mam spakowane i robię makijaż. Za dwie piąta słyszę pukanie do drzwi. Lecę otworzyć i widzę go, jak stoi ubrany w szary płaszcz, jego szyja jest szczelnie owinięta szalikiem i zaczynam sobie uzmysławiać, że najchętniej przyciągnęła bym go za ten szalik prosto do siebie. Karcę się w myślach za takie fantazje w trakcie czego Tom zabiera moją walizkę a ja zakładam ciepły płaszcz.
***
- Nie boisz się latać? - zapytał, kiedy samolot zaczynał kołować na płycie lotniska.
- Samego lotu się nie boję, jedynie startu i lądowania - wyznałam, wkładając sobie gumę do żucia do buzi - Ty pewnie jesteś przyzwyczajony?
- Tak to prawda. Już nie robią na mnie wrażenia podróże samolotem - usmiechnełam się trochę na siłę, bo ja nie umiem podejść do tego w taki sposób.
Siedziałam w fotelu i patrzyłam przez okno, jak samolot coraz szybciej jedzie, żeby po chwili zacząć się wznosić. Najgorszy moment, nigdy ich nie lubiłam. Ruszałam buzią, żeby tylko nie zatkały mi się uszy. Nie wiem, dlaczego tak bardzo boję się startów i ladowań, być może to przez te wszystkie katastrofy lotnicze, które oglądałam z Jamesem na jednym z kanałów Discovery. Z zamyślenia wyrwał mnie Tom, który położył ręke na mojej. Z jego miny dało się odczytać, że chce dodać mi otuchy i choć to bardzo miły gest z jego strony, to nie wiele pomógł. Mocniej ścisnęłam dłoń i trwałam tak do chwili, w której stewardessa poinformowała, że można rozpiąć pasy.
- Tom, co jeśli ktoś nas zobaczy?
Nagle dostałam olśnienia, że przecież on jest rozpoznawalnym aktorem, a w Paryżu tak samo jak w Londynie są paparazzi. A ja jakoś nie miałam ochoty na czytanie o sobie w mało szanującym się brukowcu.
- Naprawdę się tym przejmujesz? - po mojej minie chyba stwierdził, że ja naprawdę się tego obawiam - to zrobią z ukrycia parę zdjęć, napiszą jakąś bzdurę i tyle. Nie myśl o tym teraz.
- Może masz rację - westchnęłam i usiadłam głębiej w siedzeniu.
- Eliz, lecimy do Paryża, rozchmurz się - uśmiechnął się do mnie tak czarująco, że znowu poczułam to głupie mrowienie w okolicy brzucha.
Uśmiechałam się do niego, patrząc w jego niebieskie tęczówki i teraz dopiero zauważyłam, że miał na sobie niebieską koszulę rozpiętą pod szyją, która idealnie podkreślała pigment jego oczu. Tak, z pewnością to było coś w czym mogłabym się zatracić. Zresztą, on cały sprawiał, że gubiłam rozum i z rozsądnej kobiety, za którą zawsze się uważałam, byłam gotowa podjąć najgłupszą decyzję życia, jeśli tylko chodziłoby o parę chwil spędzonych z tym mężczyzną.
W tym wszystkim co robił był tak idealny, że nie mogę uwierzyć, że jest prawdziwy a jednak siedzi tu ze mną teraz i ukradkiem zerka na mnie znad książki, kiedy ja pogrążam się coraz bardziej w swojej głowie.
Stewardessa informuje, żeby zapiąć pasy, bo zaraz będziemy lądować, ale tym razem nie muszę się już tak stresować. Trzyma mnie za rękę najlepszy mężczyzna, jakiego do tej pory spotkałam i czule uśmiecha się, widząc moją przerażoną minę, kiedy samolot z każdym metrem schodzi swobodnie w dół.
Wychodzimy z lotniska Charlesa de Gaulle ze swoim bagażem, a Tom pokazuje mi samochód, który ma nas zawieźć do hotelu.
- Gotowa podbić Paryż? - jego szeroki uśmiech i okulary na nosie zdecydowanie zabierają mi resztki silnej woli co do jego osoby.
- Tylko jeśli zrobisz to ze mną - uniosłam brew i ściągnęłam usta, czekając co takiego mi odpowie.
- Mam w planach zrobić z Panią wiele rzeczy Panno Bennett - powiedział ciszej wprost do mojego ucha, a mnie aż przeszły ciarki, szczególnie, że sam szept jego głosu sprawił, że zagryzam wargę i kompletnie nie wiem jak odpowiedzieć.
- To się okaże Panie Hiddleston - uśmiechnęłam się i oboje wsiedliśmy do samochodu.
☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆☆
Dzień dobry Kochani.
Zapraszam Was do Paryża ❤
Bonjour à Paris ❤
Całuję, Pola.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top