Rozdział VII

Część I - W głębi mroku

Droga do mojego mieszkania upłynęła w zupełnej ciszy, co prawdopodobnie było spowodowane tym, że Tess odpłynęła w błogi sen. Jej głowa, wcześniej oparta o szybę, teraz leciutko przechylała się w moją stronę, jakby w każdej chwili miała osunąć się na moje ramię. Z jakiegoś powodu nie potrafiłem jej obudzić, choć przecież powinienem. 

Zamiast tego jechałem dalej, wbijając wzrok w drogę przed sobą, jednocześnie czując na sobie dziwną ciężkość tej sytuacji. Nie była mi nikim bliskim, nie znałem jej dobrze, a mimo to jechała właśnie do mojego mieszkania, bo... bo co? Bo nie chciała wracać do swojego? Bo bała się? A może po prostu była zbyt pijana, żeby podejmować racjonalne decyzje? 

Westchnąłem cicho, zaciskając palce na kierownicy. 

Miałem nadzieję, że się przebudzi, gdy tylko zatrzymamy się pod klatką mojego bloku, bo nie byłem pewien, czy będę w stanie ją przetransportować na siódme piętro. Windę teoretycznie mieliśmy, ale niestety świętem było, gdy działała. 

Na moje szczęście, gdy tylko zgasiłem silnik, dziewczyna zerwała się gwałtownie, jakby śnił jej się najgorszy koszmar. Jej dłonie od razu powędrowały do klamki, ale... nie uciekła. Zamiast tego zaczęła się nerwowo rozglądać po otoczeniu, a potem spojrzała na mnie niepewnie. 

— Gdzie jestem? — zapytała zachrypniętym głosem. 

— Pod moim blokiem — odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wskazując brodą budynek. 

Nie zareagowała od razu. Nie było typowej dla niej zaczepki, żadnego uśmiechu, żadnego choćby cienia rozbawienia. Po prostu siedziała i wpatrywała się we mnie z czymś, co przypominało zamyślenie, ale jednocześnie wydawało się czymś więcej. 

— Jeżeli wolisz, propozycja odwiezienia Cię do twojego mieszkania wciąż jest aktualna — dodałem po chwili ciszy, dochodząc do wniosku, że może czuć się nieswojo z faktem, że przywiozłem ją tutaj. 

Jej reakcja powiedziała mi jednak coś zupełnie innego. Zanim jeszcze cokolwiek powiedziała, zobaczyłem, jak jej mięśnie się napinają. W oczach mignął cień strachu, a na twarzy pojawiło się coś, co można było określić jako krótką, paniczną konsternację. 

— Nie — odpowiedziała natychmiast, potrząsając przecząco głową. 

Tylko tyle. Nie dodała żadnego „nie chcę ci robić problemu" ani „poradzę sobie", jak zrobiłaby to każda inna osoba w takiej sytuacji. Nie podała żadnego logicznego powodu, dla którego nie chce wracać. 

Po prostu powiedziała „nie" i zamilkła. 

To jedno krótkie słowo wystarczyło, żebym wiedział, że nie będę nalegał. 

— Dobra — mruknąłem, odpinając pasy. 

Nie zamierzałem się z nią sprzeczać. Nie zamierzałem zadawać pytań, na które i tak by mi nie odpowiedziała. Odebrałem to jako brak sprzeciwu, więc wysiadłem, podszedłem na jej stronę i otworzyłem drzwi pasażera, pozwalając sobie na krótkie spojrzenie w jej stronę. 

Wyglądała na zmęczoną. Nie tylko tym wieczorem, ale tak po prostu. 

— Chodź — powiedziałem cicho. 

Nie protestowała. Nie odzywała się też ani słowem, gdy w końcu poprowadziłem ją w stronę klatki schodowej, a potem po ciemnych schodach w górę.

Po ciężkiej drodze na moje piętro w końcu stanęliśmy przed drzwiami mieszkania. Wyciągnąłem klucz z kieszeni i wsunąłem go w zamek, mimowolnie zerkając na Tess. Wyglądała na wyczerpaną, ale jednocześnie na czujną — jakby w każdej chwili mogła rzucić się do ucieczki.

Drzwi otworzyły się ze znajomym kliknięciem. Przekroczyłem próg pierwszy, odruchowo sięgając do włącznika światła w przedpokoju. Żółta poświata rozlała się po niewielkiej przestrzeni, rzucając cienie na ściany i meble. Tess weszła za mną powoli, niepewnie, jakby wciąż nie do końca wiedziała, czy powinna tu być.

Stanęła w miejscu i rozejrzała się po otoczeniu, ale wciąż milczała. Nie dziwiło mnie to. Dla niej ta sytuacja musiała być niezręczna. To samo mogłem powiedzieć o sobie.

Westchnąłem cicho, odrzucając kurtkę na wieszak. Dziwnie było mieć kogoś w swoim mieszkaniu. Przez całe lata nikt poza mną nie postawił tu nogi. Nawet osoby, które można by nazwać moimi „znajomymi", nigdy nie dostały zaproszenia. Lubiłem swoją przestrzeń, swoją samotnię, gdzie nikt nie wchodził mi na głowę.

A teraz miałem w niej pijaną dziewczynę, której nawet dobrze nie znałem. Gdyby ktoś mi powiedział jeszcze kilka godzin temu, że sytuacja rozwinie się w ten sposób, roześmiałbym mu się w twarz. Teraz jednak nie miałem już odwrotu.

