Rozdział 3 - Cena zwycięstwa (Część 2)
Cały świat Anakina nagle stał się ciemny i pusty. Zniknęła piękna twarz Padme. Zniknął triumf po zwycięskiej bitwy kosmicznej. Zniknęło wszystko i zostały tylko te trzy straszne słowa:
Qui-Gon nie żyje.
To NIE mogła być prawda!
Anakin ujrzał w wyobraźni twarz człowieka, który zabrał go z Tatooine. Długie, zebrane z tyłu włosy, wypłowiałe od upływu lat, ale wciąż pozbawione siwych pasm. Broda i wąsy. Usta, które na ogół były poważne, ale kiedy układały się w uśmiech, potrafiły przegnać z serca nawet najgłębsze troski. Szaroniebieskie oczy – ciepłe, troskliwe, sprawiające wrażenie zupełnie niezdolnych do nienawiści.
Nikt nie zabije Jedi! – chłopiec usłyszał echo własnego głosu.
Chciałbym, żeby tak było – odpowiedział mu wtedy Qui-Gon.
Przesiąknięty dziecięcą naiwnością Anakin nie uwierzył. Teraz też nie chciał wierzyć!
Nie godził się na sytuację, w której Qui-Gon miałby „po prostu" zgasnąć jak gwiazda. Nie godził się na to, że miałby już nigdy nie spojrzeć w te miłe oczy... że miałby już nigdy nie zostać otulonym łagodnością głosu Qui-Gona. Już nigdy nie usłyszeć swojego imienia wypowiadanego prawie z miłością.
Przez kogoś, kto mógłby być jego ojcem.
Nie mógł uwierzyć. Czuł, że jeśli uwierzy, to nie wytrzyma. Ból rozniesie go od środka!
- Czy Obi-Wan powiedział... jak to się stało? – usłyszał dochodzący jakby z oddali głos Padme.
Rozmowa trwała już od jakiegoś czasu, ale dotychczas Anakin był zbyt otępiały, by zwracać na nią uwagę.
- Nie powiedział wiele – odparł Panaka. – A ja nie chciałem naciskać. Dowiedziałem się tylko tyle że... z początku mieli nad przeciwnikiem przewagę. Konsekwentnie go naciskali i wydawało się, że mają go w szachu. Potem Qui-Gon zagonił Mrocznego Wojownika do wąskiego korytarza. Przeciwnik walczył na dwa ostrza, więc w ograniczonej przestrzeni miałby mniejszą przewagę. Ale niestety okazało się... - Kapitan spuścił wzrok – Okazało się, że to była pułapka. Wąski korytarz był częścią reaktora, i kiedy laserowe ściany zaczęły się aktywować, Qui-Gon i Obi-Wan zostali rozdzieleni. Wygląda na to, że Mroczny Wojownik planował to od samego początku. Walczyć z każdym z nich osobno.
Z punktu widzenia chłopca cała ta opowieść wydawała się rozgrywać w innym wymiarze. To nie mogło tak być! Przecież znał strategię Qui-Gona i Obi-Wana. Nie planowali się rozdzielać – sami tak powiedzieli!
„Może i Jedi są nazywani „Rycerzami", ale to nie znaczy, że czujemy się zobowiązani do stoczenia chwalebnej walki jeden na jeden. Jeśli mamy przewagę liczebną, to ją wykorzystamy. Będziemy walczyć z Sithem we dwóch."
- Przeciwnik przebił Qui-Gonowi serce.
Podobnie jak to zdanie przebiło serce Anakina...
- Kiedy laserowa ściana dezaktywowała się, stoczył pojedynek z Obi-Wanem i jego również omal nie zabił –Kapitan szepnął, na co Padme zakryła usta. – Zdołał pozbawić go miecza świetlnego. Jednak Obi-Wan sięgnął po broń Qui-Gona i zwyciężył. Nie powiedział mi dokładnie, jak to się stało, ale... kiedy spotkałem go w punkcie medycznym, był bardzo...
Panaka urwał na chwilę, szukając właściwych słów.
- Nie mogę powiedzieć, by był ranny. Prawdę mówiąc nie miał aż tylu zadrapań. Jednak dało się wyczuć, że ten pojedynek rozszarpał jego psychikę.
- A dziwisz się, Kapitanie?
Z oczu Padme spływały łzy, ale poza tym dziewczyna panowała nad sobą całkiem nieźle. Być może miało to związek z byciem królową? Być może władcom nie wypadało tracić kontroli nad emocjami – nawet w przypadku śmierci przyjaciół.
- Stracił swojego Mistrza – mówiła Amidala. – To naturalne, że jest zdruzgotany. Do mnie to nadal nie dociera. Nie mogę uwierzyć, że Qui-Gon...
- To kłamstwo!
Panaka i jego władczyni spojrzeli na chłopca. Stał z opuszczoną główką i rączkami zaciśniętymi w piąstki, a jego małe wargi układały się w zawziętą linię.
- T-to kłamstwo – powtórzył, czując gromadzącą się pod powiekami wilgoć.
- Ani... - Padme z troską zmarszczyła brwi.
- T-to nieprawda – głos Anakina powoli przechodził w szloch. – N-nie mogło być tak, jak mówicie... Pamiętam, co mówili Qui-Gon i Obi-Wan! Powiedzieli, że będą walczyć we dwóch. Dwaj na jednego! Nie wierzę, że się rozdzielili!
- Ani...
- A nawet JEŚLI by tak było, Qui-Gon nie mógł przegrać. T-to... to niemożliwe, by został pokonany! Przecież to on jest Mistrzem, a Obi-Wan jego uczniem. A skoro tak, to niemożliwe, by przegrał z kimś, kogo Obi-Wan pokonał!
