Rozdział 3 - Cena zwycięstwa (Część 1)
Jeszcze kilka miesięcy temu Anakin Skywalker marzył o wygraniu wyścigu Bunta i wyrwaniu się z niewoli. Kilka dni temu rzeczywiście wygrał wyścig i stał się wolnym człowiekiem. A kilka chwil temu nie tylko spełnił swój odwieczny sen o pilotowaniu myśliwca, ale też wziął aktywny udział w bitwie i pomógł zniszczyć statek wroga (żeby nie powiedzieć: zniszczył go samodzielnie!).
Powinien być w euforii!
Ale nie był. Kiedy dostał sygnał do zawracania i zachwyconymi oczami obserwował przybliżającą się z każdą sekundą sylwetkę planety Naboo, wydarzyło się coś dziwnego. Powietrze wokół stało się zimniejsze, a łomoczące w piersi serce na moment po prostu... stanęło. Mała rączka odruchowo dotknęła hełmu. Chłopcu zakręciło się w głowie – poczuł ulgę, wiedząc, że powierzył całą procedurę lądowania R2. Jeszcze nigdy nie był wdzięczny za istnienie androidów tak jak teraz. Byłoby fatalnie zasłabnąć w czarnych objęciach kosmosu, nie mogąc liczyć na jakąkolwiek pomoc... Ale co się, właściwie, stało?
Niebieskie oczy Anakina spoczęły na wyświetlanych na tablicy cyferkach. Temperatura w kokpicie nie drgnęła nawet o pół stopnia. Zresztą, gdyby tak się stało, automatycznie zaświeciłoby się kilkanaście ostrzegawczych kontrolek. A poza tym, po dłuższym namyśle, chłopiec stwierdził, że chłód, który wcześniej odczuł, nie był... fizyczny.
To było coś innego. Coś zupełnie niepodobnego do zimna, które dopadało człowieka błąkającego się po pustyni. To było bardziej jakby... jakby...
Jakby Anakin znajdował się w pomieszczeniu, w którym paliło się tysiące świec, a jedna z nich nagle zgasła. Coś takiego można było zobaczyć, ale ciężko wyobrazić sobie, by można było coś takiego poczuć. Chyba że nie było się zwykłym człowiekiem, a kimś wrażliwym na...
Moc? – zastanowił się chłopiec. – Czy to ona sprawiła, że tak się poczułem?
Mała rączka powoli przeniosła się z hełmu na środek klatki piersiowej, tuż nad miejscem, gdzie znajdowało się serce. Biło szybciej niż zwykle. Ale nie z powodu radości wywołanej minionym zwycięstwem.
Anakin wciąż miał przed oczami tę nieszczęsną świecę. Gdyby rzeczywiście była jedną z tysięcy, to jej wygaśnięcie nie powinno być szczególnie niepokojące, czyż nie?
A mimo to zmartwiło go. Sprawiło, że czuł rozchodzące się po ciele nieprzyjemne mrowienie. Nie wiedzieć czemu, przyszło mu na myśl, że może ta świeca nie była pierwszą lepszą świecą, ale miała dla niego jakieś znaczenie. I że to jej płomień był dla niego źródłem całego ciepła, a światło roztaczane przez pozostałe świece było jedynie iluzją, nieistotnym elementem tła.
Co to wszystko oznaczało? Czego od Anakina chciała Moc? Co takiego próbowała mu powiedzieć? Była z nim już wcześniej, szeptała mu do ucha... jak choćby wtedy, gdy ścigał się z Sebulbą, albo przed chwilą, gdy rozwalał bazę Federacji Handlowej. Ale nigdy nie mówiła do niego tak wyraźnie?
Czy to dlatego, że Obi-Wan zaczął go uczyć podnosić przedmioty? Czy Anakin odblokował przez to jakąś tamę w swoim umyśle?
Potrząsnął głową.
Teraz lepiej się nad tym nie zastanawiać – postanowił, koncentrując całą uwagę na wprowadzeniu myśliwca w atmosferę. – Niewiele wiem o tej całej Mocy, więc sam i tak nic sensownego nie wymyślę. Jak wyląduję, po prostu spytam Qui-Gona.
Nie miał pojęcia, dlaczego ta ostatnia myśl wywołała w nim lekkie ukłucie bólu.
Odczyty na ekranie powiedziały mu, że coraz bardziej zbliżał się do lądowiska. Wywołało w nim to zarówno radosne podniecenie jak i zdenerwowanie. Dopiero teraz uświadomił sobie, że – o kurde! – będzie musiał wytłumaczyć się z tego, co zrobił. Pilotom. Padme. Qui-Gonowi!
Qui-Gon chyba nie będzie na niego jakoś bardzo zły. Prawda?
Żeby nie było - Anakin posłuchał polecenia! Został w kokpicie, tak? Oczywiście nie był głupi i wiedział, że nakazując mu siedzieć w myśliwcu, Qui-Gon nie miał na myśli uruchomienia maszyny i wmieszania się w bitwę kosmiczna, ale... ALE Anakin nie zrobił niczego specjalnie. Chciał tylko zastrzelić kilka bojowych droidów. A że przyciski mu się pomyliły, to już nie jego wina, nie?