Spojrzałem na Tess i zobaczyłem, że wciąż stoi w tym samym miejscu, wpatrując się w podłogę, jakby zastanawiała się, czy powinna zdjąć buty. Postanowiłem jakoś rozładować atmosferę.

— Wiesz, gdzie studiuję. Wiesz, gdzie pracuję. Teraz w dodatku już wiesz, gdzie mieszkam. W końcu możesz zostać moją psychofanką — rzuciłem, siląc się na lekki ton.

Przez chwilę myślałem, że mnie zignoruje, ale wtedy kąciki jej ust drgnęły, a po chwili uśmiechnęła się nieco nieśmiało.

— Zdecydowanie nią zostanę — odparła, jej głos był już trochę pewniejszy, ale postawa ciała wciąż zdradzała napięcie.

Nie naciskałem.

— Chodź, pokażę Ci wszystko — powiedziałem, ruszając w głąb mieszkania.

Najpierw kuchnia, potem łazienka, a na końcu salon. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę. Zauważyłem, jak Tess powoli przesuwa wzrokiem po wnętrzu, jakby chłonęła każdy szczegół.

— Na początku chciałem Ci zaproponować, żebyś położyła się w salonie, ale teraz widzę, że na tej kanapie nie za bardzo da się spać — przyznałem, spoglądając na swoją rogówkę, która może i wyglądała dobrze, ale była twarda jak kamień i zdecydowanie za krótka, by się na niej wygodnie wyciągnąć.

Tess nie skomentowała, ale z jej spojrzenia wywnioskowałem, że się ze mną zgadza.

— Chodź, położysz się w sypialni — powiedziałem i od razu skierowałem się w tamtą stronę, nie dając sobie czasu na przemyślenie tej decyzji.

Gdy tylko przekroczyłem próg, poczułem coś dziwnego.

Niepokój.

Nie dlatego, że Tess tu była. Nie dlatego, że miałem gościa. Tylko dlatego, że zapraszając ją do sypialni, miałem wrażenie, jakbym właśnie pozwalał jej zajrzeć w jakąś cząstkę siebie, którą zawsze trzymałem pod kluczem.

Mój pokój nie był duży, ale panował w nim względny porządek. Łóżko stało pod ścianą, biurko znajdowało się przy oknie, a obok niego stały półki zastawione książkami i kilkoma przypadkowymi przedmiotami, których nigdy nie chciało mi się sprzątnąć.

Jednak moją pierwszą reakcją nie było spojrzenie na łóżko czy półki. Tylko na otwartą skrzynkę na biurku. Natychmiast do niej podszedłem, zamknąłem ją i wsunąłem do szuflady, kątem oka zauważając, że Tess właśnie siada na skraju łóżka.

Nie wiem, czy zauważyła, co robiłem. Jeśli tak, to nie skomentowała. Podniosłem na nią wzrok. Siedziała z opuszczonymi ramionami, wpatrując się w przestrzeń, jakby jej myśli były daleko stąd.

— Nie musisz się stresować — powiedziałem, starając się jakoś złagodzić atmosferę.

Przeniosła na mnie spojrzenie.

— Nie stresuję się — mruknęła, ale nie zabrzmiało to przekonująco.

Nie skomentowałem tego. Zamiast tego odszedłem na chwilę do szafy, wyciągnąłem czysty koc i rzuciłem go na łóżko.

— Jeżeli potrzebujesz czegoś czystego do spania, w szafie są ubrania, możesz sobie coś wybrać — powiedziałem, spoglądając na nią ukradkiem.

Tylko przytaknęła, nie patrząc na mnie, jakby bała się, że spojrzenie w moją stronę zmusi ją do jakiejś interakcji.

— W łazience są czyste ręczniki, umyj się, albo chociaż zmyj makijaż, bo wyglądasz jak wiedźma — dodałem, podejmując kolejną próbę rozluźnienia atmosfery.

Bo w rzeczy samej — potrzebowałem tego bardziej niż ona sama.

Tym razem uniosła głowę i posłała mi spojrzenie — krzywe, ale nie karcące. Raczej ostrzegawcze, jakby chciała dać mi do zrozumienia, że jeśli przesadzę, to się obrazi.

— Po prostu mówię, jak jest — mruknąłem, wzruszając ramionami. Nie skomentowała tego, ale kątem oka zauważyłem, jak przejeżdża dłonią po policzku, jakby sprawdzając, czy faktycznie wygląda tak źle.

— W kuchni w szufladzie są tabletki przeciwbólowe. Nie krępuj się ich wziąć rano, kiedy kac zacznie dobijać Cię do ściany — dodałem jeszcze, mając nadzieję, że tym razem przynajmniej mi podziękuje.

Znowu tylko skinęła głową.

Zacisnąłem lekko usta, czując rosnącą frustrację. Może nie oczekiwałem długiej rozmowy, ale jej milczenie zaczynało mi przeszkadzać. Nie wiedziałem, co się dzieje w jej głowie. Czy czuła się bezpiecznie? Czy może w duchu żałowała, że w ogóle ze mną wsiadła do samochodu?

Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale ugryzłem się w język. Zamiast tego rozejrzałem się po pokoju, upewniając się, że wszystko, co powinienem jej powiedzieć, zostało już powiedziane. Gdy uznałem, że nie mam nic więcej do dodania, obróciłem się na pięcie i wyszedłem z sypialni.

Zgasiłem światło w korytarzu, a także w pozostałych pomieszczeniach i skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych. Nie do łóżka. Nie do salonu. Po prostu do drzwi.

Potrzebowałem powietrza.

Potrzebowałem chwili, by ochłonąć i przemyśleć, co ja właściwie robię. Gdy przekręcałem zamek, zatrzymał mnie jej głos.