- Ani, czasami jest tak, że...
- Qui-Gon nie zginął!
Jakaś część Anakina rozumiała, że zachowywał się jak dziecko... że brzmiał jak durny, mały brzdąc, który nie chciał zaakceptować zachodu słońca. Ale miał to gdzieś. Nie obchodziło go to! Bał się, że jeśli zaakceptuje prawdę, ból po prostu go rozniesie... pożre go jak rozpalony od wewnątrz ogień! Nie chciał tego. Wolał brnąć w zaparte i szukać dowodów na to, że tragedia, która rozdzierała mu serce, wcale nie miała miejsca.
- Qui-Gon nie zginął! – krzyknął, z trudem przełykając spływające do ust łzy. – S-skąd możecie wiedzieć? Byliście przy nim, jak zginął? Widzieliście cokolwiek? Widzieliście cia...
Urwał. Słowo „ciało" nie mogło mu przejść przez gardło. Gdyby wypowiedział je na głos, to tak jakby przyznał, że tylko to zostało z Qui-Gona – pozbawione życia skupisko mięśni i kości.
- Widziałem je – szepnął Panaka. – Pomogłem zanieść je do... - wzdrygnął się – do właściwego miejsca – zakończył zbolałym tonem.
- Więc wiesz, gdzie jest Qui-Gon? – zapłakany chłopiec zapytał z nutą gniewu w głosie.
Kapitan zawahał się.
- Tak, wiem, gdzie... gdzie on jest.
- No to zaprowadź mnie do niego!
- Ani – Padme zwróciła się do małego towarzysza błagalnym tonem. – Qui-Gon nie...
- Nie obchodzi mnie to! Chcę go zobaczyć! Zabierzcie mnie do niego!
Musi zobaczyć. Nawet jeśli złamie mu to serce, musi ujrzeć Qui-Gona na własne oczy. Dopiero wtedy będzie miał pewność... dopiero wtedy uwierzy, że powiedzieli prawdę!
Królowa posłała podwładnemu wyczekujące spojrzenie. Panaka zawahał się.
- Bardzo mi przykro, Wasza Wysokość... Anakinie... - nerwowo rozmasował kark. – Przykro mi, ale Sir Jedi... Obi-Wan prosił mnie, by przed pogrzebem nie ruszać ciała.
Ciała!
Anakin chciał rzucić się na śniadoskórego mężczyznę za powiedzenie zakazanego słowa. Zamiast tego wbił wzrok w Padme.
- Chcę zobaczyć Qui-Gona!
To ona jest tutaj najważniejsza, czyż nie? To jej planeta i wszyscy muszą jej słuchać! Gdyby zechciała, mogłaby rozkazać Panace cokolwiek. Prawda?
- Powiedz mu, by zaprowadził mnie do Qui-Gona.
- Ani...
Niech już przestanie powtarzać jego imię i coś zrobi! Niech wykorzysta to, że jest królową. Niech mu pomoże!
- Chcę zobaczyć Qui-Gona – poprosił, coraz bardziej błagalnie. – M-muszę... J-jak go nie zobaczę... Padme, proszę... P-powiedz mu... Pozwól mi!
Posłała mu zbolałe spojrzenie.
- Bardzo mi przykro, Ani, ale... - podobnym tonem mogłaby przemawiać do rannego, nieprzewidywalnego zwierzęcia. - Choć wiem, jak wiele Qui-Gon dla ciebie znaczył, to Obi-Wan był dla niego najbliższą osobą. I wszystkie ważne decyzje w tej kwestii należą do niego. Nie do mnie albo do Kapitana Panaki. Naprawdę cię przepraszam, Ani, ale zignorowanie jego prośby byłoby bardzo nietaktowne. Skoro postanowił, że nikt nie powinien na razie ruszać ciała, powinniśmy to uszanować.
„Ciała!"
Ona TEŻ powiedziała TO słowo! Jak mogła?!
Anakin nienawidził tego słowa. Nienawidził faktu, że to od Obi-Wana zależało, kto mógł zobaczyć Qui-Gona. A ponad wszystko nie mógł znieść świadomości, że „to Obi-Wan był dla Qui-Gona najbliższą osobą".
To niesprawiedliwe! – pomyślał chłopiec.
Niesprawiedliwe było to, że Qui-Gon znaczył dla niego tyle, co cały wszechświat... a on znaczył dla Qui-Gona tylko tyle, co poznane kilka dni temu dziecko z pustyni. A nawet jeśli był dla Qui-Gona czymś więcej, to dla innych nie miało to znaczenia. Z ich punktu widzenia decydujące prawo głosu miał ktoś inny. Młody mężczyzna, którego Qui-Gon znał od dwunastu lat.
Anakin zerwał się do biegu.
- Ani, gdzie ty...
- Skoro to Obi-Wan decyduje, to pójdę i go poproszę! – wyrzucił z siebie. Gromadzące się w oczach łzy sprawiały, że ledwo widział, gdzie idzie.
Obi-Wan MUSI się zgodzić! – myślał rozpaczliwie.
Na pewno nie odmówi, gdy Anakin go o to poprosi. Nie byłby na tyle bezduszny, by odmówić, prawda? Zrozumie, że Anakin musi... że nie ma innego wyjścia... że musi zobaczyć, by uwierzyć, że...
- ANI!
Chłopiec nie zdążył nawet dopiec do połowy korytarza, gdy został schwycony w pasie.
- Puść! – krzyknął, daremnie próbując wyszarpnąć się Panace. – Gdzie jest Obi-Wan? Chcę do niego iść! On mi pozwoli... jeśli zapytam, na pewno pozwoli mi...