Teoretycznie. Co nie zmieniało faktu, że – jak mawiał czasem Watto - „dzieciaki nie powinny wciskać guzików bez zastanowienia. A jak już to zrobią, to powinny solidnie oberwać".
(Po laniu, które dostał od Toydarianina, Anakin był pewien, że nigdy nie zapomni, jak wygląda przycisk do „autodestrukcji").
Z drugiej strony – gdyby nie lekkie... hm... nagięcie polecenia, całkiem możliwe, że Padme i jej świta w ogóle nie wydostaliby się z hangaru, a droidy nie zaprzestałyby masakrowania gungańskiej armii. To już jakieś okoliczności łagodzące, prawda, Wysoki Sądzie? Znaczy... eee... Mistrzu Qui-Gonie!
Może euforia ze zwycięstwa będzie tak duża, że doświadczony Jedi ograniczy się jedynie do karcącego pokręcenia głową? Anakin miał nadzieję, że tak właśnie będzie.
Jakimś początkiem na pewno było, że piloci ewidentnie nie mieli do niego pretensji. Gdy ujrzeli go, wyłaniającego się z kokpitu, w pierwszym odruchu zgłupieli i zamrugali, ale zaraz potem zaczęli wiwatować. Bohaterski chłopiec został posadzony na czyiś barkach i zaliczył honorowy przemarsz przez las wzbijanych triumfalnie w górę rąk. Głosy, które słyszał, były głównie okrzykami zachwytu – tylko raz na jakiś czas przebijały się przez nie zmartwione stwierdzenia w stylu „przecież to jeszcze dziecko" albo „naraził się na wielkie niebezpieczeństwo".
Dzika radość i duma z własnych dokonań całkowicie przejęły nad Anakinem kontrolę. Przez moment był przekonany, że jest zdolny absolutnie do wszystkiego! Że nie ma takiej opcji, by cokolwiek potoczyło się nie po jego myśli. Zaczął nawet wierzyć, że Ważniacy z Rady uznają jego dzisiejsze dokonania za plus, gdy ponownie będą rozważać przyjęcie go szeregi Jedi. Jak mogliby odrzucić kandydaturę chłopca, który sam uratował całą planetę! No, może nie sam, ale... Chyba miał prawo być z siebie zadowolony, prawda?
I był, ale do czasu. Nawet bycie najsławniejszym dziewięciolatkiem w układzie po pewnym czasie mogło się przejeść. Kiedy płynąca ze zwycięstwa euforia oparła, zastąpiło ją bardziej dziecięce i podstawowe uczucie – pragnienie ujrzenia znajomych twarzy.
Anakin ponaglił, by postawiono go na ziemi, i zaczął przepychać się przez tłum w poszukiwaniu Qui-Gona i Obi-Wana.
Pierwszą osobą, którą znalazł, okazała się jednak Padme.
- Ani, udało się! – krzyknęła, porywając go w ramiona. – Wicekról aresztowany! Naboo nareszcie będzie wolne! Czy to nie cudowne?
Młoda królowa pozbyła się noszonej od wielu dni maski zmartwienia i aż promieniowała szczęściem. O ile to możliwe, wydawała się przez to Anakinowi jeszcze piękniejsza. Nie potrafił powstrzymać rumieńca.
Ani uśmiechu. Szczerząc się od ucha do ucha, pomyślał, że już zawsze chciał oglądać tę dziewczynę z takim właśnie wyrazem twarzy. Wyglądała jak prawdziwy anioł. Mógłby jej się przypatrywać do końca życia.
Cierpliwie wysłuchał jej relacji o tym, jak postawili lidera Federacji pod ścianą, a potem zrewanżował się własną opowieścią. W wytrzeszczonych oczach Padme odbijało się zarówno zmartwienie jak i podziw.
- Ani... - kręcąc głową, obdarzyła go czułym uśmiechem. – Sama nie wiem, czy uznać się za najodważniejszego czy najbardziej lekkomyślnego chłopca w Galaktyce.
- Oj tam, wcale tak wiele nie zrobiłem – udając skromność, podrapał się po karku. – Tylko uratowałem kilka osób. Znowu – zakończył, mając na myśli wyścig na Tatooine.
- To prawda – opierając smukłe dłonie na kolanach, Królowa pochyliła się do przodu. – Dziękuję za „tylko" uratowanie mnie i moich poddanych. Byłeś dzielny.
Pocałowała go w zaróżowiony od emocji policzek.
Anakin nigdy nie umyje tego policzka... NIGDY!
„Byłeś dzielny... byłeś dzielny... byłeś dzielny."
Ile by dał, by mieć pod ręką holokamerę i nagrać to jedno zdanie. Słuchałby go bez końca!
On i Padme jakiś czas przechadzali się między żołnierzami, śmiejąc się i słuchając relacji z ust różnych osób. Wyglądało na to, że Naboo miało się coraz lepiej. Ponoć parę osób wyszło na ulice i zaczęło robić z bezużytecznych droidów kukiełki – ubierali je w stare szmaty, zawieszali na palach, a potem wymachiwali nimi jak proporcami. Anakin chciałby to zobaczyć.