— Soren?

Moje imię obiło się o ściany ledwie słyszalnie, niemalże jak szept. Przez sekundę zastanawiałem się, czy sam sobie tego nie ubzdurałem, czy mój mózg po prostu płata mi figle w tym stanie.

Jednak gdy się odwróciłem, Tess stała w progu sypialni, oparta o framugę, bosa, z rozpuszczonymi włosami, które teraz wyglądały jeszcze bardziej rozczochrane niż wcześniej i dłońmi schowanymi w rękawach bluzy, którą prawdopodobnie wygrzebała z mojej szafy. Jej spojrzenie lustrowało mnie z góry do dołu, jakby próbowała zrozumieć, co takiego we mnie nie gra.

— Wychodzisz gdzieś? — zapytała, marszcząc lekko brwi.

— Tak — pokiwałem głową, nie rozwijając odpowiedzi. Lecz to jej nie wystarczyło.

— Dokąd? Jest środek nocy.

Jej głos nie brzmiał już tak pijanie jak wcześniej. Był bardziej przytomny, może nawet podejrzliwy. Nie jestem pewien, co dostrzegłem w jej twarzy. Z jednej strony nic — absolutna maska. Z drugiej strony wszystko. Zaciekawienie. Strach przed zostaniem w obcym mieszkaniu. Może nawet coś na kształt troski, choć trudno mi było w to uwierzyć.

— Idę tylko do samochodu — odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. — Zdrzemnę się tam, skoro ustaliliśmy, że kanapa jest niewygodna.

Tutaj nagiąłem prawdę.

Ale co miałem jej powiedzieć? Że wychodzę, bo cała ta sytuacja mnie przytłacza? Że nie wiem, co mam zrobić z jej obecnością, że jestem przyzwyczajony do tego, że w mojej przestrzeni jest tylko jedna osoba — ja? Że wciągnąłem tyle fety, że nawet nie mrugnę, a co dopiero zasnę, i nie chcę, żeby była świadkiem tego, jak moje ciało odmawia współpracy?

To odpadało.

Tess nie ruszyła się z miejsca. Nie odpowiedziała od razu, ale widziałem, jak analizuje każde moje słowo. Jak coś przetwarza w głowie, jak waży myśli, zastanawia się, czy chce powiedzieć to, co właśnie pojawiło się na czubku jej języka.

A potem decyzja zapadła. Szybciej, niż chyba się spodziewała, ponieważ wyrzuciła z siebie zdanie z prędkością pocisku.

— Wiem, że nie pójdziesz spać — zamarłem. Lecz mimo to spojrzałem na nią pytająco, ze złudną nadzieją, że to nie to, czego się obawiam.

— Źrenice ledwo ci się trzymają na orbicie.

I wtedy poczułem, jak ten pieprzony pocisk trafia prosto w moją klatkę piersiową.

Przez chwilę nie mogłem oddychać. Wszystko, co brzęczało mi w głowie, nagle ucichło, a potem wróciło ze zdwojoną siłą.

Kurwa, kurwa, kurwa.

Próbowałem ocenić, ile dokładnie rozgryzła. Czy rzuciła to w ciemno, czy naprawdę się domyśliła? Czy mówiła to dlatego, że sama była kiedyś w podobnej sytuacji, czy po prostu była bardziej spostrzegawcza, niż sądziłem? Miałem wrażenie, że alkohol wyparował z niej w jednej sekundzie. Jej spojrzenie było trzeźwe, zbyt przenikliwe jak na kogoś, kto ledwie godzinę temu ledwo stał na nogach.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie wiedziałem nawet, czy powinienem próbować się bronić. Mogłem zagrać głupiego. Mogłem się zaśmiać i rzucić jakimś żartem, żeby wybić ją z tego toru. Mogłem powiedzieć jej, że to tylko zmęczenie.

Ale nie zrobiłem nic.

Po prostu stałem i patrzyłem na nią, czując, jak moje palce zaciskają się na klamce coraz mocniej.

— Tess... — zacząłem, ale nie wiedziałem, jak dokończyć.

Nie wyglądała na wścibską. Nie wyglądała na osądzającą. Nie wyglądała na kogoś, kto właśnie zamierza zrobić mi kazanie. Lecz wyglądała, jakby zobaczyła coś, czego wolałbym przed nią nie odkrywać.

— Po prostu... zostań — powiedziała nagle.

Jej głos był cichy. Nie proszący, nie rozkazujący. Tylko... cichy. Patrzyłem na nią przez kilka długich sekund, walcząc ze sobą.

Zostać?

Wyjść?

Wiedziałem, co powinienem zrobić. Wiedziałem też, czego nie powinienem robić.

Ale zanim mój mózg zdążył podjąć decyzję, ciało już się odwracało, puszczało klamkę i zamykało drzwi. Skinąłem głową i ruszyłem za nią w głąb sypialni, która zawsze była moim schronieniem, a dziś chciałem od niej uciec.

Zachowując odpowiedni dystans, usadowiłem się na fotelu, przesuwając go lekko od biurka. Zgasiłem główne światło, a w jego miejsce zapaliłem lampkę na biurku. Blask oświetlał pokój w subtelny sposób, nie drażniąc już moich oczu. Cisza, która między nami panowała, wydawała się wręcz przytłaczająca, choć nie była ciężka. Była spokojna, jakby cały świat zniknął, a my zostaliśmy tylko we dwoje. Tess, siedząc na środku łóżka, wzięła jedną z poduszek i przycisnęła ją do siebie, opierając na niej lekko brodę. Skrzyżowała nogi w sposób, który zdradzał jej przyzwyczajenie do siedzenia w ten sposób, niczym ktoś, kto przez długi czas unikał kontaktu ze światem zewnętrznym. Patrzyła na swoje dłonie, jakby szukała odpowiedzi, albo zastanawiała się nad czymś, co pozostawało poza moim zasięgiem.

