Rozdział 4 - Sugestia kanclerza (Część 1)
Mieszczący się na podwórku za domem warsztat był ostoją Anakina już od maleńkości. Syn Shmi Skywalker nawet nie mógł sobie przypomnieć pierwszego razu, gdy ukrył się pomiędzy niechcianymi kawałkami złomu i pozwolił, by płynąca z machania śrubokrętem radość wysuszyła płynące z oczu łzy. Był wtedy jeszcze niższy od astrodroida, lecz nie pamiętał swojego dokładnego wieku. Nie pamiętał też momentu, w którym niezdarne łączenie kabli przeobraziło się w wirtuozerię, a on sam z mechanika-amatora stał się mechanikiem-geniuszem.
Pamiętał natomiast kilka znaczących wydarzeń ze swojego życia, które zagoniły go do ukochanych części.
Jak wtedy, gdy pierwszy raz wziął udział w wyścigu i przekonał się na własnej skórze, ile warte są oszukańcze sztuczki Sebulby. Właśnie wtedy podjął decyzję o zbudowaniu własnego śmigacza. Zapłakany, przytargał z pustyni kilkanaście kawałków metalu i zaczął składać je w całość, z każdą godziną pracy coraz bardziej odzyskując pogodę ducha.
Albo tamtego dnia, gdy pod wpływem gniewu uderzył swojego najlepszego przyjaciela, Kipstera. Wtedy nie wiedział jeszcze, że po tygodniu się pogodzą – był pewien, że kumpel już nigdy się do niego nie odezwie i ze strachu przed samotnością zaczął skręcać mechaniczny odpowiednik kompana do rozmów. Powstał pierwszy szkielet droida protokolarnego, C-3PO.
No i wreszcie, była tamta sytuacja, gdy niechcący rozwalił połowę sklepu i dostał od Watto Lanie Życia. Żadne maści i lecznicze wywary nie chciały działać, choć zdruzgotana Shmi przetrząsnęła całe Mos Espa i opróżniła skromną niewolniczą kieszeń do absolutnego zera, w rozpaczliwej próbie ukojenia bólu cierpiącego synka. Piekące plecy doprowadzały Anakina do szaleństwa. Nie zwariował tylko i wyłącznie dzięki staremu sprawdzonemu środkowi przeciwbólowemu, jakim było zawleczenie popsutego klimatyzatora do warsztatu i odwrócenie uwagi od bólu naprawianiem go.
Warsztat. Dotychczas Anakinowi wydawało się, że nie było takiego problemu, z którym to miejsce nie mogłoby sobie poradzić.
A mimo to już od dwóch godzin buszował po warsztacie na Naboo, a ukojenie NIE nadchodziło. Spowodowana przez śmierć Qui-Gona rana w sercu krwawiła tak samo intensywnie jak w chwili, gdy usłyszał straszne wieści. Może dlatego że naprawy były jak przycisk aktywujący serię wspomnień - przypominały mu okoliczności, w jakich poznał Mistrzów Jedi?
To dla Qui-Gona Anakin wreszcie ukończył śmigacza, nad którym pracował od lat. To dla Qui-Gona dokręcił ostatnią śrubkę w ukochanej maszynie. Miał przed oczami ten moment za każdym razem, gdy sięgał po jakieś narzędzie.
Zaczął żałować, że w ogóle poprosił Padme, by go tutaj przyprowadziła.
Wcześniej sądził, że w ten sposób ułatwi życie im obojgu - sobie samemu zapewni odwrócenie uwagi od bólu, a jej da możliwość wypełniania obowiązków Królowej. Po pojmaniu Wicekróla było mnóstwo spraw wymagających udziału władczyni, lecz Padme odwlekała je, gdyż obiecała Obi-Wanowi, że zajmie się Anakinem. Po wielu namowach, niechętnie dała się przekonać do zostawienia chłopca w pałacowym warsztacie, a sama zajęła sąsiadujące pomieszczenie i przekształciła je w tymczasową Salę Audiencyjną.
Żadne z nich dobrze na tym nie wyszło. Mimo usilnych starań, Anakin nie potrafił przenieść swojej uwagi z Qui-Gona na maszyny. Mimo usilnych starań, Padme nie mogła sprawnie zarządzać ludźmi z przylegającej do warsztatu klitki, która nawet nie miała dostępu do Holonetu! Chłopiec przekonywał, że da sobie radę sam, ale Królowa była bardzo uparta i odmawiała przeniesienia się do Sali Tronowej.
Tak wiele dla niego zrobiła...
A Obi-Wan wciąż uganiał się za droidami! On w ogóle planował wrócić? A jeśli coś się stało?!
Sfrustrowany, Anakin cisnął narzędzia na stolik. Grzebanie w ukochanych maszynach pierwszy raz mu nie pomogło – tutaj nie znajdzie ukojenia! Chciał dyskretnie wymknąć się z warsztatu i poszukać Kenobiego, ale zanim zdążył opuścić pomieszczenie, coś przykuło jego uwagę.
Przez piecem do recyklowania metalu leżały w równym rządku koszyczki z popsutymi urządzeniami. Aktualnie piec był zimny i wyłączony – uruchomianie w czasie okupacji zapewne nie miało sensu. A to oznaczało, że wyrok dla tak zwanych „śmieci" został tymczasowo odroczony.
Chłopiec od razu rzucił się do przeglądania koszyków. Bycie ubogim (a znaczniej częściej: spłukanym) mechanikiem nauczyło go szacunku dla rzeczy, które ktoś bogatszy i mniej uzdolniony bez wahania przeznaczał na recykling. A najcenniejsze części - czy to do ścigacza, czy to do droida – zawsze znajdywało się właśnie przed piecami do roztapiania metalu.
Choć czegoś takiego jak TO Anakin nie znalazł jeszcze NIGDY! A przynajmniej nie na Tatooine.
Zajrzał do trzeciego z kolei kosza i ze zdumieniem uświadomił sobie, że patrzy na szczątki miecza świetlnego Obi-Wana. Więc zostały przyniesione tutaj? W dodatku nadal nie zostały zniszczone? Cóż za fart!
Głowa chłopca zaczęła nerwowo obracać się na wszystkie strony. Dopiero po chwili Anakin przypomniał sobie, że jest w warsztacie zupełnie sam. Obi-Wan był w końcu zajęty niszczeniem droidów. A Padme tkwiła po uszy w królewskich obowiązkach... Zresztą, nawet gdyby go przyłapała, na pewno zgodziłaby się dochować tajemnicy i przemilczałaby fakt, że wziął broń Jedi bez pozwolenia.
W sumie to nie do końca broń. Szczątki broni. Resztki szczątek broni!
Po dokładnych oględzinach, Anakin doszedł do dwóch wniosków. Pierwszy – jeszcze nigdy nie widział tak maleńkich i dziwacznych części. Drugi – jeszcze nigdy nie widział jakichkolwiek części w tak złym stanie!
Nie nadają się nawet na części zamienne – przypomniał sobie zniesmaczone stwierdzenie Obi-Wana.
W chłopcu obudziła się zawziętość.
Nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi, Anakin chwycił leżący nieopodal płócienny worek, przesypał do niego pozostałości miecza świetlnego i wcisnął zawiniątko do sakwy przy pasie. O broni Jedi nie wiedział absolutnie nic, ale wiedział całkiem sporo o zepsutych rzeczach, których nikt nie chciał – nie były tak bezużyteczne, jak sądzili ich dawni właściciele.
On też, na swój sposób, był dla Jedi wadliwym produktem - ciało napompowane Mocą zepsute przez nieodpowiedni wiek i nieadekwatne emocje. I teraz będzie musiał udowodnić, że jest coś wart. Zupełnie sam. Bez pomocy jedynej osoby, która dostrzegła w nim coś więcej niż dzieciaka z pustynnej planety.
Nie miał bladego pojęcia, jak to zrobi.
XXX
Słońce na Naboo nie parzyło aż tak brutalnie jak Bliźniacze Słońca Tatooine, ale jego promyk i tak wyrwał Anakina z kojących objęć snu. Światło padło na wystające spod kołdry zamknięte oczy – po wylanych poprzedniego dnia łzach były nienaturalnie czerwone, a przez to wrażliwsze niż zwykle. Krzywiąc się, chłopiec zmarszczył nos.
Nie pamiętał, o której poszedł wczoraj spać. Nie pamiętał też, kto położył go do łóżka. Pamiętał natomiast wielogodzinne leżenie w ciemnościach, któremu towarzyszyło nieustające pochlipywanie.
Padme wybrała dla niego ładną sypialnię z dużym tarasem i miękkim łóżkiem, zaścielonym niesamowicie delikatną pościelą w kolorze płatków niezapominajki. To był najśliczniejszy pokój, w jakim Anakin kiedykolwiek mieszkał. A mimo to nie potrafił cieszyć się z faktu, że może w nim spać.