- Ani, proszę, spróbuj choć trochę się uspokoić – Padme klęknęła naprzeciwko niego i złapała go za mokre policzki.
- Zabierz mnie do Sali Zebrań. Tam jest Obi-Wan! Muszę go poprosić...
- Dobrze, Ani, poprosisz go, gdy do nas wróci, ale na razie...
- NIE! Chcę, żeby... muszę...
- Ani, mnie też jest przykro i rozumiem, jak bardzo to boli, ale musisz być dzielny! Obi-Wan rozmawia teraz z członkami swojej Rady, a oni... przecież sam wiesz, jacy oni są – Królowa wyszeptała, odwracając wzrok.
Wiedział. Aż za dobrze!
Wbił wzrok w podłogę, na którą kapały jego własne łzy.
- Dla Obi-Wana ta sytuacja i tak jest już wystarczająco trudna – usłyszał głos Padme. – Kiedy umarł mój dziadek, chciałam jedynie zakopać się pod kocem i z nikim nie rozmawiać.
Brzmiało jak dobry pomysł. Nawet lepszy niż oglądanie cia... niż zobaczenie Qui-Gona. Anakin uznał, że i on nie miałby nic przeciwko, by otulić się czymś ciepłym i do nikogo się nie odzywać.
- Ale Obi-Wanowi nie wolno tego zrobić – ze smutkiem ciągnęła Królowa. – Musi opowiedzieć swoim przełożonym, co dokładnie się stało, wytłumaczyć im wszystko ze szczegółami. To... to jest strasznie trudne, Ani. Gdybyś teraz do niego poszedł, utrudniłbyś mu to jeszcze bardziej.
Chłopcu przypomniały się jego własne słowa, wypowiedziane na Coruscant.
„Nie chcę sprawiać kłopotów".
Pamiętał, że Qui-Gon położył mu wtedy dłonie na ramionach i zapewnił go, że nie jest problemem. I Anakin właśnie uświadomił sobie, że niczego tak nie pragnie, jak usłyszeć coś podobnego od Obi-Wana.
Jeśli Qui-Gon rzeczywiście... jeśli Qui-Gon nie... jeśli z Qui-Gonem stało się to, co się stało, to po jego odejściu, jedynym Jedi, który miał z Anakinem jakąkolwiek więź, był Obi-Wan. Chłopiec rozpaczliwie potrzebował od tego człowieka czegoś... Nawet nie tyle deklaracji opieki, co zwykłej akceptacji. Potwierdzenia, że nie stał się osieroconym dzieckiem w samym środku wielkiej Galaktyki. Problemem.
„Gdybyś teraz do niego poszedł, utrudniłbyś mu to jeszcze bardziej."
Padme miała rację – nie mógł teraz do niego pójść. Gdyby Obi-Wan w jakiś sposób dał do zrozumienia, że Anakin mu przeszkadza... Anakin by tego nie zniósł.
Ponownie ujrzał w wyobraźni ciepłe oczy Qui-Gona.
Qui-Gon... Qui Gon...
Z Qui-Gonem wszystko było takie proste. Z Qui-Gonem Anakin czuł się bezpiecznie. Z Qui-Gonem w pobliżu, Anakinowi nie było tak strasznie zimno, nie musiał zmagać się z tą samą potworną samotnością, jak wtedy, gdy zostawił swoją mamę na Tatooine.
Nie, to nie może być prawda. Qui-Gon nie mógł odejść! To niemożliwe!
- Ćśśś... - Padme mocno przytuliła do siebie chłopca. – Już dobrze – szeptała mu do ucha, gdy walczył sam ze sobą, ze wszystkich sił starając się, by ciche pochlipywanie nie przerodziło się w niekontrolowany szloch. – Wszystko się ułoży, Ani. Zobaczysz, jakoś cię ułoży.
- Nie wierzę – odpowiedział, gdy odsunęła go na odległość ramienia i wpatrywała się w niego oczami pełnymi współczucia. – Nie wierzę w to, że Qui-Gon odszedł! Nie wierzę, że już go nie ma! To NIE MOŻE być prawda!
- Ale to jest prawda, Anakinie – powiedział ponury męski głos.
Chłopiec obrócił zapłakaną buzię i zobaczył Obi-Wana. Młody mężczyzna dotrzymał słowa i uporał się z holorozmową zadziwiająco szybko. Padme odsunęła się, by zrobić mu miejsce, ale nie poszedł jej śladem i nie klęknął przed zrozpaczonym malcem. Stał sztywno jak słup i miał tą samą minę co wcześniej – opanowaną, z subtelnymi śladami smutku.
Anakin wolałby, żeby płakał.
- Miałem nadzieję, że to ja ci o tym powiem – wzdychając, Obi-Wan spojrzał chłopcu w oczy. – Przykro mi, że tak się nie stało. Niestety, tego typu wieści mają nieprzyjemny zwyczaj... - urwał i pokręcił głową.
Choć zaledwie parę chwil wcześniej Anakin chciał błagać o zostanie zaprowadzonym do Qui-Gona, teraz bał się o coś takiego poprosić. Spokój Kenobiego onieśmielał go. Być może byłoby mu łatwiej, gdyby Obi-Wan uronił chociaż kilka łez, tak jak Padme? Wówczas Anakin mógłby zobaczyć w nim odbicie własnego smutku... poczuć tę pokrzepiającą ulgę związaną z faktem, że choć rozmówca był dorosły, to cierpiał dokładnie w taki sam sposób. Jak Obi-Wan mógł nie płakać?