Nie byłem pewien, co myśleć. Czułem się dziwnie. To nie była reakcja, którą zazwyczaj wywoływały we mnie kobiety, nie był to też wpływ narkotyków krążących w moim organizmie, ani nawet fakt, że siedziałem w pokoju z Tess. Choć nie było to moje pierwsze spotkanie z płcią przeciwną, było coś w tej chwili, co wykraczało poza zwykłą interakcję, jakie zazwyczaj miałem. To nie była kwestia pożądania, nie chodziło o ucieczkę w czyjeś ramiona i zapomnienie. Czułem, że to zupełnie inne uczucie, które bardziej przypominało... ciszę. I choć wciąż miałem wrażenie, że coś się w tej ciszy kryje, to nie było to wcale niepokojące. Wręcz przeciwnie – miałem wrażenie, że w tym momencie, w tej przestrzeni, nie potrzebujemy słów.

Dziewczyna, pogrążona w swoich myślach, nie patrzyła na mnie, co dawało mi przestrzeń, bym mógł przyjrzeć się jej bez obaw, że dostrzega moje spojrzenie. W końcu, to ona była tu gościem, niezapowiedzianym, lecz nie natrętnym czy niechcianym. Pochłaniałem każdy szczegół jej postaci. Fale blond włosów opadały na jej smukłe ramiona, które zniknęły za materiałem jej bluzy. Ich miękkość wydawała się kontrastować z resztą jej ciała, jakby wciąż była zbyt krucha, by zrozumieć otaczający ją świat. Długie rzęsy rzucały cienie na jej twarz, a zmarszczka między brwiami wskazywała, że wciąż nad czymś myślała, że wciąż nie była w stanie znaleźć odpowiedzi. Zbliżyłem wzrok, dostrzegłem jej piękne, pełne usta i mały, zadarty nos, który nadawał jej twarzy nieco figlarnego charakteru. Były to detale, które w połączeniu tworzyły pełen obraz, stworzony przez naturę.

Gdy Tess podniosła wzrok, nie od razu spojrzała mi w oczy. Zatrzymała spojrzenie na moich dłoniach, jakby znowu szukała w nich czegoś, czego sama nie rozumiała. I wtedy zadała pytanie, które wmurowało mnie w fotel.

— Dlaczego to robisz? 

Jej głos był cichy, ale w pełni zdecydowany. To pytanie było tak proste, a jednocześnie miało w sobie coś, czego się nie spodziewałem. Zaskoczyło mnie, bo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Zatrzymałem się na chwilę, starając się zebrać myśli, ale jej wzrok, pełen niepewności i ciekawości, nie pozwalał mi przejść obojętnie. Wydawało się, że rozumie więcej, niż chciałem jej zdradzić. Czułem się, jakbym został złapany w pułapkę, w sytuację, w której już nie da się cofnąć.

Nie odpowiedziałem od razu. Wiedziałem, że każda odpowiedź mogłaby być zła, każda mogła coś zdradzić. A ja nie chciałem, żeby widziała, jak bardzo się w tym wszystkim gubię.

— Co? — wydusiłem, chociaż miałem dziwne przeczucie, że doskonale wiem, do czego zmierza.

Tess nie odwróciła wzroku.

— Narkotyki.

Nie powiedziała tego oskarżycielsko. Nie powiedziała tego z wyrzutem. Po prostu chciała wiedzieć, a ja nie byłem w stanie dać jej odpowiedzi na to pytanie.

— Naprawdę pytasz ćpuna, dlaczego ćpa? — odparłem, na co tylko wzruszyła ramionami. Na chwilę znów zapadła cisza, lecz nie była już tak przyjemna. Czułem, że ta dziewczyna za chwilę znowu zrzuci na mnie kolejną bombę atomową i nie było przed tym ucieczki. Niestety miałem rację.

— Dlaczego mi pomagasz?

Jej głos był cichy, ale pewny, pozbawiony tej wcześniejszej chwiejności. Cisza między nami, która do tej pory zdawała się dziwnie uspokajająca, nagle stała się cięższa. Zamrugałem, jakby próbując się upewnić, że naprawdę to powiedziała.

Nie wiem, czego się spodziewałem. Może jakiejś banalnej rozmowy, kilku słów rzuconych dla podtrzymania atmosfery, czegoś... zwykłego. Ale Tess nie była zwykła.

Złapałem się na tym, że zacisnąłem dłoń na podłokietniku fotela.

Dlaczego jej pomagam?

Dobre pytanie.

Powinienem się zaśmiać, wzruszyć ramionami, powiedzieć coś w stylu: „Bo czemu nie?". Ale nie mogłem. Patrzyła na mnie tak, jakby naprawdę chciała znać odpowiedź. Nie wiem, czy chodziło jej o ten wieczór, czy o wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Nie wiedziałem też, co powinienem powiedzieć.

Przeczesałem dłonią włosy, odchylając głowę na zagłówek fotela.

— Nie wiem — przyznałem w końcu, wzdychając cicho.

Nie kłamałem.