Zamiast kołdrą ze wspaniałej lokalnej tkaniny, otulił się brązowym płaszczem Obi-Wana, który pomimo szorstkości dawał mu wrażenie przebywania w obecności bliskiej osoby. Drobne ciałko zwinęło się w kłębek, a myśli powędrowały w stronę Qui-Gona i faktu, że ten konkretny Mistrz Jedi już nigdy nie uraczy nikogo ciepłym spojrzeniem niebieskich oczu. Po policzkach wciąż spływały nowe łzy.
Aż nagle na czuprynę blond włosków opadła męska dłoń. Anakin pomyślał wtedy, że to duch Qui-Gona przyszedł do niego, przyzwany przez srebrne światło księżyca. To musiał być Qui-Gon! Tylko jego ręka mogłaby spocząć na głowie dziecka w tak troskliwy sposób.
- Qui-Gon, nie odchodź – pomiędzy kwileniami, wyszeptał chłopiec. – Nie chcę być sam.
- Nie jesteś – usłyszał w odpowiedzi.
Głos nie należał do ducha, lecz do żywego człowieka. Nie do Qui-Gona, lecz do Obi-Wana. Anakin powinien czuć się tym rozczarowany. O dziwo, nie był.
- Śpij, Anakinie.
Promieniujące z dłoni ciepło rozchodziło się z jasnej główki na całe ciało. Chłopiec poczuł, że jego mięśnie powoli się rozluźniają. Zrobił się też dziwnie senny.
- Nie odchodź – powtórzył bełkotliwie.
- Nigdzie nie idę. Nie bój się. Zaopiekuję się tobą...
Jaki miły i hipnotyczny głos - zadziwiające, że Obi-Wan potrafił przemawiać w taki sposób! Powieki zapłakanego chłopca stawały się coraz cięższe.
- Zaśnij, Anakinie.
Po tych słowach rzeczywiście zasnął.
A teraz przebudził się w jasnym pomieszczeniu i zaczął się zastanawiać, czy cała ta sytuacja mu się przypadkiem nie przyśniła. Przecierając oczy, podciągnął się do pozycji siedzącej. Brązowy płaszcz – pełniący dotychczas rolę koca - zsunął się z małych ramionek, ukazując bladą skórę i biały podkoszulek. Wiejący od tarasu wiatr zostawiał na karku chłodne liźnięcia, lecz w nogi wciąż było przyjemnie ciepło.
To był ten moment, gdy Anakin zauważył, że płaszcz Jedi nie był jego jedynym nakryciem. W nocy ktoś musiał zarzucić na niego także kołdrę i grubą wełnianą kapę. Nietrudno było się domyślić, kto.
Chłopiec wydał cichutki odgłos zdziwienia, gdy zauważył siedzącego na sofie Obi-Wana. Zaraz, siedzącego? Czy raczej – śpiącego? Anakin musiał dokładniej się przyjrzeć, by to określić.
Tak, po namyśle, Obi-Wan chyba jednak spał. Oczy miał zamknięte, czoło pozbawione bruzd, a podbródek dociśnięty do mostka w sposób, który ewidentnie NIE wskazywał na medytację. Ramiona były skrzyżowane, a kozaki stabilnie opierały się o podłogę.
Kozaki! Obi-Wan nie zdjął butów, ani nie przebrał się w wygodniejsze ciuchy. Zasnął w tym samym zestawie, jaki miał wczoraj – do tego jeszcze w tej okropnej siedzącej pozycji! Nawet miecza świetlnego nie odpiął! Czemu po prostu nie położył się na kanapie? Jasne, była dość mała... ale na pewno wygodniej jest spać będąc zwiniętym w kłębek, aniżeli w taki sposób?
Obi-Wan najwyraźniej twierdził inaczej. Dziwne, że po prostu nie poszedł do innego pokoju. Pałac był wielki. Padme na pewno znalazłaby wolną sypialnię dla zmęczonego Jedi. Chyba że...
Wolał być ze mną? – serduszko Anakina wydało nieśmiałe drgnienie nadziei.
Po tym, co się wczoraj stało, chłopiec nie chciał obudzić się w swojej nowej sypialni zupełnie sam. To... miłe ze strony Obi-Wana, że postanowił z nim zostać. I że z tego powodu wybrał zbyt małą kanapę zamiast wygodnego łóżka.
„Zaopiekuję się tobą".
Chyba naprawdę to powiedział. I chyba mówił poważnie.
PUK! PUK!
Ktoś zastukał w drzwi, a podbródek Obi-Wana lekko poderwał się do góry. Oczy wydały kilka zdezorientowanych mrugnięć, zanim zastygły w wyrazie porannego otępienia. Kenobi uniósł dłoń i potarł przestrzeń pomiędzy powieką i nosem, pozbywając się śpiochów. Po chwili przyuważył Anakina.
- Dzień dobry – przywitał się z nim uprzejmym tonem.
Rączki chłopca nerwowo zacisnęły się na kołdrze.
- Cześć – Anakin odpowiedział niepewnie.
Nie widział swojego odbicia w lustrze, ale wiedział, że w przeciwieństwie do starszego kolegi miał wokół oczu brzydkie czerwone obwódki. Czuł się z tym trochę niezręcznie.
Obi-Wan wstał z kanapy i lekko przeczesując włosy tuż nad karkiem, poszedł otworzyć drzwi. Do pomieszczenia wjechał droid o kobiecych kształtach. Poruszał się na kole doczepionym do pojedynczej metalowej nogi. Był chyba starszym modelem mechanicznej pokojówki, która kręciła się po apartamencie Senatora Palpatine'a.
Na wspomnienie wieczoru spędzonego w towarzystwie Qui-Gona na Coruscant, Anakin podciągnął kolana pod brodę.
- Jestem MA-4, droid pałacowy Jej Wysokości – skrzekliwym damskim głosem powiedziała robotka. – Czy panowie życzą sobie śniadanie?
- Brzmi jak dobry pomysł – Obi-Wan skinął głową. – Masz ochotę na coś konkretnego? – wyczekująco spojrzał na małego towarzysza.
Anakin nie miał pojęcia, jakiego rodzaje potrawy są podawane na Naboo. A zresztą...
- Nie jestem głodny – oparł cichutkim i nieszczęśliwym tonem.
Kenobi zastanowił się chwilę.
- Proszę, skomponuj duży i zróżnicowany posiłek odpowiedni dla małego chłopca – nakazał pokojówce-droidowi. – Wszystkiego po trochu.
- Nie chcę jedzenia dla dzieci! – zaprotestował Anakin.
Ani jakiegokolwiek innego. Czy Obi-Wan nie usłyszał jego wcześniejszej deklaracji odnośnie „nie bycia głodnym"?
- Mój błąd – Kenobi wydał zmęczone westchnienie. – W takim proszę o posiłek dla dorastającego młodego mężczyzny w wieku lat dziewięciu.
Chłopiec wydał sfrustrowany jęk.
On jest niemożliwy! – pomyślał.
- Proszę o wybaczenie, Sir, ale chyba moje systemy są niekompletne – oznajmiła droidka. – Nie znajduję w nich rasy, w której osiąga się wiek męski po ukończeniu dziewięciu lat.
- W takim razie poproszę po prostu o smaczny posiłek. Zróżnicowany, żeby było z czego wybierać.
- Zanotowałam. A dla pana?
- Dla niego to samo! – zawołał Anakin.
Obi-Wan wyglądał, jakby sam zamierzał oznajmić, że „nie jest głodny". Posłał małemu towarzyszowi stanowcze uniesienie brwi.
Mimo to nie odwołał zamówienia i zamiast tego poinstruował droidkę:
- Proszę, przynieś jedzenie dopiero za pół godziny. Przed posiłkiem chcielibyśmy się odświeżyć.
- Tak, proszę pana. Miłego poranka!
Gdy tylko zostali sami, Anakin posłał starszemu koledze zbuntowane spojrzenie.
- Mówiłem, że nie jestem głodny!
- Do czasu, aż przyniosą nam jedzenie, na pewno zgłodniejesz – Obi-Wan jedynie wzruszył ramionami i rozpiął pas.
- Nie będę...
Chłopiec zaczerwienił się, gdy jego brzuszek wydał cichy odgłos protestu. No świetnie! Po czymś takim nie zdziwiłby się, gdyby siłą wepchnięto mu jedzenie do ust. Dobrze, że Obi-Wan w żaden sposób tego nie skomentował, a jedynie posłał mu pobłażliwe spojrzenie.