Przez to, że prawie nie okazywał emocji, sprawiał wrażenie osoby, która mogła w każdej chwili warknąć coś nieprzyjemnego. Anakin lekko zadrżał, ale dzielnie wytrzymał spojrzenie starszego kolegi.
- Mistrz Qui-Gon... - Obi-Wan wziął głęboki oddech. – Mistrz Qui-Gon jest teraz z Mocą.
„Jest z Mocą".
To stwierdzenie bolało mniej od dobitnego „nie żyje". Ale chłopiec i tak nie chciał go zaakceptować!
- N-nie... nieprawda – zakwilił.
Nie wstydził się samego płaczu... ale nagle zrobiło mu się wstyd, że nie potrafił ograniczyć się do bezgłośnego płaczu, tak jak Padme. Nie chciał płakać w tak otwarty i dziecinny sposób. I to przed Obi-Wanem!
Przed Obi-Wanem, który w ogóle nie płakał. Czemu nie płakał? Czy nie zależało mu na Qui-Gonie?
- On nie odszedł! – ze spojrzeniem, które ktoś mógłby uznać za prowokujące, chłopiec zwrócił się do młodego mężczyzny. – Qui-Gon nie odszedł!
- Połączył się z Mocą – bezbarwnym tonem odparł Kenobi. – Powtarzanie, że „to nieprawda" niczego nie zmieni.
- Nie wierzę, że odszedł... - zdeterminowany, by wymusić na starszym koledze bardziej emocjonalną reakcję, krzyknął Anakin. – Nie wierzę... nie wierzę... NIE WIERZĘ!
- Nie – cicho zgodził się Obi-Wan. – Nie wierzysz. Wiesz.
Łzy, które do tej pory pędziły po policzkach chłopca jak oszalałe, nagle zwolniły tempa. Nieco spokojniejszy niż sekundę temu Anakin patrzył w błękitne oczy rozmówcy i przez moment czuł się tak, jakby wokół nich nie było nikogo innego... jakby byli zupełnie sami. Instynktownie wyczuł, że wkroczyli na temat zrozumiały jedynie dla wybranych.
- Wiedziałeś, co stało się z Mistrzem Qui-Gonem już wcześniej, choć nie potrafiłeś ubrać tego w słowa – powiedział Obi-Wan. – Pamiętasz, Anakinie? Kiedy byłeś w myśliwcu, wyczułeś jego odejście poprzez Moc. Tego typu uczucie... - skrzywił się, jakby coś go ukłuło. – Wyczuwanie odejścia drugiej osoby poprzez Moc jest niemal tak samo bolesne, jak oglądanie tego na własne oczy. Jeśli nie gorsze.
W pierwszym odruchu Anakin nie chciał się zgodzić. Nie wyobrażał sobie, by dziwne uczucie, które dopadło go w myśliwcu mogło być gorsze niż bycie przy Qui-Gonie w chwili odejścia... niż patrzenie jak z ciepłych ciemno-niebieskich tęczówek znika życie.
Ale potem przypomniał sobie, jak dokładnie się czuł, wtedy, w tamtym myśliwcu. To było straszne. Nieporównywalne do czegokolwiek innego! To było tak, jakby dosłownie odczuł czyjąś śmierć.
Padme i Panaka nie wiedzieli, jak to jest. Ale Obi-Wan wiedział. Świadomość tego sprawiała, że Anakin czuł się z nim w jakiś sposób połączony – jakby sposób, w jaki odczuli odejście Qui-Gona stał się nicią, która na zawsze ich ze sobą zespoliła.
Odejście. Złączenie się z Mocą. Śmierć.
Musiał wreszcie to przyznać – zaakceptować fakt, że już nigdy nie usłyszy troskliwego głosu Qui-Gona. Cichutko płakał, zaciskając usteczka, spomiędzy których wydobywały się dźwięki podobne do czkawki. Po zmieszaniu na twarzy Obi-Wana poznał, że Kenobi nie przywykł do oglądania tego typu scen. Zapewne nie miał też doświadczenia w pocieszaniu płaczących dzieci.
W końcu kucnął przed chłopcem. Z bliska jego oczy nie wydawały się aż tak opanowane... choć Anakin nadal wolałby, żeby były mokre, jak jego własne.
- Nie sądzę, by istniały słowa, które mogłyby przynieść ukojenie w tej sytuacji – powiedział Obi-Wan. - Przypuszczam, że tak wielka strata... przestaje boleć dopiero po pewnym czasie.
Po pewnym czasie? Czyli kiedy? Anakin nie wyobrażał sobie, by mógł kiedykolwiek przestać odczuwać ból.
- Chciałbym być starszym i mądrzejszym człowiekiem, który potrafiłby ci coś podpowiedzieć – Obi-Wan na chwilę odwrócił wzrok, po czym znowu spojrzał w zapłakane niebieskie oczy. – Doradzić, jak przejść do porządku dziennego z odejściem kogoś tak wspaniałego jak Mistrz Qui-Gon. Jednak, ponieważ utrata tak bliskiej osoby to pierwsza sytuacja również dla mnie... Ja... Nie jestem w stanie zaoferować ci żadnej mądrości. Mogę ci dać jedynie siebie.
„Siebie"? Co dokładnie miał na myśli?
- Anakinie.
Chłopiec niepewnie podniósł na Kenobiego wzrok. Nie umiał tego wyjaśnić, ale słuchanie swojego imienia z ust tego mężczyzny działało na niego jak środek uspokajający. Może powodem było to, że jedyne osoby używające wobec niego tak łagodnego tonu – czyli Shmi, Padme oraz Qui-Gon – mówiły do niego „Ani"?