Nie miałem pojęcia, dlaczego zamiast zostawić ją w barze, zadzwonić po taksówkę i wrócić do swojego życia, zdecydowałem się ją zabrać. Nie miałem pojęcia, dlaczego teraz zamiast siedzieć w samochodzie i patrzeć tępo przed siebie, siedzę tutaj, w swoim mieszkaniu, w którym nigdy nikogo nie gościłem.

Tess nie odwróciła wzroku.

— Nie jesteśmy przyjaciółmi, prawda? — zapytała nagle.

— Nie — powiedziałem bez wahania.

Bo nie byliśmy. Nie byłem jej przyjacielem, a ona nie była moją przyjaciółką.

— Więc czemu ci zależy?

Przesunąłem językiem po dolnej wardze, czując, jak wewnętrzne napięcie we mnie narasta.

Zależy?

— Może nie zależy — odparłem ostrożnie.

Uniosła brew, jakby nie do końca wierzyła w moje słowa.

— Więc?

Więc... co?

Nie miałem żadnej logicznej odpowiedzi. Nie było w tym rozsądku, żadnego planu, żadnej większej ideologii.

Po prostu...

Po prostu nie potrafiłem jej zostawić. Nie byłem nawet pewien czy to był zwykły odruch ludzki, czy może jednak kryło się za tym coś więcej. Zacisnąłem szczękę. To było niewygodne. Zbyt osobiste. Zbyt prawdziwe.

Zbyt... cholernie bliskie.

A mimo to nie spuściłem wzroku, nie uciekłem, nie rzuciłem kolejnym głupim tekstem. Po prostu milczałem. Tess również się nie odzywała. Ale w jej oczach coś się zmieniło.

I w tamtym momencie wiedziałem, że cokolwiek to było, nie minie tak po prostu.

Nagle przypomniały mi się jej słowa z baru — Nikt tak nie potrafi pisać o uczuciach, jak osoby, które nie potrafią mówić o uczuciach. To zdanie, jak dzwon wybijający w ciszy, rozbrzmiał w mojej głowie. Spuściłem na chwilę wzrok, pozwalając sobie zatopić się głęboko, szukając sensu, który mogłoby nieść. I nie chodziło tylko o moje własne życie, ale także o jej. O to, jak bardzo widziała we mnie rzeczy, które ja sam starałem się zataić, zrozumieć, zamknąć za zamkiem w ciemnym kącie. Tess miała tę zdolność, by dostrzegać to, czego inni nie zauważali. Zadziwiające było to, jak bardzo potrafiła czytać mnie, jak książkę, której strony były niemal przezroczyste. To nie była zwykła obserwacja – to była przenikliwość, która mogła należeć tylko do kogoś, kto sam nosił ciężki bagaż, kto zrozumiał, co to znaczy być skrzywdzonym przez życie.

Milczenie, które opadło na nas, było cięższe niż poprzednio. To, co w tej chwili rozgrywało się w mojej głowie, nie dawało mi spokoju. Zastanawiałem się nad tym, co Tess musiała przejść, żeby dostrzegać wszystko, co w niej ukryte. I nad tym, jak trudno mi było zrozumieć to wszystko. Nie chciałem zadawać jej pytań, które mogłyby ją odsunąć, ale równocześnie nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś się kryje za tymi jej uśmiechami, spojrzeniami, które czasem były pełne łagodności, a czasem... smutku. Smutku, którego nie dało się wymazać żadnym gestem.

Musiałem się oderwać od tych myśli, bo zaczynały mnie przytłaczać. Przerwałem ciszę, która wkrótce mogła stać się nie do zniesienia.

- Muszę zapalić – powiedziałem, choć nie wiedziałem, czy to była prawda, czy tylko pretekst, by sięgnąć po coś, co pozwoli mi na chwilę uciec od tych przemyśleń.

Tess, ku mojemu zaskoczeniu, bez słowa wstała z łóżka i ruszyła za mną w stronę balkonu. Widocznie nie było w niej sprzeciwu. Może to była jej potrzeba, by też odetchnąć od tej chwili, może nie chciała siedzieć w ciszy, rozważając, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Krok za krokiem, znaleźliśmy się na balkonie, gdzie chłodne powietrze nocy otoczyło nas niczym niepokojąca, ale zarazem kojąca mgła.

Miasto było spokojne. Oświetlone latarniami ulice leżały pod cieniem nocy, jakby wszystkie troski i hałasy dnia były zamknięte w tej cichej bańce. Nocny Amsterdam, pełen tajemnic i historii, oświetlony tylko przez lampy na ulicach, wydawał się w tej chwili całkowicie odizolowany od rzeczywistości. Wydawało się, że wszyscy zapadli w sen, zapomnieli o swoich zmartwieniach. Może ja też chciałem zasnąć, choć nie wiedziałem, jak to zrobić.

Wyciągnąłem z paczki papierosa, otwierając go w milczeniu. Ponownie ku zdziwieniu, Tess nie tylko spojrzała na mnie, lecz także sięgnęła po jeden z papierosów, nie pytając, czy może. Zaskoczyło mnie to, ale nie sprzeciwiłem się. Może to był sposób, w jaki postanowiła zbliżyć się do mnie, w jaki zaczęła wychodzić ze swojej skorupy. Usiadła na jednym z dwóch krzeseł ustawionych na balkonie, a jej wzrok, pełen spokoju, skierował się ku niebu.