Skórzany pasek oraz broń Jedi zostały starannie odłożone na stolik. Obi-Wan wciąż miał na sobie drugi pas – biały i szeroki, z gładkiej, ale sztywnej tkaniny. Sposób wiązania go wyglądał na skomplikowany.
- Idę pod prysznic – ułożywszy buty obok drzwi, Kenobi zniknął w przylegającej do sypialni łazience.
Anakinowi przypomniało się, że Qui-Gon robił tak samo. Podczas tych paru nocy, które spędzili w apartamencie Palpatine'a, Mistrz Jedi zawsze szedł się myć jako pierwszy i zawsze rozbierał się dopiero wtedy, gdy znalazł się w osobnym pomieszczeniu.
Chłopiec wydał cichutkie westchnienie żalu. Czy tak to teraz będzie wyglądało? Wszystko będzie mu przypominać Qui-Gona? Wspomnienia należało pielęgnować, ale co, jeśli sprawiały tyle bólu? Czy, aby pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia w sercu, Anakin będzie musiał Qui-Gona... zapomnieć?
Na samą myśl zbierało mu się na wymioty.
Kiedy tak siedział i rozmyślał, zwrócił uwagę na pozostawiony na stole miecz świetlny. Przypomniał sobie o schowanych w sakwie częściach, uratowanych wcześniej z pieca recyklingowego. Siedział wczoraj nad nimi przez kilka godzin, ale nie miał bladego pojęcia, jak je poskładać. Od czego zacząć najpierw? Jakich narzędzi użyć?
Pierwsza zasada tego typu przedsięwzięć brzmiała, że jeśli chciało się coś naprawić, trzeba było najpierw ustalić, jaki miał być efekt końcowy. Anakin miał już co prawda w rękach miecz świetlny i dokładnie go oglądał... ale nie były to oględziny pod kątem mechanicznym. Może mógłby teraz...?
Niepewnie zerknął w stronę zamkniętych drzwi do łazienki. Nie dochodził zza nich nawet najmniejszy szmer – zapewne były dźwiękoszczelne, tak jak te w apartamencie Palpatine'a. Ale chyba można spokojnie założyć, że Obi-Wan szybko nie skończy się myć? W końcu musiał zdjąć z siebie kilka warstw ubrań, wejść pod prysznic, wyszorować się, wysuszyć... Ciekawe, czy przez umyciem głowy rozplatał ten swój cieniutki warkoczyk?
Anakin zsunął się z łóżka i na bosaka podreptał w kierunku stolika. Jego pusty żołądek ponownie zaburczał, lecz tym razem nie z głodu, a z dobrze znanego poczucia winy. Chłopiec pamiętał, co Obi-Wan mówił mu o mieczach świetlnych. Swojego za nic nie chciał mu pokazać! Jak zareagowałby, gdyby dowiedział się, że dziecko, które ledwie znał, przywłaszczyło sobie szczątki jego drogocennej broni? Albo, że teraz chciało wziąć bez pozwolenia działającą broń?
Cóż, technicznie rzecz biorąc, ta druga broń należała do Qui-Gona, więc...
Drobne dziecięce paluszki niepewnie musnęły miecz świetlny i omal się nie cofnęły, gdy poczuły dziwaczne mrowienie. Przedmiot nadal nosił w sobie ślady Qui-Gona, podobnie jak brązowy płaszcz emanował Obi-Wanem. Trzymając w rękach tę broń, Qui-Gon wyglądał tak... majestatycznie. Gdy ciął droidy zieloną klingą, sprawiał wrażenie niepokonanego! A mimo to, nawet mimo tak wielkich umiejętności, nie mógł...
Anakin potrząsnął główką.
Nie może teraz o tym myśleć... nie może ciągle o tym myśleć! Musi jakoś wziąć się w garść, bo inaczej zwariuje.
Wziął głęboki oddech, ostrożnie wziął broń do ręki i zaczął ją uważnie oglądać. Chce tylko zobaczyć, jak ona działa. Tak, właśnie tak! Wcale nie chodzi mu o wspominanie Qui-Gona... nie chodzi o trzymanie w dłoni rzeczy, która należała do najsympatyczniejszego człowieka w Galaktyce. Tu chodzi o zwykłą ciekawość mechanika. Chce po prostu...
- Eghm.
Na dźwięk uprzejmego chrząknięcia, poderwał główkę do góry. Omal nie zemdlał, gdy zobaczył górującego nad sobą Obi-Wana. Nowy właściciel miecza świetlnego nie miał na sobie nic oprócz owiniętego wokół pasa białego ręcznika. Idealnie poskładane szaty Jedi niósł pod pachą i patrzył na małego towarzysza z nieprzeniknioną miną.
- J-ja... - wyjąkał Anakin. – Ja przepra...
Odłożył miecz świetlny na stolik, ale że trzęsła mu się rączka, zrobił to niedokładnie. Broń sturlała się z mebla i z cichym stukotem upadła na podłogę.
Mina Obi-Wana wciąż przywodziła na myśl pozbawioną wyrazu rzeźbę. Śmiertelnie przerażony chłopiec spodziewał się najgorszego.
- Napuściłem ci wody do wanny – Kenobi wreszcie przerwał ciszę. Ton miał zaskakująco łagodny.
Wzrok Anakina na moment spoczął na leżącym na podłodze orężu, a potem niepewnie skierował się z powrotem na młodego mężczyznę.
- Myłeś się już w wannie?
Supełek, który zawiązał się wokół gardła chłopca, powolutku rozluźnił uścisk. Jak zaskakująco by to nie brzmiało, Obi-Wan rzeczywiście postanowił udawać, że nic się nie stało. Że Anakin wcale nie wziął broni Qui-Gona bez pozwolenia. I że nie upuścił jej na podłogę.
- T-tak – chłopiec przytaknął. – Gdy nocowaliśmy na Coruscant, w apartamencie Senatora Palpatine'a była wanna. Kąpałem się w niej dwa razy.
- Czyli mogę liczyć na to, że się nie utopisz? – zażartował Obi-Wan.
- N-nie ja... nie utopię się.
- Świetnie. Nie śpiesz się i dokładnie się wymyj. Woda jest ciepła. Na pewno będzie ci w niej przyjemnie.
Już na samą myśl chłopcu było przyjemnie. Na Tatooine każda kropla wody była na wagę złota, więc na korzystanie z wanien mogli pozwolić sobie jedynie Huttowie. Anakin pamiętał, jak szczęśliwy był, gdy przybył na Coruscant i dowiedział się, że tam sprawy miały się inaczej. Ogarnęła go fala wdzięczności wobec Obi-Wana. Choć pokochał wannę od pierwszego wejrzenia, wiedział, że nie miałby odwagi o nią zapytać.... A już na pewno nie po tym, gdy jego starszy kolega skorzystał z prysznica. Ale, ponieważ Kenobi sam wyszedł z propozycją (i nawet przygotował wodę!), Anakin mógł się wykąpać bez nieprzyjemnego uczucia w żołądku.
Przy bliższym poznaniu, Obi-Wan okazywał się naprawdę troskliwym człowiekiem. Zupełnie jak...
Powróciły wspomnienia z kąpieli na Coruscant, a radość w sercu chłopca przerodziła się w żal i tęsknotę. Anakin pamiętał... pamiętał tak wyraźnie, jakby wszystko działo się w tej chwili.
Wanna w apartamencie Palpatine'a była – z braku lepszego słowa – wypasiona. Cała z marmuru i z poustawianymi na eleganckiej półce pachnącymi płynami z różnych stron Galaktyki. Anakin zaczął je wlewać do wody, aż powstała gruba warstwa pachnącej piany. A potem zawołał Qui-Gona i piszcząc z zachwytu zaczął mu demonstrować, jak buduje różne kształty.
"Zgadnij, co to jest?" – pytał, niecierpliwie grzebiąc paluszkami w pianie. – „Widzisz, to jest mój ścigacz. A to Sklep Watto. O, zobacz, mogę go rozwalić jednym cięciem. Paf!"
Z całej siły uderzył rączką w puszystą powierzchnię, ochlapując klęczącego przy wannie Mistrza Jedi. Ale nie przejął się i zaczął budować dalej (budować i rozwalać), opowiadając różne historie i co jakiś czas robiąc przerwę, by zanurzyć ramionka w płynnym cieple i wymruczeć: „raju, ta woda jest taka supeeeer".
Qui-Gon reagował na to wszystko z typowym dla siebie pobłażliwym uśmiechem. Choć widać było, że nie nawykł do zajmowania się rozentuzjazmowanymi dziewięciolatkami, w żaden sposób nie dawał chłopcu do zrozumienia, że wolałby być gdzie indziej, albo że uważa bawienie się pianą za głupie. Poświęcał małemu towarzyszowi całą swoją uwagę, kiwając głową i co jakiś czas rzucając uprzejmym pytaniem w stylu „Naprawdę?" lub „Ach tak, Ani?".