Jego przyjaciel z Tatooine, Kitster zwykł mawiać, że zdrobnienia były domeną matek, dziadków i ukochanych. Natomiast ojcowie, z natury bardziej szorstcy, woleli pełną wersję imienia, gdyż...
Serduszko chłopca zatrzepotało jak skrzydła zrywającego się do lotu wróbla.
„Ojcowie".
- Anakinie - łagodnie powtórzył Obi-Wan. – Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?
Niby mało znaczące pytanie, ale niosące ze sobą tak wielki przekaz.
„To Obi-Wan był najbliższą dla Qui-Gona osobą" – powiedziała wcześniej Padme.
A skoro tak, to... czy to nie wokół Obi-Wana powinni gromadzić się ludzie i pytać, czy mogą coś dla niego zrobić? Zapewne. Mimo to Kenobi sam zadał to pytanie - i to właśnie Anakinowi! Świadomie i z premedytacją zrzekł się tytułu Najbardziej Cierpiącej Osoby na rzecz dziewięciolatka, którego ledwie znał. I którego Qui-Gon ledwie znał!
Chłopiec nie wiedział, co o tym myśleć. Wiedział natomiast, że gdyby to ON był uważany za najbliższą Qui-Gonowi osobę, za nic nie oddałby tej pozycji komuś innemu. Wielkoduszność Obi-Wana trochę go onieśmielała.
Ponownie spojrzał w parę błękitnych oczu, a kiedy uświadomił sobie, że rozmówca nadal czeka na odpowiedź, zaczerwienił się.
„Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić"?
Czego Anakin mógłby chcieć od Obi-Wana? Konkretnie od Obi-Wana?
Zabierz mnie do Qui-Gona. Chcę go zobaczyć!
Z żalem uświadomił sobie, że wciąż nie ma dość odwagi, by o coś takiego poprosić.
Przytul mnie.
Szeroka pierś wyglądała zachęcająco. Muskularne ramiona obiecywały poczucie bezpieczeństwa, którego nie mogły dać czułe i kobiece ramiona Padme. Jednak Obi-Wan nie był taki jak Qui-Gon - w przeciwieństwie do swojego Mistrza trzymał do ludzi dystans, i rzadko inicjował kontakt fizyczny. A jeśli odmówi? To byłoby nie do zniesienia!
Zacznij płakać. Skoro nie mogę cię poprosić, żebyś zabrał mnie do Qui-Gona, albo żebyś mnie przytulił, to chcę, żebyś przynajmniej płakał, tak jak ja i Padme. Nie mogę wytrzymać tego, że tak świetnie nad sobą panujesz... Kiedy na ciebie patrzę, to czuję, jakby w ogóle nie było ci przykro z powodu Qui-Gona. To jest okropne! Nie mogę tego wytrzymać! Zacznij płakać!
Ale jak to by w ogóle zabrzmiało? Anakin nie chciał dać Obi-Wanowi do zrozumienia, że o coś go oskarża. Chociaż, OWSZEM, oskarżał go! O noszenie się z tą obrzydliwie spokojną twarzą w tak krótkim czasie po odejściu Qui-Gona.
Jak Obi-Wan mógł zamknąć cały swój smutek z tęczówkach niebieskich oczu? Smutek powinien być widoczny na CAŁEJ twarzy, zdecydował Anakin. Powinien rozpalać policzki do tak intensywnych barw czerwieni, że bolało i wyciskać z oczu strumienie gorących łez.
Bezgłośny i subtelny płacz Padme był jeszcze do przyjęcia – ona była Królową. Ale kompletny brak płaczu ze strony Obi-Wana wydawał się zniewagą!
- Sir Jedi!
W ich stronę biegł jakiś młody żołnierz. Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia lat. Spod czapki wylatywały mu pukle jasnobrązowych włosów. Nos miał obsypany piegami.
- O co chodzi? – Kenobi wyprostował się. Anakin odruchowo zatęsknił za jego oczami znajdującymi się na tym samym poziomie, co jego własne.
- Na... na przedmieściach Theed odkryto kilka aktywnych droidów – nieśmiało zameldował młodzieniec.
- Co takiego?! – zawołał wzburzony Panaka.
- Przecież wszystkie droidy dezaktywowały się po zniszczeniu stacji bojowej – Padme uniosła brwi.
- Wygląda na to, że te nie były podłączone do centralnego komputera – wyjaśnił żołnierz. – Podejrzewamy, że steruje nimi mechanizm ukryty gdzieś w mieście. W miejscu, do którego Wicekról miałby łatwy dostęp. Przesłuchaliśmy zarówno jego jak i jego doradcę, ale milczą jak zaklęci.
- Nakłonienie ich do mówienia zajmie za dużo czasu – stwierdził Panaka. Położył dłoń na przypiętym do pasa blasterze, sygnalizując gotowość do akcji. – Jeżeli to tylko kilka droidów, lepiej będzie po prostu je wybić, zanim narobią szkód.
- Zgadzam się – Królowa skinęła głową.
- Tyle tylko, że to nie są zwyczajne bojowe droidy – jęknął młodzieniec z piegami. – Mają zupełnie inne głowy. Takie mniejsze i bardziej... eee... ludzkie. Potrafią też biegać i skakać. Jak prawdziwi wojownicy!
- Komandosi – mruknął Obi-Wan. – Niebezpieczne maszyny. Nie steruje nimi żaden zewnętrzny komputer. Mają samodzielne oprogramowanie, zupełnie jak droidy protokolarne. Jedyne wyjście to zniszczyć każdego po kolei.
- Nie wiedziałam, że Federacja takie posiada – zmartwiła się Padme.