Dopiero gdy odwiedzili przynajmniej połowę pałacu, przypomniał sobie, kogo chciał znaleźć, zanim rozproszyło go pojawienie się pięknej dziewczyny.
- Padme... - odezwał się, nieśmiało łapiąc ją za rękę i zatrzymując ich oboje w miejscu. – Widziałaś gdzieś Qui-Gona i Obi-Wana?
- Nie – posłała mu łagodny uśmiech. – Chcesz, żebyśmy razem ich poszukali?
Energicznie pokiwał główką. Ucieszył się, gdy nie puściła jego dłoni – dotykając jej aksamitnej skóry swoimi małymi paluszkami, czuł się ze cztery razy wyższy niż w rzeczywistości.
No i odważniejszy! Nie zapomniał, że będzie musiał wytłumaczyć się ze swojego... eghm... wybryku z myśliwcem, ale gdy trzymał Padme za rękę, jakoś to go nie przerażało. Jej Wysokość Amidala na pewno nie pozwoli zrugać go za to, że pomógł ocalić Naboo!
Zaczęli poszukiwania dwóch Jedi w miejscu, gdzie widzieli ich po raz ostatni – przed wejściem do pomieszczenia z reaktorami. Anakin wciąż miał w pamięci opadające na podłogę brązowe płaszcza i błysk aktywowanych równocześnie mieczy świetlnych. Wspomnienie sprawiło, że lekko zadrżał.
To tutaj Qui-Gon i Obi-Wan zaczęli walczyć z Mrocznym Wojownikiem – pomyślał, wpatrując się we własne buty, szurające po marmurowej powierzchni, jakby próbowały znaleźć w niej jakąś wskazówkę.
Nie umknęło jego uwadze, że płaszcze zniknęły. Ktoś musiał je stąd zabrać. Czy zrobili to ich właściciele... czy może ktoś inny? Zaczął odczuwać niepokój.
- Spokojnie – Padme posłała mu pokrzepiające spojrzenie. – Gdyby niebezpieczny przeciwnik nadal kręcił się gdzieś w pobliżu, pałac byłby w stanie alarmowym. Skoro wszyscy kręcą się tutaj, jak gdyby nigdy nic, to zapewne zagrożenie minęło.
Anakin odpowiedział słabym uśmiechem.
- Żołnierzu! – uniesieniem dłoni Królowa zatrzymała jednego z uzbrojonych mężczyzn. – Widziałeś może naszych Jedi?
- W pomieszczeniu z reaktorami na pewno ich nie ma, Pani – młodzieniec krótko się skłonił. – Nasi ludzie właśnie przeszukują tamto miejsce. A co do Jedi... wydaję mi się, że przez moment widziałem młodszego z nich. Rozmawiał o czymś z Kapitanem Panaką, ale potem się rozdzielili.
- Jakiś pomysł, gdzie mógł pójść? Mam na myśli Jedi.
- Chyba udał się w kierunku sali tronowej. Rozglądał się za kimś. Zapewne za tobą, Pani.
Albo za Qui-Gonem – pomyślał nieco uspokojony Anakin.
A więc Obi-Wan rozmawiał o czymś z Panaką – to raczej dobra wiadomość. Skoro przechadzał się po pałacu i wydawał polecenia ludziom Królowej, to musiało oznaczać, że wszystko było w porządku. Biedak... pewnie znowu dostał od swojego Mistrza jakieś odpowiedzialne zadanie. Nawet po walce nie wolno mu było odetchnąć!
Anakin i Padme kontynuowali poszukiwania. Instrukcje żołnierza okazały się trafne – rzeczywiście wypatrzyli Kenobiego w okolicach Sali Tronowej. Młody mężczyzna stał do nich bokiem. Wokół niego ludzie biegali, chodzili, obrzucali się poleceniami i zdawali sobie nawzajem raporty, ale on tkwił w kompletnym bezruchu, z ustami zaciśniętymi tak mocno, jakby nie zamierzał już nigdy się odezwać. Tylko niebieskie oczy – sprawiające wrażenie bardziej nieobecnych niż zwykle – krążyły po okolicy, w poszukiwaniu kogoś bądź czegoś. Dłonie nie tkwiły, jak zazwyczaj, w szerokich rękawach, ale pozostawały luźno opuszczone, wzdłuż brązowego płaszcza.
O? A więc Obi-Wan założył z powrotem swój płaszcz? Świetnie. Wcześniej zrzucił go, by nic nie krępowało mu ruchów podczas walki. Skoro teraz go włożył, to oznaczało, że nie musiał już z nikim walczyć. Pojedynek skończony. Co za ulga!
Chłopiec poczuł, jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar. Co prawda wolałby najpierw spotkać Qui-Gona, ale widok młodszego Jedi też bardzo go ucieszył. Ciągnąc Padmę za sobą, pobiegł do Kenobiego.
- Obi-Wan! – uśmiechając się, pomachał ręką. – Tutaj jestem! Tutaj!
Obi-Wan powoli odwrócił się w jego stronę.
- Anakin – wyszeptał.
Jeszcze nigdy nie powiedział tego imienia na głos. Nigdy. Niezależnie od tego, czy mówił do chłopca czy o nim, zawsze używał jakiś zamienników w stylu „mały" albo „dzieciak". Przy Qui-Gonie najczęściej sięgał po zwrot: „Przygarnięta przez ciebie Żywa Moc".