A pod koniec podwinął rękawy swojej tuniki Jedi aż do łokci i umył Anakinowi głowę. Powoli, dokładnie i bez pośpiechu. Długie palce po ojcowsku wcierały szampon w głowę, kark i wszystkie wrażliwe miejsca za uszami i Anakin czuł się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
A teraz stał na środku łazienki i czuł się najbardziej nieszczęśliwą istotą na planecie. Patrzył na wypełnioną po brzegi wannę, w której nie było piany i myślał, że była rzecz, której pragnął bardziej niż ciepłej wody.
Chciał ciepła drugiej osoby.
Chciał, by ktoś popatrzył na jego wygłupy w wannie i się uśmiechnął. By ktoś umył mu głowę i przypomniał mu o zamknięciu oczu, żeby ani jedna kropla szamponu nie wpadła tam, gdzie nie trzeba. By ktoś otulił go po kąpieli jednym z tych białych puchatych ręczników, a potem poprowadził do pokoju i pomógł się ubrać.
Ktoś.
Anakin nieśmiało wychylił głowę z łazienki. Obi-Wan siedział na sofie w samym ręczniku, obracając w dłoniach miecz świetlny Qui-Gona. Minę miał tak ponurą, że strach było zapytać go o pogodę, a co dopiero poprosić o umycie głowy. A ten jego wzrok...
Rączka chłopca mocniej zacisnęła się na framudze. Z niewytłumaczalnych dla siebie powodów Anakin pomyślał, że oddałby w tej chwili wszystko, by Obi-Wan spojrzał na niego z taką samą troską, z jaką patrzył na broń Mistrza. A potem pomyślał, że Obi-Wan prawdopodobnie nigdy tak na niego nie spojrzy i zrobiło mu się potwornie smutno.
Zrzucił z siebie ubrania i bez entuzjazmu wszedł do wanny. Objął kolana ramionkami. Ciepła woda nie wydawała mu się tak przyjemna jak poprzednim razem.
- Anakin? – usłyszał ciche pukanie.
Z nadzieją podniósł główkę.
- Co? – zapytał i niemal od razu skarcił się w duchu. Chyba lepiej byłoby powiedzieć „tak?", a nie „co".
Nie robił sobie wielkich nadziei, ale przez sekundę pomyślał, że może... To raczej mało prawdopodobne, by Obi-Wan odgadł jego ukryte pragnienie i przyszedł umyć mu głowę. Mało prawdopodobne... ale nie niemożliwe. Prawda?
- Znalazłem w szafie sprzątającego droida. Wezmę twoje rzeczy i dam je do wyprania, dobrze? Za parę minut będą suche i czyste.
- Aha – Anakin z żalem spuścił wzrok i zanurzył bródkę w wodzie. – Okej.
Rozległ się szum rozsuwanych drzwi. Już w pełni ubrany, Obi-Wan pozbierał rozrzucone na podłodze ciuchy. Taktownie nie patrzył przy tym w stronę chłopca. Nie rzucił też żadnego komentarza odnośnie niechlujstwa małego towarzysza. Wyszedł i zgodnie z zapowiedzią, wrócił po paru minutach, składając na koszu starannie poskładane, pachnące czystością ubrania. Ciekawe, czy sam je poskładał, czy była to robota droida?
Poproś go – szepnął głosik w głowie Anakina. – Qui-Gon też nie przyszedł do łazienki sam z siebie. Musiałeś go najpierw zawołać. No już, poproś! Nie powiedział nic, gdy upuściłeś miecz świetlny. Umycie głowy to nic takiego. Powiedz, że jesteś z pustynnej planety. Powiedz, że sam nie umiesz...
Chłopiec nerwowo przełknął ślinę.
„Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?"
„Masz ochotę na coś konkretnego?"
Obi-Wan sam go zachęcał – a mimo to proszenie go o różne rzeczy nie było tak łatwe jak bezwstydne proszenie Qui-Gona. Albo Padme. Po śmierci Qui-Gona nic nie było łatwe...
Ostatecznie Anakin nie zdołał się przełamać. Zaczekał, aż starszy kolega wyjdzie z łazienki, po czym sam umył sobie głowę. Zanurzenie włosów w ciepłych objęciach wody sprawiło, że poczuł się nieznacznie lepiej.
Kiedy skończył kąpiel, ubrał się i wrócił do sypialni, śniadanie czekało już na stole. Siedzący na kanapie Obi-Wan (który póki co niczego nie tknął) poklepał miejsce obok siebie.
- Usiądź i zjedz – zachęcił Anakina.
Chłopiec posłusznie usadowił się obok młodego mężczyzny, pilnując, by nie otrzeć się o niego biodrem. Po jedzenie jednak nie sięgnął. Zmierzył wzrokiem rozłożone na talerzu pyszności, wyobraził sobie, jak wkłada je do swojego ściśniętego od żalu gardła i automatycznie się wzdrygnął.
- Nie jestem głodny – mruknął, splatając rączki na udach.
- Wcześniej też tak mówiłeś – łagodnie przypomniał Obi-Wan. – Twój brzuch zgłosił protest.
- Nie dam rady zjeść.
- Jedzenie jest pyszne. Są owoce, mięso, kasza...
- Nie dam rady.
- Jesteś za chudy. Dobrze by było, żebyś coś zjadł.
- Nie mogę!
Anakin posłał rozmówcy zdesperowane spojrzenie. W odpowiedzi Kenobi cicho westchnął.
- Cóż... - kręcąc głową, uniósł dłoń. – Nie pochwalam używania Mocy do tego typu celów, ale chyba nie mam innego wyjścia.
Fioletowy owoc w białe, przypominające błyskawice, paski uniósł się z talerza, poszybował w górę i zaczepnie trącił chłopca w usta. Anakin nie mógł powstrzymać uśmiechu. W oczach Obi-Wana zamigotało subtelne rozbawienie.
- To jest jogan – oznajmił Kenobi. – Jadłeś to kiedyś?
- Nie – chłopiec złapał owoc i zatopił w nim zęby. – Dobry.
Chłodny miąższ wcale nie poharatał mu gardła. Przeciwnie – przyjemnie po nim spłynął, sprawiając, że łatwiej się oddychało. Również żołądek ucieszył się z kontaktu z pożywieniem.
- Proszę, zjedz coś, Anakinie – Obi-Wan wydał jeszcze jedno westchnienie. – Jeśli zemdlejesz z braku jedzenia, będę miał wyrzuty sumienia.
No cóż, skoro tak...
Chłopiec wyciągnął rączkę po kolejnego jogana, ale zanim zdążył go dotknąć zawahał się.
- A ty? – posłał towarzyszowi uważne spojrzenie.
- Co ja? – Kenobi uniósł brwi.
- Nie jesz?
- Ja... A, bo wiesz... Tak jakoś...
- Jeśli TY zjesz, to JA też zjem!
W pierwszym odruchu Obi-Wan wyglądał na zdumionego. Kiedy dostrzegł niezłomność w oczach małego rozmówcy, z miną pokonanego człowieka wypuścił powietrze z ust.
- No dobrze – nałożył do miseczki porcję kaszy.
Chłopiec nieznacznie rozluźnił ramiona i po chwili obaj zaczęli jeść. Żaden z nich się przy tym nie śpieszył – brali wręcz mikroskopijne kęsy, gryźli wszystko po dwadzieścia razy, a sięgali po więcej dopiero wtedy, gdy nabrali pewności, że wciąż coś zmieszczą.
Anakin nie przypominał sobie, by kiedykolwiek w życiu jadł tak wolno. Lata pracy u Watto przyzwyczaiły go do pochłaniania posiłków w zastraszającym tempie – przerwa obiadowa dla niewolnika trwała może z dziesięć minut, a tego, czego nie zdążyło się zjeść, nie można było później dokończyć. Jedzenie w tak żółwim tempie wydawało się... nienaturalne.
Jedynym, co nieznacznie poprawiało chłopcu humor, był fakt, że Obi-Wan wmuszał w siebie kolejne kęsy z taką samą trudnością jak on. Dobrze wiedzieć, że jednak w jakiś sposób odczuł śmierć Qui-Gona. Może i nie płakał, ale przynajmniej miał problemy z jedzeniem. Anakin lubił go przez to odrobinę bardziej.
Wspólnymi siłami udało im się pochłonąć połowę tego, co zostało przyniesione. To chyba było więcej, niż oczekiwał Obi-Wan, bo gdy skończyli, wydał krótkie skinienie aprobaty.
- Za jakąś godzinę przyleci tutaj delegacja z Coruscant – powiedział, polewając Anakinowi herbatę z yarumu. – Dowiedziałem się od droida, który przyniósł jedzenie.