Dopiero teraz, kiedy usiedliśmy obok siebie, zrozumiałem, jak bardzo te proste gesty miały znaczenie. Oboje milczeliśmy, wpatrując się w niebo, które niedługo powinno zacząć się delikatnie rozjaśniać. Wciąż jednak panowała ciemność, która obejmowała miasto. Noc, z jej chłodnym powiewem i spokojem, zdawała się być w tej chwili schronieniem, miejscem, gdzie nie trzeba było niczego wyjaśniać. Może to była nasza cisza – nie milczenie z wymuszenia, ale raczej przestrzeń, którą dzieliliśmy bez potrzeby słów.

Zaciągnąłem się papierosem, próbując poczuć chociażby chwilowe ukojenie, które dawał ten prosty nawyk. Tess nie odrywała wzroku od gwiazd, jakby szukała w nich odpowiedzi. A może, podobnie jak ja, próbowała znaleźć spokój w tej chwili.

Po chwili wpatrywania się w nocne niebo, Tess odezwała się, patrząc wprost na mnie:

— Lubię noc. Gdyby nie ciemność, nigdy nie zobaczylibyśmy gwiazd.*

Jej twarz zdobił delikatny uśmiech, który sprawił, że przez moment miałem wrażenie, że cały świat zniknął, a zostałem tylko ja i ona. Nie rozumiałem do końca tych słów, ale były w nich skryte silne emocje, jakby kryły za sobą coś znacznie głębszego niż zwykła obserwacja. Wpatrywałem się w nią jak zaczarowany, jakby właśnie wypowiedziała jakieś magiczne zaklęcie. Było coś w tej dziewczynie, coś, co nie pozwalało mi oderwać wzroku, nawet gdy zaciągała się papierosem, karmiąc przy tym płuca dymem. Czułem się, jakbym znalazł się w zupełnie innym świecie, w którym istniała tylko ona i ja, pełni tajemnic i niewypowiedzianych słów.

A potem, niespodziewanie, jej głos przerwał ciszę.

- Przepraszam za moje zachowanie – powiedziała nagle, a w jej głosie pojawiła się nuta skruchy. – Jest mi nieziemsko głupio, że zwaliłam Ci się na kark. Siedzę u Ciebie w mieszkaniu, narobiłam Ci wstydu w pracy... Obiecuję, że kiedyś jakoś się odwdzięczę.

Te słowa były jak mały cios. Czułem, jakby ponownie wróciła do swojego pancerza, do tej postawy, w której brała odpowiedzialność za wszystko, co się działo wokół niej. I mimo tego, że słowa były pełne przeprosin, to czułem, że nie miały one tej samej mocy, co wcześniejsza cisza. W tej ciszy było więcej prawdy.

Nie odpowiedziałem nic. Zamiast tego kiwnąłem głową w zrozumieniu, bo w gruncie rzeczy wiedziałem, że nie muszę jej niczego tłumaczyć. Niesamowite było to, że teraz siedziałem z nią na tym cholernym balkonie i nie czułem już takiej krępacji. Nie czułem się tak źle sam ze sobą. Nie miało dla mnie znaczenia, że Tess była świadoma tego, że znajdowałem się pod wpływem narkotyków, nie miało też znaczenia, że była świadkiem moich nieudolnych prób w pracy i mojej totalnej dezintegracji. Po prostu... była.

I to wystarczało. Czułem, że nie muszę się usprawiedliwiać. Że mogę po prostu być sobą.

— Jakimś cudem w ogóle znalazłaś mój profil społecznościowy? – zapytałem w końcu, zastanawiając się nad tym od dłuższego czasu. – Nie powiedziałem Ci, jak się nazywam.

Tess zrobiła krótka pauzę, patrząc na mnie, a potem odpowiedziała, lekko się uśmiechając, lecz w jej oczach wciąż widniało coś tajemniczego.

— Moja siostra jest na tym samym kierunku studiów, co ty. — odpowiedziała, a w jej głosie brzmiał pewien dystans. — Nieco mi pomogła. Dziwię się, że nie rozpoznałeś jej, kiedy przyglądałeś mi się na korytarzu.

To była niespodzianka. Siostra? Nie przypominałem sobie żadnej siostry, ale jej słowa były jasne, więc zamilkłem na chwilę, próbując przetrawić to, co usłyszałem. Wydawało mi się, że wszystko, co wiedziałem o Tess, nie miało nic wspólnego z jej siostrą. Jak to możliwe, że nie zauważyłem jej na korytarzu, skoro była związana z tym samym środowiskiem? Czułem się zdezorientowany, jakby ta cała sytuacja wymykała mi się z rąk. Wiem, że tamtego dnia na korytarzu stała z nią jakieś dziewczyna, lecz była tak niepodobna do Tess, że nikt o zdrowych oczach nie nazwałby ich siostrami.

Nie chciałem jednak dopytywać, bo wiedziałem, że może to być temat, który nie jest jej łatwy. Mimo że w jej głosie nie było żadnych oznak żalu, zauważyłem, jak jej ręce zaczęły bawić się krawędzią papierosa, jakby to była forma odreagowania na temat, o którym nie chciała mówić.

Pozostaliśmy na balkonie, milcząc, wpatrując się w to samo niebo, z którego powoli wyłaniały się pierwsze oznaki nadchodzącego świtu. Kiedy słońce zaczęło się podnosić, miałem wrażenie, że z każdą minutą, którą spędzaliśmy razem, Tess stawała się coraz bardziej nieosiągalna, jakby cały ten czas był tylko chwilową przerwą w jakiejś niekończącej się opowieści, której nie rozumiałem.