A teraz nie tylko użył imienia małego towarzysza, ale zrobił to takim tonem, jakby trzymał w dłoni coś kruchego i delikatnego, i za wszelką cenę nie chciał tego czegoś skrzywdzić.
Wprawił tym Anakina w momentalne osłupienie.
- Szukałem cię – Obi-Wan dodał po chwili, wciąż tym samym, cichym i ostrożnym tonem. – Zastanawiałem się, czy nic ci nie jest. Jesteś ranny?
Chłopiec był zbyt zajęty otrząsaniem się z szoku, by się odezwać. Wciąż odtwarzał w pamięci dźwięk swojego imienia, wypowiadany ustami tego poważnego, trzymającego do innych dystans mężczyzny.
Padme przejęła inicjatywę.
- Jest cały i zdrowy – oznajmiła, stając za Anakinem i kładąc mu dłonie na ramionach. – Co z Mrocznym Wojownikiem?
Na gardle Obi-Wana uwidoczniła się gula. Powoli powędrowała w dół.
- Martwy.
To było tylko jedno słowo, ale wypowiedzenie go wyraźnie sprawiło Kenobiemu wysiłek. I ból. Czyżby walka z Sithem okazała się tak męcząca, że spowodowała problemy z mówieniem?
- Tak myślałam – stwierdziła Padme. – Mówiłam, że skoro w pałacu jest tak spokojnie, przeciwnik musiał zostać pokonany. Ani nie chciał mi uwierzyć. Bardzo się o was martwił. O ciebie i o Qui-Gona.
- Wcale nie! – zaprotestował chłopiec.
Pamiętał, z jaką reakcją się spotkał, gdy wcześniej błagał Qui-Gona, by zrezygnował z walki z Sithem. Jak bardzo zbulwersował tym Obi-Wana. Nie chciał, by Jedi znowu pomyśleli, że nie wierzył w ich umiejętności. Albo coś.
Choć Padme nie pomyliła się, twierdząc, że się martwił.
- Posłuchaj – Obi-Wan spuścił wzrok. – Muszę ci coś...
- Powiesz mi później! – sądząc, że starszy kolega odgadł jego myśli i zamierza rzucić jakimś kazaniem, Anakin wszedł mu w słowo. – Na razie powinniśmy się cieszyć! Qui-Gon mówił mi wcześniej, że jak dzieje się coś miłego, to należy to docenić i nie myśleć o przykrych rzeczach. A my wygraliśmy! Wicekról został aresztowany i może się podetrzeć tym głupim traktatem! A droidy wysiadły, i koledzy Jar-Jara mogą z nich teraz robić ozdóbki. Trzeba świętować! Prawda, Padme?
Odwrócił do dziewczyny głowę, szukając wsparcia.
- T-tak – potwierdziła, ale zrobiła to bardzo niepewnie, i bez uśmiechu. Uważnie wpatrywała się w Obi-Wana, jakby oglądała go po raz pierwszy.
- I wiesz, właściwie... - Anakin popatrzył na starszego kolegę, maskując zdenerwowanie nieśmiałym uśmiechem. – Ej, wiesz, że to ja unieruchomiłem droidy? – zapytał z udawaną nonszalancją.
Chciał wykorzystać fakt, że Qui-Gon jeszcze nie przyszedł i wybadać nastroje z Obi-Wanem, który wydawał się mieć surowsze standardy.
- To znaczy? – Kenobi zapytał cicho.
- No bo... chodzi o to, że... tak jakby... bo pamiętasz, że Qui-Gon kazał mi siedzieć w kabinie?
- Pamiętam.
- Więc, ja... no... ja tam nie tylko siedziałem, ale niechcący uruchomiłem statek. To był przypadek, serio! No bo do Padme i do pozostałych zaczęły strzelać te głupie droidy z osłonami, i chciałem pomóc, bo ty i Qui-Gon byliście zajęci walką... i ja wcale nie chciałem startować, tylko chciałem zniszczyć droidy, ale nie wiedziałem, który guzik jest do czego no i... tak jakby, no... niechcący wystartowałem i... tak jakby poleciałem na pole bitwy.
- Ach tak?
Obi-Wan przemawiał tonem zmęczonego życiem człowieka, który słucha czegoś, bo musi, ale średnio ma ochotę poświęcić temu czemuś uwagę.
Anakin, który na tym etapie, spodziewał się zjebki (albo chociaż lekkiego upomnienia) odczuwał coś na pograniczu frustracji i ulgi. No bo... jasne, fajnie jest nie dostać ochrzanu, ale... czy Obi-Wan nie powinien choć trochę się przejąć? Kto normalny dowiaduje się o udziale dziewięciolatka w bitwie kosmicznej i nie okazuje przy tym żadnych emocji?
- To nie ja poleciałem do statków Federacji tylko ten durny autopilot! – tłumaczył Anakin. – A kiedy R2 w końcu go wyłączył, byliśmy już w kosmosie, i wszędzie latały myśliwce wroga, i jeden to nawet mnie trafił! Myślałem, że będzie po mnie!