- Delegacja? – chłopiec pożałował zbyt szybkiego skosztowania napoju. Sparzył sobie język.
- Przyłóż do niego zimną łyżeczkę – podpowiedział Kenobi. – Nowy Kanclerz postanowił, że złoży Królowej wizytę. Chce osobiście przeprosić za błędy poprzednika. Jego gwardia odeskortuje Wicekróla do Senatu, by stanął przed sądem.
- Mamy nowego kanclerza? Kogo?!
- Palpatine'a.
Anakin uśmiechnął się.
- Dobrze, że wygrał. Jest bardzo miły! Gdy byliśmy na Coruscant, pozwolił mnie i Qui-Gonowi skorzystać ze swojego...
Przypomniawszy sobie o bolesnej stracie, chłopiec urwał w pół słowa. Obi-Wan przez chwilę wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś uszczypliwego, ale koniec końców zrezygnował.
- Szybko go wybrali – Anakin stwierdził, chcąc jak najszybciej wyrzucić z głowy wspomnienie o Qui-Gonie.
- Taak – Obi-Wan wzniósł oczy ku niebu. – To było jedna... z najszybszych kampanii w historii Galaktyki – dokończył z pewną nutą rezygnacji.
- Kiedy było głosowanie?
- Wczoraj.
- Wtedy, gdy walczyliśmy?
Kenobi posłał chłopcu zatroskane spojrzenie.
- Anakin... - oparł dłoń na udzie, by ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. – Zdajesz sobie sprawę, że przespałeś pełne dwa dni?
- CO?!
Anakin wytrzeszczył oczy. Ale że... tak długo?! Zwyczajnie nie mógł uwierzyć. Wydawało mu się, że od momentu, gdy Padme położyła go łóżka minęła zaledwie chwilka.
Chociaż. Teraz, gdy wysilił pamięć, to zaczęły do niego wracać różne szczegóły. Takie jak wstawanie do toalety, albo bycie szturchanym przez różnych ludzi, którzy pytali go, czy nie jest głodny. Najwyraźniej jego wymęczony umysł wymazał te momenty z pamięci. Albo przyćmił je, by wyglądały na sen.
- Dwa dni – kręcąc głową, potwierdził Obi-Wan. – To pewnie wynik stresu. Choć całkiem możliwe, że to ja częściowo to spowodowałem.
- Ty?
- Położyłem ci dłoń na głowie i użyłem Mocy, by trochę cię uspokoić. Najwyraźniej przedobrzyłem.
„Zaśnij, Anakinie" – w pamięci chłopca rozbrzmiał hipnotyczny głos.
A więc to jednak nie był sen...
- Spałem przez dwa dni – szepnął Anakin. Niepewnie podniósł wzrok na starszego kolegę. – No a wtedy, gdy ja spałem... Gdzie ty byłeś?
Obi-Wan zawahał się.
- Głównie tutaj – przyznał z pewną niezręcznością.
Ze mną! – serce chłopca wypełniło się nieśmiałą radością. – A więc był przy mnie... przez cały ten czas!
- Królowa miała wszystko pod kontrolą, więc nie potrzebowała mojej pomocy – Kenobi odwrócił wzrok i rozmasował kark. Jakby próbował się usprawiedliwić. – Po zniszczeniu droidów nie musiałem już niczego robić.
- I nie było ci nudno? No wiesz, skoro ja cały czas spałem...
Anakin miał nadzieję, że jego starszy kolega nie spędził ostatnich dwóch dni, śpiąc w pozycji siedzącej na tej okropnej sofie.
- Głównie medytowałem – Obi-Wan uśmiechnął się ponuro. – Kilka razy wychodziłem na taras, by poćwiczyć. Trochę czytałem na moim datapadzie i dałem sobie czas na skończenie raportu dla Rady.
Zabawne, że na tej zacnej liście nie znalazło się jedzenie. Pewnie Obi-Wan nie odczuwał potrzeby wspominania o tak rutynowej codziennej czynności. Chyba, że urządził sobie dwudniową głodówkę? Oby nie...
Anakin o czymś sobie przypomniał.
- Właśnie! No bo Rada... - nerwowo przełknął ślinę. – No wiesz, Rada Jedi... Czy oni... Kiedy... Czy coś...
Nie miał pojęcia, jak sformułować pytanie. Wiedział, że jeśli szybko nie weźmie spraw we własne ręce, może stracić jedyną w życiu okazję, by zostać prawdziwym Jedi. Problem w tym, że jakaś część jego wciąż nie chciała myśleć o czymkolwiek innym niż utrata Qui-Gona.
- Rada przyleci na Naboo razem z Kanclerzem – powiedział Obi-Wan. – W pełnym składzie.
- Wszyscy?
- Wszyscy.
Wydawało się to trochę dziwne.
- Mają do podjęcia kilka ważnych decyzji – wyjaśnił Kenobi. – Między innymi dotyczących mnie i ciebie.
- Ciebie? – zdziwił się chłopiec.
Że Rada miała rozmawiać o jego przyszłości, to było do przewidzenia. Ale czego mogli chcieć od Obi-Wana?
- Mój Mistrz nie żyje – mruknął młody mężczyzna. Nawet jeśli powiedzenie tego sprawiło mu ból, to go nie pokazał. – Choć od jakiegoś czasu pojawiały się sugestie odnośnie mojej gotowości, to z formalnego punktu widzenia nadal jestem Padawanem. Rada musi zdecydować, czy jestem gotowy do Prób. W normalnych okolicznościach dyskutowaliby o tym na Coruscant, ale że i tak zamierzali zjawić się na... pogrzebie Qui-Gona, postanowili, że zrobią to tutaj.
Chłopcu zakręciło się w głowie.
- Pogrzeb? – odezwał się słabym głosem.
- Odbędzie się dziś wieczorem – kładąc mu dłoń na ramieniu, szepnął Obi-Wan.
Anakin był zdruzgotany. Nawet nie widział jeszcze cia... nie widział jeszcze Qui-Gona! Nie chciał, by jego pierwsze oglądanie twarzy zmarłego Mistrza odbyło się w tłumie ludzi. Zaraz, ale jak to właściwie...
- Jak to właściwie wygląda? – wydukał z wyraźnym trudem. – Pogrzeb – dodał błyskawicznie.
Nie chciał, by Obi-Wan uznał, że chodziło mu o ciało... Ciało! Wreszcie powiedział w myślach TO słowo. Jakimś cudem udało mu się nie rozpłakać.
- Starożytny zwyczaj naszego Zakonu nakazuje, by palić poległych – Kenobi mówił o tym z takim spokojem, że Anakin jednocześnie mu tego zazdrościł i go za to nienawidził. – Pierwsi Jedi, którzy zapoczątkowali rytuał, wierzyli, że widok tańczącego ognia pomaga spalić gromadzący się w sercu smutek... zebrać cały żal związany z odejściem ukochanej osoby i oddać go Mocy.
Młody mężczyzna urwał na chwilę, po czym dodał:
- Qui-Gon też w to wierzył. Jestem pewien, że chciałby zostać pożegnany właśnie w taki sposób. Kiedyś, gdy uczestniczyliśmy w czyimś pogrzebie, powiedział mi, że gdyby mógł wybierać, chciałby odejść na jakiejś ładnej, zielonej planecie.
- Często mówił o swojej śmierci? – chłopiec spytał nieśmiało.
- Nie bał się o tym rozmawiać – oczy, którymi spojrzał na niego Obi-Wan były łagodne, lecz poważne. – On nie bał się śmierci, Anakinie.
Anakin nie był pewien, czy to stwierdzenie go pocieszało.
- A ty? – spytał starszego kolegi.
- Nie boję się umrzeć – młody mężczyzna odparł bez wahania. – Zwłaszcza, jeśli miałaby to być śmierć w służbie Jedi.
Spojrzał na małego towarzysza w taki sposób, jakby zadawał mu jakieś pytanie.
Chłopiec szybko zrozumiał, o co chodzi.
- Ja... nie wiem, czy boję się śmierci – przyznał szczerze. – Nigdy o tym nie myślałem.
- Nie sądzę, byś bał się śmierci – uważnie się w niego wpatrując, stwierdził Obi-Wan. – Dziecko, które boi się umrzeć, nie wzięłoby udziału w bitwie kosmicznej. Moim zdaniem, nie boisz się. Po prostu potrzebujesz jeszcze trochę czasu... i treningu, by to sobie uświadomić.
„Trening".
Anakin w dalszym ciągu nie miał odwagi, by zapytać, co będzie z jego treningiem Jedi. Nie miał też pojęcia, jaką obrać strategię.