- Zapewne zostały cichaczem przemycone na planetę – Panaka pokręcił głową – i były trzymane w pogotowiu, w razie gdyby coś poszło nie tak. Ich celem może być uwolnienie Wicekróla. Zbierz ludzi! – skinął na podwładnego. – Trzeba szybko się zmobilizować, zanim euforia związana ze zwycięstwem zupełnie poodbiera wszystkim rozumy!
- A-ale... - nieśmiało zaprotestował młodzian.
Kapitan posłał mu pytające spojrzenie.
- Te droidy wyglądają dosyć groźnie, więc miałem... ja i pozostali mieliśmy nadzieję - piegowaty żołnierz przełknął ślinę i skierował wzrok na Obi-Wana – że będziemy mogli liczyć na pomoc Jedi.
Ma im pomóc? – patrząc na Kenobiego, Anakin jęknął w myślach. – Dopiero co walczył z tym całym Sithem. A teraz ma jeszcze mierzyć się z droidami komandosami?!
Sława niebezpiecznych maszyn dotarła nawet na Tatooine. Huttowie czasami wysyłali blaszanych zabójców, by rozprawić się z łowcami nagród, którzy znaleźli się na Czarnej Liście. A Obi-Wan nie tylko wyglądał na zmęczonego, ale i nie był do końca sobą po utracie Qui-Gona. Jak ktoś mógł w ogóle oczekiwać, że w takim stanie pójdzie rozprawiać się z zaawansowanymi droidami? Zwłaszcza, gdy w pałacu nie brakowało ludzi.
Panaka najwyraźniej myślał podobnie.
- Synu - zwrócił się do młodego żołnierza surowym tonem – to oczywiste, że w towarzystwie Jedi każdy czuje się bezpieczniej, ale nie można prosić kogoś o pomoc ze zwykłego lenistwa. Nasza straż liczy wielu...
- To nie lenistwo, Kapitanie! – zaprotestował piegowaty. – Pan nie widział tamtych droidów w akcji. Nie widział pan, do czego są zdolne! Na razie pozamykaliśmy pałac na trzy spusty, ale jeśli tu wejdą...
- Na pewno sobie z nimi poradzimy!
- Może i tak, ale nie chcę, by ktoś jeszcze zginął. Sir Jedi, proszę... to wyjątkowa sytuacja i...
- Weź się w garść, młodzieńcze i przestań wreszcie naciskać. – Kapitan zaczął powoli tracić cierpliwość. – To człowiek, nie maszyna – mruknął, skinieniem wskazując Obi-Wana. – W dodatku dopiero co doznał ciężkiej straty. Powiedziałem ci, jak mają się sprawy z Jedi... Nie wierzę, że mimo tego przychodzisz tu z taką prośbą.
Choć nikt nie zwracał na niego uwagi, ani nie pytał go o zdanie, Anakin żarliwie pokiwał głową. Właśnie! Obi-Wan był zbyt zdruzgotany, by cokolwiek zrobić, więc będą musieli poradzić sobie bez niego. Zamiast uganiać się za zabójczymi droidami, zostanie tutaj i...
- Strata, której doznałem, nie zwalnia mnie z obowiązków.
Deklaracja Obi-Wana spowodowała, że wszyscy zgromadzeni wytrzeszczyli oczy.
- Rada oficjalnie wyraziła zgodę, bym zajął się ewentualnymi niedobitkami wojsk Federacji – Kenobi zaanonsował, patrząc na Panakę. – Pomogę twoim ludziom w zlikwidowaniu droidów.
Co?!
Anakin poczuł, że trudniej mu się oddycha. Nie, Obi-Wan nie może odejść... nie może tak się narażać! A jeśli coś mu się...
- Dziękuję, Sir Jedi! – piegowaty młodzieniec posłał Kenobiemu pełne wdzięczności spojrzenie. – To naprawdę wiele dla nas znaczy.
- Dla mnie również – szepnęła Padme. W jej oczach kryła się troska. – Choć podkreślam, że nie musisz tego robić.
- Moi ludzie dadzą radę sami – tonem, jakby nie do końca wierzył w to, co mówił, dodał Panaka. – To tylko kilka droidów....
- Po pańskiej minie wnioskuję, że rozumie pan różnicę między droidami bojowymi i komandosami – Obi-Wan uśmiechnął się krzywo. – Nie mówimy o głupich blaszakach, lecz o dobrze zaprogramowanych zabójcach. Garstka żołnierzy, którą ma pan do dyspozycji, zdoła je zlikwidować, ale podejrzewam, że zostanie to okupione dużym kosztem. Zbyt dużym. Właściwie to... - wzdychając pokręcił głową. – Właściwie to, lepiej będzie, jeśli załatwię tę sprawę sam.
- Sam? – Kapitan wybałuszył oczy.
Sam?! – przeraził się Anakin.
Nie dość, że zgodził się walczyć z droidami, to jeszcze nalegał, że zrobi to samodzielnie!
- Żołnierze mogą mnie ubezpieczać z okien pałacu. Są odważni i dobrze wyszkoleni, jednak operacja pojmania Wicekróla mocno nadwyrężyła ich siły. W bezpośrednim starciu tylko by mi zawadzali. Musiałbym jednocześnie ich chronić, a przez to...
- Ale ty też jesteś zmęczony! – tłumaczenie młodego Jedi zostało niespodziewanie przerwane przez rozpaczliwy dziecięcy okrzyk.
Wszyscy spojrzeli na Anakina, który właśnie chwycił Obi-Wana za nogawkę spodni.
- Ty też jesteś zmęczony! – powtórzył, błagalnie patrząc starszemu koledze w oczy. – Nie idź!