Tess strzepnęła popiół z papierosa powolnym, niemal niedbałym ruchem, jakby ten gest był jej odruchem, czymś zupełnie naturalnym. Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o krzesło, pozwalając włosom opaść swobodnie na plecy. Jej spojrzenie, choć zamglone lekkim zmęczeniem, nieprzerwanie wędrowało po nocnym niebie. Było w tym coś dziwnie hipnotyzującego – jakby rzeczywiście szukała tam odpowiedzi na pytania, których nie zamierzała wypowiadać na głos.

Patrzyłem na nią, w ciszy zastanawiając się, co właściwie ją tu zatrzymało. Mogła odejść, wrócić do swojego życia, zostawić ten wieczór za sobą, ale zamiast tego nadal tu siedziała, wdychając chłodne powietrze nocy i powoli dopalając papierosa, jakby przedłużenie tej chwili miało jakiekolwiek znaczenie.

– Jestem ciekawa... – odezwała się w końcu, cicho, niemal niepewnie. Jej głos przerwał nocną ciszę, ale nie zakłócił jej, a raczej wpasował się w nią naturalnie, jakby był częścią tej chwili. – Czy gdybym nie wiedziała, co bierzesz, dalej byś przede mną udawał?

Nie od razu podniosłem na nią wzrok. Jej pytanie nie było tym, czego się spodziewałem. Myślałem, że zapyta o swoją siostrę, że będzie chciała dowiedzieć się, dlaczego nie skojarzyłem jej twarzy, skoro musiałem mijać ją wcześniej na uczelni. Ale Tess miała w sobie coś, co sprawiało, że unikała banałów. Zamiast tego wbijała się w sam środek spraw, których człowiek nie chciał analizować.

Przekręciłem papierosa między palcami, pozwalając żarowi lekko zamigotać w ciemności. W tym krótkim ruchu szukałem odpowiedzi, której w rzeczywistości nie miałem.

– Nie wiem – przyznałem w końcu, bo jedynie to mogło być prawdą. – Nigdy nie musiałem się nad tym zastanawiać.

Tess oparła łokcie na kolanach i pochyliła się lekko w moją stronę. Jej oczy świdrowały mnie, choć nie było w nich oceny. Była w nich przenikliwość, której nie potrafiłem zignorować.

– Wiesz, to trochę zabawne. – Jej głos brzmiał lekko, niemal z rozbawieniem, ale czułem, że pod tym wszystkim kryło się coś więcej. – Ludzie w klubach, w barach, ci, którzy biorą, zawsze myślą, że nikt nie widzi. Że wszyscy dookoła są albo zbyt zajęci sobą, albo zbyt głupi, by się domyślić. Ale to nieprawda.

Poczułem, jak moje ramiona lekko się napinają. Słowa dziewczyny brzmiały, jakby wiedziała o tym coś więcej, niż chciała przyznać.

– Mówisz, jakbyś miała w tym jakieś doświadczenie.

Nie spojrzała na mnie od razu. Zamiast tego wzruszyła ramionami w sposób, który miał sugerować obojętność. Tylko że ja wiedziałem, że to nie była prawda. Gdyby rzeczywiście ją to nie obchodziło, nie spuszczałaby wzroku, nie ściskałaby lekko papierosa między palcami, jakby w ten sposób próbowała skupić się na czymś innym.

Zaciągnąłem się dymem i powoli wypuściłem go w powietrze, obserwując, jak unosi się leniwie, rozmywając się w chłodnym powietrzu.

– A więc nie tylko ja mam swoje sekrety – powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do niej.

Tess uniosła kącik ust w lekkim uśmiechu, ale nie było w nim nic beztroskiego. Był w nim cień czegoś, co nie pozwalało mi oderwać od niej wzroku.

– Każdy ma.

Przez chwilę panowała cisza, ale nie była ona ciężka. Nie była niezręczna. Wręcz przeciwnie – wypełniała przestrzeń między nami w sposób, którego nie trzeba było niczym uzupełniać.

Tess przeciągnęła się lekko, prostując plecy, jakby nagle coś postanowiła.

– Dobra, chyba powinnam się już zbierać. – Jej ton był pozornie lekki, ale spojrzenie... Spojrzenie nieco ostrożne, jakby wcale nie była pewna, czy rzeczywiście chce odejść. – Wstał nowy dzień, a ja wciąż nie zmrużyłam oka.

Pokiwałem twierdząco głową, a mimo to gdzieś głęboko we mnie tliła się ta nieodparta chęć, by przedłużyć nasze spotkanie. Coś we mnie pragnęło ją zatrzymać, prosić, by została, by nie kończyć tego wszystkiego w tej chwili, w tej atmosferze, która wydawała się nieco surrealistyczna. Jednak nie zrobiłem tego. Po prostu nie potrafiłem. Po prostu kiwnąłem głową, zaakceptowałem jej decyzję, choć w głębi czułem, jak coś zaczyna się rozpadać.

Wyszliśmy z balkonu, a ja czułem na plecach ciężar tej chwili, jakbym zupełnie nie potrafił wytrzymać tego rozdźwięku między tym, co chciałem, a tym, co się wydarzyło. Dziewczyna ruszyła do łazienki, a ja usiadłem przy stole, próbując zebrać myśli. W tym czasie słyszałem tylko szum wody i ciche odgłosy jej kroków. Gdy wyszła, jej ciało nadal zdobiły wczorajsze ubrania. Jednak coś się zmieniło – przywłaszczyła sobie jedną z moich bluz.

Nie skomentowałem tego, choć coś w jej sposobie noszenia tej rzeczy sprawiało, że czułem dziwne ukłucie. Może chciała się otulić, może schować, tak jakby ta bluza miała dać jej poczucie bezpieczeństwa w tym dziwnym świecie, w którym się znaleźliśmy.