No, teraz to już na pewno zniszczy niezachwiane opanowanie Obi-Wana!
- Ty...
Chłopiec wstrzymał oddech.
- Naprawdę nie umiesz wykonywać poleceń – wzdychając, dokończył młody mężczyzna.
To wszystko, co miał do powiedzenia, wiedząc, że Anakin znalazł się o włos od śmierci? Niewiarygodne!
Z drugiej strony, ciężko odczuć wiszące nad dzieckiem zagrożenie, gdy wspomniane dziecko stoi przed tobą całe i zdrowe. Zupełnie inaczej słuchało się strasznej historii, wiedząc, że miała skończyć się Happy Endem. A może Obi-Wan uznał, że opowieść jest zmyślona? Jeśli tak, to wkrótce zostanie wyprowadzony z błędu!
- Ale wiesz, wszystko skończyło się dobrze! – dumnie wypinając pierś, zaanonsował Anakin. – Niechcący wleciałem do statku Federacji i rozwaliłem go od środka! Ale ekstra, nie? Możesz zapytać pilotów. Powiedzą ci, jak było! Strasznie się zdziwili, gdy zobaczyli, że to ja wysiadłem z myśliwca. Powiedzieli, że w tym tempie zostanę najlepszym pilotem w galaktyce, jeszcze zanim osiągnę pełnoletność!
Wargi Obi-Wana drgnęły w smutnym uśmiechu.
- Nie mam wątpliwości, że tak właśnie będzie – ze wzrokiem wbitym w podłogę, szepnął Kenobi.
Nie wyglądało na to, jakby nabijał się z Anakina, albo jakby mu nie wierzył, ale jego głos wciąż był kompletnie wyzuty z entuzjazmu. Raju, co mu się stało?
Chłopiec potrząsnął głową. Zaczynał być zmęczony tą rozmową. Chciał już stąd pójść i pogadać z kimś, kto poświęciłby jego opowieści należytą uwagę. Z mądrym i życzliwym Mistrzem Jedi, który uwolnił go od niewolnictwa! Choć wciąż nie był pewien, czy ta osoba nie zafunduje mu solidnego ochrzanu.
- Myślisz, że Qui-Gon będzie na mnie zły? – zagryzając dolną wargę, wbił wzrok w Obi-Wana.
Kenobi głośno przełknął ślinę. Jedna z jego dłoni nerwowo drgnęła.
- Anakin – zaczął słabym głosem. – Jest coś, czego nie wiesz.
- To znaczy, co?
- Nie... nie wszystkie walki kończą się dobrze. Udało ci się wyjść z twojej... przygody bez szwanku, ale... ale nie wszyscy...
- Ale nie wszyscy mają tyle szczęścia – ze zniecierpliwionym jękiem przerwał mu Anakin. – Tak, wiem!
Czyli jednak się nie pomylił – Obi-Wan planował palnąć mu kazanie o bezpieczeństwie. Typowe!
- Rozumiem, że to było niebezpieczne i w ogóle, ale ja naprawdę nie zrobiłem tego specjalnie! – żarliwie tłumaczył chłopiec. – Proszę, nie bądź wkurzony. No dobra, powinienem wracać, gdy już byłem w tym kosmosie, i nawet R2 kazał mi wracać, ale... ale... - szukał jakiegoś argumentu. – Moc kazała mi zostać. Naprawdę! Przysięgam, że nie zmyślam.
Kenobi nie odpowiedział, a tylko uważnie się w niego wpatrywał.
- Gdy już wyleciałem poza planetę, chociaż wcale nie chciałem - ponownie podkreślił Anakin. – to zrobiłem to, co radził mi Qui-Gon, gdy miałem się ścigać w wyścigu Bunta. Albo to, co TY mi kazałeś zrobić, gdy podnosiłem kość. Przestałem myśleć i skupiłem się na uczuciach. No wiem, nie powinienem się narażać, ale jakoś tak czułem, że wszystko będzie dobrze i... i miałem rację! Moc mnie ochroniła! Ochroniła mnie i pomogła mi zniszczyć bazę Federacji. No a potem...
Chłopiec urwał. Przypomniał sobie o tamtej sytuacji.
- Potem... - dodał, lekko marszcząc czółko. – Potem stało się coś dziwnego. Takie niefajne uczucie. Gdy wracałem do hangaru, w jednej chwili byłem szczęśliwy, bo wygrałem, ale potem nagle poczułem smutek. Tak zupełnie bez powodu! Ale to nie był taki zwykły smutek. On nie był tylko we mnie, ale też na zewnątrz. I zrobiło się też strasznie zimno. I to nie tylko w mojej kabinie! To było tak jakby... jakby... jakby jakaś gwiazda we Wszechświecie nagle zgasła.
Powieki Obi-Wana – dosłownie na pół sekundy – rozszerzyły się.
- No tak – Kenobi spuścił wzrok, a jego usta ułożyły się w gorzki uśmiech. – Biorąc pod uwagę twoją głęboką więź z Mocą, mogłem się domyślić. To naturalne, że ty też to poczułeś.
Anakin zamrugał.
"Też"?