- Ani...- Padme próbowała się wtrącić, ale nie dał jej dojść do słowa.
- Poradzą sobie bez ciebie! Nie musisz już walczyć! Przecież nikt ci nie każe i...
- Gdyby Jedi stawali w obronie innych tylko wtedy, gdy ktoś im każe, wiele istot w Galaktyce bezsensownie straciłoby życie. Skoro Rada nie zabroniła mi działania, to nie będę stał z boku.
Obi-Wan oznajmił to w taki sposób, jakby fakt, że musiał tłumaczyć się ze swojej decyzji, był dla niego męczący. Delikatnym ruchem dłoni strącił małą rączkę ze swojej nogawki. Niewiele na tym zyskał, bo natychmiast został złapany za rękaw.
- Proszę... nie idź!
Nie zostawiaj mnie! Nie tak krótko po tym, jak Qui-Gon...
Racjonalna część chłopca przekonywała, że Obi-Wan wcale się nie narażał. Ktoś tak rozsądny jak Kenobi nie zadeklarowałby chęci samodzielnego zlikwidowania niebezpiecznych droidów, gdyby nie miał pewności, że sobie poradzi. Zresztą, tak właśnie postępowali Jedi – nie unikali konfrontacji. Pomagali różnym istotom w Galaktyce, kiedy tylko mogli, nie oczekując niczego w zamian. Anakin ubóstwiał Jedi między innymi za to, że właśnie tak postępowali.
Ale teraz nie był w stanie myśleć o tym tak, jak zwykle. Teraz czuł się zdominowany przez irracjonalny strach, który szeptał mu do ucha, że może stracić nie tylko Qui-Gona.
A poza tym – jak dziecinnie i egoistycznie, by to nie brzmiało – chciał być ważniejszy od głupich droidów.
- Nie idź! – poprosił po raz trzeci.
Zamiast odpowiedzieć Obi-Wan wpatrywał się w niego uważnym wzrokiem.
- Zapytałeś, czy jest coś, co możesz dla mnie zrobić – ze spływającymi po policzkach łzami, wyrzucił z siebie Anakin. – No więc, tak, MOŻESZ! Możesz nie iść i zostać tutaj! P-proszę, nie idź... J-już i tak jesteś zmęczony po walce, a... A te droidy są bardzo groźne i... i... Proszę, nie zostawiaj mnie!
Było mu wstyd, że błaga Kenobiego na oczach Padme i Panaki, ale nie mógł się powstrzymać.
- N-nie zostawiaj mnie – powtórzył, cicho łkając. – N-nie zostawiaj mnie, kiedy Qui-Gon dopiero co...
Nie, tego nie zdoła powiedzieć na głos... Nie da rady!
Obi-Wan głośno wypuścił powietrze nosem, wydając coś na kształt osobliwego westchnienia. Jednym płynnym ruchem zdjął swój wielgachny płaszcz i otulił nim Anakina.
- Przypilnuj go dla mnie – mruknął, kucając przed chłopcem i delikatnie rozmasowując przykryte brązowym materiałem ramionka. – Wiem, że ci zimno.
Co? Znaczy... miał rację, bo Anakinowi rzeczywiście było zimno, ale o co mu...
- Wasza Wysokość – prostując się, Kenobi zwrócił się o Padme. – Rozumiem, że masz obowiązki, i że proszę o bardzo wiele, ale czy mogłabyś jeszcze raz zająć się Anakinem w moim imieniu?
Chłopiec wydał cichy jęk protestu, lecz Królowa bez wahania skinęła głową.
- Ja zadbam o niego, a ty zadbaj o moich ludzi – oznajmiła, patrząc Obi-Wanowi w oczy. – W ten sposób ci, którzy są ważni dla nas obojga, będą pod dobrą opieką.
Nie, nie, NIE!
Anakin nie chciał „dobrej opieki". Chciał Obi-Wana! Uwielbiał Padme, ale teraz nie chciał być z nią. Chciał być z kimś, kto zwracał się do niego pełnym imieniem, kto odczuwał Moc tak jak on, i kto patrzył na niego niemal tak troskliwie jak Qui-Gon.
Jak Obi-Wan może nie płakać po Qui-Gonie? Jak Obi-Wan może sobie iść? Jak on może... Jak on może?!
Dłoń Jedi na moment spoczęła na czuprynie blond włosków.
- Wrócę – szepnął Obi-Wan. – Obiecuję.
Zabrał rękę. Anakin pragnął chwycić ją i na stałe przykleić do swojej głowy.
- A-ale...
- Nie łamię danego słowa – Obi-Wan podkreślił, posyłając mu znaczące spojrzenie. – Nigdy.
A potem odszedł w towarzystwie Panaki i młodego żołnierza, omawiając z nimi strategię pozbycia się droidów. Zanim zniknęli za zakrętem, chłopiec zauważył, że spojrzenie Kapitana było pełne podziwu. Najwyraźniej dowódca straży Królowej uznawał tak szybkie „ogarnięcie się" po śmierci Mistrza za cechę godną naśladowania.
Anakin nie podzielał jego opinii. Nie mógł darować Obi-Wanowi, że poszedł. I że wystawiał się na zranienie. I że nie płakał!
- Ani, nie martw się – Padme pogładziła chłopca po plecach. – Na pewno nic mu się nie stanie. Sam widziałeś, jaki jest silny.
- Qui-Gon też był silny! – Anakin mruknął w odpowiedzi.
A to nie uchroniło go przed śmiercią – dokończył w myślach.
Już nie płakał, ale wciąż czuł na policzkach zimne ślady łez. A poza tym piekły go oczy.