Czy powinien sam pójść do strasznych członków Rady i poprosić, by z nim porozmawiali? Czy może lepiej poprosić Obi-Wana, by spytał w jego imieniu? Ale czy Obi-Wan w ogóle by się zgodził? Miał już tyle na głowie... Czy przy tylu obowiązkach znalazłby czas, by zająć się sprawami Anakina?
„Zaopiekuję się tobą".
Chłopiec wciąż nie był pewien, co te słowa właściwie oznaczały. I bał się zapytać.
Cóż za ironia. Nie bał się śmierci albo niebezpiecznych bitew kosmicznych, ale bał się tak wielu innych rzeczy.
Bał się poprosić o zostanie zaprowadzonym do ciała człowieka, za którym tak tęsknił. Bał się poprosić o cokolwiek innego. Bał się zapytać o swoją przyszłość. Ogólnie bał się przyszłości.
Bał się tego nowego, strasznego świata, w którym nie było Qui-Gona.
XXX
Gdy delegacja z Coruscant przybyła na Naboo, Anakin wrócił do pełnienia roli, którą wyznaczono mu od czasu pojmania Wicekróla - znowu stał się bezużytecznym dzieckiem, niemającym nic do roboty, otoczonym przez zapracowanych dorosłych.
Jedyną pozytywną zmianą, która dla niego nastąpiła, był fakt, że przez cały czas przebywał u boku Obi-Wana. Od czasu wspólnego śniadania, Kenobi pilnował go z pieczołowitością ptasiej matki – regularnie zerkał w dół, sprawdzając, czy niezdarne pisklę wciąż drepcze u jego boku, co jakiś czas zagarniając je brązowym płaszczem jak skrzydłem. Okazjonalnie kładł też Anakinowi dłoń na ramieniu, albo zadawał mu jakieś mało znaczące pytanie.
Być może była to z jego strony jakaś forma rekompensaty ze te pierwsze godziny po śmierci Qui-Gona, gdy porzucił chłopca na rzecz grasujących wokół zamku droidów. Tak czy siak, było to bardzo miłe. I sporo ułatwiało.
Będąc blisko Obi-Wana Anakin nie czuł się aż tak przytłoczony w obecności członków Rady Jedi, którzy wyszli z promu kanclerza Palpatine'a. Nie bał się też, że popełni przy nich jakąś gafę – wystarczyło robić dokładnie to samo, co starszy kolega.
Najtrudniejszym wyzwaniem okazało się siedzenie cicho.
W miarę jak pierwszy szok związany z ponownym spotkaniem Wielkich Mistrzów minął, Anakin zaczął przestępować z nogi na nogę i zastanawiać się, jakby tu ugryźć temat swojej przyszłości. Albo poprosić o „widzenie" z Qui-Gonem przed pogrzebem.
Problem w tym, że Obi-Wan zabronił mu robienia czegokolwiek. Cóż... a przynajmniej w sprawie Mistrzów, bo o oglądaniu Qui-Gona póki co nie rozmawiali – podobna prośba wciąż nie przeszła Anakinowi przez gardło. Chłopiec spytał jedynie, czy będzie mógł porozmawiać z Radą Jedi, na co Obi-Wan położył mu dłonie na ramionach, mówiąc mu, by „na razie nie podejmował żadnych działań i zostawił wszystko jemu".
Cokolwiek to miało znaczyć.
Choć zawierzył starszemu koledze, chłopiec nie czuł się do końca komfortowo. Ufanie Obi-Wanowi nie było tym samym, co ufanie Qui-Gonowi.
Qui-Gon zyskał zaufanie Anakina tym, że... po prostu był Qui-Gonem. Cudownym człowiekiem, który uwolnił go z niewoli.
Natomiast Obi-Wanowi Anakin ufał tylko i wyłącznie dlatego, że Qui-Gon mu ufał. A to było jak wsiadanie do wskazanego przez ukochaną osobę statku kosmicznego, nie mając bladego pojęcia o celu podróży. Anakin wskoczyłby do każdego statku, który wskazałby mu Qui-Gon. Zrobiłby to bez wahania, nie zadając żadnych pytań. Co nie zmieniało faktu, że czułby się spokojniejszy, gdyby trochę lepiej znał Obi-Wana.
Albo, gdyby nie został odprawiony akurat wtedy, gdy Obi-Wan miał coś załatwić z Yodą i Windu.
- Nie mogę iść z wami? – błagalnie spojrzał na zmęczoną twarz młodego mężczyzny. – Nie będę przeszkadzał. Cały czas będę cicho. Przecież byłem cicho tak, jak prosiłeś!
- Idziemy do miejsca, w którym zginął Mistrz Qui-Gon – wzdychając, wyjaśnił Kenobi. – Naprawdę wolałbym, żeby cię przy tym nie było, Anakinie.
- Kiedy ja...
Nie chcę być teraz z daleka od ciebie!
Nie po tym, jak zaczął naiwnie myśleć, że będą razem przez cały dzień.
- To nie zajmie dużo czasu – ze zmarszczonym od niepokoju czołem Obi-Wan zerknął w stronę Yody i Windu, którzy obserwowali ich z drugiego końca placu. Czarnoskóry Mistrz Jedi zaczął wyglądać na odrobinę poirytowanego. – Zostawię ci mojego datapada, żebyś się nie nudził.
- Ale nie znikniesz na wiele godzin, tak jak wtedy, gdy poszedłeś uganiać się za głupimi droidami? – chłopiec pożałował tego dziecinnego pytania, jak tylko je zadał. Niestety, było za późno.
- Te droidy były poważnym zagrożeniem dla tutejszej ludności – Kenobi surowo uniósł brwi. – Byłem pewien, że Królowa wytłumaczyła ci, jak ważne było, żebym się nimi zajął?
- Wytłumaczyła! – Anakin rozpaczliwie próbował naprawić swój błąd. – Ja sam wiem... Przepraszam, że...
Nie chciał wyjść na zabiegającego o uwagę bachora.
Spojrzenie Obi-Wana nieco złagodniało.
- To naprawdę nie potrwa długo. Ani się obejrzysz, będę z powrotem. Tylko trzymaj się głównej części pałacu, żebym nie musiał cię szukać. No już, nie dąsaj się – zaczepnie przeczesał chłopcu włosy, czym go trochę uspokoił. – W datapadzie jest folder o członkach Rady Jedi. Kiedy mnie nie będzie, możesz pouczyć się ich imion.
To... nie był taki zły pomysł. Może ta odrobina czasu we własnym towarzystwie (lepiej dla Obi-Wana, żeby to rzeczywiście była odrobina!) okaże się całkiem produktywna.
Anakin pożegnał starszego kolegę, a po jego odejściu zabrał się za dyskretne „śledzenie" kręcących się w pobliżu Mistrzów i Mistrzyń. Porównywał ich twarze z informacjami na datapadzie, szybko odgadując, z kim ma do czynienia. Niektórzy przyuważyli go, domyślili się co robił i posłali mu pobłażliwe uśmiechy. Inni obserwowali go z nieco większą rezerwą, jakby wciąż nie zdecydowali, co na jego temat myślą. Wrogich spojrzeń – na całe szczęście! – jak na razie nie otrzymał wcale, co wypełniło jego zmartwione serduszko ulgą.
Po „przerobieniu" niemalże wszystkich, chłopiec nabrał szczególnej sympatii do dwójki Jedi. Pierwszym była Depa Billaba – czarnowłosa kobieta o zadziwiająco psotnym, jak na poważną Mistrzynię, wzroku – a drugim Even Piell – niziutki mężczyzna z rasy wielkouchych Lanników, przemawiający do kolegów szorstkim głosem, niepasującym do ciepła migoczącego z jedynego zdrowego oka. Oboje wydawali się Anakinowi jakby mniej straszni. Uznał, że gdyby chciał zapytać o coś któregoś członka Rady, wybrałby właśnie jedno z nich.
A wciąż nie widział jeszcze trójki Mistrzów. Zerknął na swoją listę:
Eeth Koth, Saesee Tiin i Plo Koon.
Może i oni będą mu przychylni? Gdyby im się spodobał, miałby po swojej stronie niemal połowę Rady. Niemal. Ale to zawsze coś...
Zaczął ich niecierpliwie szukać. Plo Koona nigdzie nie było widać, natomiast pozostała dwójka toczyła właśnie dyskusję z Kanclerzem.
- Nie chcę się mieszać do wewnętrznych spraw Jedi, ale ciekawość nie daje mi spokoju i muszę o to zapytać – Paplatine splótł palce dłoni. – Czy zdecydowaliście już może, jaki będzie los młodego Skywalkera?
Anakin wstrzymał oddech. Rozmawiali o nim!