- Czyli że... - z zaciekawieniem wpatrywał się w starszego kolegę. – To się przydarzyło nie tylko mnie? Ty też miałeś coś takiego?
Młody mężczyzna odpowiedział krótkim przytaknięciem.
- Wiesz, co to oznacza? – dopytywał coraz bardziej zaintrygowany chłopiec.
- Tak, wiem – padła cicha odpowiedź.
- No więc? Co to było? Dlaczego to poczułem? To jakieś ostrzeżenie? Dlaczego Moc zrobiła coś takiego? I czemu ty i ja to poczuliśmy? Myślisz, że Qui-Gon też to poczuł?
Wyczekująco patrzył na Obi-Wana, ale ten zawzięcie milczał. To niefajne z jego strony, że najpierw mówił zagadkami, a teraz nie chciał wytłumaczyć, o co mu chodziło. Mógł chociaż rzucić jakimś zwykłym „nie powiem ci". Co za wredny człowiek!
- No trudno – Anakin obrażalsko szarpnął główką. – Jak nie chcesz mi powiedzieć, po prostu spytam Qui-Gona. Qui-Gon na pewno...
- ANI!
Krzyk Padme był tak donośny, że podziałał na chłopca jak chlaśnięcie w twarz. Przestraszony, Anakin odwrócił się do dziewczyny. Wyglądała na zrozpaczoną.
- Ani – powtórzyła, już zupełnie cicho, z napiętą od bólu twarzą. – Ani, przestań.
- A-ale... - zdezorientowany, zaczął się jąkać. – Ale co ja...
- Ani, nie widzisz, że...?
Czego nie widzę? – miał ochotę zapytać.
Ale zamiast tego powiódł wzrokiem za ruchem źrenic Padme, które wyraźnie wskazały Obi-Wana. A to, co zobaczył – co powinien zobaczyć już na samym początku, ale nie dostrzegł tego, zbyt zajęty własnymi zmartwieniami – wprawiło go w kompletne osłupienie.
Obi-Wan nie płakał. Ale równie dobrze mógłby płakać – Anakin był pewien, że właśnie tak wyglądały oczy osób, które płakały. Tyle tylko, że błękitne oczy Kenobiego były zupełnie suche. Wpatrywały się w chłopca nie tylko ze smutkiem, ale i... z cichą prośbą. Jakby próbowały przekazać mu coś bez słów. Jakby spodziewały się, że coś z nich odczyta.
Anakin nie miał pojęcia, czego te oczy od niego oczekują. Nie mógł wytrzymać ich intensywnego spojrzenia, więc skierował wzrok w dół i... zobaczył coś, co absolutnie go zaszokowało. Jeszcze bardziej niż trudne do rozszyfrowania oczy Obi-Wana.
Miecz świetlny. Cudowna broń Jedi i marzenie każdego dziecka! Anakin widział w swoim krótkim życiu tylko dwa, ale to wystarczyło, by zrozumiał, że różniły się od siebie subtelnymi detalami.
I na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że miecz świetlny przyczepiony do pasa Obi-Wana... nie należał do Obi-Wana.
Chłopiec wytrzeszczył oczy. Przez chwilę łudził się, że może coś mu się pomyliło, ale wiedział, że ma rację. Nie tak dawno temu sam trzymał tę konkretną broń w dłoni. Dokładnie zapamiętał każdy jej szczegół. Nie mógłby się pomylić!
- Dlaczego masz miecz świetlny Qui-Gona? – wydukał, podnosząc główkę i ponownie krzyżując wzrok ze smutnymi oczami Obi-Wana.
Usłyszał własny głos, ale miał wrażenie, jakby wypowiadające go usta należały do kogoś innego. O wiele wyraźniej słyszał głosy szepczące we wnętrzu jego głowy.
Ma przy pasie miecz świetlny Qui-Gona, chociaż wcześniej nawet nie chciał wziąć go do ręki!
Gdzie jest jego własny?
Mówił coś na ten temat... mówił, że miecz świetlny to coś bardzo osobistego.
Wspominał także o tym, że kiedy jeden Jedi sięga po broń towarzysza, to robi to tylko w sytuacji... w sytuacji...
Chłopiec znał ciąg dalszy, ale nie chciał go usłyszeć. Nie potrafił! Niech Obi-Wan mu to wyjaśni! Niech powie...
- Sir Jedi? – zza zakrętu nadszedł Kapitan Panaka.
- Nie teraz! – nie odrywając wzroku od Anakina, Kenobi odpowiedział poirytowanym syknięciem.
Śniadoskóry mężczyzna zastygł w bezruchu. Obi-Wan zamknął oczy, powoli wypuścił powietrze z ust i odwrócił się do przybysza.
- Proszę o wybaczenie – pokornie schylił głowę. - To nie miało tak zabrzmieć. Ja... nie do końca jestem sobą.
- Rozumiem – Panaka nie wyglądał na urażonego. Spojrzenie, które posyłał młodemu mężczyźnie było pełne współczucia. – Przyszedłbym później, ale jest kilka spraw, które nie mogą czekać. Pierwsza to... twoja prośba, Sir. Tak jak poleciłeś, przeszukaliśmy dolne partie pomieszczenia z reaktorami. Ciała Mrocznego Wojownika niestety nie znaleźliśmy. Przypuszczamy, że niewiele z niego zostało. Znaleźliśmy za to twoją własność – sięgnął do przyczepionej do pasa sakwy. – Przykro mi to mówić, ale jej stan nie jest... taki jak przedtem.