Mocniej otulił się zbyt dużym płaszczem, chowając zaczerwieniony nos pod ciepłymi brązowymi fałdami. Otoczył go przyjemny zapach lasu. A także inny, trudny do zidentyfikowania zapach, który musiał być unikatowym zapachem Obi-Wana. Anakinowi przypomniało się, jak pachniał Qui-Gon i wywnioskował, że on i Obi-Wan pachnieli bardzo podobnie.
Jakie to dziwne... że osoby tak bardzo różniące się charakterem mogły mieć tak podobne zapachy. Zresztą, nie tylko zapachy. Również aury. Po namyśle aury Qui-Gona i Obi-Wana też były strasznie podobne... Choć dopiero utrata Qui-Gona pozwoliła Anakinowi to dostrzec.
Zamknął oczy, pozwalając, by zapach brązowej tkaniny ukoił jego zmysły. Dobrze, że Obi-Wan zostawił mu ten płaszcz. Choć i tak wstrętnie się zachował, że poszedł!
- Obiecał ci, że wróci – łagodnie przypomniała Padme. – Powiedział, że nigdy nie łamie danego słowa.
Oby to była prawda!
- Wcale go nie obchodzę – szepnął Anakin. – Zostawił mnie!
- Nie zostawił cię, tylko poszedł pomóc innym ludziom. Moim ludziom.
Wiedział, że miała rację, ale nie zamierzał przyznawać tego na głos. Nie potrafił teraz zachowywać się tak dojrzale jak ona. Chciał być dzieckiem. Chciał, by ktoś się nim zaopiekował.
- Daliby radę bez niego. Kapitan Panaka też tak powiedział.
- Może i daliby radę, ale wielu zostałoby rannych. Niektórzy mogliby nawet zginąć! A Kapitan Panaka powiedział tak, bo wiedział, jak bardzo Obi-Wanowi jest ciężko po śmie... po odejściu Qui-Gona.
- Jemu wcale nie jest przykro, że Qui-Gon nie żyje.
- Ani! – pierwszy raz w głosie Padme zabrzmiała złość. – Nawet tak nie mów! Rozumiem, że cierpisz i że jest ci trudno, ale... - wzięła głęboki oddech, by się uspokoić, i nieco łagodniej dodała – nie wolno ci mówić o Obi-Wanie takich rzeczy.
- Przepraszam. Pewnie rzeczywiście mu przykro – Anakin posłał Królowej rozżalone spojrzenie, a z jego oczu od nowa popłynęły łzy. – Ja po prostu nie rozumiem, czemu on nie płacze. N-nie jestem na niego zły, ani nic, tylko... t-tylko... Gdyby on też płakał, to ja...
- Och, Ani – delikatnie pogłaskała go po włosach. – Nie musisz się wstydzić tego, że płaczesz.
- N-nie wstydzę się – głośno pociągnął nosem. – K-kiedy ktoś umiera, to normalne, że... ż-że się płacze. Ch-chodzi o to, że... gdy sobie myślę, że ja płaczę, i że ty płaczesz... To myślę, że Qui-Gonowi byłoby przykro, że Obi-Wan po nim nie płacze.
- Ja tak nie uważam – szepnęła Padme. Teraz, kiedy zrozumiała, co miał na myśli, z jej oczu zniknęły reszty złości. – Nie wszyscy... - urwała, zastanawiając się, jak ubrać to w słowa. – Nie wszyscy cierpią w taki sam sposób, Ani. I nie wszyscy tak samo przeżywają żałobę. Qui-Gon znał Obi-Wana o wiele lepiej od nas. Sądzę, że nie byłby zdziwiony, widząc, że Obi-Wan nie płacze. I na pewno nie byłoby mu z tego powodu przykro. A poza tym, wiesz... - pokręciła głową. – Obi-Wan jest jednak Jedi. Niewiele o nich wiem... pewnie tyle, co ty... ale słyszałam, że oni... Cóż... Że im nie wolno... no wiesz.
- Płakać?
- T-tak – na policzkach dziewczyny pojawiły się rumieńce. - Między innymi...
Z oczu chłopca przestały płynąć łzy, a w sercu zapłonął ogień buntu. Wciąż chciał być Jedi. Pragnął tego bardziej niż czegokolwiek innego – choć nie miał bladego pojęcia, jak zdoła zrealizować to marzenie bez wsparcia Qui-Gona.
Był natomiast pewien jednego – nawet jeśli stanie się członkiem Zakonu i będzie musiał przestrzegać wielu dziwnych zasad, Jedi nigdy nie zmuszą go, by zrezygnował z opłakiwania ukochanych osób.
Kolejny rozdział w czwartek (7.05.2020)
Radzę przygotować zgniłe pomidory na Palpatine'a ;)
Możliwe, że pierwsza część rozdziału pojawić się trochę wcześniej.
Za korektę jak zawsze dziękuję wspaniałej Mishi Akaitori (nie mam bladego pojęcia, czemu oznaczanie ludzi nagle nie działa, Wattpad jest głupi)
Kłaniam się nisko wszystkim osobom, które zostawiły mi komentarz bądź gwiazdkę.
Pisałam już o tym na profilu, ale jeśli znacie jakieś fajne albumy z memami Star Wars, i baaardzo wam się nudzi, to podeślijcie mi link w komentarzu na profilu, czy coś. Albo oznaczcie ludzi, którzy takie rzeczy tworzą. Jutro w Wojnach Klonów ma być Order 66, a ja nie mam w domu alkoholu i muszę się jakoś odstresować ;D
Trzymajcie się cieplutko i Niech Moc Będzie z Wami!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top