Pożegnanie było dziwne. Żadne z nas nie wiedziało, co powinno zostać powiedziane, jakbyśmy z każdym słowem unoszącym się w powietrzu, oboje rozumieli, że nie ma już odwrotu. I mimo że próbowałem, nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. Cała ta noc, ta chwilowa bliskość, to wszystko, co się zdarzyło – było jak zamazany obraz, który nie chciał się wyklarować. 

Tess poprawiła rękawy mojej — przepraszam, już swojej — bluzy, jakby chciała się w niej schować, jakby ta nagła potrzeba ukrycia się przed wschodzącym słońcem była czymś więcej niż tylko chęcią poczucia się komfortowo. Spojrzała na mnie przez chwilę, choćby szukała czegoś w mojej twarzy – może odpowiedzi, może jakiegoś śladu, że rozumiem, co się stało. Ale ja tego nie miałem. W moich oczach nie było żadnych odpowiedzi, bo sam nie rozumiałem tego, co się działo.

— No to... dzięki. — rzuciła w końcu, jej uśmiech był lekki, ale nie sięgał oczu. I choć jej słowa brzmiały jak zamknięcie tej historii, coś w nich sprawiało, że poczułem się jeszcze bardziej zagubiony.

— Za co? — zapytałem, chociaż sam wiedziałem, że nie chodziło o proste podziękowanie. To nie było tylko o tej chwili, o tej nocy.

— Za wszystko. — odpowiedziała, a jej ręka wykonała nieokreślony gest, jakby chciała objąć całość sytuacji, wszystko, co się wydarzyło. — Za to, że nie zostawiłeś mnie samej w barze, za to, że nie zrobiłeś niczego głupiego, i za... za to, że nie udawałeś kogoś, kim nie jesteś...

Słowa te rozbrzmiały w mojej głowie, jakby były echem czegoś, czego nie chciałem usłyszeć. Coś mnie w nich uderzyło. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Tylko pokiwałem głową, bo nie potrafiłem znaleźć słów, które byłyby wystarczające, by oddać, co naprawdę czuję. 

— Może dlatego, że sam już nie wiem, kim jestem. — powiedziałem nagle, choć nie planowałem tego. Zdanie to po prostu uleciało z ust, choćby wcale nie było moją własnością. Nie spodziewałem się, że je wypowiem, ale kiedy już to zrobiłem, poczułem, jakbym wreszcie wypowiedział to, co przez cały czas siedziało we mnie, w tej zatonionej części umysłu, którą tak starannie ignorowałem.

Tess spojrzała na mnie uważnie, jej wzrok był przenikliwy, jakby próbowała dosłownie zajrzeć w głąb moich myśli. I wtedy, w jej oczach, zobaczyłem coś, czego nie potrafiłem rozgryźć, ale coś, co sprawiało, że poczułem się jeszcze bardziej bezbronny.

— Dowiesz się. — odpowiedziała cicho, a w jej głosie było coś, co brzmiało jak pewność, coś, co wydawało się mieć moc, by zmienić wszystko, co znałem.

Nie zareagowałem, nie wiedziałem jak. Może dlatego, że sama ta odpowiedź, ta pewność w jej głosie, była dla mnie jak klucz do czegoś, co mogło zmienić bieg mojego życia. I mimo że nie chciałem w to wierzyć, część mnie pragnęła zagwarantowania, że tak właśnie będzie. 

— Widzimy się jeszcze? — zapytała niespodziewanie, wbijając mi się głęboko w serce, jakby w tym jednym pytaniu zamknięta była cała przyszłość. Nie powinno mnie to ruszać. Przecież to była tylko jedna noc.

Tylko jedna noc.

A jednak czułem coś w środku, coś, co sprawiało, że nie mogłem zignorować tego pytania.

— Nie wiem. — odpowiedziałem szczerze, bo nie potrafiłem dać innej odpowiedzi. — Może. — dodałem, choć nie byłem pewny, czy to, co mówię, ma jakiekolwiek znaczenie.

Nie wyglądała na rozczarowaną. Kiwnęła głową, jakby spodziewała się właśnie takiej odpowiedzi, jakby wiedziała, że nic nie jest proste, że nie ma pewności w tym, co się wydarzy.

— W takim razie... do zobaczenia. — rzuciła, ale jej słowa nie brzmiały jak obietnica. Brzmiały jak możliwość, jak coś, co wciąż było nieokreślone, nieuchwytne.

Patrzyłem, jak wychodzi, jak na chwilę zatrzymuje się przed klatką schodową, zaciągając się chłodnym powietrzem, choćby próbowała zapamiętać ten moment. A potem po prostu odeszła, a ja zostałem sam, z ciążącymi myślami i niewypowiedzianymi słowami. 

Zamknąłem drzwi, opierając się o nie, czując wagę tego, co się wydarzyło. Wypuściłem powietrze, jakby z tej chwili mogło ulecieć coś, co miało zostać, ale nie zostało. I wtedy, kiedy już byłem pewny, że to wszystko jest za mną, przyszła wiadomość.

Tess Verhoeven: Powiedziałeś, że nie jesteśmy przyjaciółmi. Skoro nie chcesz przyjaźni, od dziś jestem Twoją psychofanką. :)

Przez chwilę zastanawiałem się, co właściwie miała oznaczać ta wiadomość. I choć wiedziałem, że nie powinienem tego analizować, nie mogłem przestać o tym myśleć.

Bo nie wiedziałem czy za tymi słowami chowa się groźba, czy obietnica.










*Cytat Gesa Schwartz

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top