- Widzę, że chłopiec przykuł twoją uwagę, Ekscelencjo – uprzejmie odpowiedział Saesee Tiin, Mistrz z opadającymi ku ramionom ostrymi rogami.
- Jego odwaga wywarła na mnie ogromne wrażenie – Kanclerz uśmiechnął się. – Jako nowemu przywódcy Republiki ciężko mi nie docenić faktu, że tak młody człowiek bez wahania naraził się na niebezpieczeństwo, by walczyć o innych... W dodatku o ludzi z mojej ojczystej planety!
Chłopiec wiedział, że nie wypadało podsłuchiwać, ale, jakby wbrew swojej woli, zrobił krok naprzód. Miłe słowa, które padały pod jego adresem, przyciągały jak superszybkie wyścigi.
- To zdumiewające - podkreślił Palpatine – że niektórzy dorośli mężczyźni uciekają od działania, woląc, by inni rozwiązali problemy za nich... zupełnie jak dzieci! A tak mały chłopiec bez wahania rzuca się na pierwszą linię frontu. To wyjątkowa cecha, zgodzicie się?
Anakin zaczerwienił się. Jeszcze nikt nie mówił o nim w tak miły sposób. Nawet Qui-Gon nie obsypał go tak wieloma komplementami po wygranym wyścigu Bunta. Większość pochwał przekazał mu bez słów – poprzez ciepłe spojrzenie ciemnoniebieskich oczu.
Nie żeby Palpatine był lepszy od Qui-Gona, ale... Chłopiec musiał przyznać, że zaczyna lubić tego człowieka coraz bardziej. Już wcześniej był mu wdzięczny za drobną uprzejmość, jaką było udostępnienie jemu i Qui-Gonowi swojego dodatkowego apartamentu, a teraz zaczął mieć kolejny powód do podziękowań.
On jest tak samo dobrym przywódcą jak Padme – wywnioskował Anakin.
Kimś, kto mimo zdobycia władzy, znalazł czas, by zainteresować się mało znaczącymi maluczkimi. Takimi jak zdolne dzieci z pustynnych planet.
- To prawda, że chłopiec jest odważny. Lecz jego niespodziewane uczestnictwo w bitwie może być też odbierane jako lekkomyślność.
Te słowa brutalnie przerwały piękny ciąg komplementów. Wypowiedział je Eeth Koth – Mistrz Jedi, który, podobnie jak zabójca Qui-Gona, był zabrakiem, lecz w przeciwieństwie do Sitha miał bladą, pozbawioną tatuaży twarz.
- I nie, jeszcze nic nie zostało postanowione – dodał po chwili. – Zdecydujemy o losie chłopca podczas dzisiejszego posiedzenia.
- Rozumiem – Kanclerz wyglądał na zatroskanego. – Ponownie przepraszam, że o to pytam... Nie chcę, byście pomyśleli, że próbuję w jakiś sposób wpłynąć na waszą decyzję. To w końcu sprawy Jedi. Ale zastanawiałem się... zupełnie nie znam się na podobnych sprawach, ale czy wyczyn małego podczas bitwy, nie świadczy przypadkiem o głębokiej więzi z Mocą?
- Nie odbieramy twoich pytań za wtrącanie się, Ekscelencjo – Tiin uspokoił rozmówcę. – Podczas podróży z Coruscant i tak stałeś się mimowolnym świadkiem... niektórych naszych dyskusji. Zapewniamy, że gdyby którakolwiek z tych spraw była poufna, otwarcie byśmy o niej nie rozmawiali. A odpowiadając na pytanie... Twoje domysły są trafne, Ekscelencjo. Wyczyny młodego Skywalkera nie tylko potwierdziły to, co ustaliliśmy już wcześniej... to znaczy ogromną więź chłopca z Mocą... ale również pokazały nam, że mały szybko się uczy i umie wykorzystać swoje dary w praktyce.
To chyba dobrze? – z nadzieją pomyślał Anakin.
- Nie wiem, jak na podobne sprawy zapatrują się doświadczeni i mądrzy Mistrzowie - zaczął Palpatine - ale z punktu widzenia zwykłego cywila... a zarazem przywódcy Senatu – dodał jakby od niechcenia – byłoby grzechem, gdyby tak zdolne dziecko nie dostąpiło zaszczytu rozpoczęcia treningu Jedi. Ktoś taki jak Skywalker z pewnością wyrósłby na wspaniałego Obrońcę Pokoju... Kogoś wystarczająco silnego, by bronić naszej ukochanej Republiki.
- Są wśród nas Mistrzowie, którzy podzielają twój pogląd, Ekscelencjo – przyznał Koth. – Ale...
Chłopiec przełknął ślinę.
„Ale?"
- Obawiam się, że śmierć Mistrza Jinna nieco skomplikowała i tak już trudną sytuację.
Anakin z trudem powstrzymał głośny jęk. W jaki sposób śmierć Qui-Gona mogłaby JESZCZE BARDZIEJ skomplikować mu życie?!
- Wyczyn Skywalkera podczas bitwy był imponujący – mówił zabracki Mistrz. – i naturalnie przysporzył mu zwolenników. Problem w tym, Ekscelencjo, że Jedi... a zwłaszcza członkowie Rady, muszą zawsze myśleć naprzód. Nawet jeśli pogodzilibyśmy się z ryzykiem, jakim jest szkolenie kogoś w tak późnym wieku, natrafilibyśmy na pewną... przeszkodę.
- Przeszkodę? – zdziwił się Palpatine. – A jakaż to przeszkoda mogłaby stanąć na drodze tak utalentowanemu dziecku?
- Przyjęcie do Zakonu to jedno – ponuro stwierdził Tiin – a zostanie wybranym przez Mistrza to drugie. Innymi słowy, nawet jeśli Rada wyraziłaby zgodę na przyjęcie chłopca, istniałoby bardzo duże prawdopodobieństwo, że nikt by go...
Ciąg dalszy nie nastąpił, ale Anakin nie musiał go usłyszeć. I tak poczuł się okropnie. Kanclerz wyraził zdumienie, unosząc brwi.
- Skywalker nie jest taki jak inni – powiedział Mistrz Koth. – Ma w sobie o wiele więcej Mocy niż przeciętne dziecko... Żeby nie powiedzieć: niewyobrażalnie więcej! Różni się od zwykłych Adeptów Jedi, gdyż w przeciwieństwie do nich NIE został wychowany w świątyni. Już nie wspomnę o tym, że niektórzy uważają go za Wybrańca. Mistrz, który podjąłby się trenowania go, nie tylko stanąłby przed wielkim wyzwaniem, ale też znalazłby się pod ogromną presją. Qui-Gon Jinn zdawał sobie z tego sprawę. Chcąc zachęcić Radę do podjęcia decyzji, oświadczył, że osobiście wyszkoli chłopca.
- Zrobił to, pomimo iż posiadał już Padawana – tonem pełnym dezaprobaty wtrącił Tiin.
- Jego deklaracja nie wszystkim się spodobała – wzdychając, zgodził się Zabrak – ale przynajmniej jeden problem z listy został wykreślony. Członkowie Rady zyskali pewność, że będą mieli, komu powierzyć chłopca.
- Gdyby zdecydowali się go przyjąć – podkreślił drugi Mistrz. – A obawiam się, że szanse na to znacząco zmalały. Wraz z odejściem Mistrza Qui-Gona chłopiec stracił swoją największą kartę przetargową. Zostanie wybranym na Padawana to argument, którego nawet Rada Jedi nie może lekceważyć. Choć, niestety, brak perspektyw na Mistrza... To argument znacznie poważniejszy.
- Rozumiem – w głosie Kanclerza dało się słyszeć żal. – To dość... niefortunne. Dziękuję wam za poświęcony czas. Nie będę dłużej odciągał was od obowiązków, Mistrzowie.
Palpatine ukłonił się dwóm Jedi. Odwzajemnili gest i odeszli.
Anakin stał ze spuszczoną główką, bezskutecznie próbując przełknąć gorzkie prawdy, których właśnie się dowiedział. Tkwił w przygarbionej pozycji, aż zdał sobie sprawę, że jest obserwowany przez parę bystrych oczu. Gdy uświadomił sobie, że patrzy na samego przywódcę Republiki, zaczerwienił się.
- Kanclerzu! Z-znaczy... chciałem powiedzieć, Ekscelencjo! P-przepraszam! Wiem, że nie powinno się podsłuchiwać, ale...
- Już dobrze, drogi chłopcze, nie musisz przepraszać – uspokajając małego rozmówcę stonowanym uśmiechem, Palpatine zrobił kilka kroków do przodu, zmniejszając dystans między nimi. – Nie zrobiłeś nic złego. Przecież to nie tak, że schowałeś się w kącie i podglądałeś nas zza rogu. Stałeś w takim miejscu, że spokojnie mogliśmy cię dostrzec. To, że tego nie zrobiliśmy, to wyłącznie nasza wina.