Z początku Anakin uznał znalezisko Kapitana za bezużyteczne skupisko części. Ale kiedy lepiej się przypatrzył, i uświadomił sobie, na co naprawdę patrzy, nie mógł powstrzymać cichego jęku.
To były szczątki miecza świetlnego.
- Zgaduję, że odbił się kilka razy od ścian i uderzył w pole energetyczne? – Obi-Wan spytał ponuro.
- Przypuszczamy, że tak właśnie było. Czy... czy da się go naprawić?
Panaka niepewnie wyciągnął przed siebie dłoń, jednak Jedi nie wziął od niego metalowych części. Mało tego – nie tylko ich nie wziął, ale wpatrywał się w nie dość niechętnie. Żeby nie powiedzieć: z odrazą.
Anakin nie mógł tego zrozumieć. Gdyby JEMU podsunięto pozostałości, chociażby, C-P3O, to natychmiast by je pochwycił. Chciałby je tulić, oglądać. Myśleć nad naprawą. Rozumiał, że miecz świetlny Obi-Wana się popsuł, ale... ale chyba nadal był coś wart, nie?
Kenobi najwyraźniej nie podzielał tego zdania. Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, wziął z dłoni Kapitana tylko jedną jedyną rzecz – maleńki kryształ, niepodobny do żadnego z cennych kamieni, które Anakin w życiu oglądał (a warto wspomnieć, że będąc niewolnikiem Gardulli, widział ich całkiem sporo).
I z tym kryształem jednak – podobnie jak z całym mieczem świetlnym – coś najwyraźniej się stało. Nie wyglądał jak coś, co mogło przyczynić się do powstania niebieskiego lasera. Był szary, przeźroczysty i pozbawiony blasku. I pęknięty w środku.
- Bezużyteczny – zamykając przedmiot w pięści, mruknął Obi-Wan.
Dla Anakina zabrzmiało to jak obraza żywej istoty, choć nie potrafił do końca wyjaśnić, dlaczego.
Mina Panaki wskazywała na zaintrygowanie. A także na strach przed zadaniem pytania. Jednak Kenobi i tak zaspokoił ciekawość rozmówcy.
- To kryształ kyber – wyjaśnił, cicho wzdychając. – Zasila każdy miecz świetlny. Bez niego broń Jedi to zwykła zabawka. Pękł, więc już mi się nie przyda. A reszta – skinął głową w stronę dłoni Panaki – jest w tak kiepskim stanie, że nie nadaje się nawet na części zamienne. Przepraszam, że pan się kłopotał, Kapitanie, ale wygląda na to, że będzie pan musiał po prostu to wyrzucić.
Wyrzucić?
Anakin lekko zadrżał.
- Na pewno, Sir Jedi? – niepewnie spytał dowódca Królowej. – Pomyślałem, że może zechcesz... zachować coś na pamiątkę, albo...
Widząc stalowe spojrzenie Obi-Wana zrezygnował z dokończenia zdania.
- Ej, ty – skinął na przejeżdżającego nieopodal droida technicznego. – Zanieś to do zsypu śmieci.
- Nie do zsypu – bezbarwnym głosem poprawił Kenobi. – Do pieca recyklingowego. Pozostałości broni Jedi nie mogą leżeć odłogiem. Ktoś mógłby je wykorzystać, by zdobyć wiedzę o mieczach świetlnych. Powinny zostać jak najszybciej zniszczone.
- Się zrobi, Sir – posłusznie zaskrzeczał robocik.
Anakin nie rozpoznawał tego modelu, choć główka w kształcie głowy grzyba przywodziła na myśl stare dobre DUMy wałęsające się po sklepie Watto. Z tą różnicą, że ten miał jeszcze z przodu wysuwaną szufladkę – władował do niej pozostałości miecza Obi-Wana. Chłopiec obserwował to, a jego serduszko łomotało z żalu.
- No cóż... - Kenobi włożył bezużyteczny kryształ do kieszeni, po czym dotknął przypiętego do pasa miecza świetlnego. – Do czasu, aż zdobędę nowy, będę musiał walczyć tym.
„Do czasu aż zdobędę nowy?" – zdziwił się Anakin. – Ale kiedy to będzie? I co z Qui-Gonem? Przecież Qui-Gon nie może obchodzić się tyle czasu bez SWOJEGO miecza świetlnego! Dlaczego Obi-Wan zabrał...
Po małym ciałku przeszedł zimny dreszcz.
Rozwiązanie zagadki było proste. Dziecinne proste. Ale chłopiec nie zamierzał go akceptować... nie miał takiego zamiaru! NIE powie tego i tyle! Nawet we własnych myślach.
To przecież niemożliwe, żeby...
- Druga sprawa, - odezwał się Panaka – to prośba od Rady Jedi. Dwóch jej członków... ten zielony i ten czarnoskóry...
- Mistrz Yoda i Mistrz Windu – uprzejmie podpowiedział Obi-Wan.