Fakt niezostania skarconym tak zaskoczył Anakina, że chłopiec z początku nie wiedział, co powiedzieć. Zastanowił się nad tym, co usłyszał.
- Cóż... - przyznał po chwili. – Ja rzeczywiście... ale, mimo wszystko...
- Ciekawość to naturalna i zupełnie niegroźna cecha młodych ludzi – Kanclerz wszedł mu w słowo. – A poza tym – posłał chłopcu znaczące spojrzenie – nikt nie może cię winić za chęć posłuchania dyskusji, która bezpośrednio cię dotyczyła. Powinieneś mieć możliwość uczestniczenia w niej i wyrażenia swojego zdania. To twoje święte prawo, mój chłopcze.
Ciało Anakina wreszcie zupełnie się rozluźniło. Jak dobrze, że Palpatine był takim mądrym i wyrozumiałym dorosłym! Wielu mężczyzn na jego miejscu nie omieszkałoby wyznać małego podsłuchiwacza od wścibskich gówniarzy. I jeszcze przyznał małemu towarzyszowi prawo głosu w jego własnej sprawie! Przynajmniej on. No nareszcie!
Chłopiec dziwił się tym, że nie odczuwa absolutnie żadnej presji, przebywając w obecności najważniejszej osoby w Galaktyce. Nie poczuł się onieśmielony nawet wtedy, gdy Kanclerz po ojcowsku objął go ramieniem i poprowadził ich obu korytarzem.
- Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że musiałeś to wszystko usłyszeć – wyznał Palpatine. – Rozmawianie o kimś w obecności tej osoby jest bardzo nieuprzejme. Wstyd mi, że cię nie zauważyłem.
- Nie szkodzi – szybko odparł Anakin. – To nic takiego i... Ja... Przecież nie mogłeś mnie widzieć, Ekscelencjo.
- Nie ukrywam, że jest mi również przykro z powodu wyniku tej niefortunnej rozmowy. Wierz lub nie, ale kiedy ją rozpoczynałem, liczyłem, że potoczy się zupełnie inaczej. Bardzo cenię sobie Mistrzów Jedi. Darzę ich wszystkim ogromnym szacunkiem, ale... ech... powiem ci szczerze, czasem zupełnie nie rozumiem ich decyzji.
Chłopiec nie odpowiedział, a jedynie markotnie opuścił główkę.
- Domyślam się, że jest ci przykro – Kanclerz posłał mu pokrzepiające spojrzenie.
- Tak – Anakin potwierdził cicho. – Tak, Ekscelencjo.
- Tak bohatersko broniłeś mojej planety, a oni nadal cię nie chcą...
- Nawet nie o to chodzi! – syknął chłopiec. - Już wcześniej wiedziałem, że mnie nie chcą, ale teraz... teraz... - zacisnął zęby i zbolałym tonem dokończył. – Powiedzieli o tym tak, jakby mieli zmienić zdanie i jednak mnie przyjąć. A potem stwierdzili, że skoro Qui-Gon... Qui-Gon... - głos mu się załamał. – Ponieważ Mistrza Qui-Gona już nie ma, przestałem mieć szansę!
Palpatine ze zrozumieniem pokiwał głową.
- To niesprawiedliwe, że nie możemy być oceniani jedynie za naszą odwagę. I za czyny, których dokonujemy.
Lepiej bym tego nie ujął! – z mieszaniną złości i rozpaczy pomyślał Anakin.
- Ale wiesz... - Kanclerz nieoczekiwanie się uśmiechnął.
Chłopiec posłał mu zaciekawione spojrzenie.
- Bycie Rycerzem Jedi to tylko jeden ze sposobów pomagania innym – splatając dłonie za plecami mówił przywódca Senatu. - Oraz wykorzystywania niezwykłego daru nazywanego Mocą. Zdarzają się Mistrzowie, którzy stwierdzają, że nie są już szczęśliwi w Zakonie... zatem opuszczają go i dalej czynią dobro. Robią dokładnie to samo... albo prawie to samo, co przedtem, tyle że bez Rady wiszącej im nad głową.
Z każdym słowem zainteresowanie Anakina rosło.
- Jedną z takich zbuntowanych dusz jest nie kto inny, jak Mistrz, który wyszkolił dobrze ci znanego Qui-Gona Jinna – Palpatine przystanął, by obdarzyć małego towarzysza tajemniczym uśmiechem. – Mężczyzna znany jako Hrabia Dooku.
- Nauczyciel Qui-Gona opuścił Zakon? – ze zdumieniem wykrzyknął chłopiec.
Dotychczas wydawało mu się, że opuszczanie szeregów Jedi było jakimś ewenementem zdarzającym się raz na tysiąc lat. A teraz dowiadywał się, że w rzeczywistości było to o wiele częstsze i... że zrobił to nie kto inny jak nauczyciel Qui-Gona?!
Nauczyciel Qui-Gona!
Nawet w myślach brzmiało to strasznie abstrakcyjnie. Qui Gon... ach, wspominanie go wciąż tak strasznie bolało! W każdym razie Qui-Gon sprawiał wrażenie kogoś, kto już od urodzenia był mądry. Ciężko było patrzeć na jego brodę... na zmarszczki wokół cierpliwych oczu i wyobrażać sobie, że kiedyś był nieopierzonym młokosem, który od kogoś się uczył.
Nauczyciel Qui-Gona...
Ciekawe, jakim był człowiekiem? Zaraz, a czy Qui-Gon z Obi-Wanem czegoś na jego temat nie wspominali?
Anakin próbował przypomnieć sobie szczegóły tamtej rozmowy, ale zanim zdążył odpowiednio się skoncentrować, Palpatine podjął temat:
- Tak, Hrabia Dooku opuścił Zakon Jedi. Parę lat temu, jeśli się nie mylę. Jednak, zanim to się stało, był uważany za jednego z najznamienitszych Mistrzów. Mówiono, że tylko Mistrz Yoda i Mistrz Windu mogliby dorównać mu w walce.
Yoda i Windu?!
Nawet ktoś tak nieobeznany jak Anakin zdążył dowiedzieć się, że umiejętności tej dwójki były uznawane za legendarne.
- A po swoim odejściu bynajmniej nie stracił szacunku, o nie! – unosząc palec wskazujący, podkreślił Kanclerz. – Mimo odmiennych poglądów, wciąż jest bardzo poważany. A po tym, jak poznałem go osobiście, wcale się temu nie dziwię.
- To Ekscelencja go zna?
- O tak, drogi chłopcze. Choć nie tak dobrze, jakbym chciał. Spotkaliśmy się zaledwie kilka razy, ale to wystarczyło, by ujął mnie swoją charyzmą i bystrością. Już na pierwszy rzut oka widać, że to dawny Mistrz Jedi. Przemawia z rzadko spotykaną mądrością i walczy o swoje ideały z zawziętością prawdziwego Obrońcy Pokoju. Udowadnia, że nie trzeba należeć do Zakonu, by w sercu być Jedi.
Urwał na chwilę, po czym pochylił się w stronę Anakina. Następne słowa wyszeptał z dziwną tajemniczością, jakby dzielił się sekretem.
- Jeśli chcesz, mógłbym was sobie przedstawić.
Druga część rozdziału w czwartek (07.05.2020)
Za korektę jak zawsze dziękuję Mishi Akaitori.
Dziękuję wszystkim cudownym czytelnikom, którzy zostawili dla mnie komentarz bądź gwiazdkę. Niech Moc będzie z wami!
Jak widzicie, Palpie zaczął nieźle kombinować. Jaka "szkoooda", że będzie musiał obejść się smakiem :P
Wciąż przeżywam zakończenie siódmego sezonu Wojen Klonów - strasznie mi smutno, że to już koniec. Chociaż, z drugiej strony... właśnie odkryłam, że ten konkretny sezon wyszedł także w wersji z polskim dubbingiem. Zaraz wezmę się za oglądanie i zobaczę, na jakim poziomie stoi tłumaczenie :)
Pisałam o tym już na tablicy, ale gdybyście chcieli poznać moją dokładną opinię o siódmym sezonie Clone Warsów, zajrzyjcie na mojego Tumblera. Na profilu jest link.
Dla leniwych - joracalltrise.tumblr.com
Opinia została zamieszczona po angielsku, tak więc... tego... no, kto zna, ten sobie poradzi.
Ale jeśli chcecie po prostu pogadać o najnowszym sezonie, możecie śmiało pisać. Mnie ten temat nie będzie się nudził jeszcze przez dłuuugi czas.
Coś jeszcze? Aha.
May the 4th be with you! OH YEAH!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top