- Niedawno się z nami skontaktowali. Poprosili o pozwolenie na skorzystanie z hologramu w Sali Zebrań. Założyłem, że Królowa nie będzie miała nic przeciwko, więc zgodziłem się w jej imieniu – posłał Padme szybkie spojrzenie, a gdy skinęła głową, zerknął z powrotem na Obi-Wana. – Proszą, byś jak najszybciej złożył im raport.
Myśli Anakina pędziły jak oszalałe.
„Byś złożył im raport" – tak powiedział Kapitan. W liczbie pojedynczej. Do Obi-Wana.
Chłopiec niewiele wiedział o sprawach Jedi, ale zdążył zaobserwować, że od składania raportów byli Mistrzowie, NIE Protegowani. Rada powinna poprosić o Qui-Gona, NIE Obi-Wana. Ewentualnie o ich obu.
A skoro Qui-Gon nie został uwzględniony w prośbie o raport, to oznaczało... to musiało oznaczać... ale to przecież NIE mogło oznaczać, że...
- Zdziwiłem się, że poprosili tylko o ciebie, a nie o twojego Mistrza – łagodny głos Panaki wypowiedział na głos myśli chłopca. – Czy kontaktowałeś się z nimi, odkąd... to się stało?
- Nie musiałem – Obi-Wan uśmiechnął się pod nosem. Był to ponury, pełen goryczy uśmiech. – Mistrzowie tacy jak Windu i Yoda... zapewne wyczuli to poprzez Moc. Moje potwierdzenie będzie dla nich jedynie formalnością. Czy mógłbyś poprosić ich, by chwile zaczekali? Chciałem...
Nie dokończył, ale wyraźnie zerknął na Anakina. Jakby to, co zamierzał powiedzieć miało związek z nim.
- Mogę to zrobić, Sir Jedi, ale... - Kapitan nerwowo przestąpił z nogi na nogę. – Kiedy z nimi rozmawiałem, wydawali się zniecierpliwieni. Podkreślili, że czekają na twój „niezwłoczny" raport. Użyli dokładnie takich słów.
Krzywiąc się, Obi-Wan zamknął oczy i ścisnął nasadę nosa. Kiedy ponownie uchylił powieki, wzrok miał zbolały. Przez chwilę po prostu stał w bezruchu, jakby intensywnie nad czymś myślał. W końcu zwrócił się do Padme.
- Wasza Wysokość, mam ogromną prośbę. Gdybyś mogła przez chwilę zostać tutaj z Anakinem... zaopiekować się nim pod moją nieobecność...
- Naturalnie! – szepnęła, kładąc dłoń na ramieniu chłopca i lekko przyciągając blond główkę do swojego boku. – Niczym się nie martw – zapewniła Kenobiego, posyłając mu łagodne spojrzenie. – Nie zostawię go samego nawet na moment!
Obi-Wan skinął głową.
- Dziękuję. Postaram się załatwić tę sprawę jak najszybciej.
Zdążył już odejść kilka kroków, gdy Panaka dotknął jego barku.
- Obi-Wanie – zatrzymał go cichym, pełnym napięcia głosem.
Pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu. Zawsze mówił „Sir Jedi". Serce Anakina wydało kilka przerażonych drgnięć.
Kenobi odwrócił głowę. Spojrzenie miał martwe i pozbawione wyrazu.
- Tak mi przykro – szepnął Kapitan. – Był wspaniałym człowiekiem.
Usta Obi-Wana lekko zadrżały. Przez moment miało się wrażenie, że młody mężczyzna rozpłacze się, bądź zwymiotuje. Jednak szybko odzyskał swoje żelazne opanowanie - jego twarz na powrót została przykryta beznamiętną maską. Krótko skinął głową i oddalił się od nich, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.
Anakinowi zakręciło się w głowie. Poczuł, że dłoń Padme mocniej zaciska się na jego barku.
- Kapitanie... - drżącym głosem odezwała się dziewczyna. – Kiedy mówił pan, że mu przykro i o ...„byciu wspaniałym człowiekiem"... co miał pan na myśli?
Ona już wie – uznał chłopiec.
Podobnie jak on, byłaby głupia, gdyby po tylu wskazówkach się nie domyśliła. Nie zadała pytania, po to, by się dowiedzieć. Chciała, by ktoś powiedział to na głos. By rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Słucham? – Panaka posłał Władczyni zdumione spojrzenie. – To ty... nie słyszałaś, Pani? Nie słyszeliście o tym? – z niepokojem zerknął na Anakina. – Nikt wam... nie powiedział?
- Sądzę, że Obi-Wan przed chwilą próbował – szepnęła Padme. – Ale nie zdążył i...
- Czego nie zdążył? – spytał Anakin. – Czego nam nie powiedział?
Rozpacz, z jaką wyrzucił z siebie te słowa, zdziwiła nawet jego samego. Kapitan spuścił wzrok.
- Qui-Gon nie żyje.
Druga część rozdziału już w czwartek (30.04.2020)
Bardzo dziękuję wszystkim cudownym czytelnikom, którzy zostawili dla mnie komentarz bądź gwiazdkę. Jesteście cudowni!
Za korektę jak zawsze dziękuję Mishi Akaitori <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top